Tajemnica Cieni - rozdział 12

Rozdział XII
Duchy natury

   Ten dzień był i tak wyjątkowo dziwny, nawet bez szalonych nastolatek spadających z nieba. Ignis nie dała się przekonać nikomu do pozostania w skrzydle szpitalnym. Przekopała i zniszczyła dwie sale lekcyjne, żeby znaleźć rękawice ochronne i jakieś dziwne przedmioty, z których zbudowała coś, wyglądającego jak antena, którą przymocowała do czarnego, ziejącego śmiercią kamienia.
   Nie chciała niczyjej pomocy w poszukiwaniach, ale grupka czarodziejek i jej siostra i tak za nią poszły. Okazało się, że Ignis udała się do lasu, żeby pokrążyć sobie po nim, odczytując sygnały, które tylko ona widziała i czuła. Prawdopodobnie.
   Patrząc na nią, Musa zastanawiała się, czy ta dziewczyna aby nie zwariowała. Zatrzymała się przy jakimś wielkim głazie i zaczęła go oglądać z zainteresowaniem. Nie różnił się niczym od pozostałych kamieni które już mijały. Ignis wspięła się na niego i zaczęła po nim skakać, jakby sprawdzała jego wytrzymałość.
   – Co ty robisz? – zdziwiła się Villia, która od samego początku wyprawy trzymała się w pobliżu Questy.
   – Badam – odparła Ignis, zeskakując z kamienia na ziemię i zaczynając okrążać go, kierując w jego stronę swoją antenę. – To prawdopodobnie jedno z moich najbardziej zaskakujących odkryć.
   – Głaz? Jesteś szalona!
   – Wiesz, ludzie zwykle szybciej się orientują w tym fakcie. Jesteś wyjątkowo powolna jak na śmiertelnika.
   Villia zacisnęła pięści ze złości, ale nic więcej nie powiedziała. Musa zauważyła, że Ignis wcale nie przejmuje się tym co inni o niej myślą. Była też tak szczera, że obrażała wszystkich wokół siebie, po prostu mówiąc im czystą prawdę prosto w twarz. Wątpiła by ta szczerość występowała u niej z dobroci serca.
   – Nie miałyśmy szukać Shade'a? – zapytała Questa, podchodząc do siostry, a Musę znów uderzyło to, jak są do siebie podobne, a jednocześnie takie inne.
   Ignis lekceważyła cały świat i zachowywała się, jakby istniał tylko po to, żeby zapewniać jej rozrywkę. Była strasznie porywcza i cały czas pakowała się w kłopoty, które zbywała machnięciem ręki. Questa za to zachowywała się jak dama, starała się być dla wszystkich miła i pomocna, była też nieco nieśmiała, w przeciwieństwie do Ignis.
   – Przecież szukam! – oburzyła się Ignis, nadal okrążając kamień. – To nie moja wina, że jak idiota dał się zamknąć we własnym więzieniu! Chodzi o to, że żeby go uwolnić, trzeba znaleźć wrota, to znaczy miejsce z którym był związany ostatnio albo w którym się zakotwiczył.
   – Nie rozumiem, co mówisz – stwierdziła Questa.
   – A on nie ma pojęcia gdzie to jest! – wykrzyknęła Ignis, jakby siostra wcale nie przerwała jej tyrady. – Po prostu zapomniał! Tak więc teraz muszę iść za tropem jego śmiercionośnej aury, a to nie jest łatwe, bo w tym lesie umarło zaskakująco dużo istot. Nie wiem co wy tu wyrabiacie, ale całe to miejsce cuchnie śmiercią. No i ogólnie czuję tu siłę Strażników, a to nigdy nie jest dobry znak.
   – Że kogo? – zdziwiła się głośno Musa, słuchając tych wszystkich zdań, z których ponad połowy nie rozumiała.
   – Że takich złych nieśmiertelnych stworów, które chcą sobie przywłaszczyć wszechświat – odpowiedziała Ignis, znów wspinając się na kamień i tym razem rozglądając się dookoła z jego grzbietu. Villia prychnęła głośno.
   – Mówisz o sobie?
   – Gdyby tak było, już wszyscy byście nie żyli – zauważyła radośnie Ignis. – I tutaj, i wszędzie w całym wszechświecie. Chociaż w sumie to nie taki zły pomysł. Wreszcie wszyscy przestaliby narzekać i panowałby pokój!
   – Pokój – mruknęła sarkastycznie Questa. – Znając ciebie, to panowałby chaos jeszcze gorszy niż przed stworzeniem świata.
   – Skoro na samym początku początków panował chaos, oznacza to, że był dobry.
   Questa przewróciła oczami, wyraźnie nie zgadzając się z siostrą, ale chyba nie zamierzała się z nią kłócić. A nawet jeśli, to przeszkodził jej jasny rozbłysk, który zalał polanę. Znikąd zmaterializowała się rudowłosa nastolatka, która padła natychmiast na ziemię. Wokół niej tańczyły jasne cienkie błyskawice energii.
   Wszyscy gwałtownie odsunęli się od niej – wszyscy oprócz Ignis, która podeszła o krok bliżej. Wyglądała, jakby oczekiwała walki, ale jej mina zmieniła się na zawiedzioną, kiedy zobaczyła, że leżąca na ziemi dziewczyna jest ranna i bliska utraty przytomności.
   – Pewnie, brakowało nam jeszcze jednej rannej – warknęła Ignis, wracając do badania kamienia, jakby był o wiele ciekawszy. – Nie dość że mam siostrę z amnezją, obrażonego feniksa i towarzyszki z ograniczoną wyobraźnią, to teraz jeszcze kolejna nam z nieba spada. Kiedy znajdę Emit, to ją zabiję za to zamieszanie!
   – Jej się nie da zabić... – zaczęła Questa.
   – Masz rację, śmierć to za mało – prychnęła Ignis. – Bo przecież zaraz się odrodzi. Rany, ale inni nieśmiertelni są irytujący! Zedrę tę jej klepsydrę z szyi, a nią samą cisnę gdzieś w ciemność, najlepiej jeszcze dalej niż ona Shadem. Niech sobie tam siedzi na wieczność.
   Questa nie słuchała dłużej tego złowrogiego planu. Ona, Musa, Flora i Villia pochyliły się nad nieznajomą, której już zaćmił wzrok. Oddychała ciężko, a jej ubranie było częściowo pocięte i poplamione krwią, choć Musa nie widziała żadnych ran. Dziewczyna była cała blada.
   Wtedy Musa wyczuła coś ciemnego, zaburzającego harmonię już i tak niezbyt harmonicznego otoczenia. Nieznajoma ściskała w dłoni cieniutki, oprawiony w czarną skórę dzienniczek i to właśnie od niego biła owa dziwna energia. Villia też chyba to wyczuła, bo natychmiast spróbowała zabrać książeczkę, ale dziewczyna trzymała go nadzwyczaj mocno, jak na nieprzytomną osobę.
   – Dziwne – mruknęła Questa, również sięgając po przedmiot. – Ta energia jest taka...
   Nie dowiedziały się, jaka jest, bo w tej chwili z książki wyskoczyła czarna błyskawica, raniąc Questę i odrzucając kilka metrów dalej, tak że wylądowała tuż przed stopami siostry. Kaszląc dymem, podniosła się.
   Nieznajoma obudziła się gwałtownie i zerwała na równe nogi, odsuwając się ze strachem, kiedy zobaczyła otaczający ją tłum. Przycisnęła mocniej dziennik do piersi, jakby tylko on ją ochraniał i możliwe, że była to prawda. Musa nie wyczuwała w niej absolutnie żadnej mocy magicznej.
   – Kim jesteście? Gdzie ja jestem? Co...
   – Słuchaj, ja też mam tysiące pytań, ale nie wyrzucam ich z siebie wszystkich naraz – odezwała się Ignis, nadal stojąc na głazie, ale teraz przyglądająca się dziewczynie płonącymi oczami. – Poza tym to ty tutaj spadłaś, więc to raczej my powinnyśmy zadawać pytania. Mam tylko dwa. Oto pierwsze: skąd ty masz ten dziennik?
   – Znalazłam go – oznajmiła dziewczyna, chowając książeczkę za siebie, jakby chciała go obronić przed złowrogim spojrzeniem. – A co ci do tego? Nigdy nie widziałaś dziennika?
   – Pewnie że widziałam. A już zwłaszcza ten – warknęła Ignis. Musa pomyślała, że zaraz rzuci się na biedną dziewczynę i przygotowała się, by ją powstrzymać, ale nieśmiertelna wciąż stała na głazie.
Zamiast jednak zaatakować kogokolwiek, Ignis zdjęła rękawiczkę z dłoni, która już zaczynała dziwnie błyszczeć. Magią. Niemal płonącą dłonią dotknęła czarnego kamienia i w tej chwili nieznajoma syknęła z bólu, wypuszczając z rąk dziennik i dmuchając na poparzone dłonie. Ale jak...?
   – No proszę, i mamy wrota! Cóż za cudowny zwrot akcji! – zawołała Ignis, podchodząc do leżącego na ziemi dziennika, ale go nie podniosła. Zamiast tego spojrzała krzywo na dziewczynę, która nadal próbowała leczyć oparzenia dłoni, dmuchając na nie. – Nie powinno się igrać z mocami, których się nie rozumie. A oto drugie pytanie: Kim ty właściwie jesteś?
   – Nie... nie zbliżaj się do mnie!
   Nieznajoma przyjęła postawę obronną i w tej samej chwili zdarzyło się coś dziwnego. Musę nagle opuściły wszystkie siły i czuła się, jakby zaraz miała upaść z braku energii. Flora i Villia też się zachwiały i pobladły momentalnie. Questa zmarszczyła brwi, zdumiona. Ignis skrzywiła się. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną.
   – Córa gwiazdy. No ekstra, po prostu pięknie. Shade po prostu nie mógł sobie wybrać gorszej powierniczki sekretów. Co-za-idiota!
   – Ty... ty go znasz? – zdziwiła się nieznajoma, nadal starając się trzymać z dala od Ignis i rzucając przy tym spojrzenia na leżący pod jej stopami dziennik. Ignis prychnęła.
   – Pewnie. To mój po stokroć przeklęty brat przyrodni, który nie umie się bić i dlatego cały czas ze wszystkimi przegrywa.
   Kamień w jej dłoniach zadrżał i zasyczał cicho, a ona szybko odjęła od niego wolną rękę i założyła z powrotem rękawiczkę. Trąciła ostrożnie nogą dziennik. Nic jej nie zaatakowało, więc podniosła go z ziemi i zaczęła kartkować.
   – To jest puste – stwierdziła, potrząsając książeczką, jakby się spodziewała, że coś wyleci spomiędzy kartek, ale nic takiego się nie stało. – Nie czuję w tym żadnej magii, absolutnie nic. Przed chwilą była. Dziwaczne. Obudź się!
   Rzuciła dziennikiem o ziemię z całą swoją siłą, ale nic się nie stało. Nie zasyczał, nie wyparował, nie zmienił się w zwierzę ani nic z tych rzeczy. Po prostu sobie leżał na ziemi wśród trawy. Ignis syknęła w jego stronę i odwróciła się z powrotem do głazu, obrażona na dziennik. Nieznajoma zawahała się, po czym porwała książeczkę z ziemi i otworzyła ją, wpatrując się w kartki, jakby jednak coś na nich było.
   – On mówi – powiedziała cicho – że to czarna magia czasu. To czas jest czarną magią?
   – Czasu? – zdziwiła się Questa i skrzywiła się, jakby przypomniała sobie coś niezbyt miłego.
   – Chodzi o Czas pisany dużą literą – podpowiedziała Ignis. – Ale tego to bym się sama domyśliła. Powiedz mu, że jest równie pomocny co zawsze, co znaczy, że wcale. Trudno się nie domyślić, czyj to był pomysł. Wywrócenie świata do góry nogami, pięknie! Wywołanie największych stworów ciemności, wzięcie ich na sługi. Tylko szaleniec mógł na coś takiego wpaść, a Emit od dawna była jakaś dziwaczna, już od kiedy postanowiła zwalniać czas każdemu, kto siedzi na nudnej lekcji.
   – Co robiła?!
   – A czy ja niewyraźnie mówię?
   Niebo przecięła jasna błyskawica, skutecznie wszystkich uciszając. Ciemne chmury kłębiły się i robiły coraz ciemniejsze, grożąc potężną ulewą, która wcale nie była dziwna, biorąc pod uwagę pogodę w ostatnich dniach. Musa otuliła się szczelniej swoim płaszczem i cieszyła się, że pomyślała, by go ze sobą zabrać.
   – Wracajmy już do Alfei – odezwała się Flora, dotąd siedząca całkowicie cicho. – Niedługo znów przyjdzie burza. Ten chaos...
   – Wy sobie wracajcie, ja nie zamierzam – warknęła Ignis i podeszła do nieznajomej, która natychmiast przycisnęła dziennik do piersi, patrząc na nią ze strachem. – Ty. Jak ty się właściwie nazywasz?
   – A... Aichra – wyjąkała dziewczyna, kuląc się. – Ja... ja nie chciałam, żeby...
   – Nie jąkaj się tak, przecież cię nie pożrę – powiedziała Ignis, szczerząc do niej zęby. – Widzisz, nie mam kłów. Ignis jestem, ale to pewnie już wiesz, od mego kochanego braciszka. Słuchaj, próbuję go wyciągnąć z tego dzienniczka, kamienia czy gdzie on tam niby jest. Możesz się zapytać tego idioty, jak to zrobić?
   Aichra spojrzała z niepokojem na Ignis i odsunęła się od niej o krok, po czym znów otworzyła książeczkę. Nic nie powiedziała, tylko przesunęła wzrokiem po stronie, na której otworzyła, a Musa wyobraziła sobie, że pojawiają się tam litery, bo tak właśnie musiało być.
   – Pisze, że musi spełnić jeszcze piętnaście życzeń, żeby mógł się uwolnić – powiedziała po chwili Aichra. – Że to też jest wina Czasu. Właściwie czemu nazywacie tą całą Emit Czasem? Nie łatwiej mówić na nią po imieniu?
   – Imiona są niebezpieczne – stwierdziła niespodziewanie Musa, a wszyscy zwrócili na nią zdumione spojrzenia.
   – Zależy, w czyich są rękach – dodała Ignis, kiwając głową. – Pomijając fakt, że Emit całkiem dosłownie jest Czasem, Twórcy rzadko kiedy używają wobec siebie swoich imion. Kiedy oni wypowiadają imię, ale nie takie zwykłe, tylko prawdziwe imię jakiejś istoty, to tak jakby ją przywoływały do siebie. Coś jakby dawali ogromną neonową strzałkę nad swoją głową z napisem „TUTAJ JESTEM!”.  Nawet nie chcecie wiedzieć, do ilu wojen to kiedyś doprowadziło, w każdym razie teraz Twórcy starają się unikać wypowiadania imion, zwłaszcza swoich nawzajem.
   – Kim są Twórcy? – zapytała zdezorientowana Villia. No tak, jej nie było, kiedy Ignis zaczęła skomplikowany wywód w skrzydle szpitalnym, na temat początków świata.
   – Kolejnymi potężnymi nieśmiertelnymi z którymi nie powinno się zadzierać – oznajmiła Ignis, ale nie raczyła rozwinąć tego wyjaśnienia. Widać było, że niezbyt przepada za Villią, już od pierwszego spotkania, kiedy nowa uczennica zaczęła się bić z białym kapryśnym feniksem, który dotąd siedział obrażony w kapturze płaszcza.
   Znów zapadła niezręczna cisza, w czasie której nikt nie wiedział co powiedzieć. Temat się urwał, tak po prostu. Wiatr wiał cicho między drzewami, mieszając się z dziwnymi szeptami. Musa zastanawiała się, czy tylko ona to słyszy. Żadna z otaczających ją dziewczyn nie zwracała na to uwagi.
   – To głosy duchów natury – powiedziała cicho Aichra, podchodząc do niej. – Zwykle przemawiają w harmonii wraz z tym lasem i ich nie słychać, ale ty jesteś wrażliwa i wyczuwasz w tej chwili panującą niedoskonałość.
   – Skąd to wiesz? – zdziwiła się Musa, lekko przestraszona. Aichra uśmiechnęła się słabo i potrząsnęła książeczką w dłoniach.
   – Powiedział mi, że ty jesteś w stanie coś usłyszeć. I że musisz nas poprowadzić za głosami.
   – Co?! Dlaczego?
   – Bo trzeba przywrócić równowagę światu i znaleźć coś, co nazwał Trzynastoma Pieczęciami Kontroli – oznajmiła uroczystym tonem Aichra, zwracając uwagę wszystkich na siebie. – Shade pisze, że jeśli tego nie zrobimy, chaos rozciągnie się nad cały magiczny wymiar i... i...
   – Pochłonie wszystko – dokończyła za nią Ignis – Wszystko i wszystkich, znów sprowadzając wszechświat do stanu pierwotnej zupy, zmieniając każdą istotę, śmiertelną czy też nie, w kupkę atomów. Oczywiście, to właśnie jest plan Emit. Podejrzewam, że udało jej się ukraść Pieczęć Śmierci i w ten sposób uwięziła Shade'a. Jeśli chcemy ją powstrzymać, musimy szybko znaleźć resztę Pieczęci, no i resztę Twórców.
   – Nadal nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała zmieszana Questa.
   – Słuchajcie, to bardzo proste – oświadczyła Ignis, wchodząc na kamień niczym na podwyższenie i przyjmując dumną postawę. – Jest wiele sił, które utrzymuje równowagę w magicznym wymiarze. Każdy rodzaj magii, istnienia czy jakkolwiek mogę to inaczej nazwać, ma swoje filary na których się opiera. Gdyby filary zburzyć, cała jedna płaszczyzna magii legnie w gruzach wraz z nimi. Z wszechświatem jest tak samo. Jego istnienie podtrzymują moce, które nazwano Pieczęciami. Nie wiem czemu tak, ale cóż poradzę? Jest ich trzynaście i każda jedna odpowiada za jeden ważny aspekt świata: za dusze, czas, powietrze, ogień, ziemię, wodę, życie, śmierć, magię, światło, zagadki, przeciwności i wspólnotę.
   – Świat jest naprawdę dziwnie podzielony – stwierdziła Villia. – Czemu jest pieczęć światła, a nie ma mroku?
   – Tu chodzi o coś w stylu światła oświecenia – odezwała się Questa, z dziwnym błyskiem w oku. – O wiedzę. Jej przeciwnością są zagadki. Ale... skąd ja to wiem?
   – Bo to twoje Pieczęci – prychnęła Ignis. – Tak samo jak ta Duszy. Skoro wszechświat się zatrząsł, ktoś musiał ruszyć przynajmniej dwie Pieczęci i wykopać je z ich miejsc. Cóż, Pieczęć Czasu należy do Emit, więc mogła ją sobie zabrać bez pytania. Za to zniknięcie Shade'a może świadczyć o zniknięciu też Pieczęci Śmierci.
   – A co my mamy do tego? – zapytała z niechęcią Villia, tupiąc nogą.
   – Ty nic, możesz sobie iść, jak chcesz – warknęła na nią Ignis. – Nie potrzebujemy cię, żebyś ciągle nam marudziła nad głowami.
   – Ja nie marudzę! – oburzyła się Villia, ale Ignis zbyła ją machnięciem ręki.
   – Tam gdzie Pieczęci, tam najczęściej ośrodek mocy Twórców i łatwo ich wtedy wezwać. Pewnie nadal włóczą się po świecie i nie zauważyli nic dziwnego, bo oni sami są dziwni. Kto na ratowanie tego pogmatwanego świata to za mną! E... to znaczy za nią – poprawiła się Ignis, stając koło Musy i przyjacielsko obejmując ją ramieniem, co było nie w jej stylu. Miała naprawdę mocny uścisk. – Ja nie słyszę tych całych duchów natury.
   Musa mogła zaprotestować, że wcale nie chce jej się łazić po lesie z grupką nieprzewidywalnych dziewczyn, żeby wypełnić jakąś misję, której znaczenia do końca nie rozumiała. Ale to byłoby kłamstwo. Gdyby zamierzała zostać w Alfei i zostawić to zadanie innym, musiałaby wysłuchiwać kłótni zespołu, albo wydzwaniałaby do Rivena, który i tak nie odbierał od niej telefonów, przez co wciąż by się zamartwiała.
   Westchnęła głośno i ruszyła w głąb lasu, dając się poprowadzić głosom niewidzialnych istot.

~*~

   Ignis nie skłamała. W chwili kiedy wypowiadała te słowa, były prawdą. Dopiero po chwili stały się kłamstwem, kiedy jej magia automatycznie skopiowała wszelkie zdolności czarodziejki muzyki, łącznie z jej zmysłem wykrywania wszelkiego harmonicznego śpiewu świata i jego niedoskonałości.
   – Skoro to duchy natury – odezwała się po dłuższej chwili Flora, gdy błądziły po coraz ciemniejszym lesie – to dlaczego ja ich nie słyszę?
   – Bo duchy jakiegokolwiek żywiołu to nadal duchy – odpowiedziała jej drwiąco Villia. – Ty możesz sobie słuchać głosów roślinek, a ona duchów.
   – To nie do końca prawda – powiedziała Ignis, dlatego że tak było, ale raczej głównie po to, żeby upokorzyć Villię, której nie lubiła od samego początku. Było w niej coś nieszczerego, a Ignis nie lubiła kłamstw w żadnej postaci. – Czarodziejka natury jest w stanie usłyszeć jej duchy, ale wtedy, kiedy przemawiają w harmonii z naturą. Nawet zwykli niemagiczni ludzie mogą je wtedy usłyszeć, chociaż raczej wezmą ich głosy za szum wiatru czy ryk jakiegoś zwierzęcia. Ale ta burza przewróciła wszystko do góry nogami. Nawet jeśli wzmocniła ci moce, nie dasz rady dosłyszeć tych duchów.
   – Wzmocniła moce? – zdziwiła się Flora, mrugając.
   – Yhym. – Ignis pokiwała głową, wskakując na powalony pień drzewa, a Flora się skrzywiła, widząc biedne, złamane życie. – Zaburzenie równowagi podnosi moc niektórych do stopnia potężnego i chaotycznego, albo może też ją obniżyć do stanu krytycznie niskiego, tak że dasz radę tylko wykrzesać iskry z palców i nic więcej. Żadna magia nie zostaje pośrodku. Czasem czyjaś moc sobie skacze: raz jest tak wielka, że mogłaby zniszczyć świat, a za chwilę nie ma jej wcale. Ach to piękno chaosu.
   – Nie nazwałabym tego pięknem – stwierdziła Questa, idąca na przedzie, tuż obok Musy.
   – Ale ja nie jestem tobą – odparowała Ignis, zeskakując z drzewa i podchodząc do innego, nadal żyjącego.
   Położyła rękę na wciąż lekko zwęglonej korze. Pamiętała to drzewo, a gdy tylko go dotknęła, poczuła, że i ono ją pamięta. Tutaj znalazła swojego najlepszego przyjaciela, małego smoka Cora, który wyjątkowo upodobał sobie właśnie to drzewo jako swój dom. Ignis zastanawiała się, gdzie teraz jest jej skrzydlaty przyjaciel. Lubił często samotnie wyruszać na długie wyprawy, a zniknął jeszcze przed tym całym zamieszaniem z Czasem.
   Drzewo też nie wiedziało, gdzie się podział smok. Wydawało się zasmucone. Cor miał niezwykłą więź z naturą i mógł z nią rozmawiać w jej własnym języku, przez co często zaprzyjaźniał się z różnymi roślinami. Drzewo nie było wyjątkiem. Tęskniło mocno za przyjacielem.
   Ale też bało się. Nie o Cora, bo jako smok potrafił sobie poradzić z niebezpieczeństwami. Bało się, bo Cor był strażnikiem natury i całego tego lasu, a ta mroczna siła, jaką była straszliwa burza, wyniszczała tutejszą naturę od środka. Drzewo to czuło. Było połączone korzeniami z każdą, nawet najmniejszą roślinką w tym lesie. Było najstarszym drzewem. Odpowiadało za ten las.
   Nagle do jej uszu dobiegł pospiesznie stłumiony okrzyk. Rozejrzała się i zauważyła, że grupka ją wyprzedziła i stała niedaleko, między krzewami, wypatrując się w coś przed sobą, czego Ignis nie widziała ze swojego miejsca, Szybko pożegnała się z drzewem, obiecując, że postara się znaleźć Cora, po czym podbiegła do reszty dziewczyn.
   Przed nimi rozciągała się niewielka polana, porośnięta dzikimi kwiatami i naprawdę wysoką trawą, ale to nie to było dziwne. Na jej środku stał ogromny kamienny posąg. Nieco zniszczony, ale nadal było widać, co przedstawiał. Wysokiego mężczyznę z księgą w jednej księdze, i długim berłem maga w drugiej, którego koniec był zwieńczony prawdziwym kryształem, lśniącym nawet mimo braku słońca. Czas odbił piętno na posągu. Magowi brakowało nosa i kilku palców u rąk, a kamienna księga nieco się już pokruszyła.
   – Ani kroku dalej – powiedziała Musa, chociaż nikt nawet nie ruszył w stronę posągu. – Też czujecie coś dziwnego w powietrzu?
   – Jest całkowicie czyste, w przeciwieństwie do każdego innego miejsca na tej planecie – oznajmiła Ignis, kiwając ze zrozumieniem głową, ale wszyscy inni mieli miny, jakby nic nie rozumieli. – Pełno tu stworów powietrza. Pilnują. Czekają. Strzegą Pieczęci Powietrza, bo to ona tutaj jest. Duchy magów powietrza są strasznymi zazdrośnikami. Ty idź, Questa. Ciebie nie zaatakują.
   – Ee... dlaczego? – zapytała Questa, cofając się o krok. 
   No tak, Ignis znowu zapomniała, że jej siostra straciła pamięć. To było dziwne uczucie – nagle wiedzieć więcej niż ktoś, od kogo wcześniej zdobywała wiedzę. I tłumaczyć wszystko temu komuś.
   – Dobra, to ja pójdę – westchnęła Ignis z rezygnacją, bo nie chciała marnować czasu na wyjaśnianie sytuacji. – Mnie zaatakują, a Oxyen się wścieknie, jak mu wystraszę duchy, ale potrzebujemy tej Pieczęci.
   – To ten kamień? – zapytała Aichra, wskazując na klejnot zwieńczający berło. – A Oxyen to... Twórca Powietrza, tak?
   – Nie, kamień jest tam po to, żeby wszyscy tak myśleli – prychnęła Ignis. – Ale tak, Oxyen to Twórca Powietrza. Nie jest taki głupi, żeby dać swoją własną Pieczęć na wierzch. To straszny mądrala. Jajogłowy. Poza tym nie czuję pieczęci. Pod posągiem jest za to krypta, która na pewno otwiera się za pomocą tej książki. Oxyen kocha książki.
   – Czemu Twórca Powietrza miałby kochać książki?
   – A co, zabronisz mu?
   – Ja... – zająknęła się Aichra, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć.
   Ignis uśmiechnęła się do niej drwiąco i ruszyła dumnym krokiem w stronę posągu. Wtedy polanę ogarnął potężny wiatr, targając koronami drzew, zrywając z nich liście, wyrywając rośliny z ziemi i ciągnąc ze sobą to wszystko w  górę, potężnym wirem. Dopiero co powstałe tornado oderwało Ignis od ziemi, unosząc wysoko ponad ziemię i miotając na wszystkie strony.
   Intruz, wył wiatr złowrogo, próbując zerwać z niej wszystko co się dało i wysłać w kosmos. Intruz.
   Nie przejęła się tym. Rozciągnęła zmysły wokół siebie, zatrzymując się w powietrzu i wyrywając spod kontroli jego duchów. Wydawały się skonsternowane, chwilę później zamieniło się to w złość. Gwizdnęły gniewnie, jak to tylko wiatr potrafi i rzuciły się na nią ze wszystkich stron.
   Zwykła magia by tu nic nie dała, bo nie da się zwyciężyć nią wiatru. Powietrzne czary mają jednak poważną wadę – można je na długo rozproszyć, jeśli tylko wie się jak. Ignis otoczyła się świetlistą tarczą, która rozbłysła, gdy tylko pierwszy duch w nią uderzył i zalała cały świat wokół bielą. Zanim duch się zorientował, Ignis sięgnęła do niego i samą tylko siłą woli wciągnęła do wnętrza, choć opierał się strasznie. To przywódca, podpowiedział jej umysł.
   Wiatr zaatakował i owinął ją, tworząc wokół niej małą trąbę powietrzną, ale Ignis to nie przeszkadzało, wewnątrz jej małego bąbla. Czuła jak inne duchy napierają na barierę, tak więc miała coraz mniej czasu. Zamknęła oczy i skupiła się, uspokajając zarówno myśli, jak i całą swoją moc, która zwykle buzowała w niej, tworząc mały wewnętrzny chaos.
   Przypomniała sobie słowa brata, z dawnych czasów, kiedy jeszcze uczył ją przeżycia na tym świecie. Żadnego z duchów natury nie da się zabić czy pokonać, ponieważ czerpią siłę z otaczającego je świata. Można za to je rozproszyć na pewien czas, odcinając je od źródła ich mocy. Za to jeśli pozbędziesz się najsilniejszego, reszta da ci spokój.
   Rozciągnęła zmysły i z głębi siebie ściągnęła moc, którą ukradła pewnemu magowi, władającego wiatrem. W czasie jednego oddechu ściągnęła we wnętrze siebie wszelkie powietrze, jakie było wewnątrz kulistej tarczy. Duch wiatru zawył głośno i zaczął uderzać o ściany, nagle chcąc się wydostać, jednak Ignis nie odpuszczała. W końcu duch jęknął tęsknie i rozwiał się, pozostawiając po sobie tylko echo.
   Ignis pozbyła się bariery, teatralnie machnąwszy ręką dla lepszego efektu i wisiała przez chwilę w powietrzu z założonymi rękami, czekając na atak, jednak ten nie nastąpił. Cała reszta duchów umknęła ze strachu, że podzielą los swojego dotychczasowego lidera. Dziewczyna opadła spokojnie na ziemię, przed grupą zdziwionych towarzyszy.
   – Co ty zrobiłaś? – zapytała Questa, widocznie pod wrażeniem. Ignis pomyślała, że gdyby jej siostra miała swoją pamięć, nie pochwaliłaby tego czynu, tylko trzasnęła ją w twarz, ale gdyby rzeczywiście Questa była sobą, Ignis nie musiałaby w ogóle nic takiego robić.
   – Nic wielkiego – odpowiedziała tylko. – To co dałby radę zrobić każdy doświadczony mag powietrza. Co nie znaczy, że tu nie wrócą, pospieszmy się.
   Razem podeszły do kamiennego posągu, ale okazało się, że księga niczego nie otwiera. Co więcej, kiedy tylko Questa jej dotknęła, żeby ją sprawdzić, księga zamieniła się w proch i zniknęła wśród wysokiej trawy. Za to kiedy Aichra postanowiła i tak zbadać klejnot, ten również obrócił się w pył. Ignis bała się, że jeżeli dotknie czegokolwiek, to i to zniknie na zawsze.
   – Dobra, zróbmy inaczej – zawołała po chwili Flora, widząc że przyglądanie się posągowi nie daje żadnych rezultatów. – Gdybyśmy to my byli takim potężnym Twórcą Powietrza, to gdzie byśmy schowały coś tak ważnego, jak ta Pieczęć?
   – Jak najdalej od powietrza, gdzie nikt by nie szukał – odpowiedziała jej natychmiast Ignis. – Już mówiłam, że tu jest podziemna krypta, tylko nie wiem, jak ją otworzyć. To musi być coś w tym pomniku...
   – Może obróćmy ją całą w pył, wtedy będziemy miały przejście – powiedziała z drwiną Villia, która od początku przyglądała się tylko ich poczynaniom.
   Ignis rzuciła jej złowrogie spojrzenie, po czym takim samym obdarowała rzeźbę Oxyena i przez chwilę wydawało jej się, że jego mina przybrała rozbawiony wyraz, a jego oczy błysnęły zielenią.
   – Oczy! – Wykrzyknęła w tej samej chwili Questa, stając obok siostry i wpatrując się w twarz rzeźby. – Ja kiedyś... Mówił, że oczy to zwierciadła duszy, w których można czytać jak w książkach. Pamiętam coś z tego...
   – Czyli powinnyśmy dziabnąć go w oko – powiedziała złośliwie Ignis, ruszając by zrealizować swoje założenie, ale Questa złapała ją za kaptur płaszcza i zatrzymała.
   – Nie możesz dziabnąć go w oko – zaprotestowała, obracając siostrę, tak że stały twarzą w twarz. – Musisz stanąć przed nim i ładnie poprosić o wejście, patrząc mu w oczy.
   – Żartujesz? Ja nikogo nie proszę, poza tym nie będę gadać z kamieniem! Sama to zrób, jak jesteś taka mądra!
   Questa zacisnęła zęby, ale z postawy Ignis i jej spojrzenia musiała wyczytać, że siostra nie zamierza odpuścić. Westchnęła głośno i odwróciła się w stronę posągu, stając dokładnie naprzeciw niego, a Ignis odsunęła się. Kiedy zorientowała się, że stanęła dokładnie obok Villii, natychmiast odskoczyła w inne miejsce, jakby ją poparzył ogień.
   – Oxyenie, Twórco Powietrza i władco wszystkich jego istot – zaczęła Questa, wypowiadając te słowa, jakby już wiele razy ich używała – ja, Questa, staję tu oto, przed wejściem i proszę o wstęp do krypty twojej, ściśle strzeżonej.
   Przez chwilę stała tylko, rozglądając się na boki, a nic się nie działo. Villia prychnęła drwiąco, a wtedy właśnie ziemia pod ich stopami zadrżała lekko, a posąg drgnął i odsunął się ze swojego miejsca, odsłaniając dziurę w ziemi i prowadzące w głąb niej mroczne schody. Ze środka buchnął odór kurzu i starości, aż wszyscy zasłonili usta, byle nie kaszleć.
   – To... kto idzie pierwszy – zapytała piskliwym głosem Aichra, wpatrując się w ziejącą w dole pustkę.
   – Sceptycy mają pierwszeństwo – oznajmiła Ignis, patrząc płonącymi oczami na Villię. – No chyba, że się boisz. Wtedy mogę cię zastąpić.
   Ta w odpowiedzi warknęła cicho, po czym wytworzyła lekko fioletowawą i niezbyt jasną kulę świetlną nad dłonią i ruszyła w dół schodami, a przy każdym kroku, stukot jej obcasów odbijał się echem w wykutej w dole krypcie. Reszta popatrzyła po sobie i natychmiast ruszyła za nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz