Obrońcy Światła

Rozdział III


Władca Pogody



   Ethereal mógł być miły, sympatyczny i spokojny, ale nie był typem osoby, która robiła wszystko, by uspokoić i pocieszyć innych. Właściwie to nie mógł za bardzo pocieszać innych, prawiąc im typowe gadki że „wszystko będzie dobrze” czy „jakoś się ułoży” albo też „nie martw się, to nic takiego”, bo po prostu nie mógł kłamać. Jednak jego dziewczyna najwyraźniej dzisiaj o tym zapomniała. Najpierw zadała bardzo ryzykowne pytanie o to, jak wygląda w nowej fryzurze i stroju. Każdy, dbający o swoje bezpieczeństwo mężczyzna, szybko by odpowiedział, że wygląda zjawiskowo. Ale Et oczywiście powiedział, że nie widzi żadnej różnicy, dlatego, że jemu, jako facetowi, wszystko jest jedno. A kiedy Vaila poszła płakać w kąt, licząc skrycie na pocieszenie, co wiedział, nie mógł nic zrobić. Bo zdawał sobie sprawę, że gdyby podszedł, powiedziałby jej prosto w twarz, żeby przestała się mazać, bo przecież tysiące osób mają poważniejsze problemy niż to, jak wyglądają. W końcu poważnie obrażona Vaila opuściła salę treningową, a Ethereal zaczął z jeszcze większą złością okładać manekiny, rozstawione wszędzie dookoła. Czasem nie znosił swojego głupiego języka, który nie pozwalał mu kłamać.
   – Zaraz oderwiesz mu głowę, jak będziesz go tak okładać – odezwała się za jego plecami Ignea, siadając na jednej z ławek na trybunach. Nie musiał się odwracać, żeby to wiedzieć, zawsze zajmowała to samo miejsce. Nie zwrócił uwagi na siostrę i wymierzył jeszcze mocniejszy cios kijem, a głowa rzeczywiście odpadła i potoczyła się po ziemi.
   – Jak rozumiem, bawi cię niszczenie naszych manekinów treningowych, Alieaster – warknął profesor Dohe, wychodząc z szatni i spoglądając groźnie na ucznia. Ethereal rozejrzał się dookoła, jakby mogło chodzić o kogoś innego, po czym wzruszył ramionami.
   – Prawdę mówiąc, to tak, w tej chwili bardzo mnie to bawi – odpowiedział niemal lekceważąco, a brwi profesora uniosły się i znikły pod jego bujną czupryną.
   – Więc, jak rozumiem, zechciałbyś pokazać nam swoje umiejętności i zmierzyć się ze mną – rzekł profesor, podchodząc do stojaka pełnego kijów ćwiczebnych i wybrał sobie jeden z nich. Uśmiechnął się do Ethereala. – Tylko bez urywania głów. Są wśród nas także damy, które raczej wolałyby tego nie oglądać.
   – Nie jestem damą! – zaprotestowała głośno Ignea, która chyba miała już dość tego określenia. – I z wielką chęcią sobie to obejrzę! Wy też, co nie, chłopaki?
   Odpowiedziały jej głośne wiwaty reszty uczniów, którzy chodzili na zajęcia dodatkowe ze sztuk walki. Dopiero co wyszli z szatni, przebrani już w tradycyjne stroje do ćwiczeń, czyli bardzo obszerne i ciężkie szaty. Na zajęciach profesora Dohe'a panowało przekonanie, że jeśli ktoś nauczy się dobrze walczyć w czymś tak utrudniającym walkę, wtedy będzie mógł walczyć we wszystkim, czymkolwiek by to wszystko nie było. Podobno z tego powodu nabijano się czasem z uczniów profesora Dohe'a, ale tylko gdy było się o jakiś kilometr od każdego z nich, bo honor honorem, ale akurat ci uczniowie potrafili być mściwi, a wyszkolenia nie można było im odmówić. Byli nie do pokonania – no chyba że bili się ze swoimi kolegami z zajęć.
   Ethereal zmierzył niechętnym wzrokiem stojącego przed nim profesora, który na czas zajęć kazał mianować siebie mistrzem, ale nikt właściwie tego nie przestrzegał. Cały ten dzień go denerwował: całą noc zamartwiał się i nie mógł spać, ojciec wrócił nad samym ranem, zajmując kanapę w salonie, potem Ethereal omal nie spóźnił się do szkoły i zasnął na lekcji historii, a że dotąd mu się to nie zdarzyło, nauczyciel wykazał naprawdę głębokie zdziwienie i zaczął go wypytywać tak dokładnie, że Ethereala zaczęła jeszcze boleć głowa. A potem ten kręcący się w pobliżu terenu szkoły Władca Pogody, który wczoraj ich odwiedził. Nie wydawał się już tak przyjazny i chyba nadal podejrzewał, że to Ignea podwędziła mu księgę, mimo iż dziewczyna się wszystkie wyparła. Na wszystkich bogów, przecież wiadomo było, że Alieasterowie kłamać nie umieją, nawet nie mogą tego robić, czy ten mag nie mógł sobie tego wbić do głowy?
   Złapał kij w dwie dłonie i starał się skupić wzrok na stojącym naprzeciw niemu nauczyciela, ale jego myśli nadal krążyły wokół tych wszystkich wydarzeń i po prostu nie był w stanie się skoncentrować. Tak więc nie spostrzegł, że jego mistrz szykuje się do zadania ciosu i zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili, szybko pochylając się, by nie oberwać w głowę. Mogło to wyglądać na zaplanowane działanie, ale Ethereal zadziałał instynktownie i gwałtownym ruchem machnąwszy kijem, by podciąć nogi nauczycielowi, który już zdążył wejść w zasięg rażenia. Dohe odskoczył, chwiejąc się nieco. Kij trącił go tylko lekko w nogę. Powodowany nagle całą swoją złością, Ethereal rzucił się w stronę profesora, wymachując bronią i zadając ciosy z całej siły, ale Dohe blokował wszystko bez najmniejszego problemu. W końcu wyraźnie znudził się tą zabawą, bo zwyczajnie wytrącił uczniowi broń z rąk i przewrócił go na ziemię. Ethereal sapnął ciężko i jęknął z bólu.
   – To było żałosne – powiedziała z lekkim zniechęceniem Ignea, podnosząc się i podchodząc do brata, żeby go trącić czubkiem buta. A potem go kopnęła. – Te, ogarnij się. Zachowujesz się jeszcze gorzej, niż zwykle. To było najłatwiejsze do przewidzenia posunięcie, a ty dałeś się nabrać. No i nie graj teraz worka kartofli, to kiepska rola, a już zwłaszcza w twoim wykonaniu.
   – Jesteś miła jak zawsze. Czyli wcale – odpowiedział jej Ethereal, podnosząc się z podłogi i otrzepując odruchowo strój z kurzu.
   – Nie chcę być miła, wolę być szczera – rzekła spokojnie, odpychając go na bok i omal znów nie przewracając. – Dobra, spadaj, teraz moja kolej i pokażę ci, jak powinno się walczyć. Kiedy... ej, co ci jest?
   Ethereal zachwiał się, a przed oczami zatańczyły mu cienie. Coś boleśnie ukuło go w głowę – a po chwili zdał sobie sprawę, że to wcale nie fizyczny ból, powstały w wyniku walki. No, nie całkowicie. To ktoś wzywał go przez myśli. Czy może raczej atakował. Chłopak skrzywił się, gdy kolejna szpila wbiła mu się w umysł.
   – Właściwie to źle się czuję – wymamrotał. – Chyba oberwałem za mocno w głowę. Pójdę się przewietrzyć.
   Ignea spojrzała na niego, mrużąc oczy, a on doskonale wiedział dlaczego. Robiła tak zawsze, kiedy wyczuwała, że Ethereal nie mówił wszystkiego. Zwykle czepiała się go o to i naciskała, aż nie wyjawił całej prawdy, ale teraz wyraźnie nie miała na to ochoty. Dotknęła tylko dłonią ramienia i poruszyła nią, jakby strzepywała jakiś kurz. Kiedyś, gdy byli jeszcze dziećmi i bawili się na pobliskiej łące, ustalili sobie kilkanaście znaków, dzięki którym mogli się komunikować i nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Ten gest akurat oznaczał „Pogadamy później”. Ignea mogłaby też oczywiście strzepywać po prostu kurz, ale kto ją znał, ten wiedział, że coś takiego jak kurz na ubraniu zwyczajnie jej nie obchodzi. Nie w momencie, kiedy miała szansę pokazać swoje zdolności.
   Ethereal wycofał się szybko, widząc że zarówno jego siostra jak i nauczyciel już się szykują do następnej walki. Ignea stała z pustymi rękoma, ale znając ją, wiedział, że to wcale nie oznacza przewagi przeciwnika. Jego siostra potrafiła być groźna w absolutnie każdej sytuacji. Zniknął za drzwiami, zanim zaczęli się z profesorem okładać pięściami.
   Natychmiast przylepił się do ściany, chowając się w cieniach i zaczął cicho, bezszelestnie, stąpać po trawie, nasłuchując uważnie. Zdawał sobie sprawę, że ataki mentalne może przeprowadzać tylko mag i to dość bezczelny mag, a ostatnio tylko jeden taki się kręcił w pobliżu. A był nim nie kto inny jak...
   Ethereal zamarł, kiedy go zobaczył. Gdyby nikogo nie wypatrywał, pewnie w ogóle nie zwróciłby uwagi na siedzącą na murze postać. Tak jak się spodziewał, zobaczył tam tego samego Władcę Pogody. Czy ten gość zamierzał ich teraz prześladować?
   – Ej, ty! – wykrzyknął ze złością, a Ekari drgnął i rozejrzał się, ale zobaczył Ethereala dopiero gdy ten wyszedł z cienia. – Co ty sobie właściwie wyobrażasz?! Jakim prawem śmiesz mnie atakować tymi swoimi magicznymi sztuczkami?!
   – Ależ po co te nerwy? – zaniepokoił się nieco Ekari, nieświadomie odchylając się do tyłu pod spojrzeniem Ethereala. Jakby już pożałował i chciał się odsunąć. – Młodzieńcze, na co ci ta złość?
   – Muszę jakoś złagodzić ból, którym łaskawie mnie obdarowałeś – zadrwił sobie Ethereal, zaciskając pięści ze złości. – Chociaż wiesz co? Myślę, że lepiej sobie z nim poradzę, jak wybiję ci kilka tych twoich żółtych podstarzałych zębów.
   – Jesteś niemiły – stwierdził z pewnym smutkiem Ekari, na co Ethereal głośno prychnął.
   – A to dopiero odkrycie! Bycie miłym i szczerość nie idą ze sobą w parze! Nie w naszej rodzinie. Dobra, który ze swoich zębów lubisz najmniej? Zostawię ci go.
   – Spokojnie, spokojnie. – Ekari wyraźnie był przestraszony, tak jakby nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Co za głupiec, pomyślał ze złością Ethereal. – Chciałem tylko porozmawiać, a w jakiś sposób musiałem cię wyciągnąć na zewnątrz. Uznałem że byłoby niezbyt taktownie wparować w trakcie treningu.
   – Ale za to uznałeś za taktowne dźgać mnie swoją magią?! – oburzył się Ethereal, łapiąc maga za szatę i podnosząc do góry. Miał gdzieś, że był to jeden z wyżej postawionych urzędników państwa, no i że miał magię na wyciągnięcie ręki. Nie zamierzał pozwolić się tak traktować. – Słuchaj no mnie, koleś. Nie obchodzi mnie kim jesteś, czym jesteś, mógłbyś sobie być właściwie nawet królem, ale jeśli dalej będziesz łaził za mną albo moją siostrą i robił takie rzeczy to... to rozwalę ci najpierw tą twoją szpetną buźkę a potem wieżę, choćbym musiał rozebrać ją kamień po kamieniu! Rozumiesz mnie?!
   – Kiedy ja mam bardzo ważną wiadomość do przekazania, bardzo ważną – ciągnął dalej starzec, choć widać było że przestraszył się nie na żarty. Skulił się też jakby w sobie i odwracał spojrzenie, patrząc na wszystko dookoła, tylko nie na Ethereala. – Najmocniej przepraszam, ale to bardzo, bardzo ważne! Może źle zrobiłem, może bardzo źle, ale ja muszę to przekazać, a inaczej nie potrafię.
   – Więc przekazuj tą swoją wiadomość komuś innemu – prychnął Ethereal, puszczając maga, a ten upadł na ziemię, zdumiony tym nagłym ruchem. – Do mnie się nie zbliżaj, bo pożałujesz. Nie mam na swoje usługi magicznych sztuczek, ale za to umiem przyłożyć.
   Spojrzał ostatni raz na Ekariego, który nadal leżał na trawie i niezdarnie próbował się podnieść, a potem odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę szkoły. Miał nadzieję, że załapie się chociaż na koniec walki, bo zwykle gdy jego siostra walczyła, wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Czasem wygrywała, czasem przegrywała, ale robiła to z taką lekkością, jakby uczyła się tego od lat, a minął ledwie rok.
   Poczuł zaciskającą się na jego ramieniu rękę, więc szybko odwrócił się, żeby zdzielić w twarz maga, tak jak obiecał to zrobić, ale wtedy cały świat wokół niego zawirował. Przeklęta magia! W jednej chwili wszystko się rozmazało, kolory zatańczyły. Zamknął oczy, ale pod powiekami nadal migały mu barwy. Wszystko go bolało, nie mógł się poruszyć, zmysły mu wariowały. Co ten mag mu zrobił?! O tak, na pewno odegra się za to na Władcy Pogody.
   Wydawało się, że minęła wieczność, nim w końcu wszystko ustało. Ethereal nadal czuł się dziwnie, jakby jego ciało ważyło teraz z tonę, ale cieszył się, że wreszcie nie czuł tego potwornego bólu. Dyszał ciężko i głośno, może nawet trochę zbyt głośno... Nad sobą usłyszał jęknięcie, a choć było ciche, wyłapał je bez problemu. I rozpoznał.
   Otworzył oczy i zamrugał, bo świat wydawał się bardziej kolorowy i wyrazisty niż wcześniej. Wszystko było jaskrawe, nawet cienie. Chłopak podniósł się na łokciach z trawy, nie był nawet pewien, w którym momencie upadł i spojrzał na górującego przed nim Ekariego. Dziwne, wydawało mu się wcześniej, że Władca Pogody był wyższy. Na jego twarzy malowało się zdumienie i przerażenie. I powinno. Bo w oczach Ethereala płonęła czysta furia. Nie należał on do osób, które szybko wybaczają, właściwie to mało komu przebaczał.
   – Po co ta złość? – powtórzył swoje ulubione powiedzenie mag, cofając się ostrożnie. Robił to powoli, żeby nie było tego widać, ale Ethereal to widział bardzo dobrze. Każdy kolejny tchórzliwy krok w tył. Dostrzegał każde drgnięcie. – Nie ma się co denerwować paniczu Alieaster, w końcu, jak na pierwszy raz, wyszło bardzo dobrze!
   – Pierwszy raz – jego głos brzmiał jak warkot, z trudem nad nim panował. Coś było nie tak, dlaczego jego zęby nagle stały się takie ostre? – Pierwszy?! Zabiję cię!
   – Ależ po co te...
   – Nerwy?! Dlaczego ja mam ogon?!
   Było to może głupie pytanie, ale właśnie w tej chwili Ethereal zdał sobie sprawę, że istotnie ma dodatkową kończynę. I nie tylko to było dziwne. Podniósł się i uniósł ręce do oczu, by zauważyć, że poczerniały i pokryły się dziwnymi małymi łuskami, a jego paznokcie zmieniły się w długie i ostre szpony. Jęknął i spojrzał po sobie. Nadal miał ubranie, choć częściowo było rozdarte. Zamachał na próbę ogonem, który ni stąd ni zowąd wcześniej wyczuł i uderzył się nim w głowę. Rozejrzał się i dopiero w tej chwili zorientował się, że znacznie przewyższył maga.
   – Na wszystkich bogów, coś ty ze mną zrobił?!
   – Kiedy to nie ja – odparł z pokrętnym uśmieszkiem Ekari, a Ethereal poczuł nagle przemożną chęć, by mu go zdrapać z twarzy, co było łatwe, skoro teraz miał pazury. – Ja tylko... ekhem, trochę cię popchnąłem. Właśnie o tym chciałem porozmawiać.
   – Jesteś idiotą! Jeśli tego nie...
   – ET! Jesteś tam?!
   Ethereal jęknął, słysząc swoją siostrę i szybko wskoczył za drzewo. Nie wiedział jak wygląda jego twarz, choć czuł, że jego zęby pozamieniały się w kły. Nagle zorientował się, że tak właśnie musi czuć się Thin. Dziwne uczucie mieć pazury, kły i ogon, był jednak pewien, że wygląda wiele gorzej od kuzyna. Wyjrzał zza swojej kryjówki. Ignea stanęła przed Władcą Pogody, a choć była od niego wiele niższa, jak od każdego zresztą, wyraźnie nad nim górowała swoją wolą. W ręku za to ściskała nadal kij ćwiczebny i wyglądało na to, że bardzo chciała go przetestować na magu.
   – Znowu ty – syknęła. – Zgłoszę to do strażników, prześladowanie młodszych bardzo źle wpłynie na pańską opinię. Nie lubię pana. Gdzie mój brat?
   – Och, panicz Ethereal źle się poczuł – powiedział zbolałym tonem Ekari. – Chyba postanowił wrócić do domu. Nie jestem pewien, nie rozmawiał o tym ze mną, ale wyglądał strasznie. Zły był też o to, że wczoraj panienkę oskarżyłem o kradzież.
   – Nie jestem żadną panienką! A jak się dowiem, że kłamiesz, to cię zniszczę, rozumiesz?! Wynoś się!
   Spojrzała groźnie na maga, po czym odwróciła się i odeszła dumnym krokiem, a szata wojownika powiewała za nią niczym skrzydła. Zamknęła drzwi z trzaskiem, a Ethereal skrzywił się, uświadamiając sobie nagle, że może dokładnie dosłyszeć ich pisk i nie jest to miły dźwięk. Miał jeszcze bardziej wrażliwy słuch, jakby to było możliwe! Odczekał kolejną chwilę, po czym wyszedł i znów złapał Ekariego za szatę.
   – Cofnij to! Nie chcę do końca życia wyglądać jak... jak... jak teraz wyglądam! – wykrzyczał ze złością, potrząsając wyjątkowo małym fiorem. Ten z trudem, ale odepchnął go od siebie.
   – Uspokój się. Nie mogę tego cofnąć.
   – JAK mam się niby uspokoić, skoro NIE możesz tego cofnąć?! Co z ciebie za mag, co za Władca Pogody, skoro nie umiesz cofać głupich zaklęć, które sam rzucasz?! I po kiego rzucasz czary, których nie potrafisz odczyniać?!
   – Spokój. Po pierwsze, jak już mówiłem, to nie moja sprawka, wbrew wszystkiemu co możesz sądzić. Po drugie jestem w stanie ci to wytłumaczyć, ale z całą pewnością nie w tym miejscu. Ale jeśli nie chcesz, zawsze mogę zniknąć, po prostu sobie pójść i zostawić cię w spokoju.
   – Z takim wyglądem? Dobrze przecież wiesz, co powiem, po kiego więc w ogóle chcesz mnie pytać o zdanie? Ale jak tego nie odczynisz, to naprawdę cię zabiję.

~*~

   Vol nie mógł jakoś przyzwyczaić się do niewidzialności. Za każdym razem gdy przemierzał nocą ulicę, kulił się na każdy najmniejszy dźwięk, a gdy w polu jego widzenia zjawiali się strażnicy, chował się po zaułkach. Dopiero gdy kilkakrotnie powtórzył sobie, że go nie widzą, uświadomił sobie, że rzeczywiście tak jest i nie powinien się obawiać. Choć nadal musiał poruszać się cicho, może i był niewidzialny, ale też z całą pewnością słyszalny.
   Za dnia było gorzej. Nad ranem odkrył, że utrzymywanie na stałe czaru niewidzialności kosztuje go dużo energii i robi się tylko szybciej głodny, a jedzenie było raczej tym, czego mu brakowało. Niezbyt lubił posuwać się do kradzieży, ale innego wyboru nie miał. Nie mógł się po prostu ujawnić i liczyć, że tutejszy lud powita go z radością. Zapolować też nie mógł, bo ani nie umiał, ani nie zamierzał ryzykować. Fiorzy jakiś ważny powód mieli, żeby nazywać puszczę wokół świętą, kłębiło się tam pewnie więcej magii niż w niejednej szkole magów. Może nawet więcej niż we wszystkich takich szkołach. A z magią niedobrze było zadzierać.
   Odkrył że mieszkaniec wieży zostawia całkiem sporo jedzenia dla zwierzaków z lasu, więc Vol uznał, że nikt raczej nie zauważy, ani się nie poskarży, jeśli weźmie sobie jeden bochenek chleba. Nie był najgorszej jakości, ale najwyższej też nie bardzo. Nie mógł jednak narzekać, przynajmniej się najadł. Właściwie nie był pewien, co powinien dalej robić. Przecież wcześniej miał po prostu udać się do sławetnego Miasta Kwiatów, albo jakiegoś innego miasta i ujawnić spisek, a teraz już nie wiedział, co ma ze sobą począć. Ta przeklęta ciekawość musiała zmusić go do pójścia za ludźmi króla do lasu i zniszczyć całą jego wiarygodność.
   W dzień nie mógł bezpiecznie wyjść do miasta, pełno fiorów wałęsało się po ulicach i prędzej czy później ktoś by się zorientował, że kręci się między nimi niewidzialny gość. Tak więc rozsiadł się wewnątrz wieży, która stała się jego tymczasowym lokum i z braku innych zajęć, zaczął czytać książkę, którą „pożyczył” sobie bez wiedzy właściciela. Po jego wczorajszym mamrotaniu gdy wrócił, Vol domyślił się, że mag zdaje sobie sprawę co ukradziono. Nie miał jednak pojęcia, kto tego dokonał. Na całe szczęście.
   Vol nie był nawet pewien, kiedy dokładnie przysnął, w każdym razie obudził go trzask drzwi. I to we właściwej chwili, bo musiał szybko podciągnąć nogi, żeby nie podciąć nimi wchodzącego do wieży maga. Tym razem jednak starzec nie był sam, towarzyszył mu jakiś chłopak, który wyglądał naprawdę dziwnie i przez to też strasznie. Był wielki. Połowę jego twarzy i część obu rąk pokrywały szarawe łuski, oczy lśniły jaskrawym błękitem, źrenice był właściwie wąskimi szparkami. Czarną szatę miał podartą, choć wyglądała na taką, co bez problemu zmieściłaby się na trzech czy czterech takich jak Vol, a on do małych też się nie zaliczał. Ale najdziwniejsze było to, że za nim ciągnął się ogon, długi, łuskowaty, nadziany szpikulcami i lśniący nieskazitelnym mrokiem, choć Vol zastanawiał się długo, jak coś tak ciemnego może lśnić. Zaprzestał jednak, przesuwając się, gdy ogon zamachnął się i prawie uderzył go w twarz, zupełnie jakby wyczuł jego niezbyt przyjazne myśli.
   – Możesz iść ty trochę szybciej? – zapytał dziwny chłopak, pół-fior, a pół-smok. – Pewnie ciebie to nie obchodzi, bo nie masz rodziny, ale jednak chciałbym spędzić ze swoją więcej czasu, a i tak mam go mało.
   – Czyżbyś prosił tak biednego starca jak ja, o przyspieszenie? To ty nie wiesz, że na starość wszyscy zwalniamy, nie mamy już tyle energii, a nasze ciała powoli się rozpadają, żeby...
   – Daruj sobie te gadki, masz chyba dopiero jakieś dwieście lat. No i jesteś tym całym durnym magiem, wy zawsze żyjecie dłużej. Naturalnie, że możesz iść szybciej, więc mi kitu nie wciskaj i się ruszaj żwawiej!
   Mag wymamrotał coś pod nosem, ale przyspieszył. Vol pierwszy raz widział maga, któremu można by rozkazywać o zastanawiał się czy mężczyzna słucha tylko dlatego, że boi się tego dziwnego stwora, bo ten jest silniejszy, czy może tutaj to normalne, że magowie wśród fiorów się nie puszą i nie wywyższają ponad innych, jak to bywa czasem wśród ludzkich magów. Choć wiedział że to co zrobi będzie głupie, wiedziony nieskończoną ciekawością, ruszył cicho za tą dwójką, wspinając się po schodach wieży.
   W tym miejscu było tylko kilka pomieszczeń, większość tej budowli zajmowały właśnie schody kręcące się spiralnie wokół ścian. Vol dotąd był już w bibliotece, kuchni i jednocześnie jadali, a także maciupeńkiej łazience. Znalazł też niewielkie obserwatorium, ale jeszcze nie zdążył się dowiedzieć, co znajduje się na samym szczycie wieży, bo drzwi na końcu schodów zawsze był zamknięte, nawet gdy mag znajdował się w środku. Wyglądało na to, że może się teraz dowiedzieć, co tam jest, bo to właśnie tam kierował się mag i jego dziwny towarzysz.
   Dwójka nieznajomych wspinała się swobodnie po schodach, zupełnie ignorując fakt, że nie ma tam żadnej poręczy. Vol sunął za to przy ścianie, nie chcąc spoglądać w dół. Podłoga znajdowała się tylko w pomieszczenia, za to klatka schodowa była wysoka i jej pozbawiona, nawet na samym dole nie było żadnych płytek czy kafelków, tylko trawa.
   Okazało się że za ostatnimi drzwiami znajduje się biuro maga, wiele większe niż inne pomieszczenia. Cztery okna wychodziły na wszystkie cztery strony świata. Brakowało im szyb, więc w pomieszczeniu wesoło hulał sobie wiatr, szarpiąc zasłonami i próbując poderwać jakieś papiery ze stolika pośrodku, ale te były przytrzymywane przez losowe kamyki, rozrzucone byle jak. Pod ścianami stały dziwne maszyny i szafy pełne flakoników z dziwnymi miksturami, niewielka półka niedaleko okna uginała się pod ciężarem ksiąg, a zapełniały ją same grube i wyglądające na starsze od wszystkich tomiszcza, z brzegu leżało kilka kociołków, złożonych na stos. Było też podwyższenie, na którym postawiony został teleskop i zrobiona specjalnie na niego dziura w dachu. Bardzo nierówna dziura w dachu.
   – Fajnie, jesteśmy – prychnął dziwny chłopak, spoglądając z niechęcią na maga. – To teraz rób to swoje czary mary i mnie odczaruj!
   – Strasznie jesteś niecierpliwy – powiedział lekkim tonem mag, podchodząc do półki i ściągając z niej jedną z ksiąg. – Ale, jak już wspominałem, ja nie jestem w stanie tego cofnąć, bo wcale nie ja to zrobiłem. Tylko ty. Co prawda popchnęło cię do tego moje zaklęcie, ale to jednak ty zrobiłeś. Chciałem o tym wcześniej porozmawiać, ale twój ojciec nie za bardzo mnie lubi...
   – Jakoś mu się nie dziwię – prychnął chłopak. Mag zignorował jego słowa.
   – ...a wy sami też nie chcieliście za bardzo mieć ze mną do czynienia. A skoro słowa nie pomagały, musiałem spróbować od innej strony.
   – Aha, więc postanowiłeś na mnie rzucić zaklęcie, żebym zaczął cię słuchać. Co to właściwie było, chciałeś mnie zabić?
   – Właściwie to był tylko taki malutki czar nasenny, dobry jak każdy inny – odpowiedział mag i zachichotał na widok ogłupiałej miny chłopaka. Vol zatkał sobie usta dłonią, by także się nie roześmiać. – Chodziło tylko o to, żeby sprawdzić, jak zareagujesz i czy moje podejrzenia okażą się słuszne. Bo gdyby się okazały i tak musielibyście znaleźć kogoś, kto by wam pomógł.
   – Ale o czym ty właściwie mówisz?
   – A czy to nie oczywiste? Mówię o zmiennokształtności.

~*~

   Ignea wróciła do domu, ale nie znalazła tam brata. Thina też nie było, tylko reszta jego rodzinki, więc dziewczyna szybko się ulotniła. Kuzyna znalazła w jednym z warsztatów, będących w okolicy. Namówił właściciela, by podzielił się z nim sekretami tworzenia wynalazków, a ten o dziwo się na to zgodził. Żaden z nich nie widział Ethereala. Ignea wypytała też każdego strażnika, jakiego napotkała, ale nikt nic nie wiedział.
   Udała się więc do lasu. Co prawda Ethereal nie chodził tam równie często co ona, jednak zdarzało mu się, gdy coś zaprzątało mu głowę, a tak z całą pewnością było na treningu. Kiedy miał problemy, o których nie chciał gadać z innymi, zaczynał się włóczyć i rozmawiać sam ze sobą. Niby to zawsze chodził różnymi ścieżkami, ale Ignea już dawno odkryła, że brat za każdym razem instynktownie i tak wraca na tą samą drogę, zaczynając krążyć w kółko. Wspięła się więc na jedno z drzew przy rzeczonej drodze i czekała.
   Nie wiedziała jak długo tam siedziała, ale w końcu usłyszała czyjeś kroki, jednak od razu była pewna, że nie należą one do jej brata. Ethereal zawsze poruszał się cicho, a w każdym razie starał się tak poruszać. Nie wychodziło mu to, bo zbyt ciężko stawiał kroki, ale jednak przynajmniej starał się zachowywać dyskretnie. Ktokolwiek teraz się zbliżał, z całą pewnością nie dbał o to, czy ktoś go usłyszy. Nawet zwierzęta z puszczy nie robiły takiego hałasu! A hałasować potrafiły. Ignea odgarnęła liście i spojrzała w dół, choć domyślała się, kogo zobaczy.
   Tak jak się spodziewała, niedaleko stał człowiek, trzymając jakieś dziwne urządzenie w dłoni, które migało i wydawało mechaniczne odgłosy. Przyjrzała się temu, ale nie miała pojęcia, co to jest. Thin by wiedział, ale akurat on nie cierpiał przychodzić do lasu i pakować się w kłopoty.
   Człowiek zaśmiał się i wbił przyrząd w ziemię, a ten zaczął jeszcze mocniej migać i hałasować. Nieznajomy znów zarechotał głupkowato, wymamrotał coś pod nosem, a potem poszedł dalej, ze swojej torby wyciągając identyczny przedmiot, jak ten, co właśnie zostawił. Zniknął między drzewami, pogwizdując wesoło i nic sobie nie robiąc z tego, że płoszy zwierzęta.
   Ignea poczekała chwilę, aż jego wątpliwej urody pieśń umilknie i zeszła z drzewa. Swoim kijem ćwiczebnym, który wzięła wcześniej przezornie ze sobą, stuknęła w urządzenie. Nic się nie stało, nadal błyskało, odpędzając wścibskie stworzonka kręcące się po lesie. Ignea jeszcze raz stuknęła w to coś, ale tak samo jak poprzednio, nie było żadnej reakcji. Rozejrzała się dookoła, po czym odłożyła kij na ziemię i ostrożnie dotknęła dłonią przyrządu. Wciąż nic.
   Złapała go i z całej siły wyszarpnęła z ziemi, a łatwo nie wyszedł. Lampki zamigotały na chwilę mocniej, żeby przygasnąć, ale nic więcej się nie stało. Przyjrzała się uważnie znalezisku ze wszystkich stron, niewielkiemu ekranikowi, otoczonego lampkami, szpikulcu wewnątrz którego połyskiwały kabelki, ale nadal nie wiedziała co to jest. Wzięła urządzenie pod pachę i skierowała swoje kroki z powrotem w stronę wioski. Zawahała się jednak, przecież miała szukać brata. Bo jeśli go tutaj nie było, to gdzie mógł być?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz