Obrońcy Światła

Rozdział II


Przejścia



   Rzadkością były osoby, mające wgląd w wydarzenia dziejące się w innym, niż obecny, czasie, ale dziadek Tahey Alieaster jak najbardziej się do ich grona zaliczał, mogąc co jakiś czas spojrzeć sobie w przyszłość i spojrzeć, co się będzie działo. Jego żona również miała podobne zdolności, choć Yavei raczej sięgała wzrokiem za siebie, mogąc oglądać dziejące się w dawnych czasach bitwy, obserwując spiski i wydarzenia, o których większość już nie pamiętała. Dzięki swoim zdolnościom jakimś cudem się spotkali i od dawien dawna już byli razem, a tylko Yavei mogła zobaczyć, jak to właściwie było, bo wszyscy inni już pozbyli się tych wspomnień.
   Ignea usiadła na jednym z foteli i wpatrywała się niepewnie w dziadka. Nie lubiła tego, że gdy już musiał przewidywać przyszłość, to odczytywał i dzielił się z nimi tylko tymi złymi wiadomościami. No i zawsze mówił wiele mniej niż wiedział, na co wskazywał jego chytry wyraz twarzy, a wybierał sobie na to raczej nie najlepsze momenty.
   Kiedyś, wyjątkowo ponurego i pechowego dnia, gdy za oknami lał deszcz, a w domu panował chłód, dziadek zrobił to po raz pierwszy, dając znać, że posiada zdolności patrzenia w przyszłość. Gdy wszyscy siedzieli przy kominku, powijani w koce, ni z tego ni z owego wystrzelił ze swoją gadką, twierdząc, że niedługo zdarzy się coś potwornego, co wstrząśnie wszystkimi i sprawi, że niebo będzie miało wreszcie powód do płaczu. A następnego dnia zmarła mama. Ignea z tego powodu nie lubiła dziadka, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie jego wina, iż właśnie to przewidział.
   – Coś się stało? – zapytał Thin, siedzący na oparciu kanapy, bo dziewięciu jego młodszych braci nie zostawiło mu innego miejsca. – Masz taką dziwną minę.
   – Ona przecież zawsze ma dziwną minę – prychnął Ethereal z kuchni, gdzie prawdopodobnie zżerał całe zapasy z lodówki, jakie zdążyły się w niej uzbierać. Był wielkim żarłokiem, nawet jeśli nie było tego po nim widać.
   – Może to dzięki temu jakże miłemu powitaniu – syknęła Ignea przez zęby, rzucając w stronę kuchni jadowite spojrzenie, a Ethereal jęknął cicho, jakby je poczuł nawet przez ścianę. – Ale tak, stało się coś. No bo chodzi o to, że byłam w lesie...
   – Jak cię nie ma w domu ani w szkole, to zawsze jesteś w lesie – rzekł znów jej brat, stając w drzwiach i szczerząc się. Jedną ręką oparł się o framugę, w drugiej za to trzymał talerz wypełniony kanapkami, których starczyłoby dla całej ich wielkiej rodzinki, ale on zamierzał to wszystko wszamać sam. – Też mi wielka nowina. Wysil się na coś lepszego.
   – Może dałbyś mi dokończyć, tak z łaski swojej – wbiła w niego wściekły wzrok, ale on tylko wzruszył ramionami i zaczął pożerać biedną kanapkę z serem. Starając się ignorować ostentacyjne mlaskanie brata, Ignea zaczęła od początku: – No więc byłam w lesie, bo, jak zauważył mój irytujący brat, lubię się po nim szwendać. A tam, natknęłam się na jakichś gości i jestem prawie pewna, że to byli ludzie z Krain Pokoju. Mieli taki dziwny język...
   – Znowu ludzie? – zapytał z pewnym znudzeniem tata, podnosząc wzrok znad gazety, za którą się ukrył, bo z całą pewnością jej nie czytał. O tym co się działo w mieście wiedział lepiej od jakiegokolwiek dziennikarza, ale lubił udawać, że interesuje się prasą, kiedy nie chciał brać udziału w rozmowach. Czyli prawie zawsze. – Nie przejmuj się, co jakiś czas się tutaj kręcą. Chyba uważają, że po tylu latach już zapomnieliśmy o Przymierzu. A żyją tak krótko, że dla nich to jest długi czas. Ale dokładnie im przypominamy, że tak nie jest. Tak się dzieje co jakiś czas, w końcu przestaną. Ilu ich było?
   – Nie widziałam, ale raczej tylko dwóch – odpowiedziała Ignea, a ojciec pokiwał głową, dając do zrozumienia, że rozumie i znów schował się za gazetą. – Chyba coś badali, bo zostawili po sobie takie dziwne ślady. Ach, no i słyszałam ich rozmowę. Mówili coś, że szukają jakiegoś Przejścia, ale naprawdę nie wiem o co...
   Przerwał jej trzask, kiedy odkładając gazetę, ojciec uderzył łokciem w stojącą na stoliku filiżankę, a ta upadła na podłogę, rozsypując się na tysiące malutkich kawałeczków. Wszystkie oczy oczywiście skierowały się na niego. Starał się zachować kamienny wyraz twarzy, ale wyraźnie przebijał przez niego strach. A może raczej przerażenie. Dlaczego miałby się bać?
   Ignea spojrzała na niego z uniesionymi w zdziwieniu brwiami. Czyli że miała rację, to musiało być coś ważnego. Tata starał się przywołać na twarz uśmiech, ale wyszedł mu raczej grymas.
   – A co dokładnie mówili o tych Przejściach? – zapytał, wpatrując się w nią z napięciem i tak mocno, że Ignea wbiła się bardziej w oparcie fotela, chcąc się cofnąć.
   – No, szukali ich – wymamrotała niepewnie. – W każdym razie jeden narzekał, że tam gdzie się spotkali, powinno być Przejście, a go nie było.
   Już nie bawił się w zachowanie pozorów, gdy to usłyszał. Po prostu podniósł się gwałtownie ze swojego fotela, tak że ten aż się przesunął do tyłu, a pozostałe na stoliku naczynia zabrzęczały złowieszczo, zbliżając się do krawędzi. Nie przejął się tym, po prostu przeszedł przez salon, wziął płaszcz z wieszaka przed drzwiami i chwycił klamkę, by wyjść, ale wtedy zatrzymał go Ethereal.
   – Co się stało, tato? – zapytał, nadal zajadając się kanapką i wpychając sobie już do buzi kolejną, mimo to nadal potrafił normalnie się wysławiać.
   – Nic, czym powinieneś się przejmować – odpowiedział wymijająco ojciec, wyraźnie nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Jednak Ethereal nie zamierzał tak łatwo odpuścić, jak już go coś zaciekawiło, to musiał się dowiedzieć jak najwięcej.
   – Powinienem się wszystkim przejmować, skoro zamierzam iść do wyższej szkoły wojskowej. I to już za rok – rzekł radośnie, podskakując do drzwi i zagradzając drogę do wyjścia. Zarobił za to ostre spojrzenie, ale tylko pokazał zęby w uśmiechu. – Ja nie odpuszczam, tato.
   – Jesteś zbyt wścibski – stwierdził z żalem ojciec, kręcąc z niedowierzaniem głową. – To na pewno ja cię wychowywałem? – Spojrzał na syna, ale ten nadal się szczerzył. Ojciec westchnął. – No dobrze, powiem, tylko siadaj i skończ wreszcie mlaskać.
   Ethereal przestał się uśmiechać, ale posłusznie odblokował przejście i usiadł w fotelu, dumnie unosząc głowę. Przez chwilę się powstrzymywał, ale w końcu wrócił do zjadania swoich kanapek, choć robił to wiele ciszej niż wcześniej. Ojciec dalej stał przy drzwiach, ale na razie nie wychodził.
   – Wszystkiego wam nie powiem, bo to sprawy ściśle tajne – powiedział spokojnie, spoglądając po twarzach wszystkich, a jego wzrok zatrzymał się na grupce diabełków, siedzących na kanapie. – Ale bez was, za młodzi na to jesteście, nawet na te mniej tajne rzeczy, byście wszędzie rozpaplali. Zmykać mi stąd.
   Żaden go nie posłuchał, wgapiali się w niego, zaciekawieni co powie. Jak to diabliki. Ignea i Ethereal wymienili spojrzenia. Oboje chcieli wiedzieć, co ma do powiedzenia ich ojciec. Tak więc zerwali się na równe nogi i pogonili stadko kuzynów, którzy niechętnie, ale w końcu wstali ze swoich miejsc i gderając głośno, poszli na górę. Ignea pomyślała, że pewnie później zastanie zdemolowany pokój, ale jakoś o to nie dbała. I bez gromady demonów miała tam bałagan.
   Thin nadal siedział na swoim miejscu i nie ruszał się. Zresztą jego sprawa raczej nie dotyczyła, był najstarszy z rodzeństwa i z tego też powodu, wiele od niego mądrzejszy. Poza tym jego nie dało się wygonić, aż tak łatwo jak reszty, bo choć jego bracia byli ciekawscy, on w tej kwestii przebijał ich wszystkich.
   – Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli: macie nikomu nie mówić o tym, że wam powiedziałem – rzucił poważnym tonem ojciec, nadal stojąc z ręką na klamce.
   Trójka nastolatków zgodnie pokiwała głowami. Ani dziadkowie, ani wujkowie, nadal przebywający w salonie nijak nie dali znać o swojej obecności, ale po ich znudzonych minach można było się domyślić, że wiedzą o co chodzi i nie muszą wysłuchiwać żadnych wyjaśnień.
   – Dobrze, najprościej jak się da, bo muszę się spieszyć  – powiedział po chwili ciszy ojciec. To musiało być bardzo ważne, skoro w końcu, gdy dostał tydzień wolnego, już pierwszego dnia chce wracać do pracy. – Przejścia to inaczej źródła potężnej mocy, nieokreślonego pochodzenia. A energii mają w sobie tyle, że gdyby ktoś się postarał, mógłby rozwalić tym cały świat. Dlatego też niepokojące jest to, że ludzie ich szukają. A teraz przepraszam, ale muszę naprawdę jak najszybciej zanieść tą wiadomość. Może zobaczymy się na kolacji, do zobaczenia.
   I wyszedł, w pośpiechu trzaskając za sobą drzwiami. Ignea i Ethereal spojrzeli po sobie. Doskonale wiedzieli, że wcale nie zobaczą się z tatą na kolacji, bo ten znów przesiedzi w pracy całą noc i przyjdzie dopiero nad ranem. Tak było zawsze i już się do tego przyzwyczaili, ale mieli jakąś nikłą nadzieję, że może w czasie urlopu pobędą z nim trochę dłużej. Najwyraźniej jednak się mylili.
   Przez chwilę tylko mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu wesołym głosem przerwał im Kayl, który wraz ze swoimi kochanymi ośmioma braćmi, już zdążył powrócić do salonu.
   – No, to co będzie na obiad?
   – Myślę, nad zrobieniem pieczonych diabełków w sosie z krwi – syknęła w jego stronę Ignea, gromiąc kuzyna wzrokiem. Ethereal prychnął cicho.
   – To całkiem dobry pomysł, wiesz? Chyba trochę ostry, ale dobry. Nastawię piekarnik – zaoferował się ochoczo, ruszając dziarskim krokiem w stronę kuchni.
   Wtedy Kaylowi zrzedła mina i zaczął się powoli wycofywać, wyraźnie widząc, że rodzeństwo sobie nie żartuje. A może raczej wiedząc, że nie umieją kłamać. Reszta jego braci też nagle zaczęła się usuwać, wymykając się z domu. Tylko Thin pozostał, patrząc za nimi z rozbawieniem i zaoferował pomoc w przygotowaniu posiłku. Ciotka i wujek uznali, że udadzą się na odpoczynek, bo już wcale nie są tak młodzi, jakby mogło się wydawać i potrzebują więcej spokoju, niż „dzieciarnia”. Ignea przez chwilę zastanawiała się, jak więc bardzo starzy są, ale uznała, że niegrzecznie byłoby się o coś takiego zapytać, choć przez chwilę ją korciło, by wypowiedzieć tą myśl na głos. Dziadkowie pozostali na swoich miejscach w salonie, siedząc w ciszy i bezruchu, jakby wcale ich tam nie było. Ich miny zdradzały zresztą, że myślami są rzeczywiście zupełnie gdzie indziej, pewnie rozmyślają o swojej przeszłości, jak to robią już starsze osoby.
   Oczywiście Ignea nie zamierzała wcale robić na obiad diabełków w sosie z krwi, bo byłoby to bardzo tragiczne danie, jeszcze gorsze, niż jego nazwa. Ale gdy słuchała i oglądała swoich kuzynów w akcji, rozmyślała nad tym, by się ich w końcu pozbyć. To, że pomimo swych myśli, nie posunęłaby się do czegoś takiego, było już inną sprawą. Uśmiechnęła się złośliwie do samej siebie i zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czegoś, co dało się ugotować i byłoby zjadliwe.

~*~

   Vol przedzierał się przez dzicz, dysząc ciężko, ale nie zamierzał się zatrzymywać. Doskonale wiedział, że nie powinien był tu przychodzić, ale teraz było już za późno. Wiedzieli o nim, wiedzieli że węszył i chcieli się go pozbyć, więc jedynym sposobem była ucieczka. Tylko dokąd? Teoretycznie odcięty był z dwóch stron przez wrogów, których stworzył sobie z własnej głupoty. Z jednej strony fiorzy, którzy niezbyt lubili ludzi, ale ich jednak tolerowali – dopóki ci nie odważyli się naruszyć granic ich świętej puszczy, co oczywiście już Vol zdążył zrobić. Z drugiej zaś byli królowie Krainy Pokoju, którzy całkiem niedawno zawłaszczyli sobie władzę i nikt nie był na tyle silny, żeby rzucić im wyzwanie. Pięciu uzurpatorów, tylko nikt nie był na tyle odważny, by wypowiedzieć to na głos. Oni by nic do niego nie mieli, ba, pewnie nawet nie zdawaliby sobie sprawy z jego istnienia, gdyby nie postanowił wejść im w drogę i śledzić ich ludzi. Z początku nie wiedział, że to właśnie ich ludzie, ale spotkał się z nimi raz i krótka rozmowa nie pozostawiła po sobie złudzeń.
   Słyszał za sobą ciche kroki i wiedział, że jest ścigany, a to bynajmniej nie zwierzęta tak za nim gonią. Przyspieszył, pochylając się, by przypadkiem nie zawadzić głową o zwisające nisko gałęzie drzew, które zasadzały się na niego, gdy tylko przestawał być uważny. Przycisnął mocno torbę do piersi, uważając, by nic z niej nie wypadło. Na wszystkich bogów, gdyby tylko ktoś zobaczył te wszystkie kradzione papiery, byłoby po nim! Zastanawiał się też czasem, co też strzeliło mu do głowy, żeby zdradzić i zaprzepaścić wszystkie swoje szanse na dobrą karierę, ale choć wcześniej doskonale wiedział, co nim powodowało, tak teraz już tego nie pamiętał. Ale odwrotu nie było, nie mógł zwyczajnie wrócić do kraju i przeprosić, że perfidnie zaplanował zdradę, żeby wydać własną ojczyznę w ręce wrogów. Choć owa zdrada była czysto teoretyczna.
   Zatrzymał się gwałtownie, gdy wypadł spomiędzy zarośli, a na jego drodze pojawiła się niespodziewanie rzeka. Nie słyszał wcześniej jej szumu, być może dlatego, że zbyt ciężko dyszał i nasłuchiwał kroków, by wychwycić jakiekolwiek inne odgłosy. Rozejrzał się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiegoś mostu czy czegoś w tym rodzaju, ale nie było niczego. Tylko woda, szumiąca wesoło i groźnie zarazem. Jęknął cicho.
   Pościg był lekko w tyle. Znów przebiegł wzrokiem po otoczeniu i skręcił w lewo, by pobiec wzdłuż strumyka i cicho zaczął się modlić do wszystkich bogów ze wszystkich wierzeń, w których dotąd nie wierzył. Kto wie, może znajdzie się jakiś miłosierny, który nie odmówi mu pomocy, pomimo jego wcześniejszej impertynencji wobec wszystkich sił wyższych.
   Wtem na jego drodze wyrósł biały tygrys, który pojawił się tam, jakby znikąd, choć powinno było go widać wcześniej, gdy przemykał między drzewami. Chyba żaden z bogów nie był w nastroju do wysłuchiwania jego próśb. Chłopak znów się zatrzymał, a zwierzę przeszyło go spojrzeniem oczu, całkiem nie pasujących do bezrozumnego zwierzęcia, jakim powinien być. Vol przełknął ślinę, przypominając sobie wszystkie dawne opowieści, jakie snuła jego mama, na temat tego miejsca. I krążące w dawniejszych czasach legendy, które mówiły, że Złota Puszcza jest miejscem potężnie magicznym i dlatego jest dla fiorów taka święta. Że tutaj wszystko żyje w harmonii i pokoju, ale jeśli coś lub ktoś ośmieli się go naruszyć, znika na zawsze. Co zapewne równało się śmierci, choć nigdy tego wprost nie powiedział.
   Tygrys rozwarł paszczę, ukazując rząd niebezpiecznych kłów, ale nie wyglądał na takiego, któremu zachciało się polować. Vol jednak nie spuszczał z niego czujnego spojrzenia, gotów w każdej chwili rzucić się do ucieczki, mimo iż zdawał sobie sprawę, że jest wolniejszy od tak ogromnego kota. Znacznie wolniejszy, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Swego czasu brał udział w maratonach, potem biegał z jednego końca miasta na drugi jako kurier, ale nawet najszybszy człowiek świata raczej nie mógł mieć szans z tygrysem. Nie w tak dzikiej puszczy.
   Zwierzak nadal mierzył go spojrzeniem. A potem ryknął głośno, aż Volowi włosy na głowie stanęły dęba. Chłopak rzucił się w bok, gotów w każdej chwili na atak, ale ten nie nastąpił, bo to nie w niego wpatrywał się teraz tygrys, tylko w dwóch mężczyzn, stojących mu na drodze i taszczących ze sobą dziwne maszyny, służące do różnych pomiarów i takich tam rzeczy. Cóż... Mieli iście interesujące miny, gdy na ich drodze stanął niebezpieczny tygrys. Vol powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, doskonale wiedząc, że mógłby tym znów zwrócić na siebie uwagę. Ukryty w cieniu, czekał na to co się wydarzy.
   Jednak dwójka mężczyzn najwyraźniej nie zamierzała czekać na to samo i zaczęli się powoli wycofywać, nie spuszczając wzroku z zagrożenia. Z początku wolno, jednak potem coraz szybciej, aż w końcu się odwrócili i pognali przed siebie, wzniecając chmurę liści i trawy. Tygrys warknął cicho, ale brzmiało to bardziej jak śmiech, niż jak ryk, co zdumiało Vola.
   Chłopak też zaczął się oddalać, cicho i bezszelestnie, taką w każdym razie miał nadzieję. Tygrys ziewnął przeciągle i ułożył się wygodnie na trawie, nie zawracając sobie już głowy otoczeniem. Mimo to jego uszy stały i Vol był pewien, że zwierzak nasłuchuje wszystkiego wokół, tak więc najciszej jak umiał, umknął z powrotem w las, z ulgą, że choć na chwilę udało mu się pozbyć prześladowców, nawet jeśli przydarzyło się to w dziwnych okolicznościach. Znalazł odpowiednie drzewo i wdrapał się na nie, by umościć się pośród gałęzi i wreszcie odpocząć, po tylu dniach harówki. Pośród liści pojawiło się kilka ciekawskich spojrzeń, ale chłopak już nie zwracał na to uwagi. Chrapał.

~*~

   Jak słusznie Ignea się domyślała, ojciec nie pojawił się na kolacji, którą zjedli w trójkę, z kuzynem i bratem. Ona sama nie była głodna i większość wieczoru wolała się przyglądać kuzynowi, którego widok zawsze ją zadziwiał, bo wyglądał niezbyt normalnie wśród tłumu bladych fiorów, choć sam był blady.
   A właściwie całkowicie biały. Jego osoba, wskutek genów rasy, którą nazywano diablikami, wyzbyta była wszelkich kolorów. Jakby chcąc podkreślić swą odmienność, Thin ubierał tylko ubrania w różnych odcieniach jasnej szarości. Jedyne co w nim miało kolor, to oczy w kolorze brązu, które dostał w loterii genowej od swego ojca. Jego śnieżne włosy skrzyły się w świetle, a spomiędzy nich wyrastały dwa niewielkie skręcane różki, które w przyszłości powinny się stać naprawdę wielkimi rogami. Za nim zaś, po podłodze, ciągnął się długi i cienki diabelski ogonek, zakończony strzałką. Jak wszyscy jego bracia miał też kły zamiast zębów, ale w przeciwieństwie do nich, nie prezentował ich zbyt często. Choć wyglądem zdecydowanie bardziej wdał się w matkę, tak charakter raczej odziedziczył po ojcu i nie był tak skłonny do żartów i śmiechów jak diabliki. Był bardziej opanowany, choć opanowanym ciężko było go nazwać.
   Ethereal i Thin wyglądali trochę dziwnie, siedząc ramię w ramię. Jej brat, wysoki i surowo przystojny, z bladą skórą, ubrany w czerń, a obok niego średniego wzrostu z łobuzerską urodą Thin, cały w bieli. Mimo to przepychali się głupkowato łokciami i wydurniali, zachowując się jak dzieci.
   – Gdzie ta twoja wesoła gromadka, co się zawsze za tobą ciągnie? – zapytała Ignea, nabijając na widelec liść roślinki, stojącej na środku stołu. Wzruszyła ramionami i zjadła go. Thin wytrzeszczył zęby w uśmiechu, pokazując jej swoje kły.
   – Wystraszyłaś ich tak, że pewnie schowali się pod łóżka – odpowiedział radośnie, wpychając truskawkę do ust. – Widać niezbyt podziwiają twój gust kulinarny, a szkoda.
   – Ty też go nie podziwiasz, zjadasz tylko owoce z wazy – stwierdziła Ignea, krzywiąc się w udawanym zniesmaczeniu, bo rzeczywiście zupa którą zrobiła, pozostała przez kuzyna nietknięta.
   Thin jednak nie dostrzegł, że tylko się nabijała i starał się zrobić dobrą minę do złej gry, biorąc do ręki łyżkę i kosztując zupy. Ethereal nachylił się, przyglądając się jego twarzy z zaciekawieniem, gdy kuzyn starał się ukryć, jak bardzo nie smakuje mu zupa.
   – Czyż nie jest wspaniała? – zapytał Ethereal z zupełnie poważną miną, patrząc jak Thin nabiera powoli kolorów na twarzy. A mianowicie koloru zielonego. Kuzyn pokiwał z trudem głową.
   – Pyszna – wymamrotał przez niemal zaciśnięte usta.
   Ignea i Ethereal jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyli na niego w milczeniu, po czym oboje wybuchnęli głośnym śmiechem, aż stół zadrżał. Thin spojrzał na jedno to na drugie, a potem zorientował się, że ich talerze też są pełne zupy, której żadne z nich nie zamierzało próbować, bo była po prostu ohydna. Chciał się uśmiechnąć, ale jego żołądek przezwyciężył i tylko się skrzywił, po czym zerwał się z krzesła, żeby zacząć okupować łazienkę, co wprawiło tylko dwójkę rodzeństwa w jeszcze większe rozbawienie.
   Gdy ucichli, obaj zorientowali się, że ktoś wali w drzwi i bynajmniej nie są to silne podmuchy wiatru czy stukot deszczu, jak dotychczas.  Ethereal podniósł się ze swojego miejsca i otworzył, wpuszczając do środka wichurę i zimne powiewy. Ignea otuliła się szczelniej płaszczem, który zawsze nosiła i spojrzała, któż to zechciał ich odwiedzić o tej porze.
   Uniosła brwi w niemym zdziwieniu, gdy zobaczyła na progu staruszka w fioletowej szacie maga, ciągnącej się po ziemi, z szerokimi rękawami i przewiązaną w pasie szarfą, zaś na głowie miał szpiczasty kapelusz z szerokim rondem, spod którego wyłaniały się srebrzyste włosy. Uśmiech miał wesoły, ale trochę smutny. Ignea wiedziała kto to, widywała już tego staruszka. Władca Pogody. Czego Władca Pogody mógłby szukać w ich domu?
   Ethereal przez chwilę stał, również zamurowany zdumieniem, po czym szybko się otrząsnął i zaprosił mężczyznę do środka, nie chcąc byś niegrzecznym. Władca Pogody skinął mu w podziękowaniu głową i przekroczył próg, zdejmując kapelusz, który i tak by mu spadł, bo był zbyt wysoki jak na tak niskie przejście. Z wdzięcznością odwiesił go na wieszak i wesoło uśmiechnął się do Ignei, która nadal siedziała przy stole i wpatrywała się w gościa, bez jakiegokolwiek zrozumienia.
   Właśnie ten moment wybrał sobie otruty potworną zupą Thin, żeby wypaść z łazienki, wciąż jeszcze narzekając i czyszcząc sobie język. Zamarł na widok gościa, szybko się wyprostował i uśmiechnął się, chowając język, ale nic nie było w stanie zamaskować jego zażenowania, które odmalowało się na twarzy.
   – Y... dobry wieczór – wybąkał niepewnie, drapiąc się po głowie.
   – Niezbyt dobry, niebyt, ale miło, że tak mi życzysz – odpowiedział mu spokojnie Władca Pogody, otrzepując swoją obszerną szatę, która nie była mokra, mimo pogody panującej na zewnątrz. Ignea zauważyła, że w ogóle nie był mokry. Skrzywiła się nieznacznie. No tak, magia. Jej grymas nie uszedł uwagi gościa. – Pięknym damom nie wypada robić tak brzydkich min. Jak rozumiem, panienka nie cieszy się z mojego przybycia, mam rację?
   – Tak – odpowiedziała po prostu Ignea, uśmiechając się drwiąco, bo lubiła dokuczać wszystkim, po czym dodała: – I nie jestem żadną damą.
   – Prawda – prychnął Ethereal. – Bycie damą to ostatnie, o co można ją posądzić.
   – Et wie, co mówi, bo to on jest tutaj damą – rzekła Ignea sarkastycznie. Thin parsknął i zasłonił usta dłonią, żeby nie śmiać się zbyt głośno, ale i tak zwrócił na siebie uwagę wściekłego Ethereala, który spiorunował go wzrokiem.
   Władca Pogody odchrząknął, żeby dać im znać, że nadal się tam znajduje, a Ethereal w jednej chwili ze wściekłego, zamienił się w uśmiechniętego i radosnego chłopaka. O tak, on umiał grać. Ignea nie zamierzała utrzymywać pozorów, położyła rękę na oparciu, siadając bokiem i zmierzyła gościa spojrzeniem do góry do dołu, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
   – Cóż w nasze skromne progi sprowadza Władcę Pogody? – zapytała, szczerząc zęby. – Bo raczej wątpię, żeby chodziło tylko o pogawędkę.
   – Dlatego zawsze lubiłem Alieasterów – rzekł wesoło Władca Pogody. – Nigdy żadnego gmerania o tym to jaki piękny dzionek za oknem, tylko od razu przechodzicie do konkretów.
   – Za oknem nie ma pięknego dzionka – prychnęła Ignea. – Jest fatalny wieczór. Chce pan tak całą noc stać w wejściu i się uśmiechać?
   Zrozumiał aluzję i dziarskim krokiem wkroczył głębiej do salonu, żeby usiąść w jednym z wielu wolnych foteli. Ethereal usadowił się naprzeciw niego, obok Thin, Ignea nadal siedziała przy stole w rogu i stamtąd spoglądała na nich wszystkich. Odległość nie przeszkadzała jej, miała doskonały słuch.
   – Więc co pana sprowadza? – zapytał Ethereal, przyglądając się badawczo twarzy Władcy Pogody, jakby mógł z niej coś wyczytać. – Naszego ojca nie ma w domu, ale to raczej pan wie. Bywa pan na tych wszystkich ważnych naradach.
   – A i owszem, odbyła się ważna narada – powiedział z pewnym smutkiem gość. – I daj sobie chłopcze spokój, z tym panem, przez to czuję się staro. Ekari jestem i tak możecie mi mówić.
   – To co cię tu sprowadza, Ekari? – zapytała z pewnym zniecierpliwieniem Ignea, bo nie lubiła przedłużających się rozmów, a ta zaczynała się taką stawać. Nawet nie próbowała ukrywać niechęci w głosie.
   – Myślę, że to wiesz, młoda panno – odpowiedział z powagą Ekari, wbijając w nią poważne spojrzenie i zupełnie zapominając, że wcześniej wyraźnie dała do zrozumienia, że nie życzy sobie być „damą”. „Panną” też nie. Dziewczyna prychnęła głośno.
   – Chyba gdybym wiedziała, to bym nie pytała, tak? Pyta się po to, żeby się czegoś dowiedzieć, więc po co pytać, jakby się wiedziało?
   – Z mojego gabinetu znowu zniknęła księga zaklęć – powiedział spokojnie Ekari, zupełnie jakby nie słyszał jej słów. – I to bardzo poważna, bo w niej zawarte były najwyższe tajniki przemian. A o ile znam życie, w tym mieście mało kto umie się wspiąć na sam szczyt Pogodnej Wieży i z niej potem zejść.
   – To że raz z ciekawości wzięłam sobie księgę czarów, jeszcze nie oznacza, że to powtórzyłam – warknęła ze złością Ignea, podnosząc się z miejsca i dumnym krokiem podchodząc do Władcy Pogody, żeby stanąć nad nim z oburzoną miną. – Poza tym byłam wtedy dzieckiem. Nie, nie ukradłam żadnej głupiej księgi zaklęć, bo mi są niepotrzebne! A teraz, jeśli skończyłeś, to żegnam!
   – Ależ nie ma się po co złościć, moja droga... – zaczął przepraszającym tonem Ekari, ale Ignea nie dała mu dojść do słowa. Nie należała do osób, które łatwo wybaczają i szybko zapominają.
   – ŻEGNAM.
   Specjalnie podeszła do drzwi i mu je otworzyła, wskazując wyjście, tak dla pewności. Cicho marudząc pod nosem przeprosiny, Władca Pogody podniósł się i wyszedł, a Ignea zatrzasnęła za nim drzwi i w odruchu wzięła klucze z szafki, żeby porządnie je zamknąć, czego zwykle nie robiła. Była zła. Nienawidziła gdy ktoś oskarżał ją o coś, czego nie zrobiła i zachowywał się, jakby oczywistym było, że to ona jest winna. Zobaczyła, że w domu został kapelusz Władcy Pogody i już go wzięła, żeby cisnąć nim przez okno, ale Ethereal ją powstrzymał.
   – Przestań. Złość złością, ale tak nie wypada. Co tak na niego napadłaś?
   – Dobrze wiesz czemu – odpowiedziała mu warknięciem Ignea, oddając mu kapelusz i odwracając się do brata plecami. – Sami sobie sprzątajcie po kolacji, ja idę spać.
   – A gdzie dobranoc? – zdziwił się Thin, rozglądając się dookoła, jakby nie był pewien, co się właśnie stało. Ignea nie odwróciła się do niego.
   – Przecież to wcale nie była i nie będzie dobra noc.

~*~

   Vol skradał się cicho między drzewami, całkowicie pewny, że nikt go nie widzi. Ciągnący jego śladem naukowcy już dawno zniknęli i chyba bali się wyściubić nos ze swojej kryjówki w obawie przed straszliwym tygrysem, którego spotkali. Vol nie był aż tak strachliwy. Gdy przed nadejściem wieczoru się obudził, natychmiast zszedł na ziemię, gotowy stawić czoła niebezpieczeństwu, ale żadne się nie znalazło.
   Ku swojemu zdumieniu, natrafił na wzniesione z kamienia mury, ponad którymi widział sięgające gałęzie drzew. Logika podpowiadała mu, że otoczenie części lasu murami nie miało żadnego sensu, ale potem przypomniał sobie stare opowieści, które mówiły, jakoby fiorzy mieszkali w drzewach. Zawsze wydawało mu się, że było tam „na”, ale pamiętał, że jego mama zawsze mówiła „w”. Wyglądało więc na to, że właśnie trafił pod mury jakiegoś miasta.
   Rozejrzał się niepewnie dookoła. Wspięcie się na mury graniczyłoby z głupotą, poza tym gdzieś w pobliżu mogli się czaić strażnicy. Jak zawsze  na granicach. Wiedział, że pokazanie się na oczy fiorom jest najgorszym pomysłem, jaki mógł mu wpaść do głowy, bo ani trochę na żadnego z nich nie wyglądał.
   Ostrożnie ruszył wzdłuż muru, cały czas nasłuchując i starając się być cicho, choć dobrze wiedział, że fiorzy mają lepszy wzrok, niż byle człowiek, którym był.
   Nagle zatrzymał się, widząc wysoką wieżę, wzniesioną dokładnie z tego samego białego kamienia i wznoszącą się wysoko ponad czubki drzew. Jakim cudem nie zauważył jej wcześniej? Odwrócił na chwilę wzrok i spróbował przyjrzeć się jej kątem oka, ale nie mógł, bo już jej tam nie było. Znów skoncentrował na niej wzrok i znów była. No tak, magia.
   Wieża wyglądała na opuszczoną, ale mimo tego nie zamierzał ryzykować. Stał przez chwilę w bezruchu, obserwując, ale nic się nie działo, więc powoli ruszył w jej stronę. Na koniec i tak się poddał, gdy zdawało mu się, że coś poruszyło się na granicy jego wzroku i pokonał ostatnie kilka metrów biegiem, żeby przylgnąć plecami do ściany wieży, dysząc ciężko.
   Przesunął się w stronę drzwi i niezdarnie sięgnął do klamki. Szarpnął, ale na nic to się nie zdało, więc przysunął się bliżej i dla odmiany spróbował pchnąć drzwi. Nic, musiały być zamknięte na klucz. Mało tego, u ich podstawy wiły się jakieś pnącza, też nieźle utrudniające wejście.
   Vol cofnął się trochę i spoglądał coraz wyżej w górę, aż w końcu, w połowie wieży, dostrzegł niewielkie okienko. Następne znajdowało się już niemal pod dachem i było większe. Mając nadzieję, że wciśnie się przez to mniejsze, sprawdził kamienie i z satysfakcją stwierdził, że są osadzone w taki sposób, że łatwo będzie znaleźć podpory do wspinaczki.
   Tak więc zaczął się wspinać. Przypominało to trochę wspinaczkę po drzewach, ale tylko trochę. Tu nie było gałęzi, na które mógłby spaść i które upadek by złagodziły, a im wyżej wchodził, tym bardziej czuł wiatr bijący w jego plecy. Powoli też, bo powoli, ale zaczynało kropić, a krople lecące z nieba, z początku malutkie, zaczęły się robić coraz większe i większe. Na szczęście okienko było bliżej, niż się wcześniej Volowi zdawało i po chwili wcisnął się przez nie do środka, choć z pewnym trudem.
   Spodziewał się znaleźć w jakiejś małej i zniszczonej komnacie, a zamiast tego trafił między półki pełne książek, bynajmniej pokrytych całkowicie kurzem. Wyglądały na stare, ale nie na nieużywane. W powietrzu unosił się dziwny zapach, który Vol już kiedyś czuł i musiał chwilę poszperać w pamięci, żeby przypomnieć sobie, skąd go zna. Taka sama woń wypełniała kiedyś świątynię w jego mieście. Zawsze myślał, że to od kadzidełek, ale przecież tutaj nie było żadnych, a nikt by takich raczej w bibliotece nie zapalał.
   Podszedł do jednej z półek i przejrzał tytuły. Część była spisana w jakimś języku, którego nie znał, ale większa część zawierała vittańskie litery. Cieszył się, że nauczył się tego języka, bo wątpił by w tym kraju znalazł cokolwiek spisanego w mowie wspólnej Krain Pokoju. Nie umiał za dobrze pisać tych koślawych i pozawijanych liter, ale czytać je umiał. Przeszedł go dreszcz, gdy uświadomił sobie, że wszystkie te księgi muszą traktować o magii właśnie.
   Wziął jedną z nich, grubą, oprawioną w skórę i ozdobioną srebrem. Miał oko do ważnych rzeczy. Spojrzał na tytuł, ale litery już wyblakły i nie dało się go odczytać. Domyślając się, że może w środku znajdzie odpowiedź, otworzył księgę i zaczął ją kartkować, raczej przyglądając się naszkicowanym w niej rysunkom, niż czytając. Nagle natrafił na coś ciekawego, więc zatrzymał się i uśmiechnął.
   – Zaklęcie znikania? – powiedział sam do siebie, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu i rozejrzał się na boki, jakby jednak spodziewał się zobaczyć kogoś, kto mógłby mu udzielić podpowiedzi, ale nikogo tam nie było. Mruknął. – Hmm... niby zawsze się chciałem tego nauczyć. Ale magia to nie zabawka. Tylko co z tego i tak powinienem zacząć się czegoś uczyć, bo przecież sam nie przetrwam. Magii nie powinno się uczyć samemu! Ale znam już podstawy...
   Pewnie ciągnąłby ze sobą dłużej tę rozmowę, ale usłyszał cichy zgrzyt drzwi i odruchowo nastawił uważniej uszu. Musiał się mylić, twierdząc, że wieża jest opuszczona. Właściwie stwierdził to już wtedy, gdy dostał się do tej komnaty, zapewne biblioteki właściciela. Który musiał wrócić. Usłyszał kroki na schodach.
   Rozejrzał się rozpaczliwie dookoła, ale choć schowałby się za jakąkolwiek półką, nie pozostawiało wątpliwości, że to mały pokoik i prędzej czy później gospodarz i tak by go znalazł. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić bijące mocno serce. Uspokój się, upomniał w myślach sam siebie. To pewnie fior, jak większość w tym przeklętym kraju. Może cię usłyszeć!
   Znów się rozejrzał, a jego wzrok padł na książkę. Znikanie! Przecież o tym właśnie myślał wcześniej. Spojrzał na formułkę. Wcale nie była trudna. Na dole były dopisane jakieś uwagi, ale nie miał czasu, żeby je czytać. Szybko wymamrotał pod nosem zaklęcie, uważając, by nie pomylić ani jednego słowa, ani jednej litery. Zamknął oczy i przesunął się pod okno. Ale nie był cierpliwy i po chwili je znów otworzył, by spojrzeć przed siebie. Wstrzymał oddech, widząc że niedaleko niego stoi starszawy mężczyzna w szacie i przeszukuje półki. Zdziwiło go jednak coś. Przez okno nadal wpadało światło, powoli już znikające za chmurami i ścianą deszczu, ale mimo tego, przed nim na podłodze nie malował się cień. Spojrzał w dół, na swoje ręce. Nie, nie spojrzał na nie, bo ich tam nie było, tak samo jak księgi, choć nadal czuł, że ją ściska.
   Udało się. Stał się niewidzialny. Stojący przed nim mag warknął coś ze złością pod nosem i wyszedł, powiewając za sobą szatą i trzaskając drzwiami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz