Obrońcy Światła

Rozdział IV


Krew zmiennokształtnych



   – Znasz opowieść o powstaniu narodu fiorów? O początkach życia na tej planecie? O pierwszym i wielkim, najpotężniejszym ze wszystkich? Nie? No cóż, w obecnych czasach mało kto zna takie rzeczy, bo uważa się je za zabobony. Wierzą w magię, w bogów, a nie chcą uwierzyć w tą opowieść, no co za tupet! A to najprawdziwsza prawda, sama prawdomówna istota, taka jak ty, to potwierdziła. I my, fiorzy, uważamy się za mądrzejszych od ludzi! W przeciwieństwie do nich wiemy jak powstaliśmy, ale nie chce nam się w to wierzyć! Dobrze, dobrze, ale usiądź sobie chłopcze, bo tu wiele mam do powiedzenia, a ciebie jeszcze nogi rozbolą!
   Ethereal zawahał się, ale w końcu usiadł na podsuniętym mu krześle, uważając na swój nowo nabyty ogon, którym o mało nie wybił sobie oka. Nadal niczego nie rozumiał, ale nie wyglądało na to, by Władca Pogody zamierzał to szybko wyjaśnić, pozostawało mu więc tylko czekać, aż staruszek zechce to wyjaśnić.
   – Dobrze, zaczynam i nie waż mi się przerywać! No więc wszystko zaczęło się od gwiazd – powiedział tajemniczym tonem Ekari, również siadając i zaczynając sobie mieszać dopiero co przygotowaną herbatę. Stukot łyżeczki był irytujący. – Dokładnie to od dwóch gwiazd, tych właśnie, które każdego dnia ukazują się na naszym niebie. Kłótliwa i Iskra, dwie matki naszego układu, słońca słońc życia! No więc na początku, gdy był sobie tylko kosmos i nie było życia jako takiego, całym wszechświatem rządziły gwiazdy, jako wspólnota umysłów, jeden wielki organizm, najmądrzejszy na całym świecie. I nie mów mi, że gwiazdy nie mają umysłów, bowiem mają je! To najmądrzejsze i najpotężniejsze istoty naszego wymiaru, nawet jeśli my tego nie pojmujemy. Nawet jeśli nie dajemy tym pogłoskom wiary! Tak więc w swej wieczności, sieć umysłów gwiazd rządziła ogromnym wymiarem, jednak wymiar ten był pusty, jeśli nie liczyć ich samych i kawałków skał, które nie paliły się do mówienia.
 Gwiazdy, będąc samotne, zaczęły ronić łzy, a raczej krzesać iskry, jak to by było w naszym języku, a iskry te zaczęły krążyć po kosmosie, by w końcu spaść na któryś z ogromnych kamieni i obudzić w nim i na nim życie. A cóż to było za życie! Gdziekolwiek by nie trafiła iskra którejś z gwiazd, rodziło się tam życie, ziemia rodziła rośliny, skały otrzymywały świadomość, świat zielenił się i mienił tęczowymi kolorami. Inne iskry tworzyły istoty mogące przemierzać świat jak one i mające większą świadomość, tak narodziły się zwierzęta, a pierwszym z nich było niewielkie stworzonko, pierzasty ptak gatunku Tak'Trik. Po nim rodziły się kolejne zwierzęta, jedne niewielkie, inne zaś potężne, jedne o barwach tęczy, inne ich wyzbyte, jedne mądre, inne już nieco głupsze.
 W całym tym zamęcie, iskrom gwiazd również zdarzało się łączyć i z kilku powstawała jedna istota, obdarzona zdolnościami, które dziś nazwalibyśmy magią, jednak w tamtych czasach było to po prostu złączenie ze światem w niemal idealnym stopniu. W taki właśnie sposób powstały smoki, ogromne i groźne, o wielkiej mądrości, co mogą szybować po niebach, a ich łuski lśnią niczym gwiazdy, co potrafią ziać ogniem, władcy ziemi i nieba. Tak powstały feniksy, dumne ogniste ptaki, nieśmiertelne i potężne, niezrównane w czytaniu odczuć innych stworzeń, o mocach hipnotyzujących, których ognista aura potrafiła wrócić pełnie życia każdemu, kto już postanowił się poddać. Wiele wiele innych stworzeń powstało ze złączenia iskier, a również jednym z nich był pierwszy z nas wszystkich, to jest fiorów, a powstał on z iskier bliźniaczych gwiazd naszego nieba – Kłótliwej i Iskry.
 Fior ten nadał sam sobie imię Aoenixery. Był on złączony z naturą, rozumiał jej zasady i umiał się z nią porozumieć, a ona w zamian go chroniła. Posiadał niezwykły dar przemian, w jednej chwili mógł zmienić swój wygląd i stać się kimś zupełnie innym, a gdy to robił, przejmował też wszystkie wrażenia i odczucia istoty, której przybierał wygląd. Wkrótce odkrył również, że podczas gdy cały świat wokół niego się zmienia, on nadal może, dzięki swej mocy, pozostać tą samą osobą, był nieśmiertelny.
 Wkrótce na świecie pojawiły się również inne istoty zrodzone z gwiazd, istoty podobne do Aoenixerego, które także jak on, nazywane były fiorami, bo choć zdolności posiadali inne, mieli to samo połączenie z naturą, rozumieli ją, oddawali i czerpali z niej moc. Fiorzy zebrali się razem, a pięciu z nich najmądrzejszych, zgodziło się wspólnie nowo narodzonym narodem kierować i opiekować.
 Wraz z Aoenixerym w Radzie Wielkiej, jak ją nazwano, zasiedli jego towarzysze. Potężny Tempus, który był w stanie przejąć kontrolę nad pogodą, przewidzieć wielkie sztormy, ziemi trzęsienia czy tornada, a często też umiał powstrzymać je i zapobiec katastrofom, choć moc jego czasem bywała ograniczona i powstrzymać wszystkiego zwyczajnie nie mógł. Summersa, zwana też przez swój naród często mylnie boginią, gdyż w myślach była w stanie czytać i potrafiła odkryć cudze najskrytsze marzenia i obawy, a także zaradzić im. A do tego dwójka jeszcze potężnych magów, po których rodzice imiona tobie i twojej siostrze nadali, to jest Ethereal i Ignea. Nikt nie wiedział, jakie właściwie mieli moce, choć istnieje przypuszczenie, że władzę posiadali nad życiem i śmiercią, a przypuszczenie to jest tak wywołujące ciarki, że od dawien dawna, choć wielkim uznaniem się cieszyli, nikt nie ośmielił się nadać imion tych swoim dzieciom. Temu też mnie dziwi, że wy takie macie.
   Ethereal skrzywił się. Wcale nie podobała mu się myśl, że jego imię może mieć jakiś związek z dawno zapomnianym gościem z przeszłości, który mógł się parać taką magią. Albo imię siostry. A potem spojrzał podejrzliwie na Władcę Pogody. Może po prostu zmyśla? Jednak wiedział, że taką historię trudno jest zmyślić na poczekaniu. Mimo to przyglądał się mu, gdy mag ciągnął dalej:
   – Jak pewnie możesz się domyślać, pomysł z Radą nie pociągnął długo, w końcu teraz to nie ona rządzi, lecz Król. Z początku jednak to był doskonały pomysł, bo wszystkich Pięciu Wielkich, jak zaczęto ich nazywać, było długowiecznych, to jest, póki nikt nie postanowił im wbić sztyletów w serce i zabić, to mogli sobie żyć wiecznie. Przez długie lata rządzili narodem fiorów i wraz z nimi wznieśli wspaniałe miasta w krainie, którą podarowała im natura. Pierwszym i najważniejszym było Miasto Kwiatów, w którym teraz jesteśmy, ukryta wśród drzew i usłana kwiatami stolica całego wielkiego królestwa, które zaczęto nazywać Vittą, co dosłownie oznacza życie. Wtedy był to środek znanego nam świata.
 Jednakże zanim fiorzy zapuścili się na zachód, pojawili się tam ludzie. Skąd – tego dokładnie nie wiemy, a póki nie wiemy, póty na ten temat nie dyskutujemy. Fiorzy, jako naród przyzwyczajony do pokoju, z chęcią odstąpili zachodnie ziemie tym nowym istotom, które wyglądały tak podobnie do nich samych, a naturalną granicę między nimi ustanowiła Złota Puszcza, tak wielbiona przez nasz naród. Jednak pokój między nami nie trwał długo, bo jakkolwiek fiorzy byli w stanie utrzymać i słyszeć matkę naturę, tak ludzie tego nie potrafili, a nie rozumiejąc tego, co ich otacza, zaczęli to niszczyć. Jak zawsze, bym powiedział. Fiorzy interweniowali i kilka razy nawet się to udało, jednak ludzie w końcu odrzucili naszą pomoc i tak staliśmy się wrogami.
 Do wojny doszło, gdy magowie, zrodzeni wśród rasy ludzkiej, zaczęli wkraczać do naszej puszczy. Póki jej nie niszczyli, pozwalaliśmy dołączać im do naszej społeczności, lecz znajdowali się i tacy, którzy niszczyli nasze ukochane źródło wszelkiej mądrości i siły, byle tylko pozyskać moc, którą chcieli do władania.
 Wtedy wśród fiorów doszło do rozpadu, gdyż jedna ich część chciała, by kategorycznie powstrzymać niszczycieli natury, nawet przemocą, druga zaś pragnęła ugodowo załatwić sprawę. Rada nie wiedziała co zrobić, bowiem nie miała doświadczenia w tych sprawach i jedyną osobą, która odważyła się poczynić cokolwiek, stał się Aoenixery, jednak nie przystąpił on od razu do ataku. Żył już długo na tym świecie i wiedział, że to nie zadziała, bo ludzie przez długie pokolenia będą się mścić. Może i żyli zdecydowanie krócej od nas, ale pamięć mieli świetną.
 Dzięki swym zdolnościom wmieszał się między leśne stworzenia i wszelkich prześladowców natury wypędził ze Złotej Puszczy. Wśród ludzi zaczęły krążyć legendy, o potworach czających się między drzewami, w leśnych zakamarkach, strasznych bestiach, które są w stanie rozszarpać każdego na strzępy, jeśli tylko ośmieli się przekroczyć próg lasu. Jednak nie wszyscy dawali się na to nabrać.  Pewnego dnia do puszczy wkroczyła czarownica, potrafiąca przewidzieć przyszłe wydarzenia i która odkryła, kim naprawdę jest potwór z lasu. Przeklęła pierwszego fiora, tak że ten na zawsze już miał pozostać w postaci, w której był tamtego dnia, a zdarzyło się tak, że był to niewielki ptak. Nikt więcej nie widział Aoenixerego, jednak po lesie nadal krążą zwierzęta, gotowe jej bronić, na wzór, jaki dał im fior.
 Rada się rozpadła i od tamtej chwili Król sprawuje władzę. Pierwszy nasz Król podpisał z ludźmi z zachodnich krain Pakt, który utrzymuje, że którykolwiek człowiek ośmieli się wkroczyć do Złotej Puszczy, musi trafić pod nasz sąd. Jest to surowy występek, bowiem to właśnie ludzie zanieczyścili nasz święty las, prowadząc to, co oni nazywają badaniami, a co my określamy mianem niszczenia. Ludzie żyją krótko, tak więc każdy następny ludzki władca ma obowiązek podpisać Pakt, jeśli nie chce z nami wojny, bo choć my nie lubimy wojny, jesteśmy gotowi ją prowadzić w imieniu tej, która jest naszą siostrą.
   – To wszystko bardzo piękne – powiedział nieco niewdzięcznym tonem Ethereal, za który zarobił karcące spojrzenie. Nie przejął się tym. Ekari mógł nazywać go głupim, ale chłopak nie wierzył w ani jedno jego słowo. – Znaczy rozumiem, historia i te sprawy, coś co powinienem znać i co właściwie znam, tylko że bez tej części o magicznych sztuczkach i iskrach. I bez innych głupich momentów. Ale niby jaki związek ma to ze mną i z tym, że zamieniłeś mnie w jakiegoś gada?
   – Nie jesteś zbyt bystry, co? – zapytał z lekko drwiącym uśmieszkiem Władca Pogody, biorąc do ręki długopis i jedną z książek, które leżały na stoliku, a kilka ich było. – Jestem odkrywcą świata magii, odkrywam i udowadniam, że to co wszyscy uważali za zabobony jest prawdą i na odwrót czasem też, ale przede wszystkim lubię badać fakty. I właśnie odkryłem, że wy, Alieasterowie jesteście potomkami Aoenixerego, bo tylko ktoś z jego krwi mógł posiąść zdolność dowolnego zmieniania kształtu! To znaczy, ty sam zrobiłeś z siebie... to coś. W odruchu obronnym, tak jak przypuszczałem. Bo widzisz, zmiennokształtni w pewien sposób są odporni na magię. Co prawda nie sami z siebie, odruchowo się przed nią bronią, przemieniając się w istotę, na której nie robi wrażenia jakiś czar. Przemiana w pół-smoka to niezły wyczyn.
   Podczas całej swojej tyrady robił notatki, a Ethereal miał podejrzane wrażenie, że są to zapiski na jego temat. Nie lubił, gdy ktoś robił notatki o nim. Dlatego też, nie wahając się ani chwili, po prostu wyrwał magowi książkę z ręki i stanął na krzesełku, kiedy Ekari krzyknął z oburzeniem i spróbował mu odebrać swoją własność.
   – Raczej nie pozwoliłem ci, na opisywanie mojej osoby – powiedział spokojnie Ethereal, odpychając maga, co było łatwe, bo normalnie był od niego silniejszy, a co dopiero w swojej pół-smoczej postaci, jak określił go Ekari. – Poza tym jesteś kiepski w rysunkach – dodał chłopak, kartkując księgę i przeglądając poprzednie zapiski. – To bardziej wygląda na szczura, niż na jastrzębia. Naprawdę uważasz, że Aquali wyglądają jak rozpłaszczone na ziemi delfiny? Nigdy żadnego w sumie nie widziałem, ale jestem całkowicie pewien, że na pewno nie są jak zgniecione delifny. A ci mirianie wyglądają zbyt miło. Tak potulnie. Jak nie oni. I za niscy są.
   – To badania dziesiątek pokoleń Władców Pogody! – oburzył się Ekari, nadal próbując odebrać swoją księgę. – Przekazywane z ucznia na mistrza! Oddaj mi to, bezcześcisz świętą księgę!
   – Nie, nie sądzę. Znaczy z tym bezczeszczeniem. Święta, akurat – odpowiedział Ethereal, nadal przeglądając notatki i musiał przyznać, że niektóre z nich są imponujące.
   Nigdy nie wiedział, że to właśnie Władcy Pogody odkryli, że wszystkie magiczne ludy, które dzieliły z fiorami ziemie, właściwie też byli fiorami, tylko takimi, którzy przystosowali się do swojego środowiska, czyli takie istoty, jak aquali, eterzy czy mirianie. Gwizdnął cicho z podziwu. Część notatek traktowała o pochodzeniu magii i jej źródle, ale choć było wiele domysłów, jednoznacznej odpowiedzi nie było. Było o tym, skąd ludzie wzięli magię, o odkryciach mądrości gwiazd, nawet o poszczególnych magicznych zdolnościach, choć większość właściwie była niedokończona – tak samo jak zmiennokształtność.
   – Czyli że po to się tak naprzykrzałeś – zauważył z rozbawieniem Ethereal, choć nie wiedział co właściwie go tak rozbawiło. Może niedorzeczność sytuacji. – Jak już zwąchałeś, że ktoś potrafi zmieniać kształt, to chciałeś to wiedzieć, żeby opisać, tak?
Nadal nie do końca dowierzał, że sam z siebie może po prostu zmienić siebie w kogoś innego, ale wyglądało na to, że to jednak prawda. Jednak jeśli miało by to wyglądać tak jak wcześniej, to nie bardzo mu to odpowiadało. Przy każdej przemianie czuć się, jakby ktoś ci przyłożył w głowę, jakby cały miał się rozpaść od środka... niefajnie.
   – Aha. Jasne. To jak to cofnąć? – zapytał po dłuższej chwili ciszy, zamykając książkę z donośnym trzaskiem, ale wciąż nie oddawał jej Władcy Pogody. Ekari zamrugał.
   – Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Nie jestem zmiennokształtnym. To znaczy umiem się zmienić, każdy Władca Pogody musi się tego nauczyć, ale to coś innego niż zwykła zmiennokształtność. Zwykły mag umie się przemienić w wielkim wysiłku i przy znacznym zużyciu magii w jedno tylko zwierze i szybko musi wrócić do zwykłej formy. Zmiennokształtni mogą sobie przez stulecia siedzieć pod jakąkolwiek postacią i nic im nie jest, poza tym mogą sobie przeskakiwać dowolnie między różnymi formami. Tak więc...
   – Weź sobie daruj te naukowe gadki – przerwał mu Ethereal. – I powiedz wreszcie, jak mam zamienić się z powrotem w siebie! Nie zamierzam paradować po mieście z ogonem.
   – Nawiasem mówiąc, masz też rogi na głowie – powiedział z pewnym rozbawieniem Ekari, a Ethereal natychmiast sięgnął, by to sprawdzić, po czym rzucił urażone spojrzenie magowi, gdy niczego nie znalazł. Ten zachichotał. – No dobrze, żartowałem. Nie masz rogów. Jedyny sposób jaki znam  na zamianę powrotną to skupienie się. Na samym sobie. Po prostu skupiasz się, ściągasz energię i wracasz do siebie, ale, jak już mówiłem, to nie ta sama zmiennokształtność co moja, więc nie wiem, czy to ci pomoże. Ale spróbować możesz.
   Ethereal odetchnął głęboko. Żeby się skupić, musiałby się uspokoić i na chwilę zapomnieć o złości, a nadal go ogarniała, ilekroć spoglądał na Władcę Pogody, zamknął więc oczy i wyobraził sobie, że go tam wcale nie ma. To było chyba najtrudniejsze ze wszystkiego, bo nadal słyszał jego świszczący oddech i ciche chichotanie, a wzmocniony słuch nie bardzo pomagał w zignorowaniu tych odgłosów.
   Co potem? Chyba powinien skupić się na sobie, tym poprzednim sobie, bo właśnie nim chciał się na powrót stać. Z wyglądu, charakter wciąż posiadał ten sam. Nietrudno było przywołać obraz samego siebie, widywał się w końcu codziennie w lustrze, chociaż podejrzewał, że może widzieć samego siebie trochę inaczej niż rzeczywiście wyglądał.
   Nie, to odpada. Zamiast tego pomyślał o obrazie, który kiedyś Ignea dla niego zrobiła, ze swojej czystej życzliwości. To był jego portret, na którym postanowiła uwiecznić bardzo dokładnie całą jego osobę. Pamiętał jak spoglądał na ten malunek i zastanawiał się, czy naprawdę tak wygląda – z tą bladą skórą, włosami co wyglądały jak gniazdo dla ptaków, długim nosem. Nie przypominał sobie, żeby miał taki długi nos, ale w sumie Ignea też taki miała, więc to mogła być prawda. Te wielkie szpiczaste uszy, zawsze wcześniej miał wrażenie, że były choć ciut mniejsze.
   I teraz tylko ściągnąć energię, to pewnie chodziło o magię... niby jak miał to zrobić? Nie był żadnym magiem, nikt go nigdy nie uczył magicznych sztuczek. Potrafił w ogóle coś takiego zrobić? Przecież są takie rzeczy, które umieją robić tylko magowie, jeśli chodzi o magię. Nie był pewien, co dalej.
   Usłyszał zduszony pospiesznie okrzyk Władcy Pogody, więc otworzył oczy i spojrzał na niego ze złością. Zamrugał zdziwiony i rozejrzał się. Widział na powrót normalnie, nie czuł też ogona. Najwyraźniej się udało. Uśmiechnął się i wtedy wyczuł kły. Dobrze, może nie wszystko poszło jak trzeba. Ale przynajmniej jakiś postęp był.

~*~

   Thin przyglądał się dziwnemu urządzeniu z wielką uwagą, starając się ogarnąć wzrokiem każdy szczegół, ale widać było po jego minie, że nie ma pojęcia, co to jest. Ignea usiadła na jednym ze stolików w warsztacie, uprzednio zrzucając wszystko co na nim było na podłogę. Właściciel trochę się o to burzył, ale w końcu odpuścił i gderając pod nosem, po prostu sobie poszedł, zostawiając tę dwójkę samą z dziwną maszyną, której i on nie rozumiał.
   Nie mogąc przez obserwację odkryć, do czego to coś służy, Thin zgarnął kilka narzędzi i zaczął rozkładać maszynę. Robił to ostrożnie, jakby rozbrajał bombę i właściwie to mogło tak być. Ignea przyglądała się temu z zainteresowaniem. Sama właściwie w ogóle nie znała się na żadnych mechanizmach, co wcale nie znaczyło, że nie była ich ciekawa. Właściwie to była ciekawa wszystkiego, czego nie rozumiała. A nie rozumiała wielu rzeczy.
   Thin rozłożył niemal wszystko na czynniki pierwsze i teraz tylko się przyglądał. Część która była ekranem nadal migała wesoło, ale kuzyn jakoś nie chciał przy niej majstrować i dowiadywać się, co znajduje się w środku. Ignea próbowała zabrać ekranik i sama zamierzała go rozkręcić, ale Thin ją powstrzymał.
   – Zostaw – powiedział z powagą, jaka rzadko gościła w jego głosie. – To jest nafaszerowane ludzką magią, nie mam pojęcia, co może być w środku. Może to tylko napęd mechanizmu, ale równie dobrze to może być jakaś klątwa, która nas pozabija, jeśli to tkniemy. Więc nie tykaj tego.
   – Ludzkie klątwy! – prychnęła z drwiną Ignea. – Tak jakby słaba ludzka magia była w stanie nam zagrozić!
   – Każda magia jest w stanie nam zagrozić – odpowiedział Thin, patrząc na nią jak na wariatkę. Uśmiechnęła się tylko złośliwie. – Dobra, nieważne, nie było tematu, po prostu tego nie dotykaj i będziemy mieli spokój. Obserwuję cię!
   Kolejny uśmiech. Thin przewrócił oczami i zaczął przekładać rzeczy, ustawiając je na różnych miejscach, jakby to miało jakieś znaczenie. Dla niego pewnie miało, ale Ignea tylko przyglądała się tępo każdej części, nie rozumiejąc zupełnie nic.
   – Bingo! – wykrzyknął w końcu Thin. – Spójrz tylko na to, oto nasze rozwiązanie!
   Ignea spojrzała na rzeczone „to”, ale mogła tylko powiedzieć, że nadal nic z tego nie rozumie. Thin warknął cicho, najwyraźniej niezadowolony, że jego kuzynka nie widzi czegoś, co jest oczywiste.
   – Widzisz te rurki? Specjalnie oprawione, żeby przepuszczać wszystko z wyjątkiem energii magicznej. Poza tym te wszystkie mierniki... to po prostu musi być maszyna, do zbierania i przetwarzania magii.
   – Mów po vittańsku, bo cię nie rozumiem.
   – To taki mały mechaniczny mag – powiedział Thin tonem, jakby tłumaczył coś dziecku. – Zbiera magię z otoczenia i czaruje cały czas to samo zaklęcie. Jakie zaklęcie, to nie wiem, ale nie zamierzam ryzykować i otwierać tego... czegoś – dodał, wskazując na ekran.
   Ignea też na niego spojrzała, jej oczy błysnęły psotnie. Jednak nie była na tyle głupia, żeby sprawdzać co w nim jest, będąc narażoną na spojrzenie Thina. Może nie był on zbyt silny, ale za to miał przewagę w postaci swojego diabelskiego ogona. A akurat te ogony miały to do siebie, że potrafiły całkiem mocno przywalić, więc lepiej było nie ryzykować.
   – Tylko po co wbijać coś takiego w ziemię w naszym lesie? – zapytała, po części żeby odpędzić od siebie ciekawość, ale też naprawdę chciała to wiedzieć. Thin podrapał się po głowie.
   – Cóż, gdzie jak gdzie, ale w Złotej Puszczy jest chyba najwięcej magii... w każdym razie na tym kontynencie – powiedział, nadal przyglądając się częściom i rozmyślając. – Jak chcesz zgarniać potężną magię, to tylko stamtąd, każdy to chyba wie. Ale po co im to... cóż, wszyscy bywamy chciwi, czyż nie?
   – Czyli że nie wiesz i próbujesz udawać, że wiesz?
   – Dokładnie! Pomożesz mi w sprzątaniu?
   Ignea rozejrzała się po warsztacie, w którym był równie brudno, jak zawsze. Z jednej strony nie lubiła sprzątać, tego przecież nikt nie lubił, a co dopiero takiego bałaganu, ale z drugiej... było tutaj tyle rzeczy, które mogłaby obejrzeć. Ani Thin, ani wynalazca, którego imienia właściwie nie pamiętała, nigdy nie pozwalali jej niczego dotykać, bo pewnie by to zepsuła, albo i kogoś zabiła. Pewnie mieli rację. Ale i tak chciała to wszystko posprawdzać. Gdyby jednak teraz okazała nadmierny entuzjazm, nie byłaby sobą.
   – A co niby będę z tego miała? – zapytała, mierząc spojrzeniem kuzyna. Nie okazał zdziwienia, tylko się zastanowił, jak by ją przekupić.
   – Em... może naprawię ci budzik? – zaproponował niepewnie. – Et mówił, że ostatnio ci się zepsuł. Mógłbym ci go też podrasować, tak więc...
   – O, wiem! – Ignea go nie słuchała, a raczej słuchała, tylko zignorowała. – Naprawisz mi wreszcie i oddasz moją deskę! To będzie dobry układ. Inaczej pewnie bym musiała czekać wieczność, aż zechce ci się ruszyć swój leniwy zad i to zrobić.
   – Kiedy... kiedy ja... – chciał zaprotestować Thin, ale zamilkł i tylko westchnął z rezygnacją, po czym zaczął zbierać części dopiero co rozłożonej maszyny.
   Ignea uznała to za zgodę na jej plany i ochoczo podjęła się sprzątania. A raczej tego, co nazywała sprzątaniem. Po prostu podnosiła wszystko, co ją zainteresowało, przyglądała się temu, ewentualnie trochę się tym pobawiła, a potem odkładała to na inne miejsce i tak cały czas. Thin zdawał się tego nie zauważać, zupełnie zajęty sprzątaniem swojej części warsztatu.
   Szczególnie zaciekawiły ją malutkie mechaniczne modele. Wiedziała, że, w przeciwieństwie do większości rzeczy w tym miejscu, je akurat wykonał Thin, były nawet podpisane. Zawsze gdy przyjeżdżał, robił malutkie zmechanizowane modele, na podstawie swoich drewnianych, które akurat tworzył w domu. A potem sprawdzał, czy działają. Większość z nich zmieniała się w kupki popiołu albo tworzyła małe wybuchy, niemniej były i takie, które sprawdzały się doskonale.
   Ignea podniosła model stateczku. Wyglądał jak zwykły starodawny statek, który żegluje sobie po morzu, tyle że z jego boków, zamiast wioseł, wystawały skrzydła w kształcie piór, które w większej części były zrobione ze szkła. Z maleńkich kawałeczków szkła, bez ani jednej rysy. Zamiast zwykłych płaskich żagli, były długie paski materiału, wijące się spiralnie wokół masztów. Według niewielkich literek na spodzie, było to coś, co nazywało się Szybującym Statkiem. Po co statkom było szybować w dobie takich maszyn jak samoloty i helikoptery, tego Ignea nie wiedziała, ale to był pomysł Thina, więc nie mógł być normalny ani logiczny. Kliknęła niewielki przycisk, a mały mechanizm zatrzeszczał, skrzydła poszły w ruch i po chwili stateczek zataczał koła w powietrzu, a żagle kręciły się wokół masztów jak szalone. Wyglądało to nawet całkiem ładnie.
   – Myślałem, że mieliśmy sprzątać, a nie przyglądać się Szybującym Statkom – rzekł Thin, podchodząc do niej i łapiąc swój model, który chyba właśnie zamierzał wylecieć przez otarte drzwi. – Więc może jednak łaskawie zaczniesz sprzątać.
   – Po co ci taki Szybujący Statek? – zapytała Ignea, nadal przyglądając się malutkim skrzydełkom, które zaczynały się poruszać coraz wolniej i wolniej, aż w końcu zamarły. – Znaczy po co komu w ogóle latający statek? Jest już pełno latających maszyn.
   – Ale tylko w obrębie planety – powiedział Thin, odkładając swój model na półkę. Ignea chciała zapytać, o co właściwie mu chodziło, ale jego mina mówiła, że nie zamierza tego wyjaśniać. – Dobra, sprzątamy. Elhay się zdenerwuje, jak zostawię mu taki bałagan i sobie po prostu wyjadę.
   – Wyjedziesz? – zdziwiła się Ignea, upuszczając dopiero co podniesioną metalową część, a ta spadła jej na stopę. Dziewczyna zaklęła głośno i zaczęła podskakiwać na jednej stopie, masując rękoma drugą, jakby to mogło jej pomóc uśmierzyć ból.
   – Tak, wyjadę. – Thin jakby nagle posmutniał. – Pewnie zostalibyśmy dłużej, ale matka mówi, że przyszły do niej jakieś niezwykle ważne listy o zamieszkach w mieście i mamy tam wrócić.
   – Skoro są zamieszki, to po co wracać? Nie lepiej by było, jakbyście tutaj zostali, aż się uspokoi?
   – Niby tak, ale wiesz...
   Nie dokończył, ale miał rację: może nie do końca wszystko rozumiała, ale wiedzieć, wiedziała. Miało to jakiś związek z dziwnym sposobem rządzenia Miastem Statków, nazywali to zebraniem Rady Starszych czy coś w tym stylu i tego dnia wszyscy starsi mieszkańcy miasta się zbierali, żeby zagłosować. Niby fajnie, bo demokratycznie, ale oni musieli głosować dosłownie w każdej sprawie, nawet najgłupszej. Czy chcecie, żeby naprawić oświetlanie w mieście? Czy powinno się zamykać na noc bramy miasta? Czy przestępców trzeba łapać? Czy powinno się tłumić zamieszki? A ptaki to ćwierkają czy mruczą? Naprawdę było kiedyś takie pytanie. To dziwne, ale mieszkańcy chyba wtedy sobie zakpili i sto procent głosów, jakie oddano, były postawione na miauczenie. A przecież nawet nie było takiej odpowiedzi.
   Chodziło o to, że żeby te wszystkie wybory były ważne, co najmniej połowa ich miasta musiała zagłosować. A mało komu chciało się głosować, jeśli chodziło o tak bzdurne rzeczy, jakby to nie było oczywiste i często trochę do tej połowy brakowało. Właściwie to trochę więcej niż trochę. Więc, jeśli zamieszki chciano powstrzymać, liczył się każdy głos, a rodzina Eartlie'ich była chyba najliczniejszą w całym mieście.
   Och, no tak, ale dzieci nie mogły głosować, jednak póki nie były dorosłe, głosowali „za nie” rodzice. Jedenaście dodatkowych głosów do dyspozycji to całkiem sporo, tak więc ich ukochani rodzice mieli naprawdę dużą władzę, a z takiej władzy należało korzystać.
   – A wiecie chociaż, co to za zamieszki? – zapytała Ignea, żeby odpędzić złe myśli. Bardzo lubiła gdy Thin przyjeżdżał, bo wreszcie miała kogo zasypywać pytaniami, kto nie był jej bratem.
   – E, nie, ale chyba mają jakiś związek z radą miasta – wydukał Thin, przyglądając się uważnie jednemu ze swoich modeli, który przedstawiał nic innego, jak zrobioną przez niego, latającą deskę. Pierwszy jej pełnowymiarowy prototyp oddał właśnie Ignei. – No wiesz, mają dość tych idiotycznych głosowań i dziwne jest, że w sprawie tego też chcą zrobić głosowanie, ale co poradzisz?
   – Nie mógłbyś zostać? Chociaż ty? Przecież dopiero co przyjechaliście!
   – Mam twoją deskę – rzekł, wyraźnie chcąc zmienić temat i nie odpowiadać na to pytanie, co właściwie samo w sobie było już odpowiedzią.
   Odłożył malutki model na jeden ze stolików i poszedł na zaplecze, żeby stamtąd przynieść ozdobiony bogatymi malunkami, na pozór zwykły kawałek drewna. Gruby może na jakieś dwa centymetry – nikt nigdy tego dokładnie nie sprawdził – szeroki, wystarczająco na tyle, żeby mieściły się na nim stopy nawet dorosłej osoby, która nosi bardzo duży rozmiar buta. Z tyłu przymocowane były dwie drewniane kulki, a w nich wydrążone maleńkie otwory, w których lśnił delikatnie niebieski pyłek.
   – Naprawiłem ją już wcześniej – powiedział, podając Ignei deskę. – Tylko, no... nie miałem kiedy oddać. Już nie powinna tak trzeszczeć i się wyłączać, jak zaczniesz przyspieszać... Co wcale nie znaczy, że masz przyspieszać! – dodał szybko i pogroził jej palcem. – Weź się też pozbądź tego nawyku skakania z wysokości, bo znów upadniesz i jeszcze złamiesz coś więcej, niż tylko deskę, a mnie się nie chce przychodzić na twój pogrzeb.
   – Serio? Nawet jakby był tort? – zapytała bezczelnie Ignea, pokazując mu w uśmiechu wszystkie zęby.
   Kąciki ust Thina drgnęły, ale nie uśmiechnął się. Po prostu się odwrócił i wrócił do sprzątania swoich klamotów, dając znak Ignei, że może już iść, on sobie sam tutaj poradzi. Dziewczyna posmutniała, ale wiedziała, że jeśli zostanie, tylko zdenerwuje kuzyna, więc wyszła z warsztatu. Postanowiła wrócić do domu. Może Et wreszcie łaskawie się zjawi i wyjaśni jej swoje dziwne zniknięcie.

~*~

   Ethereal uśmiechnął się i spojrzał na swoje odbicie w lustrze, ale jego zęby, choć już prostsze niż wcześniej, nadal przypominały kły. Warknął ze złością i spróbował jeszcze raz. Nic się nie stało, nadal szczerzył się, pokazując zęby, które zupełnie do niego nie pasowały. Spróbował więc z uszami, które były jednak za wielkie i za długie, nawet jak na niego. Poza tym nadal słyszał wszystko zbyt głośno. Nie chciał zachować nadwrażliwych uszu na wieczność.
   – Nie spiesz się – rzekł spokojnie Ekari, który siedział na krzesełku i popijał sobie herbatę, która już dawno powinna wystygnąć, ale mimo tego, wciąż leciała z niej para. – Powinieneś się skupić, a tego nie da się zrobić w pośpiechu.
   – Nie prosiłem cię o rady! Gdyby nie ty, nie wyglądałbym teraz jak jakiś... jakiś... początkujący krwiopijca!
   – Wampiry tak nie wyglądają! – zaprotestował Władca Pogody, natychmiast biorąc do ręki swój dziennik i zaczynając go kartkować. Ethereal przewrócił oczami, które już były całkiem normalne.
   – Powiedziałem krwiopijcy, a nie wampiry – prychnął chłopak, nadal przyglądając się nadzwyczaj dokładnie swoim zębom. Zobaczył zainteresowanie na twarzy Ekariego, więc ciągnął dalej. – Wiesz, jest między nimi różnica i ty akurat powinieneś to wiedzieć. Wielki odkrywca, Władca Pogody, też coś... Krwiopijcy to ten starożytny lud, co zamieszkuje jaskinie, nawiedzone domy, czasem cmentarze i właściwie nie wychodzi na światło dzienne, więc nikt nie ma pojęcia, jak wyglądają dokładnie. Ale że wielkie kły i czerwone oczy to wiadomo doskonale. Wysysają i zabijają prawie każdego, kto wejdzie na ich teren, czasem komuś uda się zbiec, ale to rzadko. A wampiry to ich potomkowie, ich i jakiejś innej rasy, są słabsze, mniej przerażające, no i trochę lepiej znoszą światło. Ale ogólnie to wampiry są słabe. Nie wiesz tego, panie wielki badacz? Przecież to jest w każdym podręczniku do historii!
   – Nie, nie wiedziałem tego – odpowiedział Ekari, notując pospiesznie wypowiedziane przez Ethereala słowa, co nieco rozbawiło chłopaka. – W przeciwieństwie do ciebie, nie mam aż tyle wolnego czasu, żeby włóczyć się po bibliotekach i sprawdzać wszystko w książkach, a za moich czasów edukacja takich tematów po prostu nie ogarniała.
    – Za moich czasów też nie ogarnia – odpowiedział Ethereal, a jego uszy nagle zamachały, jak u jakiegoś psa i zmniejszyły się do normalnych rozmiarów, co przyjął z ulgą. – Moja siostra by to ujęła tak: jestem kujonem. Co znaczy, że lubię się uczyć i uczę się dużo, także tych rzeczy, o których nauczyciele mówią, że nie są mi potrzebne.
   – Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może ci się przydać – rzekł przemądrzałym tonem mag, a Etheral spojrzał na niego i zastanowił się czy nie przyłożyć mu w nos, który wydawał się być zbyt prosty.
   Powstrzymał się od tego całą siłą woli i znów spróbował przywrócić normalny kształt swoim zębom. No dalej, zmieńcie się, myślał uparcie, wbijając wzrok w lustro tak mocno, że gdyby mógł, rozbił by je samym tym spojrzeniem. Ale tak się nie stało, dalej tylko gapił się na samego siebie i nic się nie zmieniło. Mruknął pod nosem coś, co z całą pewnością nie spodobałoby się jego ojcu.
   – A może zawrzemy układ? – odezwał się nagle Ekari, jakby coś mu przyszło do głowy. Ethereal prychnął z niechęcią.
   – Układ? A jaki ty niby chciałbyś mieć układ? – zapytał, nie odwracając się do niego, tylko nadal przeglądając się w lustrze. – Raczej nie układam się z osobami, które na mnie napadają, taką sobie zasadę ułożyłem.
   – Mógłbym cię uczyć – rzekł wesoło Ekari, a Ethereal natychmiast się obrócił, żeby wyrazić swój sprzeciw, jednak mag jeszcze nie skończył. – Przekazywać ci wiedzę o magii, bo mimo że nasze moce są różne, to każda magia ma te same korzenie. A w zamian ty byś się dzielił swoją wiedzą. To wspaniały układ!
   – Zapomnij, nie zamierzam się tego uczyć! – wykrzyknął Ethereal. – Wszyscy wiedzą, że magia jest niebezpieczna! Nie zamierzam kiedyś skończyć, zamieniony w ropuchę!
   – Nie jest bardziej niebezpieczna niż sztylet czy pistolet – stwierdził lekceważącym tonem Ekari, wzruszając ramionami. – To narzędzie jak każde inne, trzeba tylko umieć się nim posługiwać. Poza tym i tak będziesz musiał się tego uczyć, bo od teraz, kiedy już wiesz o tym, że możesz zmieniać kształt, będziesz go zmieniał odruchowo, nawet nieświadom tego. Używanie magii i niewiedza, jak jej używać: to jest niebezpieczne.
   – Zgrywasz się – prychnął chłopak, ale gdy przyjrzał się twarzy maga, musiał jednak stwierdzić, że nie było na niej ani cienia nieszczerości. Zająknął się. – Ee... dobra, jednak się nie zgrywasz. Ale... ale... daj mi to przemyśleć, dobrze? Nie mogę tak po prostu... tak od razu...
   Ekari skinął ze zrozumieniem głową i wrócił do popijania swojej herbaty, która jakimś cudem nadal była gorąca. Ethereal jeszcze raz spojrzał w lusterko i wytrzeszczył zęby. Nic. Nie zamierzał jednak siedzieć przez wieczność w tej wieży z szalonym magiem. Uznał ciszę za znak, że może już sobie pójść i czym prędzej wyniósł się z gabinetu Ekariego. Pędem zbiegł po schodach i z ulgą powitał drzwi wyjściowe.
   Ruszył w stronę domu. Zastanawiał się czy Ignea tam siedziała i czekała na niego, ze swoją złowróżebną miną, jak to miała w zwyczaju czynić, czy też udała się na wycieczkę do lasu, bo znudziło jej się czekanie. Ethereal spojrzał w górę, gdzie dwa słońca powoli ścigały się o to, które z nich pierwsze schowa się za horyzontem. Było już późno. Żałował, że nie wziął zegarka, ale zamiast tego przyspieszył kroku, by jak najszybciej dotrzeć do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz