Tajemnica Cieni - rozdział 1

Rozdział I
Co zapomniane...?

   Dookoła panowała ciemność. Nie była zdolna się ruszyć, wydać żadnego dźwięku, nie mogła zrobić absolutnie nic, tylko przyglądać się, jak biała mgła zagarnia całe miasto i niszczy je, jak mieszkańcy uciekają, chcąc zachować życie, ale mgła, zamienia wszystko w lodowe rzeźby.
   Wszyscy tam zostali: jej starszy brat, przyjaciele, znajomi, rodziny z dziećmi, z którymi w dzieciństwie uwielbiała się bawić. Cała jej przeszłość zniknęła w tajemniczej mgle, wśród której błądziły duchy i cienie zmarłych. Ale kto sprowadził zagładę na to miasto?
   Potem nastał mrok. Słyszała czyjeś ciche szepty, ale dookoła nikogo nie było. Czyżby to wszystko tylko jej się zdawało? Ruszyła przed siebie w ciemność, ale wystarczył jeden krok, by zaczęła spadać. Nie wiedziała gdzie jest góra, a gdzie dół. Krzyknęła i obudziła się.
   Nad nią stał jakiś człowiek, chyba doktor, ale nie była tego pewna, bo wyglądał raczej jak połączenie doktora, szalonego naukowca, artysty i czarodzieja, czyli jednym słowem: dziwnie.
   Rozejrzała się po pomieszczeniu w którym była. Biały sufit, żółte ściany i wszędzie wesołe plakaty, przypominające o dbaniu o własne zdrowie. Tak, zdecydowanie to był jakiś gabinet lekarski.
   Ale jak się tu znalazła? Pamiętała, że wędrowała po lesie, dzikiej puszczy, nigdzie nie było nawet śladu ludzkiej cywilizacji. Zwierzęta przyglądały jej się lśniącymi oczami, ale żadne nie odważyło się do niej zbliżyć. A później pojawił się Nix, jej wierny mały przyjaciel. Myślała, że zginął z resztą ludzi we mgle, ale widocznie udało mu się uciec z miasta.
   Zamrugała i znów spojrzała na dziwnego doktora, który uśmiechał się uspokajająco. Było w nim coś dziwnego, czuła to. Ale zanim zdążyła się odezwać, albo choćby wstać z łóżka szpitalnego, drzwi otworzyły się i weszła uśmiechnięta promiennie nastolatka o fioletowych włosach, trzymająca w dłoniach małego, białego i ćwierkającego radośnie małego ptaka, którego śpiew natychmiast ją uspokoił.
   – Nix! – zawołała. Ptak zawtórował radośnie, po czym wyrwał się z rąk nastolatki i wzbił w powietrze, żeby po chwili wylądować na twarzy przyjaciółki. Dziewczyna zaśmiała się, a doktor i nieznajoma zawtórowali jej.
   – Dobrze, kochany, już wystarczy – zdjęła ptaka z twarzy, a ten jeszcze raz ćwierknął radośnie, wskoczył na jej ramię, po czym przeszedł do kaptura, gdzie najprawdopodobniej po raz kolejny ułożył się do snu.
   – Masz bardzo radosnego przyjaciela. – Nastolatka usiadła w nogach jej łóżka. - Mówił że rozumiecie się bez słów. – A widząc jej zdziwioną minę, szybko dodała. – Jestem wróżką zwierząt, rozumiem ich mowę. Mam na imię Roxy, a ty?
   I tu: zaskoczenie. Nie pamiętała swojego imienia! Jak to w ogóle możliwe? Spróbowała przypomnieć sobie coś przed zniszczeniem miasta, ale ta próba spełzła na niczym. Imiona rodzeństwa? Rodziców? Pamiętała tylko, że ich miała, o nich samych nie pamiętała nic. O sobie też.
   Ale przecież nie może tego nikomu powiedzieć, bo wezmą ją za szaloną. Przeleciała szybko w myślach listę znanych jej imion i wybrała takie, które nie mogło na zbyt długo zapaść w pamięć.
   – Jestem Iria – odpowiedziała, udając spokój i chyba jej się tu udało, bo Roxy uśmiechnęła się. – A tak w ogóle, to gdzie jestem?
   – W Alfei, szkole dla wróżek – odparł doktor, mieszając jakieś napoje we fiolkach. – To tu trafia większość małolat, żeby uczyć się jakichś magicznych sztuczek. Za moich czasów...
   – Nie słuchaj go – poradziła Roxy, patrząc na mężczyznę karcąco. – Zrzędzi tak odkąd ci ze szkoły czarodziei przysłali go tutaj. Chciał zostać wielkim czarownikiem, ale nie wiedział co to dyscyplina. Za to znał się na medycynie, jak mało kto. Więc przydzielili go tutaj. Nie martw się, dyrektorka ma go na oku, nikogo nie otruje.
   – Za moich czasów jak ktoś chciał zostać czarownikiem, to nim zostawał, nie oceniali mu charakteru, ale przecież wszystko się zmienia i to na gorsze. Kiedyś kobiety siedziały w domach, mężczyźni walczyli na wojnach, razem z chłopcami, a ojcowie wybierali córkom mężów. Teraz wszystko się poplątało – kobiety walczą o świat, a mężczyźni tylko się temu przyglądają. To niewybaczalne! – I bredził dalej w tym stylu, nadal mieszając mikstury. Spojrzała ze zdumieniem na Roxy, ale ta tylko pokręciła z politowaniem głową, dając do zrozumienia, że z nim nie da się już nic zrobić.
   – Więc... co ja tu robię? – zapytała, żeby zmienić temat, chociaż domyślała się już odpowiedzi.
   – Zwierzęta znalazły cię w lesie – odpowiedziała Roxy. – Byłaś na skraju wyczerpania, jeszcze trochę i byłoby po tobie. Coś cię zaatakowało?
   – Nie, ja... – natychmiast ugryzła się w język i szybko dodała: – Nie pamiętam. Ale to możliwe...
   Spróbowała wstać, ale Roxy szybko ją od tego powstrzymała. Spojrzała na nią ze zdumieniem.
   – Powinnaś leżeć, jeszcze nie odzyskałaś sił.
   – Wręcz przeciwnie – zaprotestowała, kręcąc głową i wyrywając się zdziwionej nastolatce. – Czuję się doskonale. Poza tym leżenie w łóżku, udając chorą to strata czasu. Nie lubię marnować czasu, bo każda chwila może być twoją ostatnią, zwłaszcza jeśli żyjesz w świecie pełnym magii.
   – Zgadzam się – powiedział doktor, kiwając głową. – I ty mi się podobasz, nie jesteś jak te wszystkie rozpieszczone smarkule, które ciągle się do mnie zgłaszają, udając śmiertelnie chore, bo boją się egzaminów. W tych czasach wszyscy są leniwi, polegają tylko na magicznych sztuczkach, a praca fizyczna zanika, aż w końcu wszyscy stają się zrzędzącymi starcami, wciśniętymi w fotel i nikt się nimi nie interesuje, bo też po co. A gdyby tak wróciły stare czasy...
   – Czy on tak zawsze? – zapytała szeptem, a Roxy pokiwała smutno głową. Uniosła brwi, wstała i otworzyła okno. Zimne powietrze owiało jej twarz. Wiatr przyniósł ze sobą zapach lasu... i tajemnicy. Uwielbiała ten zapach, towarzyszył jej od zawsze.
   – Jednak poza świstem wiatru było słychać coś jeszcze. Ktoś wygrywał piękną i smutną melodię, która chwytała a serce. Nastawiła uszu, ale i tak nie dosłyszała całej pieśni, pośród jęków wiatru.
   – Co to? – zapytała zaciekawiona.
   – To Musa, razem z zespołem przygotowuje się do koncertu w Magixie – odpowiedziała Roxy. – Jeśli chcesz, możemy iść i posłuchać występu. Ale może najpierw się przebierz.
   – A co jest nie tak z moim strojem? – Spojrzała w dół. Miała na sobie czerwoną sportową koszulkę, znoszone dżinsy i trampki mogące mieć z dwadzieścia lat, tak bardzo były zniszczone. Na to wszystko miała narzucony biały płaszcz, przepasany pasem w tym samym kolorze, godny jakiegoś wielkiego czarodzieja. No jasne, brakowało jej tylko wielkiego szpiczastego kapelusza. Wszystko było ubrudzone ziemią.
   Spojrzała w zawieszone na ścianie lustro. Jej włosy sterczały na wszystkie strony, a na twarzy miała pełno blizn jakby po cięciu nożem, których pochodzenia sobie nie przypominała. Wyglądała bardziej jak jakaś zjawa, niż człowiek.
   – Och, no jasne – bąknęła i sięgnęła do swojej kieszeni. Związała sobie włosy na głowie, a jedno machnięcie ręki wystarczyło, żeby jej strój znowu wyglądał jak nowy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, ukazując białe zęby. – No, to teraz możemy iść.
   Roxy nie wyglądała na przekonaną, ale nie protestowała. Westchnęła i wspólnie wyszły na zewnątrz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz