Obrońcy Światła

Rozdział VIII


Zasadzka!



   Ostatnimi osobami, jakie Ignea spodziewała się zastać w lesie, był jej brat w towarzystwie maga, którego nienawidziła. Po długim zwiadzie, w trakcie którego znalazła tylko jedną nową maszynę, której postanowiła nie tykać, pomyślała, że dobrze byłoby odpocząć na jednej z tych rozlicznych polan, które odkrywały przed nią swe istnienie. Do tej pory sądziła, że tylko ona znała ich rozmieszczenie, ale widocznie się pomyliła.
   Ethereal siedział na środku, cały w czerni, wyróżniając się szczególnie wśród tych wszystkich wielokolorowych kwiatów, które zdawały się kiwać w rytm jego spokojnego oddechu. Oczy miał zamknięte, dłonie oparte na kolanach. Wyglądał... dziwnie. Bardziej jak jakaś rzeźba, niż brat, którego Ignea od zawsze znała.
   Nad nim stał Ekari, wredny Władca bardzo głupiej Pogody, skoro pozwalała nad sobą panować komuś takiemu jak on. W przeciwieństwie do brata, mag natychmiast ją zauważył, kiedy tylko wkroczyła na polanę. Uśmiechnął się. Być może miał to być miły uśmiech, ale wyglądał jak grymas. Mężczyzna przyłożył palec do ust, dając jej znać, że powinna być cicho.
   O nie, niedoczekanie! Wzięła głęboki oddech i najgłośniej jak umiała mówić, nie krzycząc, rzekła:
   – Och, nie spodziewałam się tutaj nikogo! Co tutaj robicie?
   Ethereal zerwał się jak oparzony na równe nogi, a kwiatki przestały się bujać. Ekari uraczył Igneę wściekłym spojrzeniem, ale dziewczyna nie przejęła się nim. Wolała się raczej skupić na przerażeniu, wykwitającym na twarzy brata. Przyzwyczaiła się do tego, że czasem niektórzy spoglądają na nią ze strachem – część z powodu tego, że kiedyś ich rzuciła albo pobiła, ale raczej większość bardziej przez jej wygląd – ale nigdy nie widziała tego wyrazy na twarzy Ethereala. W każdym razie nie w stosunku do niej.
   – N-Nea! – zawołał, próbując przywołać radosny ton, ale jego głos i tak zadrżał, zdradzając jego uczucia. Z jakiegoś powodu zabolało to Igneę.
   – Et – powiedziała po prostu, mierząc go spojrzeniem, jakby w ten sposób mogła wyczytać z brata wszystkie jego myśli i zamiary. Oczywiście często robiła takie gesty i zdawało się, że wszyscy podejrzewają, iż rzeczywiście dziewczyna zagląda im wtedy w dusze. Nie potrafiła tego, ale nie mogła zaprzeczyć, że ta umiejętność byłaby niezwykle dla niej przydatna. – Jak to ciekawie cię zobaczyć, po twojej długiej nieobecności w domu. Gdzieś się szwendał?
   – Byłem wczoraj w domu – zaprotestował Ethereal oburzonym tonem, jednak nadal nie umiał zamaskować swojego strachu. Czego on się tak bał? – To ciebie w nim nie było. Raczej ja powinienem był zapytać, co robiłaś w nocy, że nie raczyłaś się zjawić.
   – Włóczyłam się – odpowiedziała Ignea, pokazując mu wszystkie zęby w uśmiechu. Była to część prawdy, bo rzeczywiście połowę nocy spędziła na wałęsaniu się po lesie, ewentualnie po mieście, odwiedzając często bibliotekę i znosząc z niej książki. Drugą przesiedziała w starej szopie, próbując rozwikłać zagadkę dziwnych znaków na dokumentach, słuchając przy tym chrapania Vola, który miał naprawdę kamienny sen. Z początku jej pomagał, ale w końcu okazało się, że wydarzenia dnia bardzo go zmęczyły i po prostu poszedł spać. Ignea nie wiedziała, jak ludzie mogą spać w takich okolicznościach.
   Nie zamierzała jednak tych wszystkich informacji zdradzać bratu. Podejrzewała, że krótką odpowiedź odbierze w typowy sposób: „No wiesz, robiłam to co zawsze, włóczyłam się po lesie, bo mi się nudziło i nie dbam o własne życie". Tak w każdym razie zawsze słyszał jej wypowiedzi, gdy mówiła o swoich wycieczkach. Jego mina wskazywała, że i tym razem dokładnie tak to zrozumiał.
   – Odbiło ci?! Wędrówki po Złotej Puszczy to jedno, ale spacerowanie sobie po niej tak po prostu nocą i to jeszcze w świetle pełni księżyca?!
   – Och, była dzisiaj pełnia któregoś z księżyców? – zapytała Ignea, podnosząc wzrok na niebo, jakby w świetle dnia mogła znaleźć odpowiedź na swoje pytanie. Ethereal warknął.
   – Nie udawaj! Dobrze wiesz, że to nie jest bezpieczne! Gdybym mógł, już dawno zakazałbym ci...
   – Ale nie możesz – przerwała mu wesoło Ignea, a potem na twarzy przywołała poważny wyraz. Umiała zakryć szybciej i wiele lepiej własne emocje niż brat. – Poza tym chcesz się mnie czepiać, a sam tutaj siedzisz. Na polanie w Złotej Puszczy, z daleka od miasta i to jeszcze w towarzystwie tego... tego... świra! Myślałam, że nienawidzisz magii, zawsze to powtarzałeś, a teraz sobie tak po prostu przebywasz w obecności maga, którego zawsze darzyłeś czymś więcej niż niechęcią!
   – To wszystko da się logicznie wytłumaczyć – powiedział szybko Ethereal, widząc, że Ignea się odwraca, chcąc już skończyć rozmowę i wrócić do włóczenia się po lesie, w trakcie którego rozwaliłaby zapewne każdego, kto jej stanie na drodze. – Zaraz... czekaj Nea, ja nie...!
   – I przestań nazywać mnie Nea! – zezłościła się Ignea, patrząc znów na niego, a raczej na dłoń, którą właśnie położył jej na ramieniu, jakby chciała ją spalić spojrzeniem. Mimo to Ethereal jej nie cofnął.
   – Przestanę cię nazywać Nea, kiedy ty skończysz na mnie mówić Et – rzekł, takim tonem, że było oczywiste, iż to nigdy nie nastąpi. Ignea zgrzytnęła zębami. – Słuchaj wiem że to... dziwne, bo jest dziwne, ale to naprawdę da się wyjaśnić. Tylko no... daj mi to wyjaśnić.
   Ignea znów zmierzyła go spojrzeniem, a potem przeniosła wzrok na Ekariego, który stał nadal w tym samym miejscu i przyglądał się im obojgu. Ethereal odruchowo też spojrzał w tamtym kierunku i rodzeństwo milcząco zgodziło się, że jeśli chcą odbyć rozmowę, to na pewno nie w obecności maga. Brat wykonał dziwny gest, który wyglądał na połączenie salutowania z wygrażaniem pięścią, po czym odprowadził Igneę, nie mówiąc ani jednego słowa. Zniknęli wśród cieni lasu.
   Ignea natychmiast strzepnęła rękę Ethereala, jak niechciany papierek i przeszyła go wściekłym spojrzeniem. Zrobił minę typu: „Nie teraz" i wskazał głową za siebie, co było równoznaczne ze stwierdzeniem, że nie chciał, by mag ich słyszał. Ignea powstrzymała się od złośliwego komentarza typu: „To po kiego tutaj z nim przylazłeś?!" Postanowiła, że zostawi go sobie na później.
   Ethereal nie rozglądał się dookoła, po prostu szedł przed siebie i Ignea zastanawiała się, czy jej brat w ogóle wie, dokąd ich prowadzi. Ona sama sprawdzała otoczenie i zdawała sobie sprawę, gdzie zmierzają. Trochę dalej, może jakieś dziesięć minut marszu i doszliby do niewielkiego jeziorka, które przypadkiem utworzyła kiedyś rzeka w czasie wielkich opadów, zalewając zjawiskową dolinę. Ignea podejrzewała, że dna jeziora nadal były uczepione niektóre drzewa.
   Ale brat nie zamierzał prowadzić jej aż tak daleko. Zatrzymał się nagle, przy jednym z większych drzew i oparł o nie, patrząc na nią, jakby się zastanawiał, co ma z nią teraz zrobić. Ignea założyła ręce i odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem. Mruknął coś do siebie pod nosem.
   – A może tak głośniej – rzuciła złośliwie Ignea. – Bo chyba nie usłyszałam. Co mówiłeś?
   – Do siebie mówiłem – prychnął, niczym rozdrażniony kot i przez chwilę Ignea miała wrażenie, jakby rzeczywiście patrzyła na twarz kota, co było mocno dekoncentrujące. Mrugnęła i kocie wąsy zniknęły z twarzy brata. – No więc to co się stało, to... ciężka sprawa. Trudno mi o tym mówić.
   – No to nie mów. Tylko nie licz na to, że będę dla ciebie potem miła.
   – Ty nigdy nie jesteś dla mnie miła – zauważył.
   – No ale będę jeszcze mniej – powiedziała zwodniczo słodkim głosem Ignea. – Zacznę siedzieć długo po nocach i puszczać głośno muzykę, kiedy będziesz się uczył. Zacznę cię wybierać na przeciwnika na treningach, właśnie ciebie, wielkiego niezdarę. Będę się z ciebie śmiała, ilekroć cię zobaczę. Może nawet ci zwinę ten pamiętnik, co wiem, że go trzymasz w luźnej części podłogi pod łóżkiem. Dotąd go nie tknęłam, bo wiesz, pewnie masz pełno tych swoich kujonowatych spraw, ale zastanawia mnie teraz, co mogłabym tam zna...
   – No dobra, już dobra, załapałem! – przerwał jej szybko, rozglądając się dookoła, jakby się obawiał, że nagle spomiędzy drzew wyskoczą jego koledzy, zaśmiewając się z niego w niebo głosy.
   Ignea cicho liczyła na taki właśnie obrót spraw, ale doskonale wiedziała, że to niemożliwe. Tak jak Alieasterowie byli odosobnieni w swojej niechęci do magii, którą wszyscy tak kochali, tak też byli jedynymi fiorami, którzy chodzili zwyczajnie do Złotej Puszczy na przechadzki, a nie z przymusu. No, był jeszcze mag...
   – To dlaczego właściwie przyszedłeś tutaj z tym świrem? – zapytała, wskazując palcem za siebie i dając bardzo wyraźnie do zrozumienia, o kogo jej chodzi. Ethereal skrzywił się.
   – Po pierwsze, czy mogłabyś zaprzestać nazywania Władcy Pogody świrem?
   – Nie. On jest świrem. To dlaczego tutaj przylazłeś z tym świrem? – powtórzyła swoje pytanie Ignea, kładąc mocny nacisk na ostatnie słowo, żeby zrobić na złość bratu. Tym razem postarał się zachować kamienną twarz.
   – Wiesz... niedawno coś odkryłem – powiedział, drapiąc się po głowie i wpatrując w niebo, jak zawsze, kiedy nad czymś myślał. Albo lekceważył osobę, z którą rozmawiał, ale dla jego dobra, Ignea postanowiła założyć, że chodziło o to pierwsze. – No i to coś... nie spodobało mi się. Wcale. No ale nie miałem na to wpływu. Znaczy z początku myślałem, że miałem, ale się okazało, że jest inaczej. No i ja...
   – Do rzeczy! – warknęła Ignea, mając dość tego krążenia wokół tematu. Ethereal podskoczył, słysząc jej ostry ton.
   – Posługuję się magią i zgodziłem się być uczniem Ekariego, proszę, tylko mnie nie zabijaj! – wydusił z siebie na jednym oddechu i zasłonił się rękoma, kuląc się przy tym, jakby się obawiał, że Ignea rzuci się na niego, żeby mu wydrapać oczy.
   A Ignea po prostu stała i na niego patrzyła, zbyt zaskoczona, żeby cokolwiek zrobić. Nie tego się spodziewała... Chociaż właściwie nie była pewna, czego mogła się spodziewać. Jakiegoś spisku? Ostatnio często zajmowała się spiskami, więc może tego oczekiwała. Ale żeby jej brat, ten sam, który się kiedyś zarzekał, że magia jest jego największym wrogiem, został uczniem i to nie jakiegoś zwykłego maga, tylko najważniejszego ze wszystkich w mieście, Władcy Pogody? To był szok. Czysty szok.
   Ethereal zdał sobie sprawę, że siostra nie zamierza go atakować i powoli, bardzo powoli opuścił ręce, żeby na nią spojrzeć. A ona stała tylko, z rozdziawionymi ze zdumienia ustami i chyba pierwszy raz w życiu, nie wiedziała, co powiedzieć. To była jedna z tych rzadkich chwil, gdy na twarzy Ethereala mogła zagościć satysfakcja, za którą nie oberwał natychmiast pięścią w brzuch.
   Tyle że duma z samego siebie szybko zniknęła i zastąpił ją niepokój. Ethereal rozejrzał się uważnie dookoła, poruszając nieznacznie uszami i nasłuchując.
   Ta nagła gotowość wyrwała i Igneę, która też zaczęła się rozglądać, jednak robiła to znacznie dyskretniej od brata. Przeszukiwała wzrokiem otoczenie, tylko nieznacznie poruszając głową, a uszy ustawiła tak, by słyszeć co się za nią dzieje. Drzewa nieznacznie się poruszały, szeleszcząc liśćmi, niby to przez wiatr, ale Ignea miała wrażenie, że chcą coś powiedzieć i to coś bardzo ważnego.
   Ethereal też to zrozumiał. Odsunął się nieco od pnia i zdjął rękawiczkę, żeby przyłożyć gołą dłoń do kory drzewa i nawiązać łatwiejszy kontakt. Jego i tak już blada skóra przybrała kolor bieli, a włosy zjeżyły mu się na głowie. Nie wyglądał najlepiej. Odwrócił się do Ignei i poruszył ustami, przekazując bezgłośnie wiadomość od natury.
   Zasadzka. Intruzi. Ratować. Uciekać. Zbyt późno.
   Ignea odwróciła się gwałtownie, słysząc za sobą szum i zobaczyła dwóch ludzi – nie miała wątpliwości, że byli to ludzie – wyłaniających się spomiędzy krzaków, gdzie dotąd się chowali. Obaj trzymali dziwną broń w rękach i mierzyli z niej prosto do Ignei i Ethereala, którzy zamarli w miejscu. Natura używała naprawdę paskudnych wyzwisk w stosunku do ludzi, ale niewiele więcej mogła zrobić. Nagłe trzęsienie ziemi czy inny spektakularny kataklizm nie wchodziły w grę. Natura byłaby gotowa to zrobić, by bronić swoich przyjaciół, ale takie rzeczy planowało się latami.
   Kątem oka Ignea dostrzegła inne osoby, wyłaniające się zza drzew czy z cieni. Przeklinała się w myślach, jak mogła wcześniej nie zauważyć, że wokół kręci się tylu ludzi, ale zbyt przejmowała się własnym bratem, żeby zwracać uwagę na otoczenie aż tak szczegółowo. Po minie Ethereala domyślała się, że on też właśnie wytyka sobie brak ostrożności.
   – Jesteście otoczeni – wygłosił oczywisty fakt mężczyzna, który musiał dowodzić tą grupą. Ignea pamiętała go, to był ten sam, na którego natknął się Vol. Była wtedy zbyt zajęta rozmyślaniem, jak odbić swojego pomocnika, żeby przysłuchiwać się monologowi, który prowadził dowódca. – Poddajcie się albo zginiecie.
   Ignea znała się na tyle na słowach i mowie ciała, że zdawała sobie sprawę, iż to ostatnie oświadczenie wcale prawdą nie było. Z jakiegoś powodu, gdyby się nie poddali, wcale nie padliby martwi. Może dlatego, że na razie fiorzy traktowali sprawę ludzi w miarę luźno, bo na razie nie niszczyli roślin, nie wycinali drzew, nie zabijali zwierząt. Ale gdyby któryś z ludzi odważył się zabić fiora... cóż, po tej grupce badawczej nie zostałoby nic, co ktokolwiek mógłby pochować.
   Mimo to Ignea ani myślała walczyć. Nie miała przy sobie absolutnie żadnej broni, za co również się przeklinała. Jedynym co posiadała przy sobie, był scyzoryk schowany w bucie, którego i tak rzadko używała. Nie było też jak po niego dyskretnie sięgnąć. No i walczenie scyzorykiem czy też pięściami, przeciw broni palnej, nie mogło być najlepszym pomysłem.
   Zacisnęła zęby ze złości. Byli w przegranej pozycji i nie mogli nic zrobić. Co prawda ten głupi mag znajdował się niedaleko, ale jakoś wątpiła, żeby wiedział co się dzieje i przyszedł im z pomocą.
   – No i kogo my tu mamy? – powiedział niby to przyjaznym tonem dowódca, wysuwając się przed szereg swoich ludzi i podchodząc bliżej do osaczonych fiorów. – Nie spodziewałem się tutaj znaleźć nikogo, przyznam szczerze. Ale jak tu nie wykorzystać tak wspaniałej okazji do przedstawienia się komuś z tubylców! Witajcie! Ja się nazywam Deyly. A wy...?
   – A ja jestem kimś, kto wybije ci zęby, jeśli podejdziesz choćby o krok bliżej – syknął Ethereal, odzyskując nagle głos i stając przed Igneą, jakby chciał ją osłonić.
   – Oho, jaki groźny – roześmiał się Deyly, ale mimo to i tak się zatrzymał, jakby jednak zauważył, że Ethereal wcale nie żartuje. – Panowie, chyba trafiliśmy na jakiegoś wielkiego i strasznego osiłka, może powinniśmy go zostawić?
   Wszyscy się zaśmiali, a Ethereal zacisnął pięści ze złości. Ignea chciała go uspokoić, ale on tylko stał i trząsł się, upokorzony. Wiedziała, że jej brat nie jest w stanie długo hamować swojej złości i nikt przy zdrowych zmysłach, nie powinien nigdy wystawiać jego samokontroli na próbę. Ale ludzie tego nie wiedzieli.
   Jednak nawet Ignea nie była przygotowana na to, co stało się potem. W jednej chwili stał przed nią jej brat, wysoki i chudy, w swoim ulubionym czarnym stroju, a chwilę później już go nie było. Zamiast niego był tam ogromny wilczur, warczący głośno i pokazujący swoje ostre zęby.
   Nim ktokolwiek zareagował, stwór rzucił się na Deyly'ego, przewracając go na ziemię i rzeźbiąc w jego ciele kilkanaście paskudnych ran, samym jednym drapnięciem łapy. A potem stwór skoczył na następnego człowieka, wyrywając mu z rąk broń i odrzucając na bok. Poruszał się tak szybko, że zamienił się w czarną smugę, tańczącą wokół ludzi.
   Ignea nie zastanawiała się, co się właściwie stało, bo prawdopodobnie głowa by jej od tego wybuchła. Zamiast tego szybko porwała z ziemi upuszczoną broń, pokrytą wilczą śliną i zaczęła się kręcić gwałtownie, szukając jakiegoś zagrażającego jej celu, ale wszystkim zajął się już wilczur. Podbiegł do niej, dysząc ciężko i nagle z powrotem zmienił się w jej brata. Oparł się o jej ramię, wyraźnie wykończony.
   – Zni... znikajmy stąd jak najszybciej – wydusił z siebie, a Ignea nie zamierzała się z nim spierać. Złapała go pod ramię i popędziła przed siebie, co nie było łatwe, bo ani Ethereal, ani broń, do lekkich nie należeli.
   – Pomógłbyś trochę – syknęła, usiłując go ciągnąć, co z każdą chwilą robiło się coraz bardziej męczące. W końcu odrzuciła broń. – Nie mam tyle siły, żeby cię dźwigać. Jesteś za ciężki.
   – Ja nie... – tyle tylko zdążył powiedzieć, zanim zemdlał i całym swoim ciężarem przygniótł Igneę.
   Przez chwilę próbowała brnąć przed siebie, ale nie miała aż tyle siły i w końcu upadła na ziemię, dysząc ciężko ze zmęczenia. Próbowała się dalej czołgać, ale ciemne mroczki tańczyły jej przed oczami. Jeszcze nigdy nie czuła się tak wykończona i nie bardzo wiedziała, skąd brało się to uczucie. Przecież wcale nie wysilała się tak bardzo.
   Chciała się podnieść, ale świat jej się zamazywał przed oczyma, a leżący i przygniatający ją do ziemi Ethereal nie pomagał. Zaczął nawet chrapać, co było idiotyczne z jego strony, ale raczej nie mógł nic na to poradzić. Ignei zadrżały ręce, gdy wbiła palce w grunt i próbowała się wyciągnąć spod brata, jednak z marnym skutkiem.
   Nie trać przytomności, powiedziała do siebie w myślach, ale z każdą chwilą utrzymywanie oczu otwartych sprawiało jej coraz większą trudność. Zachowaj jasność myśli. Nie trać przytomności. Oczy otwarte. Uszy nastawione. Oddychaj spokojnie. I nie trać przytomności. Nie trać przytomności. Tylko nie trać...

~*~

   Głowa bolała go niemiłosiernie i nawet nie był pewien, czego ten ból jest skutkiem. Może tej niekontrolowanej przemiany, kiedy w postaci wilka rzucił się na bandę ludzi? Tyle że raczej nie mogła być do końca poza jego kontrolą, skoro doskonale zdawał sobie sprawę, co robi i jak zamierza zranić te istoty. Jedyne czego nie planował, to akurat wilk. Wolałby raczej smoka, może niedźwiedzia, ale nie mógł narzekać.
   A może oberwał w czasie bitwy? Był tak zajęty wyszarpywaniem broni, że mógł nie zauważyć, ani nawet nie poczuć, jak któryś z tych ludzi go trafił. Ale nie, to raczej nie było to.
Przypomniało mu się ostrzeżenie Ekariego, że jeśli zużyje zbyt dużo magii, może zamienić się w kupkę popiołu. Do bólu głowy w sumie też to pasowało i była to najlogiczniejsza ze wszystkich opcji, jakie miał do wyboru.
   Jęknął, ale nie otworzył oczu, czując nadal, że jego powieki są zbyt ciężkie. Krótka chwila przeistoczenia całkowicie w wilka tak go wykończyła. Pamiętał jak jego zmysły się wyostrzyły, jak pokryła go sierść, jak poczuł chęć rozszarpania tych wszystkich intruzów, którzy odważyli się wkroczyć na te tereny. I jak siłą woli powstrzymał się od tego, ograniczając tylko do powierzchownego zranienia ich i odebrania im broni.
   To chyba był bardzo zły pomysł.
   Powoli otworzył oczy i zaczął się podnosić, ale wtedy usłyszał metaliczne kliknięcie, poczuł też chłodny metal na skórze, więc zamarł w bezruchu.
   – Mądry wybór. – W polu widzenia Ethereala pojawiła się para wypolerowanych, błyszczących butów.
   Powoli podniósł wzrok, żeby spojrzeć w twarz Deyly'emu. Nie mógł powiedzieć, że nie spodobały mu się trzy paskudne rozdarcia w ubraniu, które dowódca niewprawnie zakrył. Gdy się uśmiechał nie widać też było kilku zębów, które zostały wybite zgodnie z obietnicą. Mimo tego jego uśmiech nadal był zadowolony i złośliwy. Bardzo, ale to bardzo złośliwy.
   – Żyjesz – powiedział z rezygnacją Ethereal. Co prawda innych oszczędził, ale akurat tego gościa miał ochotę poważnie zranić. Udało mu się, ale widać i tak za słabo się postarał.
   – Ty niestety też – zauważył Deyly, kucając, jakby chciał się lepiej mu przyjrzeć. Jego mina nie podobała się Etherealowi. – A może jednak stety. Przyznam, że jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo, kto mógłby zmieniać kształt. To bardzo ciekawe.
   Jeśli mężczyzna spodziewał się jakiejkolwiek odpowiedzi, to się jej nie doczekał. Ethereal spuścił wzrok i zaczął się intensywnie wpatrywać w źdźbła trawy, jakby te mogły mu powiedzieć coś ciekawego. Właściwie to tak było. Chłopak nastawił uszy i skupił się, mając nadzieję, że może wesolutki szept jesiennej trawy zagłuszy mu ponure mruczenie ludzi i ich wykłady. Niestety, nawet ona gadała o intruzach.
   Ten but mnie boli, jęczała trawa, kołysząc się wesoło, co zupełnie nie pasowało do jej słów. Ludzie są ciężcy, nie umieją lekko chodzić. A ten tutaj śmierdzi metalem! Ładną masz twarzyczkę, mały fiorze.
   Ethereal mruknął pod nosem, słysząc to. Istotnie uważał, że twarz ma ładną, ale mały wcale nie był. Miał prawie dwa metry wzrostu i chyba nie było wyższej od niego osoby w całym Mieście Kwiatów. Poza tym miał już dwadzieścia sześć lat! Co prawda trawa żyła krótko, jednak była połączona zresztą istnień w Złotej Puszczy, wszystko działało jak jeden super mądry umysł. Tak więc pewnie dla tej trawy nawet ktoś, kto miałby sto albo dwieście lat, były nadal mały i młody. Mimo to i tak nie podobało się to Etherealowi.
   Jeden umysł. Podczas gdy Deyly nadal prowadził swój monolog, chłopak złapał ręką kępkę trawy, która natychmiast zaczęła mruczeć cicho pod jego dotykiem. Postanowił nie analizować tej dziwnej reakcji.
   Nie był pewny, czy to zadziała, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie robił, ale słyszał, że to podobno jest możliwe, więc skupił się i posłał w stronę trawy intensywną myśl. Może jakaś mała pomoc?
   Odpowiedź uzyskał zanim jeszcze skończył pytanie, jednak tym razem to nie trawa do niego przemówiła. Korony drzew zakołysały się, szeleszcząc, a Ethereal wsłuchał się w ten dźwięk, usiłując wyłapać słowa.
   Niebezpieczeństwo. Przykro. Nie móc. Zwierzęta. Rośliny. Przerażone. Przykro.
   Chciał słuchać dalej, ale wtedy mocne uderzenie w twarz, które omal nie pozbawiło go przytomności, znów kazało mu zwrócić uwagę na ludzi. Deyly pochylał się nad nim i już się nie uśmiechał. W ręce trzymał pistolet i Ethereal był niemal całkowicie pewien, że to właśnie nim oberwał. Zastanawiał się czy zostanie mu po tym jakiś ślad na twarzy. Wolałby nie. Naprawdę uważał swoją twarz za bardzo ładną.
   – Przestań! – warknął na niego Deyly, a Ethereal zmarszczył brwi, nie bardzo pewny, co miałby przestać robić. Myśleć? Ale mężczyzna szybko rozwiał jego wątpliwości. – Widzę, kiedy gadasz z naturą! Nie rób tego, albo...
   – Co? – zapytał Ethereal, gdy Deyly urwał. – Zabijesz mnie? Gdybyś chciał to zrobić, zrobiłbyś już dawno.
   Za tę odzywkę znów oberwał, a gwiazdki zatańczyły mu przed oczami, skacząc przy tym wesoło. Od razu lubił je mniej. Utrata przytomności nagle wydała mu się dobrym rozwiązaniem, ale nie miał na to żadnego wpływu. Zamrugał kilkanaście razy, chcąc odzyskać ostrość widzenia.
   – Na twoim miejscu bym się tak nie wymądrzał. Może i rzeczywiście nie chciałbym cię zabić, ale jest pełno innych nie za miłych rzeczy, które mógłbym zrobić.
   Drzewa znów zaszumiały, a Ethereal odruchowo nastawił uszu. Jest blisko. Bardzo blisko. Uważaj. Uważaj. Słychać go. Słychać. Chciałby usłyszeć więcej, o czym to drzewa właściwie szeptały, ale kolejny raz poczuł uderzenie. Chyba też zemdlał na chwilę, zbyt szybko jednak wrócił do siebie, żeby być do końca pewny.
   – Dobra już, postawcie go! To niezbyt fajne, tak prowadzić rozmowę z osobą powaloną na ziemię.
   Tym razem Ethereal powstrzymał złośliwą uwagę, która sama cisnęła mu się na usta, poza tym i tak nie miał siły jej wypowiedzieć. Kręciło mu się w głowie, nawet bardziej, gdy jacyś ludzie chwycili go i podnieśli do pozycji stojącej. Mimo to natychmiast zaczął rozmyślać nad planem ucieczki. Zobaczył kilkunastu uzbrojonych osób, ale gdyby zmienił się w coś małego, mało prawdopodobne, by go trafili z tej swojej broni. Gdyby zebrał dość sił, może udałoby mu się dostać do miasta, a przynajmniej w jego pobliże, zanim znów by padł ze zmęczenia.
   – Nawet nie próbuj – rzekł Deyly, jakby mógł czytać w jego myślach, choć taka myśl była chyba oczywista u każdego złapanego w pułapkę. – To bardzo niegrzecznie tak uciekać, w środku rozmowy. Poza tym gdy moi goście uciekają i wtedy mszczę się na innych gościach.
   Uniósł znacząco brwi. Etherealowi zajęło chwilę, by domyślić się o czym, a właściwie o kim, mówi ten człowiek. Ignea! Jak mógł o niej zapomnieć? W głębi ducha miał nadzieję, że jednak udało jej się uciec, mimo iż bardzo w to wątpił. Była szybka i zwinna, to fakt, ale też się męczyła. No i by go nie zostawiła, mimo tych wszystkich przytyków, którymi wiecznie go raczyła. Wiedział to, bo i on by jej nie zostawił.
   Spróbował się wyrwać, ale nie udało mu się. Uścisk był żelazny. Widząc jego reakcję, Deyly uśmiechnął się paskudnie.
   – O, załapałeś. No proszę, jak wielką moc mają więzi rodzinne. Tak więc teraz, jeśli chciałbyś by twoja urocza towarzyszka jednak przeżyła nasze spotkanie, pomożesz mi. Nic nie jest tak pomocne w przemierzaniu lasu jak fior u boku!
   Nie bardzo mógł zaprotestować. Nie, jeśli chodziło o Igneę. Wiedział, że gdyby to widziała, przywaliłaby mu i powiedziała, że niepotrzebnie się naraża. Ale jego wiedza obejmowała również fakt, że gdyby znaleźli się w odwrotnej sytuacji, ona zrobiłaby to samo.
   – Dobra – powiedział z trudem, zmuszając się, by wbić spojrzenie prosto w puste oczy Deyly'ego. – Pomogę ci. Ale najpierw chcę ją zobaczyć.
   – Nie mam na to czasu – prychnął mężczyzna z rozdrażnieniem. – Zapytaj się tej swojej głupiej natury, to ci powie, że jest u nas, cała i zdrowa... w każdym razie na tę chwilę. To się zawsze może zmienić, jeśli twoje podejście do naszej sprawy się zmieni.
   Doskonale zrozumiał groźbę. Trudno jej było nie zrozumieć, kiedy została wypowiedziana takim tonem. Ethereal skrzywił się, ale skinął głową na znak zgody. Musiał przy tym zacisnąć zęby, żeby powstrzymać się kolejny raz od wyrzucenia z siebie potoku przekleństw.
   Zmusił się też do ponownego rzucenia mentalnego pytania naturze. Nawet gdy nie trzymał żadnego źdźbła trawy i tak odpowiedziała, udzielając mu dokładnie tej informacji, której nie chciał usłyszeć – że Deyly jednak powiedział mu prawdę. A potem znów coś zaczęła mamrotać o skradającej się głośno osobie, co nie miało żadnego sensu.
   – No więc chodźmy – rzekł wesoło mężczyzna, a uścisk w którym ludzie trzymali Ethereala zelżał tak nagle, że chłopak omal się nie przewrócił, zdołał jednak zachować równowagę. Nie, nadal był zmęczony. Nawet gdyby chciał, nie uciekłby daleko.
   Ta myśl wcale nie poprawiła mu nastroju, ale powlókł się za niskim człowiekiem, dokładnie czując wszystkie spojrzenia ludzi, które na nim spoczęły. Miał wielką ochotę na nie odpowiedzieć, ale jednak nie zrobił tego.
   Kiedy stałeś się taki ugodowy, co? Zadał sobie pytanie w myślach, ale oczywiście nie miał kto na nie odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz