Obrońcy Światła

Rozdział VII


Uczniowie magii



   – Kod Avela odpada, ten jest zbyt skomplikowany, żeby nim być – oświadczyła Ignea, przyglądając się na zmianę, najpierw znakom zapisanym w książce, a potem tym wypisanym na jednym z dokumentów. Prychnęła i przerzuciła stronę, żeby obejrzeć kolejne szlaczki. – To też nie, zupełnie inne znaki. I to do kosza. Nie cierpię tych szyfrów, zwłaszcza jak trudno je rozpracować.
   – Po to właśnie są szyfry – zauważył Vol, podnosząc wzrok znad zapisków, które robił, także próbując odczytać wiadomości, spisane w dokumentach. – Żeby nie dało się odczytać treści ważnych rzeczy, gdyby jednak komuś udało się je wykraść.
   – Po co ci te wszystkie liczby i tabelki? – zapytała Ignea, przysuwając się do niego i patrząc z uniesionymi brwiami na jego wyliczenia. – To wygląda na pozbawione sensu.
   – Ale takie nie jest – odpowiedział spokojnie chłopak, odrywając na chwilę ołówek od kartki i obracając go, żeby wymazać jedną z cyfr, którą źle wpisał. – Mało jest rzeczy, na których się znam, a szyfrowanie jest jedną z tych nielicznych. Robiłem kiedyś za kuriera.
   – Co to jest ten „kurier? – zdziwiła się Ignea. Znała wiele słów, ale tego akurat nigdy wcześniej nie słyszała.
   Ramiona Vola zatrzęsły się, gdy zaśmiał się bezgłośnie. Robił to za każdym razem, gdy Ignea zdradzała się z niewiedzą na jakiś temat, który dla niego był oczywisty. Chłopak chyba myślał, że dziewczyna tego nie widzi, a ona postanowiła nie wyprowadzać go z błędu, bo jeszcze znów by się przeraził i próbował ją przepraszać, wrzeszcząc tak głośno, że rozsadziłby uszy wszystkich fiorów w odległości kilku kilometrów.
   – Cóż, normalnie kurierzy to osoby, które roznoszą szybko ważne listy czy paczki – odpowiedział, nie umiejąc ukryć lekkiego rozbawienia w głosie. To też Ignea postanowiła zignorować. – Właściwie też to robiłem, tylko jeszcze miałem być szpiegiem i donosić szefowi na konkurencję, żeby miał na nich jakieś haki, w razie czego. A że wokół było pewno szyfrowanych wiadomości, to musiałem wkuwać te wszystkie kody i formułki, uczyć się ich łamania, żeby mnie z pracy nie wyrzucili.
   – Ludzie są dziwni – stwierdziła Ignea, podnosząc jedną z kartek i obracając ją, jakby ustawiając ją pod odpowiednim kątem, mogła odczytać wszystko, co się na niej znajduje. – Wyrzucają was z pracy, za to że czegoś tam nie umiecie, zamiast tego nauczyć. Szyfrujecie sobie teksty i tworzycie sekrety, chociaż wiadomo, że prędzej czy później i tak wszystko się ujawni, konkurujecie ze sobą, oszukujecie się nawzajem, szantażujecie, szpiegujecie. A żyjecie w takim ścisku, właściwie nie znając ani siebie, ani nikogo, kto jest w pobliżu was. Odcięci od naszej wspólnej matki natury, która nas obdarowała, ale ludzie odrzucili ten dar. Dar słyszenia jej.
   – Co...? – Vol podniósł głowę i spojrzał na nią ze zdumieniem. Zrobił kwaśną minę, jakby poczuł się niedobrze. – Co to ma wspólnego z naszymi poszukiwaniami?
   – Tyle, że nie rozumiem ludzi, a tym bardziej tych idiotycznych kodów! I tych wszystkich maszyn – wskazała ze złością na niewielką stertę urządzeń, które poprzedniego dnia zabrali z lasu, żeby je przebadać. Ignea chciała je oddać Thinowi, ale ten wyjechał z rodziną z samego rana i nie miała okazji tego zrobić, co ją smuciło. – Po co tutaj przyleźli, mają pełno miejsca u siebie!
   Vol westchnął i skreślił ze złością całą zapisaną przez siebie tabelkę, po czym odrzucił na bok obliczenia. Jego wysiłki najwyraźniej na nic się nie zdały. Ignea prychnęła i wzięła papier, próbując pod gryzmołami dojrzeć, co przed chwilą się tam znajdowało. Jednak nawet kiedy już zobaczyła liczby, zupełnie nic nie zrozumiała.
   – Mam dość – oświadczył Vol, rozkładając się na kocu, który przyniosła mu Ignea, żeby nie spał na gołej podłodze. – Od rana maglujemy te wszystkie kody i nic nie mamy. Cyferki mi teraz latają przed oczami.
   – Dałabym to komuś mądrzejszemu – prychnęła Ignea, patrząc na niego z pewnym politowaniem – Ale po pierwsze, uparłeś się, że nikt nie powinien o tym wiedzieć, bo jeszcze cię odkryją. A po drugie, to ja się z tobą zgodziłam. – Jęknęła i przeciągnęła się, opierając się o zniszczony piec, który musiał tam stać już dobrych kilka wieków – Niby mogłabym oddać linijkę czy dwie tekstu jakiemuś geniuszowi, żeby nam zrobił tabelę, z której można by odczytać resztę, ale to mogłoby być równie dobrze coś niegroźnego, co coś poważnego. I zaczęłyby się podejrzenia. Ale w ten sposób raczej niczego się nie dowiemy.
   – Niekoniecznie. Wiemy, że te znaczki z ogonkami do góry to samogłoski – odpowiedział znudzonym głosem Vol.
   W jego wypowiedzi nie można było doszukać się ani nuty entuzjazmu, bo odkrycie niewiele im dawało. Właściwie nic im nie dawało, bo były tysiące podobnych słów z identycznym rozkładem spółgłosek i samogłosek. Na dodatek nie mieli pojęcia, w jakim języku będą słowa. Prawdopodobnie był to język urzędowy Krain Pokoju, ale stuprocentowej pewności co do tego nie mieli. Niektóre znaki mogły też odpowiadać kilku literom, co im nie pomagało.
   Ignea rozłożyła się wygodniej, rozglądając się po szopie. Nie była może zbyt duża i ładna, ale było to idealne miejsce na knucie, bo właściwie nikt tutaj nie przychodził. Właściciel tego miejsca, starszawy już rolnik Eravey,  wybudował sobie nowy i większy składzik na swoje narzędzia, a ten zostawił w spokoju. Dotąd ta budka w drzewie służyła jako mieszkanie dla myszy. Vol wprowadził się do nich, żeby było weselej.
   Vol zaczął zbierać papiery, zarówno te, które były kradzionymi dokumentami, jak i swoje koślawe notatki w ojczystym języku, którego Ignea nie rozumiała. Mówić chłopak potrafił w wielu językach, ale już pisać tylko w swoim własnym, co było nieco dziwne. Podobno czytać też umiał w kilku. To było jeszcze dziwniejsze. Powciskał to wszystko do książek, które ułożył w niewielką wieżę, tak koślawą, jakby miała zaraz runąć i tylko cud ją od tego powstrzymywał.
   – Nudzi mi się – rzucił Vol, kopiąc poduszkę. Ignea rzuciła mu mordercze spojrzenie, a potem podniosła poduchę i cisnęła mu nią w twarz.
   – To niech ci się nudzi inaczej – prychnęła. – A nie niszczysz i lekceważysz wagę rzeczy, które ci dałam. Wiesz ile ptaków musiało wycierpieć, żeby napełnić tę jedną poduszkę pierzem? Wiesz?
   – No, nie... ale, ja nie chciałem... – zmieszał się Vol, zabawnie czerwieniejąc na twarzy. Ignea przez chwilę przyglądała mu się, po czym zaśmiała się głośno.
   – Daj spokój, nabijam się – rzekła rozbawiona, że dał się nabrać na coś takiego. – W środku nie ma ani jednego piórka. Specjalnie obrobione płatki kwiatu jesieni dają taki sam, a nawet lepszy efekt, a nie trzeba nikogo zabijać.
   – Oprócz kwiatka jesiennego – zauważył Vol, ale Ignea już kręciła głową, nie zgadzając się z nim.
   – Zbierane są tylko zwiędłe już płatki, zresztą one dają najlepszy efekt miękkości. I wszyscy są szczęśliwi: ptaki, bo mogą sobie żyć, rośliny, bo mogą sobie żyć i fiorzy, bo mogą sobie żyć i spać na wygodnych poduszkach. Ale to wcale nie znaczy, że możesz sobie tak kopać ciężką pracę innych. Kiedy ja...
   Zamilkła nagle i nastawiła uszu, kiedy z zewnątrz dobiegł czyjś głos. A raczej wydawało jej się, że kogoś usłyszała. Vol spojrzał na nią krzywo i otworzył usta, żeby o coś zapytać, ale uciszyła go machnięciem ręki i podniosła się, nasłuchując uważnie. Była niemal pewna, że usłyszała kogoś na zewnątrz, stojącego bardzo blisko.
   Syknęła cicho i odwróciła się do Vola, machając rękami.
   – Chowaj się szybko – warknęła cicho w jego stronę. – Ktoś idzie. No już, ruchy! Bo jeszcze mnie posadzą razem z tobą! Zabieraj się stąd!
   Zrozumiał. Szybko zakrył kocem stos książek, poderwał się i rozejrzał rozpaczliwie w poszukiwaniu kryjówki, jednak problem był w tym, że szopa była mała i nie za było gdzie się ukryć. Jego wzrok padł na piec, o który wcześniej opierała Ignea i szybko zaczął się za niego wciskać. Wydawało się niemożliwe, żeby ktokolwiek się tam zmieścił, ale Volowi jakoś się to udawało, choć z trudem.
   Wtedy Ignea usłyszała kroki na zewnątrz, tuż przed drzwiami. Nie było czasu! Rozejrzała się rozpaczliwie i porwała z podłogi kawałek drewna, który już dawno odpadł od ściany. Szybko zakryła nim Vola. W tej samej chwili drzwi się otworzyły, a Ignea odwróciła się gwałtownie i starała się przybrać zwykłą minę. Jej serce waliło jak szalone, w uszach słyszała szum krwi, a ręce zaczęły jej się trząść, więc splotła je za plecami, tak by nie było tego widać.
   – Och – wydusił zdziwiony Ariv, patrząc na nią i mrugając oczami. – Nie wiedziałem, że ktoś tutaj jest. Co tutaj robisz?
   – Uczę się – odpowiedziała Ignea, najspokojniejszym tonem, jaki udało jej się przyjąć, ale jej głos i tak zadrżał. Ariv uniósł brwi, więc zaczęła szybko nawijać, mając nadzieję, że w ten sposób zamaskuje swój niepokój. – No wiesz, ja też raz na jakiś czas muszę się pouczyć. A że w domu nudno i tam w ogóle nie idzie się uczyć takich rzeczy, to przeniosłam się tutaj. Eravey mi pozwolił, bo i tak już nie używa tej szopy, a mało kto tutaj przychodzi. No wiesz, komu innemu chciałoby się przebywać w starej szopie, w starym świerku, który właściwie jest już na skraju życia? Biedaczek. No ale zanim umrze, mógłby zaznać odrobinę miłości, tego ciepełka, że komuś jeszcze chce się z nim przebywać. To że jest stary, nie powinno znaczyć, że ma być samotny. Poza tym ja potrzebowałam jakiegoś spokojnego miejsca, w którym nikt nie będzie mnie szukał, a gdy jestem w lesie, to zawsze mnie tam Et szuka. Tutaj mnie nie będzie szukał i mam spokój od niego, jego dziewczyny i tych wszystkich wścibskich spojrzeń. A co ty tutaj robisz?
   Widziała na jego twarzy podejrzliwość i z trudem powstrzymała się od sprawdzenia, czy kołnierz jej koszulki rzeczywiście ją dusi, czy tak jej się tylko zdaje. Przynajmniej Vol miał tyle rozumu w głowie, że się nie ruszał i nie hałasował. Słyszała jego ciężki oddech, ale na szczęście można go było wziąć za syk wiatru.
   Ariv przyglądał się jej uważnie. Ignea przez chwilę próbowała zachować spokój, ale szybko sobie uświadomiła, że przecież spokój nie jest w jej stylu i właśnie to jest podejrzane. Prychnęła głośno i przyjęła bardziej luźną pozę, opierając dłonie na biodrach.
   – Jak rozumiem, zamierzasz tutaj stać i przypatrywać się? – zapytała z rozdrażnieniem, którego nie musiała udawać. – Masz taką minę, jakbyś mnie chciał o coś oskarżyć. Oskarża mnie pan o coś, panie władzo? Czy po prostu zamierza pan tutaj tak stać jak posąg i czekać, aż złamię prawo?
   – Gdzie, skądże znowu! – Ariv uniósł ręce w geście niewinności, co poprawiło Ignei nastrój. Uśmiechnęła się drwiąco. – Po prostu zdziwiło mnie, że tutaj jesteś. A przyszedłem tutaj, bo już popołudnie. No wiesz, nudna praca i te sprawy. Muszę posprawdzać każde miejsce, teraz tym dokładniej, że doniosłaś o tych ludziach co się kręcą w lesie.
   – Jeszcze nie udało się ich złapać? – spytała Ignea, chociaż doskonale znała odpowiedź na to pytanie. Ariv skrzywił się i pokręcił głową.
   – Nie, mają te swoje nowoczesne technologie czy coś takiego i nie jesteśmy w stanie ich normalnie wytropić – powiedział z niesmakiem, drapiąc się za uchem. – Czasem udaje nam się dowiedzieć, gdzie właściwie obozują, ale przenoszą się często. Jest ich piętnaście, może dwadzieścia osób. Nadal nie wiemy, po co właściwie tutaj są – westchnął z rezygnacją. – Czasem podczas poszukiwań znajdujemy różne maszyny, ale nie mamy pojęcia, do czego służą.
   To tak jak ja – chciała powiedzieć Ignea, ale ugryzła się w język i powstrzymała słowa, które już chciały wyjść z jej ust. Poza tym nie byłaby to do końca prawda, bo ona znała część zastosowań tych urządzeń. Bardziej nie miała za to pojęcia, po co one właściwie potrzebne były kręcącym się w pobliżu ludziom. Vol też tego nie wiedział.
   – Jeszcze coś ciekawego? – zadała znów pytanie Ignea, gdy po swojej wypowiedzi Ariv zamilkł na dłuższą chwilę. Chłopak zamrugał, najwyraźniej wyrwany ze swoich rozmyślań.
   – Co...? A nie, to wszystko. Uznaję to miejsce za sprawdzone. No, odmeldowuję się stąd, bo znów dostanę naganę, że zamiast pracować, to sobie pogawędki ucinam ze znajomymi. Jeszcze raz mi się to zdarzy i będę siedział w bazie na nudnych wykładach. Okropność. To dozo.
   Odwrócił się i po prostu wyszedł. Ignea odetchnęła z ulgą i wyjrzała przez drzwi, żeby popatrzyć się na jego plecy, kiedy odchodził. Nie odwrócił się ani razu, co znaczyło tyle, że absolutnie niczego nie podejrzewał. Dopiero gdy zniknął za jednym z budynków, zamknęła szczelnie wejście i odwróciła się do Vola, który zaczął się wygrzebywać zza pieca.
   – Już chyba wolałem być niewidzialny – stwierdził, próbując uwolnić nogę z objęć ściany i pieca. Udało mu się, ale jego but utknął w szczelnie. Spróbował po niego sięgnąć. – Czułem się, jakby mnie ktoś wrzucił do zgniatarki. Bo przeżycie czegoś takiego raz to zbyt mało. Głupi but! Chodź tutaj!
   – Niewidzialność, no właśnie – odezwała się Ignea, całkowicie ignorując Vola, który zaczął przeklinać but, zrzucając na niego wszelkie klątwy, jakie tylko znał. – Skoro umiałeś uczynić się niewidzialnym, musisz w jakimś stopniu znać magię.
   – No, coś tam umiem – odpowiedział Vol niepewnie, zaprzestając prób odzyskania obuwia. – Całkiem niedawno się o tym dowiedziałem. Biegłem sobie przez miasto, a tu nagle burza. Ale ja muszę biec, bo mnie z pracy wyleją, no to biegłem. Pioruny dosłownie strzelały wokół mnie. No i jakiś miejscowy mag to zauważył i mnie podstaw magii nauczył, ale więcej nie zdążył, no bo... – urwał i skrzywił się, po czym przejechał sobie palcem po gardle, tak jakby słowa, że ktoś go zamordował, nie mogły wydostać się z jego ust.
   – I masz nadal tę kradzioną książkę – ciągnęła Ignea, a Vol poczerwieniał. Najwyraźniej myślał, że już o tym zapomniała, ale sięgnął do torby i wyjął księgę. – No to się z niej poucz.
   – Chcesz, żebym się nauczył... jak się ukrywać? – zdziwił się Vol, a oczy wytrzeszczył tak mocno, że Ignea spodziewała się, że zaraz wypadną. Ale nie wypadły. Pokiwała głową. – Ale... ale przecież wtedy będę mógł sobie po prostu uciec i ci nie pomagać...
   – Ty to zbyt bystry nie jesteś – stwierdziła z rozbawieniem Ignea. – Bo gdybyś był, nigdy byś mi o tym nie powiedział i zaczął planować tę ucieczkę. Poza tym ja nadal mam kawałek twojej koszulki, na którym pozostał twój zapach, zapomniałeś? Jak zachce ci się uciekać, to wystarczy wysłać za tobą jakiegoś wilka...
   – Wilka?! Dla was tropią wilki?! Przecież wilki są dzikie, nieokiełznane, nie...
   – Kiedy przyroda jest dla ciebie przyjacielem, ty jesteś przyjacielem dla niej i pomaga ci, gdy tylko może – oświadczyła lekko rozmarzonym tonem Ignea, odruchowo gładząc ścianę, którą właściwie tworzył pień drzewa. – To współpraca, współistnienie. A teraz otwieraj książkę i się ucz!

~*~

   – Magia to nie jest zabawka. Kiedy...
   – Rany, wiem to! – zezłościł się Ethereal, wbijając w Ekariego mordercze spojrzenie. Mag przestał się przechadzać po swoim biurze i spojrzał na nowo przyjętego ucznia, unosząc wysoko brwi. – Daruj sobie więc te wszystkie przemówienia na temat bezpieczeństwa w używaniu sztuczek magicznych i przejdź dalej!
   – To trzeba przerobić z każdym, kto zaczyna z magią – powiedział poważnym tonem Ekari. – Bo później zdarzają się katastrofy. Kiedy użyjesz złego zaklęcia, albo w środku jego wykonywania się zawahasz, kiedy zużyjesz zbyt dużo mocy, kiedy chcesz zrobić coś, co przekracza twoje siły, jak ugaszenie po...
   – Nawet nie waż się o tym wspomnieć! – Ethereal zerwał się z krzesła na równe nogi, kolejny raz wyprowadzony z równowagi. – Nawet nie próbuj wspominać tamtego dnia! Nie przyszedłem tutaj, żeby o tym słuchać, tylko żeby się uczyć. Więc ucz, a nie ciągle gadasz!
   Ethereal przyszedł do Pogodnej Wieży z samego rana, zaskakując strażników, którzy pilnowali bocznej bramy, tym, że posiadał zezwolenie od Władcy Pogody. Wszyscy w całym Mieście Kwiatów chyba wiedzieli, że Alieasterowie nie znoszą zbyt dobrze magii, a co za tym idzie, również samych magów. Ignea jakoś jeszcze tolerowała wszystkie te sztuczki, ojciec udawał, że nie istnieją, ale Ethereal był znany z tego, że na każdą choćby najmniejszą wstawkę o magii się złości, więc niepodobnym do niego było, żeby zadawać się z magiem i to na dodatek tym, co zamieszkuje wieżę poza miastem.
   Sam Ekari również był zdziwiony, kiedy po otworzeniu drzwi zauważył za nimi chłopaka, gotowego od razu do nauki. W swoim życiu miał tylko jednego ucznia i to lenia, który nigdy nie ukończył nauki, więc możliwość uczenia kogoś, kto nie będzie stronił od wiedzy, tylko będzie chciał ją chwytać garściami... cóż, to było dla niego mocne zaskoczenie.
   Tyle że Ethereal chciał się szybko uczyć, aby też jak najszybciej naukę skończyć. Ale dobre było i to.
   – Nie denerwuj się, to miał być tylko przykład – mruknął z westchnieniem Ekari, kręcąc głową. – Ale jak rozumiem, nie chcesz przykładów. Jesteś świadom niebezpieczeństw wynikających z nieumiejętnego korzystania ze sztuk magicznych?
   Ethereal ograniczył się tym razem tylko do skinienia głową, bo doskonale wiedział, że jeśli otworzy usta, to potem długo ich nie zamknie, klnąc na wszystkie niesprawiedliwości tego świata. Ekari spojrzał na niego, jakby też zdawał sobie z tego sprawę.
   – No dobrze, w takim razie zacznijmy lekcje – rzekł mag, sadowiąc się na krześle i biorąc jedną z dwóch filiżanek z herbatą, które stały na stole.
   Ethereal niepewnie usiadł naprzeciwko niego, ale jakoś nie miał ochoty tykać tego dziwnego naparu, który przed nim postawiono. Mimo to pod spojrzeniem Eakriego wziął naczynie i spróbował napoju, który natychmiast sparzył mu język, a w ustach rozlał się gorzki smak. O mało nie upuścił filiżanki, ale udało mu się odstawić ją z powrotem na stolik.
   – Bogowie, co to za okropieństwo? – zapytał, wystawiając język, jakby w ten sposób mógł się szybciej pozbyć oparzenia.
   – Pierwsza zasada, jeśli uczysz się magii – zaczął od razu Ekari. – Kiedy jesteś osobą, korzystającą z jakiejkolwiek magii, nie możesz wzywać żadnych bogów!
   – So? Szemu? – spytał Ethereal, ale uświadomił sobie, że jego słowa mogą być niezrozumiałe, więc schował język. – Czemu? To z jakiegoś kodeksu czy co?
   – To nie jest żaden kodeks, tylko podstawowe zasady, coś typu: „Jak używać magii i się nie zabić” – wyjaśnił radosnym tonem Ekari, a Ethereal się skrzywił. – Pierwsza zasada jest taka, a nie inna, ponieważ bogowie to istoty tego, czego nazywamy właśnie magią. Są jej źródłem. Jeśli bawiąc się magią, przyzywasz boga, bóg może odpowiedzieć. A jeśli zaczynasz przyzywać ich wszystkich naraz... cóż, nie mogę powiedzieć, że to będzie miłe spotkanie.
   Po jego wypowiedzi zrobiło się cicho, kiedy Ethereal próbował przetrawić te słowa. Zawsze widział bogów raczej jako potężne istoty, czuwające nad światem, ale nie schodzące do niego. Czasem słyszał opowieści o tym, jak to bogowie zeszli z „góry”, czymkolwiek by ta „góra” nie była, by odwiedzić te liche istotki, które stworzyli, po to żeby im się pokazać, żeby uwierzyli, albo żeby ich zniszczyć, ale nigdy jakoś w to nie wierzył. A teraz proszę, mag mu powiedział, że tak się może stać.
   – Druga zasada – podjął po chwili przerwy Ekari – jest taka, że musisz znać własne ograniczenia. Gdybyś na przykład przez cały dzień, z minuty na minutę zmieniał postać, to w pszczołę, niedźwiedzia czy jakie tam jeszcze zwierzęta byś chciał, prawdopodobnie byś nie dotrwał następnego dnia i zamienił się w proch. Mówię prawdopodobnie, bo ja nie znam twoich ograniczeń. Tylko ty możesz je poznać.
   – Tej zasady nie zamierzam łamać – burknął Ethereal, spoglądając w sufit. Ku jego zdziwieniu, ten wymalowany był w gwiazdy. Zaczął się im przyglądać uważnie.
   – Magia to kształtowanie świata. Można nią kształtować wszystko, jeśli tylko wie się jak. Powiedziałbym, że raczej nie powinno się próbować zmieniać siebie, bo to ryzykowne, ale skoro akurat twoja magia na tym polega, to może to pominę...
   – I tak nie zamierzam próbować się zmieniać.
   – Ale też nie znaczy to, że można sobie zmieniać wszystko – ciągnął mag, ignorując wypowiedź Ethereala. – Jak chcesz coś zmienić, najpierw musisz to poznać. Inaczej może być ciężko z przeżyciem. To samo tyczy się ciebie. Jeśli chcesz się zmieniać i potem umieć wrócić do swojego pierwotnego ciała, powinieneś znać samego siebie. Jeśli chcesz się zmienić w jakieś zwierze, powinieneś je znać. Nie tylko wiedzieć jak wygląda, ale znać jego zachowanie. Wejść w jego głowę, poznać, jak myśli, jak czuje, co czuje.
   – Tylko po co niby? – prychnął chłopak, zaczynając bujać się na krześle i nadal wpatrując się w malunek. Znał się na mapach nieba i od razu zauważył, że obraz na suficie albo przedstawia zupełnie inne niebo niż to nad ich planetą, albo gwiazdki były malowane w losowych miejscach. Podejrzewał to drugie.
   – Jeśli czegoś nie znasz, nie zmieniasz tego! – powiedział ostro Władca Pogody, już wyraźnie oburzony zachowaniem swojego nowego ucznia. – A wszystko we wszechświecie ma znaczenie. Biorąc się za coś, czego nie umiesz, możesz wszystko zniszczyć!
   Ethereal tylko prychnął. Słuchał uważnie wyjaśnień maga, ale nie bardzo się nimi przejmował. Właściwie wszystko co mówił, było dość oczywiste, jeśli tylko miało się dość rozumu, by zająć się logicznie kwestią magii. Ethereal wolałby już przejść do ćwiczeń praktycznych, żeby już więcej nie zmieniać się w żadne stwory, gdy tylko zawładną nim jakieś silniejsze emocje, ale musiał przeczekać paplaninę Ekariego.
   Który chyba zorientował się, że uczeń ma go gdzieś.
   – Chciałbym, żebyś przestał mnie lekceważyć i od tej pory mówił do mnie mistrzu, a nie inaczej.
   – No chyba cię coś... – Ethereal spojrzał natychmiast na maga i umilkł w pół zdania, widząc surowe spojrzenie. Szybko ugryzł się w język, żeby czasem nie dokończyć. Ekari uniósł brwi.
   – Jak rozumiem, jednak nie chcesz zostać moim uczniem? A może tylko się przesłyszałem?
   – No dobrze... mistrzu – to słowo ledwo przeszło mu przez gardło, ale zmusił się do wypowiedzenia go.  Grymas pojawił się na jego twarzy. Nigdy do nikogo nie zwracał się w taki sposób, jakby podkreślał wyższą pozycję rozmówcy. Nawet gdy rozmawiał ze strażnikami, z generałem, nawet gdy raz zdarzyło mu się przebywać w obecności samego Króla. Ekari uśmiechnął się.
   – Od razu lepiej. Czy moje wyjaśnienia cię nudzą?
   Mag miał taką minę, jakby chciał powiedzieć, że jeśli odpowiedź będzie twierdząca, to wywali Ethereala za okno. Tyle że chłopak nie mógł odpowiedzieć inaczej, nie słowami, więc pokręcił tylko głową, mając nadzieję, że na jego twarzy nie widać wątpliwości.
   – Świetnie! Tak więc czwarta zasada odnosi się do walk między magami...

~*~

   – Nie jesteś niewidzialny – powtórzyła po raz enty Ignea, a Vol skrzywił się. Zastanawiał się, jakim cudem wcześniej udało mu się sprawić, że nikt go nie widział. Teraz wydawało mu się to straszliwie trudne.
   Po pierwsze, nie pamiętał które z zapisanych zdań to zaklęcie. Był pewien, że wcześniej było doskonale widoczne i krótkie, ale widząc tekst ciągnący się przez całe strony, zastanawiał się, czy pamięć czasem nie płata mu figli. Żadna z linijek nie wydawała mu się mniej bzdurna od poprzedniej. Przewrócił na następną stronę w nadziei, że tam może coś znajdzie, ale odkrył tylko jeszcze więcej niezrozumiałych słów.
   – To jest do bani, nic nie rozumiem! – warknął, uderzając się książką w czoło, jakby w ten sposób mógł sobie wbić wiedzę do głowy. – Nie odróżniam tych głupich uwag od zaklęć, a wszystko to zwykły bełkot!
   Cisnął ze złością książką, którą Ignea złapała, zanim oberwała nią w twarz. Otworzyła ją i przekartkowała, nie przyglądając się niczemu konkretnie, chyba tylko sprawdzała, jak to będzie wyglądać, gdy tak zrobi. Volowi wydawało się, że przez chwilę widział iskry przeskakujące między kartkami, ale gdy mrugnął, te zniknęły.
   – Ja też nie rozumiem ani słowa – powiedziała wesoło Ignea, zamykając książkę z trzaskiem. – Ale ja ich nie rozumiem, bo nie chcę. I nie potrzebuję. Magia, też mi coś!
   – Nie lubisz magii, prawda? – zapytał Vol, a jej mina momentalnie zmieniła się z radosnej na wściekłą. Szybko jednak przybrała obojętny wyraz.
   – Nie, nie lubię. I nie muszę lubić.
   – A czy mógłbym zapytać...
   – Nie – odpowiedziała, zanim dokończył i rzuciła mu książkę. – Idę na zwiad.
   Odrzuciła mu książkę i wyszła dumnym krokiem, zanim Vol zdążył cokolwiek powiedzieć. Chłopak zaklął pod nosem, przeklinając swoje wścibstwo. Za każdym razem kiedy miał wrażenie, że Ignea już zaczyna go lubić, musiał to psuć jakimś głupim pytaniem czy tekstem. Pacnął się w czoło. Kretyn, kretyn, kretyn! Czemu nie mógł czasem po prostu przemilczeć niektórych rzeczy?
   Podniósł księgę i zmusił się do czytania. Może chociaż uda mu się czegoś nauczyć, chociaż szczerze wątpił. Nadal każde słowo spowijał niezrozumiały chaos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz