Obrońcy Światła

Rozdział I


Leśne schadzki



   Ignea skuliła się na gałęzi drzewa, jedną ręką trzymając się pnia i wychyliła ostrożnie, żeby sprawdzić, co się dzieje w dole. Uwielbiała wspinać się właśnie na to jedyne drzewo, stojące w ogrodzie na tyłach szkoły i obserwować z niego uczniów, a czasem również nauczycieli, którzy na przerwach rozkładali się w jego cieniu i rozmawiali między sobą. Dzieląc się czasem nawet czymś więcej niż zarazkami i sekretami... Wiedziała już z tych rozmów tyle rzeczy, że mogłaby zaszantażować połowę szkoły, jeśli nie większą część. Ale choć należała do osób złośliwych i wścibskich, jeszcze nie zrobiła tego i raczej nie zamierzała.
   Tym razem ujrzała dwójkę nauczycieli uczących wyższe klasy, którzy wyraźnie dyskutowali o czymś ważnym. A raczej kłócili się o coś ważnego, bo ich głosy były ostre i podniesione, choć nie na tyle, by któraś z grupek uczniów stojących w pobliżu mogła ich podsłuchać. Ignea nadstawiła uszu. Akurat jej pozycja była idealna do podsłuchiwania, dlatego właśnie ją wybrała. Przyjrzała się obu mężczyznom.
   Profesor Ragh uczył historii, widywała go wiele razy na korytarzu, ale jakoś nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Podobno był surowym nauczycielem, ale twarz, w przeciwieństwie do charakteru, miał przyjazną. Nawet teraz, gdy się wyraźnie złościł, wyglądał w miarę miło i spokojnie, ale pozory przecież mylą.
   Za to profesor Dohe uczył sztuk walki, a znał ich sporo. Mało kto chodził na jego zajęcia, bo był wymagający, a jeden zwyczajny trening w jego wykonaniu wyciskał ze wszystkich siódme poty. A to były tylko treningi! Za to jeśli już ktoś chodził do niego na lekcje, to umiał się bić, porządnie i honorowo. Bo braku honoru w walce ten nauczyciel nie dopuszczał.
   To, o co się kłócili, dotyczyło właśnie lekcji. Chodziło chyba o to, że dodatkowe zajęcia jednego nakładają się na zajęcia drugiego i uczniowie na to narzekają, więc nauczyciele powinni rozwiązać ten problem. Zamiast to jednak zrobić, zaczęli się kłócić o to czyj przedmiot jest ważniejszy i którego powinno być więcej.
   Ignea skrzywiła się. Ledwie wrócili do szkoły po podejrzanie mroźnych Mroźnych Świętach, a tu już kłótnie. Wychyliła się jeszcze bardziej, żeby posłuchać. Chciała wiedzieć, jak to się zakończy, bo sama lubiła chodzić na zajęcia profesora Dohe. Namówił ją do tego starszy brat, kiedy stwierdził, że ma dość jej ciągłego włóczenia się po lesie. Z początku nauczyciel kręcił nosem, bo Ignea ledwo co zaczęła chodzenie do szkoły, była dopiero w drugiej klasie. Ale w końcu jakoś się przyzwyczaił, nawet ją chwalił, choć wciąż udawał, że to mu się nie podoba.
   – To nie mój problem – rzucił ze złością profesor Ragh, składając ręce na piersi i patrząc gniewnie na stojącego naprzeciw niego mężczyznę. – Nie zamierzam przekładać swoich zajęć z wtorków na środę, bo w środy uczniowie mają już i tak zbyt długo lekcje! Ty przenieś swoje głupie walki na inny dzień.
   – Niby na kiedy? – obruszył się Dohe, patrząc na kolegę z pracy, jak na idiotę. – Ty może tego nie wiesz, ale mam rozliczne zajęcia, takie jak turnieje, ważne wyjazdy, osobiste treningi. Ale przecież ty tego nie zrozumiesz, jesteś w końcu tylko historykiem. Przełóż te lekcje, bo nie zostanie ci zbyt wielu uczniów, gdy większość wybierze moje zajęcia.
   – Twoje? Kpisz sobie chyba! Uczniowie tak się machają, wykonując te twoje głupie polecenia, że z pewnością wolą mnie! Wtorek jest mój!
   – W takim razie idę z tym do dyrektora!
   – Wypchaj się z tym, Dohe. Dyrektor będzie po mojej stronie, bo to ja do niego pójdę z tą sprawą.
   – Zapominasz chyba, że to ja z nas dwóch jestem trenerem, a co za tym idzie, nie prześcigniesz mnie. Do zobaczenia w gabinecie!
   – Znowu podsłuchujesz? – odezwał się ktoś tuż nad głową Ignei, a ta nie ma podskoczyła, ale pilnowała się i gałąź pod nią tylko lekko zatrzeszczała.
   Odwróciła głowę, choć doskonale wiedziała, kogo zobaczy tuż obok siebie. Tuż obok między liśćmi przysiadł Ethereal. Jej brat, wysoki i chudy, ubrany w czarny mundur, który tylko jeszcze mocniej podkreślał to, jak bardzo blada jest jego skóra. Złośliwa mina, którą miał przyklejoną do twarzy, była dla Ignei bardzo znajoma, bo często widywała taką w lustrze. Kolejny raz uderzyło ją, to jak bardzo jest podobna do brata. Jednak jeśli chodzi o twarz, te same wielkie oczy, zadarty nosek i wąskie usta, no i oczywiście szpiczaste uszy i tę bladą skórę, to na tym podobieństwa już się kończyły. Ignea była niska i koścista, za to jej brat strasznie wysoki, no i wysportowany. Miał włosy czarne jak noc i układające się jakby same z siebie, Ignea posiadała brązową strzechę, kręcącą się we wszystkich kierunkach i właściwie żyjącą własnym życiem. Ethereal uchodził za przykładnego i odpowiedzialnego, a Ignea... cóż, powiedzieć że była ryzykantką to mało.
   Ale czasem pozwalał sobie na jakiś wybryk, jak wspięcie się na drzewo i podsłuchiwanie razem z siostrą, dokładnie jak w tej chwili. Uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do ust, dając jej do zrozumienia, że powinni być cicho, tak jakby sama tego nie wiedziała, po czym mrugnął do niej porozumiewawczo i trzymając się jedną ręką gałęzi, wychylił się, by przyjrzeć się nauczycielom. Był wielki, w każdym razie dla Ignei, ale i tak potrafił ukryć się między liśćmi i działać bezszelestnie.
   – Zupełnie tego nie rozumiem – powiedział tak cicho, że Ignea bardziej odczytała te słowa z ruchu jego ust, niż je usłyszała. – O co oni się tak kłócą? To przecież wcale nie trudne przenieść zajęcia. Zawsze mogą je przełożyć na jakiś wolny dzień, a nie... – nie dokończył myśli, niepewny jak to ująć, machnął tylko wolną ręką.
   – To wszystko przez męską dumę. Faceci przecież nie wiedzą, kiedy odpuścić – powiedziała złośliwie Ignea, która nigdy nie traciła okazji, żeby sobie z kogoś podrwić. Jednak jej brat wcale nie zwrócił uwagi na tę zaczepkę, przyzwyczajony już do uwag siostry. – Czyją stronę trzymasz?
   – Niczyją – odpowiedział Ethereal. – Jak się za mocno pożrą, to będę musiał wybierać. A ja naprawdę nie chcę wybierać.
   – Idę o zakład, że to ty jesteś tym, co się skarżył – prychnęła Ignea. Ethereal skrzywił się nieznacznie, ale nie spuszczał wzroku z nauczycieli, którzy już przerwali swoją kłótnię i teraz dumnym krokiem ruszyli w stronę budynku szkoły, zapewne zmierzając do dyrektora. Gdy żaden z uczniów nie spoglądał na nich, zaczynali się przepychać.
   – Nie dokładnie ja – mruknął Ethereal w odpowiedzi, nadal śledząc wzrokiem dorosłych, zachowujących się bardziej jak dzieci. – Rozmawiałem o tym z kolegami, któryś z nich o tym powiedział nauczycielowi i się potoczyło.
   – Można się było tego domyślić, kujony jedne!
   – Dzisiaj już raczej nie będzie zajęć – rzekł z pewnym smutkiem, całkowicie ignorując kolejną złośliwą wypowiedź. – Więc pewnie powinniśmy iść do domu, a nie sterczeć na tym drzewie. A, właśnie, miałem ci przekazać, ale zapomniałem: dzisiaj miał przyjechać Thin, no wiesz, na Święto Kwiatów.
   – Świetnie! – Ignea zeskoczyła z drzewa, zaskakując grupkę stojących w pobliżu uczniów. Nachylili się do siebie i zaczęli konspiracyjną rozmowę, ale dziewczyna nie przejęła się tym. Ethereal wylądował tuż obok niej. – Mam nadzieję, że wreszcie naprawił mi deskę. Mam już dosyć tego, że jak wejdę gdzieś wysoko, to potem muszę schodzić.
   – Raczej nie sądzę, żeby to zrobił – powiedział Ethereal z pokrętnym uśmieszkiem, a Ignea uniosła brwi, zadając nieme pytanie. Wzruszył ramionami. – Słyszałem, jak tata się go czepiał. No i Thin obiecał mu, że ci nie będzie więcej dawał swoich jakże niebezpiecznych wynalazków.
   Ignea pokazała mu zęby i spojrzała na niego przebiegle, wystarczająco na tyle, żeby wiedział, że taka błahostka jej nie powstrzyma. Poprawiła torbę na ramieniu i obrzuciła wrednym spojrzeniem wpatrująca się w nią grupkę chłopaków, a ci natychmiast odwrócili wzrok i zaczęli szeptać między sobą. Wtedy Ethereal uznał, że też na nich spojrzy. Ucichli i powoli wycofali się, żeby kilka metrów dalej odwrócić się i zwyczajnie uciec do szkoły.
   Ignea uznała, że skoro jej brat uważa, że zajęć nie będzie, to ma rację, zwykle umiał przewidywać takie rzeczy. Ethereal na pewno jeszcze zostanie, żeby upewnić się w tej kwestii dziesięć razy, ale ona nie zamierzała tego robić. Aż tak nie przepadała za zajęciami, żeby spędzić kolejne, ciągnące się bez końca minuty pośród murów szkoły, kiedy mogła je wykorzystać ciekawiej.
   Poprawiła pasek, pożegnała wesoło brata i ruszyła ścieżką w kierunku bramy. Ale zamiast przejść przez furtkę, jak każdy normalny, chcąc sobie oszczędzić tych pięciu czy sześciu metrów wędrówki, przeskoczyła przez murek odgradzający szkołę od miasta. Przez chwilę stała, zastanawiając się dokąd pójść. Nie chciało jej się wracać do domu, a dzień nadal był piękny. Tak więc skręciła w przeciwną stronę, gdzie znajdowały się biedniejsze dzielnice i w końcu mury miasta, a za nimi tylko rozległy las.
   To właśnie tam zamierzała. Gdy nie miała co robić, włóczyła się po lesie, odkrywając to coraz różniejsze i ciekawsze miejsca. Przyległe do muru części lasu znała już tak dobrze, że mogła się poruszać z zamkniętymi oczami, a i tak potrafiłaby to robić bezszelestnie i niezauważona przez nikogo, kto mógłby się tam kręcić. Zapuszczała się jednak coraz dalej i dalej, a i tak jeszcze nie poznała większej części Złotej Puszczy. Zamierzała to kiedyś zrobić i wykorzystywała każdą wolną chwilę, by przybliżyć się do swojego celu.
   W murach miasta były cztery główne bramy, po jednej od każdej strony świata i nimi właśnie mogli wychodzić sobie mieszkańcy, jeśli komuś się zachciało sobie pospacerować. Nocą zostawała otwarta tylko jedna, ta na północy, pilnie strzeżona przez oddział żołnierzy. Były też pomniejsze bramy, również pilnowane, a dostęp do nich mieli głównie jacyś naukowcy, wysoko postawieni urzędnicy i osoby mające specjalne pozwolenie. Otwierano je na różne uroczystości, ale najczęściej zostawały zamknięte.
   Istniał jeszcze trzeci typ przejść przez mury, a były to przejścia tajne, zbudowane w zamierzchłych czasach i zapewne dawno zapomniane. W każdym razie większość. Ignea specjalnie chodziła nocami po mieście i szukała zapisków w starych księgach, żeby znaleźć wszystkie z nich, tak w każdym razie jej się wydawało. Oczywiście powiedziała o tym kilku strażnikom, żeby nie było potem, że nie poinformowała o tym odpowiednich władz. A ci uznali, że nie warto nikomu mówić, bo i tak istnieją o tym zapiski. Może miało to jakiś związek z faktem, że obaj byli młodzi i byli przyjaciółmi Ignei.
   Podeszła właśnie do muru w miejscu, gdzie takowe przejście się znajdowało. Rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt na nią nie patrzy, ale okolica była pusta, jak często zresztą. W tej chwili wszystkie dzieciaki, które mogłyby się tu kręcić, były w szkole, albo odwiedzały kolegów w innych częściach miasta, a starszym zwyczajnie nie chciało wychodzić się z domów.
   Dotknęła dłonią kamienia i przejechała po murze kilka razy, aż w końcu jej palce trafiły na niewielkie wgłębienie, różniące się od innych. Znów upewniła się, że nikt nie patrzy, po czym przycisnęła pięść do znalezionej dziury i naparła nań z całej siły. Kamień zgrzytnął i duży kawałek ściany wsunął się nieco w głąb muru. Ignea uśmiechnęła się i teraz naparła na drzwi ramieniem, wsuwając je coraz dalej, aż w końcu w boku ukazało się niewielkie przejście. Zbyt ciasne dla większości osób, ale Ignea była na tyle mała, że dla niej było idealne, a właściwie nawet nieco za duże. Mogła nim przejść całkiem swobodnie. Wślizgnęła się w szparę i zasunęła przejście, żeby nikt inny go nie znalazł, po czym ruszyła w ciemności przed siebie. Z drugiej strony znajdowały się tak samo otwierane drzwi, tyle że od środka trzeba było je ciągnąć, co wymagało już większej wprawy.
   Ignea w ciemności znalazła drzwi i wsunęła palce między kamienie w miejscu, gdzie znalazła największą przerwę. Już dawno odkryła, że otwór musiał zrobić ktoś tam specjalnie, żeby można było łatwiej otworzyć przejście. Pociągnęła z całej siły, pomagając sobie nogami. Trzeba było nie lada wysiłku, by takie drzwi otworzyć, a że robiła to dość często, nabrała już wprawy. Kawałek po kawałku drzwi przesuwały się bezszelestnie, choć mogłoby się zdawać, że kamień zgrzytający o kamień powinien wydawać jakieś dźwięki.
   Nie otwierała przejścia do końca, bo nie potrzebowała tego. Wystarczyła jej niewielka szparka, żeby się przecisnąć, co było niewątpliwą zaletą bycia tak małym. Z wysiłkiem zasunęła za sobą drzwi i odwróciła się w stronę lasu, żeby pełną piersią odetchnąć wspaniałym powietrzem i zapachem unoszącym się wokół.
   Znała dużą część tego miejsca na pamięć, bo wiele razy tutaj przychodziła, żeby po prostu sobie odpocząć. Lubiła się włóczyć, co wielu, w tym i jej brat, często mieli jej za złe. Wskoczyła na przewrócone drzewo, które spadło wiele lat temu, podczas potężnej burzy i rozejrzała się dookoła. Między drzewami przystanęło parę zwierząt i przyglądało się przybyszowi błyszczącymi oczami. Nie bały się, bo wiedziały, że nie ma czego. Poza tym Ignea nie pierwszy raz odwiedzała to miejsce. Znały ją.
   Nigdzie w pobliżu nie dostrzegła ani śladu po kimkolwiek, więc zeskoczyła i ledwie widoczną ścieżką, wydeptaną w ściółce, ruszyła przed siebie. Właściwie nie potrzebowała patrzeć pod nogi, żeby wiedzieć, gdzie ma iść, ale jednak lubiła to robić. Ciekawska wiewióra zeskoczyła na niższą gałąź i zaczęła się jej przyglądać. Ignea sięgnęła do swojej torby i rzuciła jej orzecha.
   W końcu dotarła do miejsca, gdzie wysokie i kolczaste krzaki kończyły i zagradzały dalszą drogę. Dziewczyna jeszcze raz upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, po czym podeszła do tego muru i obejrzała go uważnie. Przesunęła się o kilka kroków w lewo i przykucnęła. Szczelina nadal tam była, na tyle mała, żeby wpuszczać niewielkie zwierzęta, ale nie na tyle duża, by człowiek zdołał się przecisnąć. Ignea jednak nie była człowiekiem, poza tym była mała nawet jak na swoją rasę. Z pewnym trudem, ale jednak mogła się wczołgać przez ten otwór.
   Znalazła to miejsce już dawno. W dzieciństwie, gdy jej brat chodził do szkoły wojskowej a ojciec długo siedział w pracy, ona nie miała co robić i chodziła na przechadzki. Z początku tylko w obrębie miasta, ale zwiedzała coraz więcej terenu i więcej, aż w końcu zapuściła się do lasu, odgradzającego ich miasto i kraj od zachodnich Krain Pokoju, które zamieszkiwali ludzie. Odkryła wtedy, że las jest wiele ciekawszym miejscem niż całe Miasto Kwiatów, choć z początku wyglądał całkiem do niego podobnie. Pełno drzew, pełno kwiatów i pełno ptaków. Tylko groźnych zwierząt kręciło się więcej po lesie niźli w mieście, ale znów strażnicy miejscy byli do nich bardzo podobni.
   Potem zaczęła znajdować niesamowite miejsca, jakich na pewno nigdy nie znalazłaby w mieście. Na przykład zniszczony domek, postawiony wysoko na jednym drzew, z którego widać było całą okolicę, a także część miasta, nawet kawałek Krain Pokoju, ciągnących się w dali. Nieco go odremontowała, tak, że teraz już nie trzeszczał przy każdym postawionym kroku, choć nadal niezbyt dobrym pomysłem było przebywanie w nim, gdy wiał mocniejszy wiatr. Albo też podniszczony, opuszczony plac, nad którym na cieniutkich kolumienkach, po których piął się bluszcz, postawiona była wysoka kopuła, a pod nią wyryte były najróżniejsze teksty i wzory w prawdopodobnie dawno zapomnianych językach.
   Ale zdecydowanie najwspanialszym miejscem w lesie był krąg kamieni, który znajdował się za ogrodzeniem ze złowieszczych krzaków. Były to ogromne głazy, różnych wielkości i kształtów, ułożone w wielki okrąg, w którego środku rosło prastare drzewo. W każdym razie Ignea podejrzewała, że jest stare. Czerwono-pomarańczowe liście zdawały się płonąć w popołudniowych promieniach obu słońc. Te liście nigdy nie traciły tego koloru ani barwy. Trzymały się dzielnie na gałęziach przez cały okres jesieni i zimy, by wesoło spaść na ziemię wiosną i odrastać przez lato. Było to iście dziwne drzewo. Gdy się do niego podeszło i wspięło na gałęzie, zdawało się być najwyższe w całym lesie, jednak z żadnego punktu obserwacyjnego nie było go widać, choć powinno.
   Ignea przeczołgała się przez dziurę i podniosła z ziemi, otrzepując szary płaszcz, choć było to całkowicie pozbawione sensu, bo całe jej ubranie mieniło się od brudu, którego nie pozbyły się trzy prania w rzece ani tony środków czyszczących. Mimo to Ignea strzepnęła kilka źdźbeł trawy, a potem wkroczyła wesoło do kręgu kamieni.
   Jak zawsze, gdy przekroczyła wyznaczaną przez nie linię przeszedł ją dziwny dreszcz, choć nie wiedziała, skąd się bierze owo uczucie. Westchnęła cicho i usiadła między wystającymi częściowo z ziemi korzeniami drzewa. O tak, tutaj na pewno jej nie znajdą. A nawet gdyby ją śledzili, nigdy nie zdołają wejść do środka. Rozłożyła się więc wygodnie. Tutaj mogła poleżeć w spokoju, wśród bujających się cieni roślin, nie niepokojona przez swoją niepokojącą rodzinkę. Przez strażników, których pełne było miasto. Ani przez przypadkowych fiorów, którzy albo wpatrywali się w nią, wytrzeszczając oczy, albo ostentacyjnie ignorowali. Odetchnęła raz i drugi, a powieki same zaczęły jej się zamykać, gdy usłyszała spokojną i kojącą melodię lasu. Jakiś ptak przysiadł na gałęzi i zaczął wesoło nucić. To zdecydowanie było lepsze, niż kiszenie się w domu.
   Nie była pewna na jak długo przysnęła. Wydawało jej się, że minęła tylko chwila, jednak kolory nieba przedzierającego się przez gęstwinę liści mówiły co innego. Rozejrzała się, niepewna, co ją obudziło, a wtedy to stało się znów. Cichy szelest po drugiej stronie krzaków i odgłos, ale nie taki, jaki mogłoby wydać zwykłe zwierze. Nie, to był odgłos butów. Kroki.
   Ignea podniosła się bezszelestnie i nastawiła swoje szpiczaste uszy, odwróciła się odruchowo w stronę, z której wydawało jej się, iż dochodzą dźwięki. Cichy szmer szeptów. Nie była w stanie wyłapać słów, ale słyszała ton. Przez chwilę myślała, że może jednak Ethereal z jakimś swoim kolegą postanowił jej poszukać, bo często to robił. Ale to nie mógł być jej brat, ani żaden z jego kolegów. To nie mógł byś nikt miasta, nikt nawet z tego kraju. Zgrzytliwy i ostry głos, takiego nie posiadał nikt z mieszkańców Vitty, którzy mieli wspaniały szeleszczący akcent, niczym drzewa w lesie.
   Ostrożnie podeszła do jednego z głazów i oparła się o niego. Wytężyła słuch jak tylko mogła, ale okazało się to zbędne, bo w tej właśnie chwili, ktokolwiek znajdował się po drugiej stronie, zaprzestał prób zachowywania się dyskretnie i krzyknął głośno:
   – Mówiłeś, że tu jest Przejście! Miało być Przejście! Gdzie niby ono jest, co?!
   – P-panie, wybacz mi – wybąkał cicho jakiś człowiek. – Wszystkie do-doniesienia od naszych lu-ludzi mówiły, że tutaj w-w-właśnie znajduje się przejście. Nie mogliśmy wcześniej wie-wiedzieć, że...
   – To teraz już wiecie – rzucił ze złością pierwszy głos i rozległ się jakiś hałas. Ignea miała wrażenie, że głaz pod jej ręką zadrgał, więc szybko się od niego cofnęła, obawiając się, że go przewróci i zdradzi tym swoją obecność. – Masz mi nanieść poprawki. Masz wszystko sprawdzić jeszcze dwadzieścia razy! I masz wreszcie powysyłać na rozeznanie ludzi, którzy nie będą się wykręcać od roboty, tylko wykonają ją porządnie! Bo w końcu cię odsunę od tej sprawy, odsunę cię od wszystkich spraw i nie będziesz już miał absolutnie żadnych praw czy obowiązków! Wiesz czemu? Bo nie będziesz miał życia! Zrozumiałeś mnie?!
   W odpowiedzi dało się słychać tylko wybąkany cicho, potakujący dźwięk. Ignea znów nieco podeszła, ale rozmowa już umilkła i było słychać tylko dziwne szumy i zgrzyty, które nie do końca rozumiała. Co oni tam właściwie robili, ostrzyli broń? W końcu dźwięki zaczęły powoli milknąć i dziewczyna zrozumiała, że obcy oddalają się. Wypuściła powietrze, nawet nie zdawała sobie wcześniej sprawy, że je wstrzymywała. Niewielki szczurek leśny zatrzymał się przy jej bucie i spojrzał na nią z dołu, przechylając łepek, jakby chciał zapytać: „I co teraz zrobisz?”.
   Wróciła do przejścia pod krzakami i znów prześlizgnęła się przez nie, tyle ze tym razem nie udało jej się zrobić tego tak gładko i poczuła kilka kolców wbijających jej się w plecy i rękę. Syknęła cicho przez zęby. Oto co się dzieje, gdy ktoś chce się pospieszyć i staje się nieostrożny. Wyczołgała się i podniosła. Nie przejmując się niewielkimi krwawiącymi rankami, cicho podeszła do miejsca, z którego słyszała głosy.
   Na pierwszy rzut oka, miejsce to nie różniło się od innych przy murze z krzaków, odgradzających kręgiem wewnętrzny krąg kamieni. Ale tylko na pierwszy. Ignea widziała wydeptane mocno jesienne liście, w jednym miejscu były rozgarnięte, a w ziemi ziała niewielka dziura, jakby coś wbito w tamte miejsce. Przyklęknęła i przyjrzała się, ale ślad ten niczego jej nie przypominał. Nabrała trochę zbitej ziemi między palce, jakby ta mogła jej coś powiedzieć, ale zdało się to na nic, więc podniosła się i rozejrzała za innymi śladami.
   Jedno z pobliskich drzew nosiło nacięte ślady i to do niego się skierowała. Ślady zwierzęcia ostrzącego pazury to na pewno nie były, bo żadne zwierzę nie sięgało tak wysoko, by to zrobić, bo i po co im się męczyć. Przejechała dłonią po śladach. Jakikolwiek mieli ze sobą nożyk, był strasznie tępy i pogięty.
   Czego tutaj szukali jacyś obcy? Ignea cofnęła rękę i zagryzła wargi. Mówili coś o jakimś przejściu, ale zupełnie tego nie rozumiała. Jakim przejściu i do czego? Bo jakoś wątpiła, żeby chodziło, o przejście przez mur z krzaków. To by raczej nie miało sensu.
   Czegokolwiek poszukiwali, nie zamierzała pozwolić, żeby obcokrajowcy wałęsali się po tym kraju. Już dawno zostało spisane przymierze, w którym jasno określono, że ludziom z Krain Pokoju nie wolno się wałęsać po tych lasach, ani wtedy, ani nigdy później. W ogóle żadnym wrednym ludziom. A tym bardziej niszczyć tego miejsca, co te istoty nazywali pokrętnie „badaniami” i migały się, że to niby z chęci zdobycia wiedzy, żeby w przyszłości żyło się lepiej. Ktokolwiek chciał przekroczyć granicę i trafić do Vitty, mógł przebyć góry, bądź też przypłynąć statkiem przez Wieczne Morze, ale nikt nie miał prawa wstępu do świętej Złotej Puszczy.
   Ignea odwróciła się i po swoich śladach wróciła z powrotem na skraj lasu, a z niego ruszyła do Miasta Kwiatów, tym razem już nie szukając sekretnych przejść. Przy bramie zawahała się nieco. Komu o czymś takim powiedzieć? Niby powinna się z czymś takim zwrócić do strażników miejskich, ale dobrze znała większość z nich i wiedziała, że nie przejmą się czymś w ich mniemaniu błahym i poślą kilku swoich, żeby załatwić sprawę. A Ignea miała jakieś dziwne przeczucie, że to bardzo poważna sprawa i kilka osób nie załatwi jej dobrze.
   Odruchowo kroki poniosły ją pod dom. Przecież może powiedzieć wszystko tacie, on ma wysokie stanowisko i na pewno wpłynie jakoś na Radę, żeby zajęli się czymś takim na poważnie. No tak, tylko czy tata jej uwierzy na tyle, żeby coś takiego zrobić? Potrząsnęła głową, otrząsając się z takich myśli. Czy to aż takie ważne? Ważniejsze jest, żeby komuś o tym powiedzieć, bo przecież najpierw muszą się o tym dowiedzieć.
   Podniosła dłoń i chwyciła za klamkę, żeby otworzyć drzwi. Stanęła w wejściu, a kilkanaście twarzy osób znajdujących się w niewielkim saloniku zwróciło się w jej stronę, zatrzymując ją w miejscu. Ethereal wspominał, że dzisiaj miał przyjechać Thin, ale wyraźnie zapomniał ją powiadomić o tym, że cała jego nieznośna rodzinka również przyjeżdża. Tyle spojrzeń, tyle milczących osób. Wyglądało na to, że właśnie opowiadali sobie jakieś historie, ale jej pojawienie się, przerwało to i teraz tylko wpatrywali się w siebie w ciszy.
   Którą o dziwo postanowił przerwać dziadek.
   – Zostawią za sobą ruiny.
   Całkiem niezłe powitanie w domu. Ignei przebiegł dreszcz po plecach i spojrzała na starszego mężczyznę, którego oczy błyszczały. Cóż, teraz przynajmniej wiedziała, że nie zignorują jej słów, skoro to właśnie tak postanowił zacząć jej wypowiedź, przewidujący przyszłość dziadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz