Obrońcy Światła

Rozdział V


Niewidzialny



   Oczywiście, że zrobiła mu awanturę. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Ignea siedziała znudzona na kanapie, rozłożywszy nogi na stole i czytała ukradzioną od Thina książkę, mówiącą o maszynach, których i tak nie rozumiała, kiedy do domu, jak gdyby nigdy nic, wkroczył Ethereal, wyglądający jak ostatnie nieszczęście. Włosy miał przyklapnięte i potwornie czarne, wyglądały na mokre, twarz była dziwnie sina, na sobie miał nadal strój ćwiczebny, tyle że właściwie były to już tylko strzępy. Krzywił się.
   Nawet nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku, jak to czasem robił ich ojciec, żeby pod koniec rozmowy wyładować swoją złość. Od razu zaczęła na niego krzyczeć, tak że aż meble zadygotały, a wszyscy postronni świadkowie szybko pouciekali, byle znaleźć się gdziekolwiek indziej. Ignea wrzeszczała najgłośniej jak umiała i pewnie pobudziła przez to sąsiadów, którzy już przygotowywali się do snu, ale miała to gdzieś.
   Ethereal tylko stał w wejściu i się na nią gapił pustym wzrokiem, zupełnie jakby ignorował jej słowa, co tylko jeszcze bardziej ją denerwowało. Kiwał kilka razy głową, na znak, że rozumie, a potem, bez ani jednego słowa, bez niczego, po prostu wszedł do domu i zniknął na schodach prowadzących na górę.
   Ignea zaniemówiła. Stała na środku salonu, oszołomiona. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, żeby ktoś ją tak zignorował. Ani jednego gniewnego słowa, ani jednego morderczego spojrzenia, zupełnie żadnej reakcji. Wszyscy zawsze reagowali jakoś na jej słowa, bo zwykle były one bardzo dotkliwe. A teraz, kiedy wygłosiła chyba najbardziej płomienną ze swoich mów, brat ją po prostu zignorował!
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Powieka jej zadrgała. Cała ta sytuacja sprawiła tylko, że jej złość jeszcze się nasiliła. Odetchnęła głęboko, ale to nie pomogło. Nigdy nie pomagało. Nie, tak nie mogła rozładować swojej złości i dobrze to wiedziała.
   Uderzyła stopą w jeden koniec swojej dopiero co odzyskanej deski, która leżała na podłodze, a ta podskoczyła wysoko. Ignea złapała ją zręcznie i nie oglądając się za siebie, nie zabierając płaszcza, nie zmieniając nawet luźnego ubrania, po prostu wyszła z domu, w chłód wieczoru, a wiatr otoczył ją, bawiąc się jej włosami.
   Nie przejęła się tym, że jej ciało natychmiast powiadomiło ją, że jest zbyt zimno, że jeśli nie wróci i nie założy innego ubrania, wkrótce będzie leżeć z gorączką w łóżku. Ruszyła dumnym krokiem ulicą, rozglądając się dookoła. Jeśli w którychś domach paliły się światła, to i tak już powoli gasły. W jednym z okien, wyciętym w wyjątkowo starym drzewie, ukazała jej się wesoła twarzyczka jakiejś dziewczynki, ale wystarczyło spojrzenie Ignei, by mała znikła. Ignea domyślała się, że jej oczy płoną, jak to mawiał jej brat. Płoną wściekłością.
   Przez chwilę włóczyła się po mieście, rozglądając się dookoła i szukając jakiegoś wysokiego drzewa albo budowli, aż w końcu jej wzrok padł na Pogodną Wieżę, stojącą na obrzeżach, tuż za murem oddzielającym resztę Złotej Puszczy od Miasta Kwiatów. O tak, to była niewątpliwie najwyższa budowla w całej okolicy, a wspięcie się na nią graniczyło z cudem. Tak w każdym razie mówili starsi fiorzy. Ignei kilka razy udało się wejść dość wysoko po ścianie, choć tylko raz dotarła na sam szczyt i wdarła się przez nieosłonięte niczym okno do gabinetu Władcy Pogody i ukradła mu książkę magiczną. Nikt tego nie wiedział, ale nadal miała ukryte w pokoju notatki, a kilka zaklęć nawet pamiętała, choć nie bardzo miała ochotę ich używać. To było to, co można by nazwać magią zaawansowaną, a ona nawet nie znała się na podstawowej. Pomna na stare historie, które opowiadały o tym, jak magia niszczyła niedoświadczonych i słabych, postanowiła jednak nie igrać z takimi mocami.
   Czemu by nie powtórzyć tego wyczynu i nie wspiąć się znów na sam szczyt wieży? Nie stanąć na samym czubku szpiczastego dachu i nie skoczyć z niego? Skakała już z wielu różnych budowli w mieście. Kiedyś wspięła się na szczyt budynku Rady, na wieżę zegarową. Był to jej pierwszy taki wyczyn. Stała sobie wtedy na dachu i przyglądała się tym wszystkim fiorom w dole, którzy gapili się na nią ze strachem i niedowierzaniem. I te wszystkie wrzaski, kiedy skoczyła... A potem wesoło obsypał ich błękitny pył z deski, kiedy znowu poderwała się w górę. Ethereal wtedy porządnie na nią nakrzyczał. Na Thina też. Ale że Ethereala nikt nigdy nie traktował poważnie, Ignea zignorowała go, a Thin poprawił niedociągnięcia z pyłem, tak że jego wynalazek już nie sypał nim na prawo i lewo.
   Następnego skoku Ignea dokonała już w lesie, wspinając się na jedno z najwyższych drzew, jakie wtedy znalazła. Tego już nikt nie oglądał, ale za to dziewczyna nabawiła się trochę przetarć i ran, kiedy zahaczały o nią gałęzie drzew. Wyglądała wtedy, jakby jakiś dziki zwierz ją napadł i postanowiła więcej z drzew nie skakać, co znacznie ograniczyło jej możliwości.
   Potem już wspinała się na każdy wysoki budynek, jaki zauważyła, a wszystkich w końcu zaczęły nudzić jej wyczyny i nie zbierali się już tak tłumnie, co nie znaczyło, że nie było kilku ciekawskich. Kiedyś skoczyła z muru, ale wtedy właśnie połamała sobie deskę, bo źle policzyła odległość. Deska rozwaliła się już na ziemi, więc upadek nie był bardzo bolesny, co wcale nie znaczyło, że był bezbolesny. Cały następny dzień narzekała, że nogi ją bolą.
   Potem oddała deskę kuzynowi do naprawy i już tylko wspinała się na wysokości, chcąc podziwiać widoki, ale schodzenie potem było strasznie irytujące. Jaki był sens wspięcia się tak wysoko, skoro nie można było potem sobie skoczyć, poczuć się niesionym i targanym przez wiatr, a potem zatańczyć sobie razem z nim? Nie miało to sensu.
   A teraz, kiedy wreszcie odzyskała swój skarb, mogła się wspiąć na najwyższą z wysokich budowli, jaką była stara Pogodna Wieża. Pamiętała, jaki widok rozpościerał się z okien położonego najwyżej gabinetu, jak w dole widać było całe miasto i tych małych fiorów, malutkich niczym mrówki, a nawet mniejszych. Ostatnie promienie Iskry oświetlały mijane przez nią domy, Kłótliwa już dawno schowała się za horyzontem. Zimny wiatr wzmagał się i szarpał jej ubraniem, jakby chciał ją zmusić do powrotu, ale ona uparcie szła dalej.
   Znała w pobliżu kilka tajnych przejść przez mur, któregoś z nich niewątpliwie używał też Władca Pogody, ale nie chciała sobie teraz zawracać głowy otwieraniem ich, bo to wymagało nie lada siły, którą wolała zużyć na wspięcie się po wieży.
   Zamiast więc szukać tajnych przejść, skierowała się do jednej z pomniejszych bram. Oczywiście stali tam strażnicy, ale chyba bogowie nad nią czuwali, bo była to dwójka młodszych chłopaków, którzy pewnie dopiero co zaciągnęli się do straży. Podeszła bliżej i ucieszyła się jeszcze bardziej, bo rozpoznała jednego z nich. Nie zwrócili na nią uwagi, dopóki nie stanęła tuż przed nimi, a oni wzdrygnęli się, zaskoczeni.
   – Przykro mi, ale brama jest zamknięta – zaczął jeden z chłopaków, bezbarwnym tonem, wykładając z pamięci wyuczoną formułkę. Sama znała ją na pamięć, słyszała ją z ust wielu innych strażników. – Jeśli powód nie jest ważny, ani nie posiada pani specjalnego listu, informującego o...
   – Iga! – przerwał mu wesoło drugi, rozpoznając Igneę i rzucił się na nią, żeby zamknąć ją w niedźwiedzim uścisku. Dziewczyna szybko odsunęła się od niego, bo nie lubiła takich czułości. – No proszę proszę, co naszą kochaną Igę sprowadza tutaj o tak późnej porze?
   – Nie nazywam się Iga, ty baranie!
   – Och, a ja za to nazywam się Baran! Wybacz mi o wielka pani, że znów się przed tobą ośmieszyłem. Chylę ku tobie czoło, o wielka... znaczy się, o maleńka...
   Skłonił się teatralnie, ale długo tak nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Ignea też zachichotała cicho, jak zawsze rozbawiona jego słowami. Nie wiedziała czemu, ale za każdym razem udało mu się ją rozbawić, nawet jak była wściekła.
   – Nie no, ale już tak na serio – odezwał się Ariv, gdy już przestał się śmiać. Spojrzał na nią poważnie. – Co ty tutaj robisz? Powinnaś siedzieć w domu i spać, jak wszyscy normalni fiorzy o tej porze.
   – Czyli ty też nie jesteś normalny – prychnęła Ignea, poprawiając swoją deskę pod pachą. – Skoro siedzisz tutaj i pilnujesz jakiejś bocznej bramy, zamiast być w domu i chrapać w najlepsze, jak to ty potrafisz. Dawno cię nie widziałam, kiedy właściwie się zaciągnąłeś do straży?
   – Och, chciałem się do armii zaciągnąć – odpowiedział lekceważącym tonem Ariv, opierając się na swojej włóczni, która była tutaj typową bronią strażników. Właściwie nigdy ich nie używali, ale mieli je tak dla obowiązku i dopełnienia wizerunku. – Tylko ten wredny stary generał mnie nie chciał, bo niby że za bardzo rzucam się w oczy czy coś takiego... Ale go kilka nocy później ograłem w karty, to uznał, że może rozważy moją propozycję. A potem wylądowałem tutaj, nie powiem, z początku było nudno, ale już przywykłem. Przynajmniej po tych nocnych dyżurach mogę spać do południa i nikt się już o to nie czepia.
   – Aha, czyli nadal jesteś leniem – prychnęła Ignea, wcale nie zdziwiona tym wyznaniem.
   Znała Ariva od dawna, mieszkał ulicę dalej. Kiedyś wpadła na niego, jak się ganiała razem z kuzynami po mieście. Z początku go nie lubiła: arogancki dzieciak z bogatszej dzielnicy, wokół którego zawsze kręcił się tłumek dziewczyn, wydawał się taki zimny. Ale jego humor, choć głupi, w końcu przedarł się do Ignei i za to go polubiła, choć czasem wciąż miała dość jego jakże dobrze widocznej próżności.
   Teraz też było to widać. Ciemne włosy miał idealnie zaczesane do tyłu, w świetle lamp stojących na ziemi, pobłyskiwały lekko fioletem, niemal taki sam kolor miały jego oczy. Jego twarz była jakoś zbyt błyszcząca, zbyt kanciasta i przystojna, widać było, że jest arystokratą. Uśmiechał się tym swoim promiennym uśmiechem, który wyglądał na fałszywy i wiele lat wcześniej wzięła go za taki, ale teraz wiedziała, że to szczery uśmiech, nawet jeśli na taki nie wyglądał. To dziwne, ale kiedy za to uśmiechał się fałszywie, wydawać by się mogło, że wtedy się cieszy. Mundur strażnika był wyprasowany, nie było na nim ani jednej zmarszczki, ani jednej niedoskonałości. Tak, Ariv był strasznym pedantem, trudno było tego nie zauważyć.
   – Więc co cię tutaj sprowadza? – zapytał znowu, nachylając się w jej stronę i błyskając zębami. – Bo to raczej nie chęć spotkania się ze mną po tym długim roku.
   – Idę do Pogodnej Wieży – odpowiedziała po prostu Ignea, wzruszając ramionami, jakby chodzenie o tej godzinie do domu maga było czymś zupełnie normalnym.
   – Władca Pogody Ekari siedzi w mieście – odpowiedział jej Ariv, ziewając ostentacyjnie. – Pewnie wyskoczył do jakiegoś baru. Czasem zdarza mu się wracać, zataczając się i strzelając tymi swoimi magicznymi iskrami, a wszyscy wtedy trzymają się od niego z daleka. Ale jak coś, to nie ja ci to mówiłem.
   – Nie umiem kłamać, baranie. Poza tym i tak wszyscy to wiedzą. Nie trzeba być strażnikiem, żeby znać plotki. Ale mniejsza z tym, ja nie do niego.
   – W Pogodnej Wieży... – zaczął przemądrzałym tonem Ariv, ale wtedy jego wzrok padł na deskę, którą Ignea znowu poprawiła. – Czekaj no chwilę... ty nadal robisz te swoje ryzykowne sztuczki? O nie, mowy nie ma, nie dam ci przejść. Jak się rozbijesz na kawałki, to jeszcze mnie oskarżą!
   – A czy ja kiedykolwiek się rozbiłam? – zapytała Ignea, trzepocząc rzęsami, bo doskonale wiedziała, że w ten sposób można go przekonać. Wiele razy słyszała, że jest nawet ładna i potrafiła to wykorzystać. – Przez te wszystkie lata... czy kiedykolwiek widziałeś, żebym zrobiła sobie jakąkolwiek krzywdę, robiąc te wszystkie „ryzykowne sztuczki”, jak je nazwałeś?
   Uśmiechnęła się do niego. Oczywiście, że nie raz, ani nie dwa, zdarzało jej się skaleczyć, czasem mocniej, czasem słabiej, upadała też często, choć z niewielkich wysokości i ogólnie odnosiła zadziwiająco dużo obrażeń, ale tego nikt nie wiedział, bo to wszystko działo się zawsze głęboko we wnętrzu Złotej Puszczy, gdzie ćwiczyła. Poza tym skaleczenia zwykle znajdowały się w takich miejscach, że wystarczyły tylko dłuższe rękawy czy nogawki i już nie było ich widać.
   – No nie – odpowiedział niepewnie Ariv, drapiąc się po głowie, ale po chwili na jego twarz wróciła powaga. – Ale zawsze może być ten pierwszy raz. Nigdzie nie idziesz.
   – Zamierzasz zmusić mnie, żebym uciekła się do szantażu? – zapytała słodkim głosem Ignea, a Ariv zamrugał i rozejrzał się na boki. Jedyną osobą w pobliżu był jego kolega, przyglądający się to jemu, to Ignei. Chłopak odpędził go jednym gestem, a tamten, choć niechętnie, odszedł poza zasięg światła, choć raczej nie słuchu.
   – Słuchaj, ja rozumiem, że lubisz igrać z ogniem – powiedział cicho Ariv, nachylając się do niej i szepcząc jej niemal prosto do ucha, jakby również doskonale wiedział, że jego towarzysz może ich usłyszeć. – Ale zasady to zasady i jak ci się coś stanie, to będzie moja wina. Nawet jakbym chciał, to nie mogę cię przepuścić. Więc daruj sobie gadkę z zastraszaniem. Proszę.
   Ignea bywała wredna, ale nie mogła powiedzieć, że nie rozumiała jego położenia. Oczywiście wiedziała doskonale, że nic jej się nie stanie, ale rozumiała obawy kolegi. Wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem, po czym pożegnała się z Arivem i odeszła kawałek dalej.
   O nie, nie zamierzała zrezygnować z wspięcia się na sam szczyt Pogodnej Wieży! Po prostu musiała znaleźć sobie inną drogę. Odsunęła się i upewniła, że z miejsca pod murem które wybrała, nie widać bocznej bramy, ani jej strażników. Zdjęła czarny pas tkaniny, który zawsze ze sobą nosiła, ot tak, z przyzwyczajenia i obwiązała się nim, zakładając sobie deskę na plecy. Upewniła się, że dobrze się trzyma i nie spadnie, po czym wpiła palce między kamienie i powoli zaczęła się wspinać, szukając oparcia.
   Jak zawsze w trakcie wspinaczki, wydawało jej się, że jej zmysły się wyostrzyły. Raczej instynktownie znajdowała kolejne miejsca, dziury w murach, wysunięte nieco kamienie, które pozwalały jej na dalszą wędrówkę w górę. Lekko stąpała, tak że ani jeden kamyczek nie drgnął pod jej naciskiem. Gdy w końcu stanęła na murze, nie była nawet zmęczona.
   Zastanowiła się przez chwilę, czy by już teraz nie zeskoczyć, ale po ostatnim doświadczeniu z murem jakoś nie miała ochoty znów narażać swojej deski na zniszczenie. Nie, mur był po prostu zbyt niski jak na takie wyczyny. Tak więc odwróciła się i normalnie zeszła po ścianie w dół, choć robiła to już trochę bardziej niezgrabnie, niż przy wspinaczce. Pewnie dlatego, że do wspinania się już się przyzwyczaiła – do schodzenia za to nie bardzo.
   Zatrzymała się tylko na chwilę, kiedy pod sobą usłyszała jakieś głosy. Po tej stronie muru też chodzili strażnicy i pilnowali, by nikt niepowołany nie dostał się do miasta. No tak, niby fiorzy mogli sobie wychodzić na zewnątrz kiedy chcieli, ale raczej nikt nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że Ignea sobie tak po prostu przełazi przez mury. Tak więc dziewczyna trwała w bezruchu i nastawiała uważnie uszu. Kiedy rozmowa i kroki ucichły, policzyła jeszcze cicho do pięćdziesięciu. Dopiero wtedy zeszła na ziemię. Rozejrzała się uważnie dookoła, ale w zapadającym mroku nikogo nie zauważyła. Nikt też raczej się tam nie chował, jeśli miałaby zaufać swoim zmysłom.
   Przemknęła bezszelestnie przez pas pustej przestrzeni i stanęła pod ścianą wieży. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Spojrzała w jedną stronę, potem w drugą, a jej wzrok padł na drzwi. Zmarszczyła brwi. Pamiętała, jak kiedyś tu przyszła i wejście było oplecione jakimiś roślinami, tak że nie dało się tamtędy wejść. Teraz, nie dość, że magicznych roślinnych strażników brakowało, to jeszcze drzwi były uchylone.
   Zawahała się, ale zawsze była ciekawska, nie potrzebowała więc wiele czasu na zastanowienie się. Wślizgnęła się więc cicho do środka i stojąc w wejściu nasłuchiwała przez chwilę, ale niczego nie słyszała. Nikogo nie było, raczej nikt się nie włamał. Najwyraźniej Ekari po prostu zapomniał zamknąć za sobą drzwi, jakkolwiek nieprawdopodobne to się wydawało. Ale też skoro lubił sobie popić, jak mawiano na mieście...
   Ignea jeszcze nigdy nie była w środku, to znaczy poza gabinetem na samej górze. Okazało się, że większą część wieży zajmują schody, kręcące się spiralnie w górę. Ignea spojrzała na nie i prychnęła. Wiele łatwiej i szybciej już byłoby jej się wspiąć po zewnętrznej ścianie. Ktokolwiek zaprojektował tę wieżę, raczej nie pomyślał dobrze o zagospodarowaniu wolnego miejsca.
   Rozejrzała się dookoła, jeszcze raz upewniając się, że jest sama, po czym zaczęła się wspinać po schodach. Z początku szła powoli, nasłuchując lekkiego echa własnych kroków, ale po chwili dała sobie spokój, gdy zobaczyła, jak bardzo nisko nadal jest. Po prostu przyspieszyła, najpierw pokonując po dwa schodki, po trzy naraz, aż w końcu po prostu biegła w górę, nie przejmując się tym, że ktoś mógłby usłyszeć hałas, jaki wywołuje.
   Zajrzała wszędzie, gdzie tylko mogła. Drzwi do różnych pokoi też były pootwierane. W większości nie było nic ciekawego, no bo kogo obchodziły zwykłe pomieszczenia mieszkalne? Ignea zatrzymała się chwilę dłużej w bibliotece, wybierając książki na chybił trafił, ale przekonała się, że większość traktuje o historii, a te, które niewątpliwie były o magii, w większości zapisane były w jakimś dziwnym języku, którego nie rozumiała. Opuściła więc szybko ten pokój, żeby wdrapać się jeszcze wyżej, gdzie na samej górze, znajdował się wielki gabinet.
   Po drodze na górę było jeszcze kilkanaście pokoi, ale wszystkie były zakurzone i niemal całkowicie puste. Ignea weszła do jednego z nich, szurając butami i rozsypując kurz na wszystkie strony. Było tam potwornie ciemno, ale dziewczyna i tak w jakiś sposób widziała niektóre szczegóły. Zauważyła, że część cegieł ściany jest jaśniejsza od reszty i tworzy prostokąt, mniej więcej takiej samej wielkości, co okna na innych poziomach. Czyli że kiedyś musiało być tu okno, tylko zostało zabudowane.
   Ignea rozejrzała się uważniej po wnętrzu, zastanawiając się, do czego kiedyś mógł służyć ten pokój, ale prócz kilku półek na ścianie, właściwie nie było tu już niczego. Zobaczyła kilka większych wgłębień w podłodze, jakby ktoś wbijał w nią gdzieniegdzie gwoździe, ale to nie układało się w żadną całość. Zapach kurzu powoli zaczynał drażnić jej nos, więc wyszła.
   Kolejne zaskoczenie – drzwi do gabinetu też nie były zamknięte. Ignea prychnęła pod nosem. I ten głupi mag się dziwi, że ktoś mu kradnie księgi magiczne, skoro w ogóle nie zabezpiecza swojego domu? Jak można być aż takimi idiotą?
   Nie zawracała sobie głowy oglądaniem gabinetu, bo wyglądał niemal dokładnie tak, jak gdy widziała go po raz ostatni. Ekari nie był typem osoby, która lubi zmiany. Ignea podejrzewała, że przed wiekami, kiedy budowano wieżę, gabinet wyglądał też dokładnie tak jak teraz. Władcy Pogody zawsze byli świrami. Ceniło się ich za to, że potrafili powstrzymać katastrofy naturalne, jakie czasami nękały miasta, ale zawsze siedzieli odosobnieni w tych swoich Pogodnych Wieżach i z czasem bzikowali.
   Ignea przeszła przez całą szerokość pomieszczenia i przystanęła przed oknem. Zdjęła z pleców swoją deskę, a pas obwiązała sobie wokół ręki, robiąc z niego nawet całkiem fajną rękawiczkę bez palców. Wskoczyła na parapet okna i zamknęła oczy, rozkoszując się wiatrem, omiatającym jej twarz i bawiącym się jej włosami. Dobrze, że w Pogodnych Wieżach nikt nigdy nie wpadł na pomysł oszklenia okien. Szkło jednak źle wpływałoby na czary, a na to nikt pozwolić sobie nie mógł.
   Stała tak jeszcze przez chwilę, najpierw ciesząc się podmuchami wiatru, potem otworzyła oczy i spojrzała w dół, gdzie widać było miasto. Na pierwszy rzut oka wiele nie różniło się od otaczającego go wielkiego lasu, wspaniałej Złotej Puszczy. Korony drzew-budynków sięgały równie wysoko i mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni, czasem też i innymi. Ignea widziała wyraźnie swój dom, bo jako jeden z niewielu, wydrążony był w drzewie, którego liście miały kolor krwistej czerwieni.
   Po dłuższej chwili dało się już dostrzec mur otaczający miasto i oddzielający je od reszty lasu. Między drzewami też było kilka budynków, wzniesionych z kamienia, między innymi wspaniały budynek Rady. Tak się nazywał, bo tam odbywały się wszystkie ważne zebrania Rady rządzącej, ale największą władzę i tak miał Król, chociaż on rzadko kiedy zabierał głos, pozwalając raczej rządzić ludowi. Było to dziwne zachowanie jak na jakiegokolwiek Króla, ale cóż na to poradzić? Przynajmniej większości dobrze się wiodło.
   Nieco dalej, prawie pod murem, stał budynek szkoły. Wielki i wciąż biały, choć miał już swoje lata, podejrzane więc było, że nadal zachowywał śnieżnobiałą barwę, ale Ignea podejrzewała, że po prostu budynek został zrobiony z jakiegoś innego materiału budowlanego, niż reszta budowli w mieście.
   W rogach miasta stały jeszcze trzy inne budynki, będące zarówno szkołami jak i bazami. Szara konstrukcja, niezbyt imponująca, należała do wojska, tam szkolili się zarówno strażnicy jak i żołnierze, tam też większość z nich pracowała i mieszkała.
   Niski budynek, otoczony wieżyczkami z kopulastymi dachami był ośrodkiem Obrońców, bardzo tajemniczych wojowników, którzy snuli się po nocach i pilnowali porządku. Od żołnierzy odróżniało ich to, że działali indywidualnie, każdy posługiwał się inną bronią. Często też znali sztuczki magiczne i używali ich do walki, a trudno było się bronić przed kimś, kto atakuje cię jednocześnie ostrzem i magią.
   Trzecia szkoła zaś zajmowała się głównie polityką. Prawnicy, sędziowie, skrybowie i inni podobni im zawodowo, wywodzili się właśnie z tamtego miejsca. Ignei jakoś nigdy wyjątkowo nie interesował ten budynek, więc mało co o nim wiedziała i nie uśmiechało jej się poszerzanie tej wiedzy.
   Podniosła wzrok na ciemne niebo, na którym już migały wesoło gwiazdy. Potem spojrzała w dół, tak by zobaczyć sam skraj wieży, by ocenić wysokość. Uśmiechnęła się sama do siebie i skoczyła.
   A raczej miała to zrobić, bo właśnie w tej chwili ktoś krzyknął za nią głośno i pociągnął za ubranie do tyłu, ściągając z parapetu i zrzucając na podłogę. Ignea zaklęła pod nosem i szybko zerwała się na równe nogi, żeby zobaczyć, kto ośmielił się jej przerwać i wygarnąć mu, ale nikogo nie zobaczyła.
   Zmrużyła oczy i rozejrzała się, starając się ogarnąć wzrokiem każdy kąt i każdy zakamarek, tak by nic nie umknęło jej spojrzeniu, jednak nadal nikogo nie dostrzegała. To było naprawdę podejrzane.
   – Kto tu jest? – zapytała głośno, chociaż nie spodziewała się odpowiedzi. Skoro ktoś się ukrywał, to głupotą z jego strony byłoby odpowiadać. – No dalej, wyjdź, nie zjem cię.
   Co najwyżej złamię ci nos, dodała w myślach, wciąż przeszukując otoczenie. A może i wybiję kilka zębów, pomyślała, podchodząc do drzwi i zamykając je. Stanęła do nich plecami. Jeśli ów tajemniczy gość będzie chciał uciec, nie da rady jej ominąć. Jedynym jego wyjściem pozostawało okno, a raczej wątpiła, by ten ktoś odważył się przez nie wyskoczyć.
   Nastawiła uszu. Skoro nie mogła nikogo zobaczyć, może za to uda jej się kogoś usłyszeć. Wiatr świszczał i przeszkadzał, ale spróbowała go zignorować. Ponad nim, ponad swoim oddechem, usłyszała cichutkie szuranie butów, ale gdy zerknęła ostrożnie w stronę, z której ów dźwięk dochodził, niczego nie zauważyła. Zmarszczyła brwi, wciąż nasłuchując. Tak, była absolutnie pewna, że właśnie tam słyszy ruch, jednak przed nią znajdowała się pusta przestrzeń.
   Przesunęła się do przodu i nagle kroki umilkły. Teraz już była absolutnie pewna. Stała przez chwilę w bezruchu, po czym rzuciła się przed siebie, atakując powietrze. Wyraźnie wyczuła, że wpada na kogoś i razem potoczyli się po podłodze. Ignea przycisnęła kolanem napastnika do ziemi, a niewidzialna osoba pod nią jęknęła. Przez chwilę postać zamigotała i dziewczyna widziała nastoletniego chłopaka, ale nie minął moment, a ten znów zniknął.
   – To, że cię nie widzę, nie znaczy, że nie wiem o twojej obecności – powiedziała do niego, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były oczy. – Co to za tchórz, co wkrada się do Pogodnej Wieży, jeszcze do tego okryty zaklęciem niewidzialności? No, kim jesteś?
   Cisza. Kimkolwiek był nieznajomy, najwyraźniej nie zamierzał jej odpowiadać. Wbiła mu mocniej kolano między żebra, ale rozległo się tylko ciche jęknięcie, nic poza tym.
   – Ok, nie chcesz mówić, to nie. Poczekamy sobie na pana Władcę Pogody, on nie jest tak miły, jak ja.
   Bo w całej swojej irytującej osobie, jednak jest ode mnie milszy. Ignea zamyśliła się przez chwilę. Doskonale zdawała sobie sprawę, że potrafi być wredna. Ekari zbyt wredny nie był, raczej po prostu denerwujący. Ale wredny? Nie bardzo.
   Jednak groźba podziałała. Postać znów zamigotała, jednak tym razem chłopak pozostał widzialny. Ignea pokazała mu we wrednym uśmiechu wszystkie zęby, a on pobladł, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że ujawnienie się jednak nie było zbyt dobrym pomysłem.
   Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej, bo wydawał jej się dziwny. Był wysoki, ale to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, bo dla niej niemal wszyscy byli wysocy, taki był żywot niskich osób. Skórę miał brązową, dziwnie opaloną. Rysy jego twarzy były miękkie i właściwie bardziej pasowałyby do dziewczyny. Blond włosy stały na głowie i połyskiwała w nich chyba z tona żelu.
   Kiedy tak mu się przyglądała, uśmiechnął się. Fuj, kto miewa tak żółte zęby? Ale to nie było jedyne, co tutaj nie pasowała. Ignea błądziła spojrzeniem po jego twarzy, próbując zrozumieć, co jej tutaj nie pasuje. Oczka miał małe, przestraszone, piwne. Takiego koloru jeszcze u nikogo nie widziała.
   Uszy. Uszy jej nie pasowały. Nie były normalne, nie były szpiczaste, były zaokrąglone, a to znaczyło...
   – Jesteś człowiekiem! – wykrzyknęła Ignea ze zgrozą i zdziwieniem, wpatrując się w chłopaka. Ten uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: „Naprawdę? No dzięki, nie wiedziałem!” – Ty... jesteś... co tutaj robisz?!
   – Leżę na podłodze – odpowiedział bezczelnie, próbując udawać pewnego siebie, ale Ignea doskonale widziała, że jest przerażony. Jako ktoś, kto kłamać nie umiał, doskonale potrafiła powiedzieć, czy ktoś jest z nią szczery, czy też nie.
   – Aha, czyli jednak chcesz poczekać na maga – rzekła znudzonym głosem. Uśmiechnęła się, gdy coś jej się przypomniało i ułożyło w całość. – Swoją drogą, to chyba ty ukradłeś tę książkę. Oj oj, nieładnie. Wiesz, że magowie nie lubią kradzieży? Zwłaszcza, jak im się kradnie cenne rzeczy, takie jak książki magiczne. Po takich akcjach dzielni złodzieje zamieniają się w tchórzliwe żaby i inne takie.
   – Ej no, czego ty chcesz?! Uratowałem cię przecież, chciałaś skoczyć!
   To rozbawiło Igneę. Przez chwilę dusiła w sobie śmiech, ale nie wytrzymała długo i wybuchnęła. Łzy napłynęły jej do oczu z rozbawienia. Chłopak wpatrywał się w nią jak w wariatkę.
   – To miał być ratunek? Już prędzej ja cię uratowałam przed oszustwem – powiedziała zduszonym głosem i znów się zaśmiała. – Dobra, ale ponieważ mi przeszkodziłeś, to teraz gadaj, coś za jeden, albo serio cię wydam Ekariemu. A może nawet strażnikom, bo, o ile sobie przypominam, żaden człowiek nie powinien się tutaj kręcić. Złamanie prawa to nie przelewki. My, fiorzy, bardzo nie lubimy, jak jacyś ludzie włażą do naszej świętej Złotej Puszczy i ją bezczeszczą, nazywając to badaniami.
   – A... ale ja... ja nie... – zaczął się jąkać, teraz już nie próbując ukrywać strachu. Ignea nim potrząsnęła, więc przełknął ślinę i spróbował zacząć jeszcze raz. – Ja nie prowadziłem żadnych badań. Nie znam się na tym. Ja... ja się chciałem tylko schować – dodał cicho.
   – Marne zaklęcie niewidzialności nie da rady cię ukryć na długo – prychnęła Ignea. – Poza tym trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim wlazłeś do lasu. Ba, do lasu! Mogłeś nie włazić do wieży! Chcesz się chować przed fiorami i ładujesz się do ich miasta? Ty w ogóle myślisz?! Jak taki kretyn zdołał się ukryć gdziekolwiek?!
   – Kiedy ja się nie chowałem przed fiorami – wydukał, kuląc ramiona. Ignea zamrugała. Akurat takiej odpowiedzi się nie spodziewała.
   – Więc przed kim niby? Chyba nie przed tymi gośćmi, co się kręcą po puszczy...?
   Ale on już kiwał energicznie głową, dając jej do zrozumienia, że właśnie przed nimi. Czemu chował się właśnie przed nimi? To pytanie musiała mieć wypisane na twarzy, bo odpowiedział na nie.
   – Ukradłem im plany. Chciałem komuś o tym powiedzieć. Teraz chcą się mnie pozbyć i je odzyskać.
   W oczach Ignei pojawiła się iskierka, zaś w głowie powoli zakwitł pomysł. Zawsze była ciekawska i wścibska. Chciała wiedzieć co to za ludzie plączą się po lesie, zakłócając spokój, który dotąd w nim znajdowała. Chciała ich rozpracować. Chciała się ich pozbyć. Właśnie ona.
   Zamierzała właśnie coś powiedzieć, kiedy jej uszy, pośród świstu wiatru wyłapały trzaśnięcie drzwi. Ekari musiał wrócić już do domu, po swojej nocnej schadzce, w czasie której odwiedzał wszystkie kluby w okolicy. Nie mógł posiedzieć tam trochę dłużej?
   – Dobra, posłuchaj mnie – zwróciła się do chłopaka, który wpatrywał się w nią jakoś dziwnie. – Jak nie chcesz sobie przesiedzieć wieczności w więzieniu za złamanie naszych praw, to mi pomożesz.
   – Pomóc? W czym?! – przestraszył się.
   – Po pierwsze, mógłbyś na przykład, nie krzyczeć – syknęła Ignea, zakrywając mu usta dłonią. – Po drugie: tak, pomóc. Mnie też się nie podoba, że ktoś sobie tak po prostu łazi po lesie. Chcę ich złapać. I albo mi w tym pomożesz, albo pójdziesz siedzieć za złamanie prawa.
   – Też mi wybór – prychnął chłopak, gdy Ignea po chwili ciszy pozwoliła mu mówić. – To zwykły szantaż.
   – No przecież wiem – oświadczyła wesoło, znów się uśmiechając. – Lepiej wybieraj szybko, bo ktoś tutaj idzie i to pewnie ktoś, dla kogo ta wieża jest obecnie domem.
   – Co...? Kłamiesz. Nikt nie ma tak dobrego słuchu.
   – Jak rozumiem, wolisz zaryzykować – rzekła Ignea, pozbywając się radości i jej głos był teraz pełen chłodu. Nie lubiła, jak ktoś oskarżał ją o kłamstwo. Podniosła się i otrzepała strój, po czym podeszła do deski, która wypadła jej wcześniej z rąk. – Jak tam chcesz. Ja wychodzę. Szybka decyzja: idziesz czy nie?
   Miała nadzieję, że będzie chciał iść, ale nie zamierzała tego mówić głośno. Chłopak wstał z ziemi, spojrzał najpierw na nią, potem na drzwi i znów na nią, nie będąc pewnym, co zrobić. Ignea prychnęła i odwróciła się do niego plecami, co w końcu zmusiło go, do wyboru. Szybkim krokiem podszedł do niej.
   – Dobrze, dobrze, pomogę ci, tylko proszę, nie zostawiaj mnie tutaj z tym strasznym magiem!
   Ignea wskoczyła na parapet i uśmiechnęła się do niego ponad ramieniem. Raczej wątpiła czy zgodziłby się skoczyć z okna, a już raczej i tak nie dałaby rady się poderwać potem w górę z dodatkowym pasażerem. Tak więc niechętnie już teraz uruchomiła mechanizm latającej deski, wciskając przycisk, który zwykle uruchamiała piętą. Rzuciła deskę przed siebie, a ta przez chwilę spadała powoli, by w końcu zawisnąć w powietrzu, nieco poniżej parapetu.
   – Komu w drogę, temu czas – rzekła i wskoczyła na kawałek drewna, który nawet nie drgnął, tylko nadal się unosił. Odwróciła się i zobaczyła że chłopak stoi w oknie, cały blady. – Co, już tchórzysz? Wiesz, innej drogi wyjścia stąd nie ma. A ja nie mam czasu na to, żeby ciągle się gapić, jak zmieniasz zdanie.
   Wspiął się na parapet i ostrożnie wkroczył na deskę. Ignea przewróciła oczami o odwróciła się. Stuknęła dwa razy butem w przód i wtedy cały mechanizm się zatrzymał, a oni runęli w dół. Chłopak natychmiast złapał się Ignei, bojąc się spaść, co było ironiczne, bo już spadali. Gdy ziemia znacznie się zbliżyła, dziewczyna znów uderzyła w deskę, a ta zadziałała, zatrzymując się niecały metr nad trawą.
   – Jesteśmy już na dole, możesz przestać się trząść. I nie lep się tak do mnie, nie jestem ścianą, której możesz się przytrzymać! – powiedziała ze złością, odpychając go i zrzucając na ziemię.
   – Ja... ja...
   – Cały czas tylko powtarzasz ja i ja! Innego słowa nie znasz? A tak jak już jesteśmy przy mnie, to Ignea jestem. A ty, panie Ja?
   – J... Vol – powiedział, wstając i poprawiając sobie fryzurę, jakby to ona była najważniejsza. Zaraz potem sprawdził swoją torbę.
   – Dobra, choć panie znikacz, zanim przyjdzie tutaj jakiś patrol. Ciemność ciemnością, ale twoje człowieczeństwo i tak rzuca się w oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz