Skoczek

Rozdział II


Czego się boisz?



   Eren wyszedł z komisariatu policji, otwierając sobie drzwi kopniakiem. Był już późny wieczór. Pół dnia. Zmarnował całe pół dnia, siedząc przed irytującym policjantem i odpowiadając na pytania, a teraz jeszcze musiał wrócić do domu na pieszo. Znowu. Jego motor został zatrzymany, żeby można było coś tam w nim zbadać. Eren modlił się cicho, żeby przestał działać, bo przy takich zniszczeniach podejrzane by było, gdyby nadal mógł normalnie jeździć.
   – Ej, młody!
   Odwrócił się i zobaczył Sheię, wyglądającą z okna pasażera w samochodzie, zaparkowanym przy krawężniku. Za kierownicą siedział jakiś mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych, pewnie jej kumpel albo chłopak, który razem z nią studiował. Eren stracił już rachubę w liczeniu facetów, którzy się z nią zadawali. Jego licznik zatrzymał się po setce.
   – Co robiłeś na posterunku? – zapytała złośliwie, ale jej ostry głos był słabszy przez zmęczenie. – Złapali cię wreszcie na handlu narkotykami?
   – Gdyby mnie złapali, to chybaby już nie puścili – rzucił Eren. – Poza tym gdybym rzeczywiście handlował, tobym się nie dał złapać. Nie jestem taki głupi. I nie handluję, wielkie dzięki.
    – No ale wyglądasz, jakbyś to robił – stwierdziła Sheia. – Nie chciałabym spotkać gościa takiego jak ty w jakimś ciemnym zaułku. Członek mafii czy jakiegoś gangu i w ogóle... Czemu wracasz na pieszo, a nie tym swoim głupim motorem?

Skoczek

Rozdział I


Wędrowiec (nie)idealny



   Eren uznawany był za idealnego, gdziekolwiek by się nie pojawił. W szkole miał najlepsze ze wszystkich oceny i był mądrzejszy od niemal wszystkich swoich kolegów razem wziętych, a nauczyciele wprost go kochali. Urodę odziedziczył po matce, która grała w wielu filmach i była wspaniałą modelką, zaś umysł miał po ojcu architekcie, który zbił majątek na swej pracy. Nie było nikogo, kto byłby w stanie dorównać jego zwinności i szybkości. A pomimo oczywistej fortuny swych rodziców, zarabiał sam na siebie. Łatwo więc było mówić o nim, jako o idealnym.
   On nie uważał się za takiego w żadnym calu. Zamknięty w sobie, analizował siebie w swoim umyśle i każdy kolejny puzzel tej układanki mówił mu, że całe jego otoczenie się myli. Każda kolejna część przedstawiała go w coraz bardziej ciemnym świetle, aż w końcu to światełko gasło, pozostawiając go w mroku.
   Spojrzał na sprawdzian, który nauczyciel położył na jego ławce i kolejny puzzel wskoczył na swoje miejsce. Najwyższa ocena, ani jednego błędu. Dostał nawet więcej punktów, niż było przewidywane, bo nauczyciel pochwalił jego mocno rozwinięte wypowiedzi, które były niezwykle trafne.
   Znowu oszukiwałeś, odezwało się jego sumienie, wciąż usiłując z nim walczyć. Było niezwykle wytrwałe, skoro pod tą masą okropności nadal żyło i miało się dobrze. Jesteś oszustem. Okropnym, parszywym oszustem. Gdybym był rzeczywistą osobą, nigdy bym się do ciebie nie zbliżył. Brzydzę się tobą. Tyle było osób na świecie, a ja musiałem trafić akurat na ciebie. Okropność.

Skoczek



Prolog



   Mężczyzna stał ukryty w cieniu, opierając się o drzewo, a jego uszy drżały lekko, kiedy próbował nastawić się na słuchanie odpowiedniej częstotliwości. Nie było wątpliwości, że nie był to normalny człowiek, o ile w ogóle był człowiekiem. Część jego twarzy pokrywały czarne tatuaże, układając się w dziwne wstęgi. Gdyby zdjąć jego płaszcz, zapewne i na rękach można by dostrzec podobne znaki. To był jakiegoś rodzaju kod, ale sam mężczyzna nie był pewien, co ów kod o nim mówi.
   Nagle zamarł i otworzył dotąd zamknięte oczy, które błysnęły w mroku niesamowitą zielenią. Rozejrzał się uważnie dookoła, po czym utkwił wzrok w czymś, czego normalnie nie mógłby zobaczyć. Właściwie to wciąż tego nie widział, jedynie dodatkowy zmysł mówił mu, że właśnie tam coś jest. A przed nim zmaterializowała się dziewczyna, jakby powietrze ją utkało z samego siebie. Jej twarz również znaczyły ciemne wzory, takie same, jak u mężczyzny. Ten zaś odetchnął z ulgą, widząc ją. A raczej ciesząc się, że nie widzi kogoś innego.
   – Ziena mówi, że ich nie znalazła – odezwała się dziewczyna cicho, a mężczyzna przytaknął, dając do zrozumienia, że zrozumiał jej słowa. Wyglądał na nieco zasmuconego otrzymaną wiadomością.
   – Kolejny pusty zaułek – odezwał się szeptem tak cichym i melodyjnym, że mógłby być podmuchem wiatru. Jego głos niósł w sobie pewnego rodzaju magię, nieuchwytną jednak dla nikogo innego. – Może następnym razem nam się poszczęści. Ale musimy być ostrożni. Ktoś nas śledzi. Czuję to.

Obrońcy Światła

Rozdział XII


Świat Lustro



   Mijał pędem drzewa, starając się nie zderzyć z żadnym z nich, co w ciemności było trudne. Jego wyczulone zmysły pozwalały mu jednak w odpowiedniej chwili zrobić unik i skierować się z powrotem na dobrą drogę, gdyby przypadkiem z niej zboczył. Łapy uderzały cicho o ziemię usłaną jesiennymi liśćmi. Nawet jego uszy ledwo wyłapywały ten dźwięk, a słuch miał teraz nadzwyczajny. Nigdzie w pobliżu nie wyczuwał żywej duszy.
   Przed świtem. Tyle miał czasu. Musiał jak najszybciej dotrzeć do Viride i jeszcze szybciej sprowadzić kogoś stamtąd do Miasta Kwiatów. To nie było łatwe zadanie, dla nikogo nie mogło być łatwe.
   „Ale bez smoków", powiedział mu ojciec, zanim Ethereal wyruszył w drogę. „Tego dnia pojawiły się już dwa i było to zdecydowanie o dwa za dużo. Zdaj się na wilka. Albo tygrysa. Może jelenia albo jakiegoś konia. Ale na nic wielce wyjątkowego".
   Nawet gdyby nie dostał tego ostrzeżenia, nie zamierzał znów nakładać smoczej skóry. Wystarczyło jedno takie doświadczenie i już wiedział, że więcej tego nie zrobi. Dlatego też pozostał wilkiem, bo zamiana w wilka szła mu najłatwiej.
   „Nie pędź na łeb, na szyję, bo wtedy z pewnością nie zdążysz. Biegnij, ale niezbyt szybko. Dotrzesz do wioski później, ale przynajmniej dotrzesz, a nie padniesz ze zmęczenia gdzieś w połowie drogi".

Obrońcy Światła

Rozdział XI


Koniec jest blisko



   – A więc chcesz zmarnować połowę energii zasilającej miasto, żeby postukać sobie w klawiaturę i poczytać to, co ci wyskoczy na ekranie? Tylko po to przytachałeś tutaj ten cały sprzęt?
   Thin spojrzał na Ariva jak na idiotę. Strażnik nie był zbyt zadowolony rozwojem wydarzeń. Najpierw niemal wszyscy fiorzy padają niczym martwi, potem Natura bije na alarm i okazuje się, że w lesie grasuje smok, który porywa mu przyjaciółkę, później jeszcze pojawiają się ci dziwni i niepokojący ludzie, przez których omal wszyscy nie padli trupem. Jeden ranny Kayl, drugi zmasakrowany psychicznie i jeszcze do tego człowiek sypiący iskrami. Tego było zdecydowanie zbyt dużo. A teraz jeszcze diablik chciał pozbawić połowę miasta energii, bo uważał, że może coś zdziałać z pomocą kilku metalowych pudeł.
   – Tak, jestem na tyle głupi, żeby przytachać to wszystko tylko po to, aby się pobawić – odpowiedział drwiącym tonem Thin i postukał się w głowę, dając wyraźnie do zrozumienia co myśli o Arivie. Ten nachmurzył się. – Wiesz, istnieje coś takiego jak internet. To taka bardzo, ale to bardzo rozległa sieć, gdzie krążą sobie prawdopodobnie wszystkie informacje całego wszechświata. No a w każdym razie tych jego części, gdzie internet jest. No i w tym magicznym miejscu...
   – Wiem, co to jest internet! – warknął Ariv. Thin wyszczerzył do niego kły w uśmiechu.
   – No więc chcę spróbować się włamać do baz danych jakiegoś najbliższego ośrodka badawczego ludzi. Tylko potrzebuję tych twoich notatek, co są zapisane kodem, żeby wiedzieć, gdzie dokładniej mam szukać.

Obrońcy Światła

Rozdział X


Ktokolwiek widział, za dużo wie



   – Chodź, musimy iść, zanim przyjdą tutaj inni!
   Ignea pociągnęła brata za rękę, ale on stał w miejscu, wpatrując się dziwnie pustym wzrokiem w nieprzytomnego Deyly'ego. Dziewczyna oderwała kawałek rękawa jego munduru i straciła na chwilę równowagę, ale szybko ją odzyskała, opierając się o jeden z wielkich kamieni.
   – Et, rusz się! – jęknęła, stając przed nim i łapiąc go za koszulę. – Nie mamy czasu! W pobliżu plącze się pełno ludzi, zapomniałeś? W końcu przyjdą, a nas wtedy już nie powinno tutaj być! ET!
   – Czy on... czy on nie żyje? – zapytał cicho Ethereal, nadal wpatrując się w człowieka leżącego na ziemi. Wyglądał na przerażonego, ale w jego wzroku było jeszcze coś innego, coś bardziej niebezpiecznego, jakby... głód.
   – Żyje, oddycha – odpowiedziała mu drżącym głosem Ignea. Nie miała co do tego wątpliwości. Nie była na tyle silna, by kogoś zabić jednym uderzeniem, nawet jeśli przywaliła temu komuś kawałkiem ciężkiego żelastwa. Poza tym nie włożyła w uderzenie zbyt wiele siły. – Nie przejmuj się tym. A teraz choć!
   – Żyje...

Obrońcy Światła

Rozdział IX


Czary, przysięgi i klątwy



   Natura milczała. Ariv tak dawno z nią nie rozmawiał, że możliwym było, iż się na niego obraziła. Zdjął rękawiczkę z dłoni i dotknął drzewa, nastawiając uszu, ale i tym razem nie było odzewu. Wbił paznokcie w korę drzewa, ale nad jego głową rozległ się tylko zirytowany szum, jakby las chciał powiedzieć: „Idź sobie".
   – Słuchaj no, Puszczo – powiedział na głos, choć czuł się nieco dziwnie, gadając do drzewa. – Ja rozumiem, że mnie nie lubisz. Rozumiem nawet, dlaczego tak jest. W każdym razie podejrzewam, że chodzi właśnie o to. Sam siebie niezbyt lubię. Ale w tej chwili chcę ci pomóc, więc byłbym wdzięczny, gdybyś ty zechciała pomóc mnie!
   Zero odpowiedzi. Westchnął. Nigdy nie rozumiał, jak innym udaje się porozumiewać bez żadnych problemów z naturą. Jemu to nigdy nie wychodziło. Wychowany został inaczej od reszty fiorów, z dala od zwykłej dzikiej przyrody i nigdy jakoś nie udało mu się uwierzyć, że... ma z nią jakieś mocniejsze związki. Podejrzewał, że właśnie ta niewiara uniemożliwiała mu rozmowę.
   – No weź, nie bądź taka – mruknął, jeszcze bardziej zaciskając palce, jakby zamierzał oderwać korę od drzewa, jednak nie zrobił tego. – Ja wiem, są pewne dawne urazy, ale wiele razy za to przepraszałem. Wybaczyłabyś mi w końcu, naprawdę tego żałuję. Proszę cię, pomóż mi. A jak nie chcesz pomóc akurat mnie, to chociaż pomóż któremuś z tej setki strażników, co się włóczą po lesie... Jeśli nie znajdziemy tych ludzi, oni ci zaszkodzą. Już to robią. Czemu nie chcesz nam pomóc siebie ratować?

Obrońcy Światła

Rozdział VIII


Zasadzka!



   Ostatnimi osobami, jakie Ignea spodziewała się zastać w lesie, był jej brat w towarzystwie maga, którego nienawidziła. Po długim zwiadzie, w trakcie którego znalazła tylko jedną nową maszynę, której postanowiła nie tykać, pomyślała, że dobrze byłoby odpocząć na jednej z tych rozlicznych polan, które odkrywały przed nią swe istnienie. Do tej pory sądziła, że tylko ona znała ich rozmieszczenie, ale widocznie się pomyliła.
   Ethereal siedział na środku, cały w czerni, wyróżniając się szczególnie wśród tych wszystkich wielokolorowych kwiatów, które zdawały się kiwać w rytm jego spokojnego oddechu. Oczy miał zamknięte, dłonie oparte na kolanach. Wyglądał... dziwnie. Bardziej jak jakaś rzeźba, niż brat, którego Ignea od zawsze znała.
   Nad nim stał Ekari, wredny Władca bardzo głupiej Pogody, skoro pozwalała nad sobą panować komuś takiemu jak on. W przeciwieństwie do brata, mag natychmiast ją zauważył, kiedy tylko wkroczyła na polanę. Uśmiechnął się. Być może miał to być miły uśmiech, ale wyglądał jak grymas. Mężczyzna przyłożył palec do ust, dając jej znać, że powinna być cicho.
   O nie, niedoczekanie! Wzięła głęboki oddech i najgłośniej jak umiała mówić, nie krzycząc, rzekła:
   – Och, nie spodziewałam się tutaj nikogo! Co tutaj robicie?

Obrońcy Światła

Rozdział VII


Uczniowie magii



   – Kod Avela odpada, ten jest zbyt skomplikowany, żeby nim być – oświadczyła Ignea, przyglądając się na zmianę, najpierw znakom zapisanym w książce, a potem tym wypisanym na jednym z dokumentów. Prychnęła i przerzuciła stronę, żeby obejrzeć kolejne szlaczki. – To też nie, zupełnie inne znaki. I to do kosza. Nie cierpię tych szyfrów, zwłaszcza jak trudno je rozpracować.
   – Po to właśnie są szyfry – zauważył Vol, podnosząc wzrok znad zapisków, które robił, także próbując odczytać wiadomości, spisane w dokumentach. – Żeby nie dało się odczytać treści ważnych rzeczy, gdyby jednak komuś udało się je wykraść.
   – Po co ci te wszystkie liczby i tabelki? – zapytała Ignea, przysuwając się do niego i patrząc z uniesionymi brwiami na jego wyliczenia. – To wygląda na pozbawione sensu.
   – Ale takie nie jest – odpowiedział spokojnie chłopak, odrywając na chwilę ołówek od kartki i obracając go, żeby wymazać jedną z cyfr, którą źle wpisał. – Mało jest rzeczy, na których się znam, a szyfrowanie jest jedną z tych nielicznych. Robiłem kiedyś za kuriera.
   – Co to jest ten „kurier? – zdziwiła się Ignea. Znała wiele słów, ale tego akurat nigdy wcześniej nie słyszała.

Obrońcy Światła

Rozdział VI


Wrogowie dalsi i bliżsi



   Rano Ethereal wyglądał już całkiem normalnie. W każdym razie na tyle normalnie, na ile może wyglądać niewyspany nastolatek, który całą noc spędził na zmienianiu powolutku swoich cech zewnętrznych, by wyglądać jak przed „wypadkiem”, bo tak zaczął nazywać swoje spotkanie z Władcą Pogody.
   Nie zamierzał zostawać jego uczniem. Mowy nie ma! Skoro samemu udało mu się jakoś wrócić do swojej postaci, to sam sobie poradzi, jeśli przypadkowo znów się zmieni. A wątpił, by to się stało. Przecież umiał się kontrolować. Wystarczy tylko zachować spokój.
   Tak w każdym razie myślał na początku. W szkole nie działo się nic ciekawego, te same nudne lekcje co zawsze. W połowie odbyło się jakieś spotkanie na temat bezpieczeństwa, które nie bardzo go interesowało, bo widział to już tyle razy, że właściwie mógł przewidzieć co nauczyciel prowadzący to wszystko zaraz powie.
   Potem postanowił wybrać się z Vailą na przechadzkę po mieście. A raczej to ona tak postanowiła, miało to być zadośćuczynienie za jego karygodne zachowanie poprzedniego dnia. Z początku chciał protestować i się wytłumaczyć, ale ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że tylko pogrążyłby się jeszcze bardziej, więc siedział cicho.

Obrońcy Światła

Rozdział V


Niewidzialny



   Oczywiście, że zrobiła mu awanturę. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Ignea siedziała znudzona na kanapie, rozłożywszy nogi na stole i czytała ukradzioną od Thina książkę, mówiącą o maszynach, których i tak nie rozumiała, kiedy do domu, jak gdyby nigdy nic, wkroczył Ethereal, wyglądający jak ostatnie nieszczęście. Włosy miał przyklapnięte i potwornie czarne, wyglądały na mokre, twarz była dziwnie sina, na sobie miał nadal strój ćwiczebny, tyle że właściwie były to już tylko strzępy. Krzywił się.
   Nawet nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku, jak to czasem robił ich ojciec, żeby pod koniec rozmowy wyładować swoją złość. Od razu zaczęła na niego krzyczeć, tak że aż meble zadygotały, a wszyscy postronni świadkowie szybko pouciekali, byle znaleźć się gdziekolwiek indziej. Ignea wrzeszczała najgłośniej jak umiała i pewnie pobudziła przez to sąsiadów, którzy już przygotowywali się do snu, ale miała to gdzieś.
   Ethereal tylko stał w wejściu i się na nią gapił pustym wzrokiem, zupełnie jakby ignorował jej słowa, co tylko jeszcze bardziej ją denerwowało. Kiwał kilka razy głową, na znak, że rozumie, a potem, bez ani jednego słowa, bez niczego, po prostu wszedł do domu i zniknął na schodach prowadzących na górę.

Obrońcy Światła

Rozdział IV


Krew zmiennokształtnych



   – Znasz opowieść o powstaniu narodu fiorów? O początkach życia na tej planecie? O pierwszym i wielkim, najpotężniejszym ze wszystkich? Nie? No cóż, w obecnych czasach mało kto zna takie rzeczy, bo uważa się je za zabobony. Wierzą w magię, w bogów, a nie chcą uwierzyć w tą opowieść, no co za tupet! A to najprawdziwsza prawda, sama prawdomówna istota, taka jak ty, to potwierdziła. I my, fiorzy, uważamy się za mądrzejszych od ludzi! W przeciwieństwie do nich wiemy jak powstaliśmy, ale nie chce nam się w to wierzyć! Dobrze, dobrze, ale usiądź sobie chłopcze, bo tu wiele mam do powiedzenia, a ciebie jeszcze nogi rozbolą!
   Ethereal zawahał się, ale w końcu usiadł na podsuniętym mu krześle, uważając na swój nowo nabyty ogon, którym o mało nie wybił sobie oka. Nadal niczego nie rozumiał, ale nie wyglądało na to, by Władca Pogody zamierzał to szybko wyjaśnić, pozostawało mu więc tylko czekać, aż staruszek zechce to wyjaśnić.
   – Dobrze, zaczynam i nie waż mi się przerywać! No więc wszystko zaczęło się od gwiazd – powiedział tajemniczym tonem Ekari, również siadając i zaczynając sobie mieszać dopiero co przygotowaną herbatę. Stukot łyżeczki był irytujący. – Dokładnie to od dwóch gwiazd, tych właśnie, które każdego dnia ukazują się na naszym niebie. Kłótliwa i Iskra, dwie matki naszego układu, słońca słońc życia! No więc na początku, gdy był sobie tylko kosmos i nie było życia jako takiego, całym wszechświatem rządziły gwiazdy, jako wspólnota umysłów, jeden wielki organizm, najmądrzejszy na całym świecie. I nie mów mi, że gwiazdy nie mają umysłów, bowiem mają je! To najmądrzejsze i najpotężniejsze istoty naszego wymiaru, nawet jeśli my tego nie pojmujemy. Nawet jeśli nie dajemy tym pogłoskom wiary! Tak więc w swej wieczności, sieć umysłów gwiazd rządziła ogromnym wymiarem, jednak wymiar ten był pusty, jeśli nie liczyć ich samych i kawałków skał, które nie paliły się do mówienia.

Obrońcy Światła

Rozdział III


Władca Pogody



   Ethereal mógł być miły, sympatyczny i spokojny, ale nie był typem osoby, która robiła wszystko, by uspokoić i pocieszyć innych. Właściwie to nie mógł za bardzo pocieszać innych, prawiąc im typowe gadki że „wszystko będzie dobrze” czy „jakoś się ułoży” albo też „nie martw się, to nic takiego”, bo po prostu nie mógł kłamać. Jednak jego dziewczyna najwyraźniej dzisiaj o tym zapomniała. Najpierw zadała bardzo ryzykowne pytanie o to, jak wygląda w nowej fryzurze i stroju. Każdy, dbający o swoje bezpieczeństwo mężczyzna, szybko by odpowiedział, że wygląda zjawiskowo. Ale Et oczywiście powiedział, że nie widzi żadnej różnicy, dlatego, że jemu, jako facetowi, wszystko jest jedno. A kiedy Vaila poszła płakać w kąt, licząc skrycie na pocieszenie, co wiedział, nie mógł nic zrobić. Bo zdawał sobie sprawę, że gdyby podszedł, powiedziałby jej prosto w twarz, żeby przestała się mazać, bo przecież tysiące osób mają poważniejsze problemy niż to, jak wyglądają. W końcu poważnie obrażona Vaila opuściła salę treningową, a Ethereal zaczął z jeszcze większą złością okładać manekiny, rozstawione wszędzie dookoła. Czasem nie znosił swojego głupiego języka, który nie pozwalał mu kłamać.
   – Zaraz oderwiesz mu głowę, jak będziesz go tak okładać – odezwała się za jego plecami Ignea, siadając na jednej z ławek na trybunach. Nie musiał się odwracać, żeby to wiedzieć, zawsze zajmowała to samo miejsce. Nie zwrócił uwagi na siostrę i wymierzył jeszcze mocniejszy cios kijem, a głowa rzeczywiście odpadła i potoczyła się po ziemi.

Obrońcy Światła

Rozdział II


Przejścia



   Rzadkością były osoby, mające wgląd w wydarzenia dziejące się w innym, niż obecny, czasie, ale dziadek Tahey Alieaster jak najbardziej się do ich grona zaliczał, mogąc co jakiś czas spojrzeć sobie w przyszłość i spojrzeć, co się będzie działo. Jego żona również miała podobne zdolności, choć Yavei raczej sięgała wzrokiem za siebie, mogąc oglądać dziejące się w dawnych czasach bitwy, obserwując spiski i wydarzenia, o których większość już nie pamiętała. Dzięki swoim zdolnościom jakimś cudem się spotkali i od dawien dawna już byli razem, a tylko Yavei mogła zobaczyć, jak to właściwie było, bo wszyscy inni już pozbyli się tych wspomnień.
   Ignea usiadła na jednym z foteli i wpatrywała się niepewnie w dziadka. Nie lubiła tego, że gdy już musiał przewidywać przyszłość, to odczytywał i dzielił się z nimi tylko tymi złymi wiadomościami. No i zawsze mówił wiele mniej niż wiedział, na co wskazywał jego chytry wyraz twarzy, a wybierał sobie na to raczej nie najlepsze momenty.

Obrońcy Światła

Rozdział I


Leśne schadzki



   Ignea skuliła się na gałęzi drzewa, jedną ręką trzymając się pnia i wychyliła ostrożnie, żeby sprawdzić, co się dzieje w dole. Uwielbiała wspinać się właśnie na to jedyne drzewo, stojące w ogrodzie na tyłach szkoły i obserwować z niego uczniów, a czasem również nauczycieli, którzy na przerwach rozkładali się w jego cieniu i rozmawiali między sobą. Dzieląc się czasem nawet czymś więcej niż zarazkami i sekretami... Wiedziała już z tych rozmów tyle rzeczy, że mogłaby zaszantażować połowę szkoły, jeśli nie większą część. Ale choć należała do osób złośliwych i wścibskich, jeszcze nie zrobiła tego i raczej nie zamierzała.
   Tym razem ujrzała dwójkę nauczycieli uczących wyższe klasy, którzy wyraźnie dyskutowali o czymś ważnym. A raczej kłócili się o coś ważnego, bo ich głosy były ostre i podniesione, choć nie na tyle, by któraś z grupek uczniów stojących w pobliżu mogła ich podsłuchać. Ignea nadstawiła uszu. Akurat jej pozycja była idealna do podsłuchiwania, dlatego właśnie ją wybrała. Przyjrzała się obu mężczyznom.
   Profesor Ragh uczył historii, widywała go wiele razy na korytarzu, ale jakoś nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Podobno był surowym nauczycielem, ale twarz, w przeciwieństwie do charakteru, miał przyjazną. Nawet teraz, gdy się wyraźnie złościł, wyglądał w miarę miło i spokojnie, ale pozory przecież mylą.