Tajemnica Cieni - rozdział 13

Rozdział XIII
Pieczęć Powietrza

   Darcy wcale nie paliła się do prowadzenia tego dziwacznego pochodu, ale ta mała dziwna dziewczyna ją podpuściła tak, że nie mogła odmówić, nie wychodząc na tchórza, a przecież nim nie była! Unosząc nad ręką widmowe światło schodziła coraz niżej, a pod jej stopami tworzyły się obłoczki kurzu.
   Nadal nie rozumiała, co się właściwie dzieje, a ta cała Ignis musiała doskonale zdawać sobie z tego sprawę i specjalnie niczego nie wyjaśniała. Kroczyła zaraz za wiedźmą, pogwizdując cicho, jakby wybrała się na wesoły spacer po parku, a nie schodziła właśnie do wydrążonej głęboko w ziemi krypty, w której wszystkie mogłyby zostać pogrzebane żywcem.
   W końcu schody się skończyły, a przed nimi pojawił się szeroki korytarz, który wyglądałby jak w pałacu, gdyby nie wszechobecny brud. Podłoga była wyłożona tysiącami odłamków czegoś, co wyglądało jak zbite lustra i gdy przetarło się ją z kurzu, rzeczywiście można było się w niej przejrzeć. Ściany poobwieszane były obrazami i portretami, które ze starości wytarły się tak bardzo, że w większości nie było widać, co niegdyś przedstawiały. Z sufitu zwieszał się ogromny żyrandol, ozdobiony tysiącem lśniących kryształów, które zdawały się emanować własnym światłem i rzucały barwne wzory na ściany. Darcy zgasiła kulę, już nie potrzebowali tego światła.
   – To wygląda jak wejście do wielkiej biblioteki Melodii – odezwała się Musa, rozglądając się dookoła z zachwytem.
   – W ten właśnie sposób kiedyś budowano biblioteki – odezwała się Ignis, bo przecież było oczywiste, że tylko ona zna odpowiedź. Darcy zazgrzytała zębami, miała dość jej wszechwiedzy. – Oczywiście, zupełnie pomijając te schody prowadzące w ciemność, biblioteki zawsze najpierw zdobiły wielkie wrota, na których kolejni jej strażnicy ryli swoje imiona. Potem wgłąb prowadził długi ozdobny korytarz, obwieszony obrazami przedstawiającymi wszystkie ważne wydarzenia danego miejsca, kraju czy też planety. A na samym końcu była ogromna sala, w najczęściej w kształcie sześciokąta, a wewnątrz niej labirynt półek i książek.
   Okazało się, że panna przemądrzała miała rację, bo gdy tylko dotarły do końca korytarza i otworzyły znajdujące się na jej końcu wrota, ich oczom ukazał się ogromny pokój, w którego powietrzu czuć było bardzo dużo kurzu i pulsującą też lekko magię. Półki były wypełnione grubymi tomiszczami, które wyglądały na naprawdę bardzo stare, tak jakby miały się rozsypać, gdy tylko ktoś odważy się na nie choćby odetchnąć. Ustawienie wskazywało, że bardzo łatwo można było się tu zgubić i już nigdy nie wrócić. Światło docierało gdzieś z góry, ale gdy Darcy uniosła wzrok, zauważyła tylko kamienną kopułę i nic więcej.
   – Jak mamy znaleźć Pieczęć w takim miejscu? – odezwała się Aichra, rozglądając się dookoła z konsternacją, a Darcy jeszcze raz spojrzała na dzienniczek w jej dłoni. Miała ochotę wyrwać jej go, bo z tego co zrozumiała, spełniał on życzenia każdego, kto go posiadał. Ta licha dziewczyna nie umiała zrobić pożytku z mocy, którą zyskała. Darcy by umiała.
   – Rozdzielimy się – powiedziała Ignis i natychmiast rozległy się głośne protesty. Dziewczyna pstryknęła palcami, a spomiędzy nich rozległ się tak głośny wybuch, że wszyscy pozatykali uszy i zapomnieli o narzekaniu. – Dziękuję za ciszę. No więc, jak mówiłam, rozdzielimy się. Uprzedzając głupie pytanie, to nie, tutaj nie da się zgubić na zawsze. Szukajcie nietypowych rzeczy i za żadne skarby nie dotykajcie książek. I znów zapewne głupie pytanie. To zbiór jednego z Twórców, dla niego jest święty. Nie wiem co się stanie, ale prawdopodobnie jak czegoś takiego spróbujecie dotknąć, to nie zostanie po was nawet stosik popiołu.
   Uśmiechnęła się, jakby to była wspaniała wizja, a Darcy znów przemknęło przez głowę, że ta dziewczyna jest wariatką. Aż cud, że jeszcze żyła.
   Nie czekając na nikogo, ruszyła przed siebie i zniknęła między półkami. Darcy natychmiast ruszyła za nią, bo mając do wyboru dziwaczkę i grupę przestraszonych i wielce uczciwych czarodziejek, wolała jednak tą pierwszą. Po chwili przypomniała sobie, że miała pogmerać w umyśle Questy. Czarodziejka na szczęście też o tym pamiętała i poszła zaraz za nią.
   Nie udało im się znaleźć Ignis, która już zagłębiła się w labirynt półek. Darcy zaczęła wybierać więc drogę na chybił trafił, skręcając gdzie jej się spodoba. Co jakiś czas Questa starała się ją poprawić, ale wiedźma nie zwracała uwagi na jej słowa. Skutek był taki, że po chwili, która zdawała się trwać wieczność, znów obie stanęły przed przejściem.
   – Mówiłam – odezwała się cicho Questa. – To labirynt, trzeba to wziąć na logikę. Gdyby...
   – Odzyskujesz już pamięć, jak widzę – rzuciła chłodno Darcy, przerywając jej. – Skoro tak, to sama na pewno doskonale sobie poradzisz z rozwiązaniem tej zagadki.
   Zanim czarodziejka zaprotestowała, Darcy już ruszyła przed siebie i znów wkroczyła w labirynt, zostawiając ją samą. Wątpiła, by dzięki temu zdołała zawrzeć przyjaźń, ale nie potrzebowała jej. Nie potrzebowała nikogo. Sama dawała sobie ze wszystkim radę. Nie chciała mieć nikogo narzekającego nad głową.

~*~

   Musa jeszcze nigdy nie widziała tak wielkiego zbioru tak starych ksiąg. Miała wrażenie że gdy tylko dotknie któregoś z nich, ten rozsypie się w jej dłoniach, ale oczywiście pamiętała ostrzeżenie Ignis i nie zbliżała się do książek. Widziała wiele tytułów, niektóre miały obok siebie daty i to mocno niewyobrażalne.
   Od czasu do czasu miała wrażenie, że ktoś za nią podąża, ale okazywało się, że to tylko zwielokrotnione echo jej kroków powraca do jej uszu. Rozglądała się wokół, szukając czegoś nietypowego, ale niczego takiego nie mogła znaleźć.
   Zza zakrętu wyszła Ignis. A może to była Questa? Obie wyglądały identycznie, więc póki żadna z nich nie mówiła, nie można było ich rozróżnić. Nawet ubrania nosiły te same, równie zniszczone. Dziewczyna odwróciła się w stronę Musy, ze zdziwieniem na twarzy.
   – Znalazłaś coś? – zapytała, a cichość jej wypowiedzi utwierdziła Musę w przekonaniu, że to jednak Questa.
   – Nie. Nie mam pojęcia nawet, czego szukamy. Znaczy wiem czego, ale nie wiem jak wygląda ta cała Pieczęć Powietrza.
   – Jak wszystko – stwierdziła Questa, rozglądając się dookoła, jakby spodziewała się, że nagle coś spadnie z sufitu. – Albo i jak nic. Ty jesteś czarodziejką dźwięków, prawda?
   – Muzyki – poprawiła ją odruchowo Musa, a dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową.
   – To przecież to samo. – Musa już zamierzała zaprotestować, ale Questa ciągnęła dalej, nie czekając na jej słowa: – Dźwięk to drgania powietrza. A mamy do czynienia z powietrzem. Więc możesz namierzyć próżnię, gdzie dźwięk nie dotrze i znaleźć Pieczęć.
   – A co ma do tego próżnia? Szukamy Pieczęci Powietrza, nie Pieczęci jego braku. To nie ma sensu.
   – Wręcz przeciwnie, ma spory sens, tylko że... – Questa się zawahała. – Nie pamiętam czemu. Niech to! Głu-pia pa-mięć! Czemu nie pamiętam?!
   – Wydzieraj się głośniej, to pobudzisz wszystkich zmarłych pod naszymi stopami – rozległ się drwiący głos ponad nimi, więc obie podniosły głowy, żeby zobaczyć siedzącą wysoko na półce Ignis. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie i zeskoczyła, lądując dokładnie między nimi. Musiała mocno lubić dramatyczne wejścia. – Nie żebym się bała byle umarlaków, ale wy raczej powinnyście.
   – Kpisz sobie. Tu nie ma żadnych umarlaków – powiedziała Musa, patrząc na nią krzywo. – Chcesz nas tylko przestraszyć. A nawet jeśli, to byle krzyk nie jest w stanie zbudzić zmarłych. Nic nie jest w stanie. Zmarli to zmarli.
   – Rany, gdyby mój brat to usłyszał, chyba by się popłakał ze śmiechu – prychnęła Ignis. – Oczywiście, że da się wskrzesić zmarłych. Kiedyś nawet spróbowałam, ale nie jestem wszechmocnym Twórcą, to mi się nie udało i gość padł po jednym dniu. Ale ona jest Twórcą, na dodatek takim z amnezją. No i jeszcze takim potężnym. Samym krzykiem mogłaby wydrzeć dusze całemu miastu, nie wiedząc co robi. Więc lepiej, żeby nie krzyczała i wiedziała, co robi.
   Questa pobladła, widocznie wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Słowa te brzmiały jak żart, ale kiedy Ignis je wymawiała, miała powagę na twarzy, jak nigdy wcześniej, więc widocznie mówiła prawdę. Właściwie Musa wcześniej nie zarejestrowała, by ta dziewczyna w ogóle kłamała. Kpiła sobie, drwiła, obrażała, ale nie kłamała.
   – Ale pomysł był dobry – odezwała się znów Ignis po chwili ciszy. – Możesz wywęszyć próżnię przez dźwięki i dzięki temu Pieczęć. Sama mogłabym to zrobić, ale nie opanowałam jeszcze tej mocy, no i odepchnięcie duchów powietrza trochę mi namieszało w głowie.
   – Jak to, sama? I co to znaczy „nie opanowałam”? – zdziwiła się Musa.
   Właściwie nie wiedziała jaką magią włada dziewczyna. Nad jeziorem używała błyskawic, latała bez skrzydeł, no i jeszcze zmierzyła się z duchami wiatru, więc Musa przypuszczała, że jej moc jest związana właśnie z powietrzem, może w jakiś sposób z pogodą. Ale posługiwała się tymi mocami niezwykle zręcznie, więc ta część z brakiem opanowania jakoś nie pasowała do całości...
   – Jestem kopiarą – odpowiedziała Ignis, uśmiechając się bezczelnie. – W pełnym tego słowa znaczeniu. Niektórzy kopiują style innych, ich zachowanie, ich pomysły. Ja jestem w stanie skopiować moc każdego kogo dotknę i zachować ją w sobie, a potem wykorzystać.
   Musa cofnęła się, ale zdała sobie sprawę, że Ignis już dawno miała okazję, by zabrać sobie także jej moc. Nie, nie zabrać... skopiować. Przecież Musa nie straciła mocy, ale jednak Ignis ją zyskała. To było bardzo poplątane. I niepokojące.
   – Em... Ciekawa magia – wydukała.
   – Raczej przerażająca – poprawiła ją Ignis, przybierając minę osoby wszechwiedzącej. – Wszyscy zawsze uważają, że jest przerażająca. Ale nikt tego na głos nie powie. To nie moja wina, że władam taką a nie inną magią. Jednak staram się być sprawiedliwa i wolę brać udział w walkach na pięści, niż na magiczne sztuczki.
   – Tak z ciekawości zapytam... – zaczęła Musa. – Ilu osobom już... że się tak wyrażę... podrobiłaś moc?
   – A kto by to zliczał? – odpowiedziała pytaniem Ignis, wzruszając ramionami. – Chociaż pewnie już z jakieś kilka milionów będzie. Tyle że niektóre moce są tak nieprzydatne, że trudno je doliczyć. To zdumiewające jak wiele jest pomniejszych i niewiele znaczących mocy na tym świecie. Moc morskich pereł, błagam, nie rozumiem po co mi to, chyba że miałabym obrzucić rynek małżami. Albo też pereł o blasku księżyca czy tam też słońca. Co za drwina! Śpiewających kwiatów, tak jakbym potrzebowała, żeby kwiaty mi śpiewały, nie wystarczy przecież, że ludzie ględzą. Moc słodyczy, bo jestem świrniętą dziewczyną, co może sobie zmienić włosy w watę cukrową. Zorze polarne! Mogą być sobie ładne, ale jaki pożytek niby jest z tworzenia ich! Księżycowe skały, bo przecież zwykłe to już przeżytek, są zbyt mainstreamowe. Truskawek. Bo przecież to tak świetne owoce, że trzeba je oddzielić od reszty! Zbierzmy jeszcze moce malin, porzeczek, wiśni...
   – Teraz ty zaczęłaś krzyczeć – zauważyła Questa, przerywając siostrze tyradę, a ta rzuciła jej w odpowiedzi złowrogie spojrzenie.
   – Ja nie umiem wskrzeszać umarlaków – odparła z przekąsem Ignis, ale widać było, że nie chce jej się już dłużej narzekać na dziwaczne moce tego świata. – No dobra, mniejsza z tym. Widać moje mądrości nie zadziałały. Zawsze drugi jest sposób. Szukaj tej pustki... próżni znaczy się – zwróciła się do Musy, klepiąc ją po ramieniu, a czarodziejka muzyki odruchowo cofnęła się, jakby dotyk Ignis mógł ją skrzywdzić.
   – Dwa pytania – odezwała się Musa, cofając się o krok od dziewczyny, a ta westchnęła.
   – Dlaczego ludzie muszą zadawać tak wiele pytań? – jęknęła, wznosząc oczy do nieba, a potem mruknęła coś jeszcze pod nosem. – Dobra, pytaj.
   – O co chodziło z tymi niedziałającymi mądrościami? I nadal nie wiem czemu szukamy próżni, skoro mamy znaleźć Pieczęć Powietrza.
   – Po primo, jak już mówiłam, Oxyen jest jajogłowym. I zdecydowanie nie podziela mojego zdania. Dla niego wszystko ma sens w wielkim świecie. A ja się wymądrzam w czymś na kształt jego świątyni i podważam w ten sposób jego słowa. Coś takiego mogłoby go wkurzyć na tyle, żeby tu przybyć. Ale najwyraźniej to głupie zaburzenie równowagi sprawia, że mnie nie słyszy. Po drugie, Pieczęć Powietrza musi być otoczona próżnią. W ten sposób może istnieć w tym świecie i go nie rozwalić. Równowaga sił czy jak to się tam nazywało. No i o ile moje głupie odzywki do niego nie dotarły, o tyle choćby najlżejsze poruszenie Pieczęci natychmiast go przywoła. Dobra, szukaj, ja jeszcze nie wiem jak właściwie i mogłabym rozwalić tutaj wszystko falami dźwiękowymi.
   Biorąc pod uwagę, że musiały znajdować się głęboko pod ziemią, to była bardzo trafna uwaga. Musa nie chciała do tego dopuścić, tak więc kiwnęła głową, na znak że ona się tym zajmie. Zamknęła oczy dla lepszego skupienia i ze zdziwieniem stwierdziła, że o ile w zwykłych okolicznościach musi się przemienić, by lepiej skoncentrować swoją moc, o tyle teraz może to zrobić bez najmniejszego problemu. Ignis musiała mieć rację, co do faktu, że burza mogła wzmocnić czyjeś moce.
   Wysłała przed siebie pierwszą falę dźwięku, niesłyszalną dla zwykłych ludzi, jaką stosowali czasem do komunikacji na Melodii w sytuacji awaryjnej. Nie wyczuła nic niezwykłego, więc posłała kolejną, tym razem w drugą stronę. Lekki opór, ale to nie próżnia. Ktoś tam po prostu stał. Przy trzeciej próbie nagle jej fala zanikła. Sama z siebie, jakby coś ją powstrzymało. Powtórzyła próbę na wszelki wypadek i stało się dokładnie to samo. O tak, tam zdecydowanie brakowało powietrza, w którym mogły rozchodzić się jej fale dźwięku, choćby i niesłyszalnego.
   Otworzyła oczy i odwróciła się w tamtą stronę, po czym bez słowa ruszyła przed siebie. Ciche marudzenie za plecami podpowiedziało jej, że obie dziewczyny też za nią podążyły, choć Ignis cały czas narzekała. Musa co jakiś czas wysyłała przed siebie kolejną falę, żeby poprawić kierunek i nie zgubić się.
   Część biblioteki do której trafili nie różniła się niczym od innych, może poza faktem, że tutejsze książki miały jeszcze bardziej kosmiczne daty niż wszystkie, które dotąd widziała Musa. Ignis mruknęła coś o „najstarszej części”, ale widać nie chciało jej się dłużej wypowiadać na ten temat. Podeszła do jednej z półek i sięgnęła po książkę.
   – Hej! Kazałaś nam tutaj niczego nie dotykać – zauważyła Musa, łapiąc ją za nadgarstek i powstrzymując. Ignis rzuciła jej w odpowiedzi swoje zwyczajowe, drwiące spojrzenie.
   – Dobrze powiedziane. Wam kazałam. A czy ja wyglądam jak mała śmiertelna czarodziejka, ze zbyt wysokim ego?
   – Tak, właśnie tak wyglądasz – rzuciła rozzłoszczona Musa. Miała już dość kaprysów dziewczyny i chciała ją tym zdenerwować, ale Ignis tylko uśmiechnęła się szerzej.
   – Pozory mylą, prawda? Chociaż to prawda, mam wysokie ego, ale przynajmniej umiem się do tego przyznać. A teraz mnie puść albo wypalę ci dziurę w dłoni.
   Czyżby jej ręka rzeczywiście zaczęła się robić coraz cieplejsza czy Musie się tylko zdawało? Wolała nie ryzykować i puściła Ignis, choć miała ochotę uderzyć ją w twarz, za ten jej uśmieszek nie schodzący z twarzy. Miała jednak przeczucie, że dziewczyna specjalnie ją do tego podpuszcza, więc odpuściła sobie ten pomysł.
   – Próżnia jest gdzieś tutaj – powiedziała Musa, wyciągając rękę w stronę jednej z półek. – Ale jak próżnia może się utrzymywać tak bez niczego? Przecież powietrze powinno ją zapełnić od razu.
   – Cóż to za czary?! – wykrzyknęła Ignis z udawanym strachem, po czym zaśmiała się cicho. – No właśnie, więc dzięki czarom. Taki mały bąbel bezpieczeństwa i już, załatwione. Też nie bez powodu jesteśmy pod ziemią. Tu dochodzi mniej powietrza. W razie wypadku pole rażenia jest ograniczone.
   – Pole rażenia?!
   – Wybuch na zewnątrz pewnie byłby jeszcze większy, niż gdyby czołowo zderzyły się Wodne Gwiazdy ze Smoczym Płomieniem – zauważyła pogodnie Ignis, a Musie przebiegł dreszcz po plecach. – Niby to Pieczęć Powietrza, a z powietrzem się stykać nie powinna. Wciągnęłaby całe w jednej chwili, a w następnej wypuściła, pewnie zabijając wszystko i wszystkich. Znaczy z wyjątkiem wściekłego Oxyena, który by się natychmiast zjawił po takim incydencie, nawrzeszczał na zgliszcza i zabrał sobie Pieczęć, żeby ją znów gdzieś schować. Bardzo ładna ta statuetka. Zakład, że w niej jest Pieczęć?
   Statuetka wcale nie była ładna, raczej dziwna. Gdyby Ignis jej nie wskazała, Musa wcale by nie zwróciła na nią uwagi. Wyglądała jak kawałek grubej gałęzi, na której leżało gniazdo z gałązek w kształcie niewielkiego jaja. Stała wśród innych dziwnych przedmiotów, które razem wyglądały jak wystawa trofeów, jednak pojedynczo przypomniały śmieci. Musa jednak nie zamierzała się zakładać, bo rzeczywiście wyczuwała, że właśnie wewnątrz tego dziwacznego jajo-gniazda znajduje się próżnia, przez którą nie może przebić się jej dźwięk.
   Ignis podniosła statuetkę z miejsca i potrząsnęła nią, jakby oczekiwała, że coś wyleci ze środka, ale jedyne co się wydostało, to chmura kurzu, która zawisła przez chwilę w powietrzu, po czym powoli opadła ku podłodze.
   – Dziwne, stary maruda się nie pojawił – rzuciła, znów potrząsając statuetką, jakby spodziewała się, że coś takiego zadziała. – Powinien tutaj od razu przylecieć, pojawić się w rozbłysku światła i doprowadzić wszystkich do ataku serca.
   – Tyle że pan stary maruda nie podziela twojego gustu scenicznego – odezwał się ponury głos tuż obok nich, tak że Musa aż odskoczyła do tyłu. Questa zrobiła to samo i szybko schowała się za czarodziejką, a że była równie mała jak siostra, łatwo jej to poszło.
   O jedną z półek opierał się chłopak, ten sam, którego przedstawiał zniszczony pomnik przed wejściem. Tyle że ten był bardziej... żywy i kolorowy. No i wyglądał wiele normalniej. Nie trzymał żadnej księgi czy berła, a i zamiast szaty maga, w której przedstawiał go pomnik, miał zwyczajny strój nastolatka. Był chudy i wysoki, miał dość długi nos i Musa zrozumiała, czemu pozwolił by odpadł on z pomnika. Włosy miał czarne jak noc. Oczy lśniły jaskrawą zielenią, a usta układały się w lekki uśmiech. Mógłby wyglądać nawet przyjaźnie, gdyby nie jawnie bijąca od niego aura nieposkromionej mocy, która sprawiała, że Musa poczuła się nagle bardzo mała i nieważna.
   – Jakże to miło, że mnie znów niepokoisz – rzekł z irytacją, wpatrując się w Ignis, która nadal trzymała statuetkę i nie robiąc sobie nic z przybycia gościa, wciąż nią trzęsła, jakby chciała wydobyć z niej coś więcej. – Byłem akurat trochę zajęty. Kiedy niebo zaczyna nagle wszędzie wariować, to nie przelewki. Poza tym wiatry zaczęły na ciebie narzekać, przyleciały do mnie i... Przestań tak tym trząść, zrzucisz mi wszystkie latające wyspy na ziemię!
   – Rany, jak to miło, że mnie kiedyś na jakąś zaprosiłeś – rzuciła drwiąco Ignis, naśladując jego głos i rzuciła mu statuetkę, a on złapał ją zręcznie. – Ale nie chcę gadać o twoich głupich pomysłach z unoszeniem lądów ponad chmury. Pogadajmy może sobie o Czasie, moim...
   – Znów chcesz gadać o niej? – zapytał Oxyen, uderzając się w czoło. – Rany, zrozum w końcu że nie jestem twoim pamiętnikiem do zwierzania się i nie zamierzam przybyć na każde twoje wezwanie, tylko dlatego że...
   – Próbowała mnie zabić jakieś pięćdziesiąt razy, tak, tak, wiem. Nie ględź, jakbym znów chciała zadręczać cię czymś takim, to bym ci rozwaliła kolejną świątynię.
   – Szacunek rzecz ważna – mruknął Oxyen pod nosem, biorąc jedną z książek z półki o którą się opierał, otworzył ją na losowej stronie i zaczął czytać. Ignis najwyraźniej to nie przeszkadzało.
   – Fajnie, więc pogadajmy o Pani Czas i jej zdradzie, której najwyraźniej nie zauważyliście. O tym że uwolniła i wskrzesiła sobie Strażników. I teraz jej służą, siejąc chaos na świecie i niszcząc jego równowagę. Nie chcesz o tym gadać? To może pogadamy o moim bracie, wrzuconym gdzieś do entego wymiaru, z którego nie może się wydostać. A z nami kontaktuje się jedynie przez cieniutki dzienniczek. Za to jego Pieczęć zniknęła, przepadła, została skradziona. To widzę też cię nie przejmuje, bo niby czemu, nigdy go nie lubiłeś. Dobra, to pomówmy dla odmiany o mojej kochanej siostrze i jej gwałtownym zaniku pamięci.
   O ile wcześniej Oxyen zdawał się być całkowicie obojętny na słowa Ignis, o tyle poderwał głowę, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie i rozejrzał się gwałtownie dookoła, zatrzymując wzrok na Musie, a raczej na kulącej się za nią postaci.
   – Och, zainteresowałam cię – rzuciła z udawanym zdziwieniem Ignis, stając przed Musą i zasłaniając ją przed jego spojrzeniem, a raczej próbując to zrobić, bo była o jakąś głowę niższa niż czarodziejka muzyki. – To dobrze. Bo sprawa jest poważna, a ja nie potrzebuję ci powtarzać dwadzieścia razy tego samego.
   – Coś się stało Queście? – zapytał, zupełnie jakby Ignis nie powiedziała niczego innego. – Co... jak...?
   – Ej, przecież nie chciałeś gadać o Czasie – rzuciła złośliwie Ignis i nagle zrobiła zlęknioną minę. – A wiesz, ja nie zamierzam naruszać świętej woli jednego z Twórców, przecież to takie nieetyczne i niegrzeczne. Wybacz mi, o wielka świątobliwości...
   – Daruj sobie to przedstawienie – warknął Oxyen, łapiąc ją za ramię i odciągając na bok.
   Musa chciała ich podsłuchać, ale choć stali niedaleko i wyglądali, jakby na siebie wrzeszczeli ze wszystkich sił, nie było słychać nawet najcichszego dźwięku. Musieli otoczyć się jakąś barierą przeciwko wścibskim osobom.
   Questa wyjrzała zza Musy, wyraźnie zadowolona, że przestano na nią zwracać uwagę. Stanęła obok czarodziejki muzyki i przez chwilę przyglądała się kłótni, marszcząc brwi, jakby zaczęła sobie coś przypominać, po czym potrząsnęła głową i odwróciła się, akurat w momencie, kiedy zza zakrętu wychynęła Aichra, wpatrując się w dziennik. Zatrzymała się, widząc, że coś się dzieje.
   – Em... znalazłyście? – zapytała niepewnie, wpatrując się w dwójkę kłócących się na środku przejścia. – Cóż, chyba tak... Co się właściwie dzieje?
   – Nie mam bladego pojęcia – odpowiedziała jej szczerze Musa. – Kłócą się. Nie wiem o co.
   – Zawsze się kłócą – powiedziała cicho Questa, kuląc ramiona. – Oni... em... nie wiem, ale zawsze.
   – Kretyn – warknęła Ignis, wykonywając jakiś dziwny gest rękoma i podchodząc do nich. Oxyen mruknął pod nosem coś, co z pewnością nie mogło być pięknym słowem.
   – Dobra, pomogę ci, ty mała pijawko – syknął, patrząc złowrogo na Ignis. – Ale teraz zbierz te swoje przyjaciółeczki i wynocha z mojej biblioteki.
   – Jesteś tak miły jak zawsze – rzuciła nagle Aichra drwiąco, po czym szybko zasłoniła usta dłonią, a jej mina mówiła, że sama była zdziwiona tym, co właśnie zrobiła.
   Oxyen zmierzył ją od stóp do głów poważnym spojrzeniem, które zatrzymał na dłużej na książce w jej ręce i zdobył się na uśmiech.
   – Na twoim miejscu bym uważał z tym dziennikiem, Shade bywa... nieprzewidywalny – rzucił lekkim tonem, ale jego mina świadczył o tym, że mu się to nie podoba. – Dobra, a teraz wypad mi stąd! Chyba że chcecie się rozpaść na tysiące kawałeczków nie do złożenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz