Tajemnica Cieni - rozdział 21

Pieczęć Dusz

   Z bliska góry nie wydawały się już tak wielkie i piękne, z daleka robiły wiele większe wrażenie. Jakiś człowiek po drodze ostrzegł ich, że nie powinni się zapuszczać, bo grasują tam duchy i są bardzo niebezpieczne, zwłaszcza nocami. Kiedy okazało się, że ta informacja nie zniechęciła, a raczej zaciekawiła Oxyena, który teraz prowadził ich pochód, mężczyzna spróbował jeszcze raz, opowiadając im jakieś straszne opowieści. Twórca zbył go machnięciem głową i wyminął.
   Questa ocknęła się przed kilkoma chwilami, najwyraźniej wyczuwając bliskość własnej Pieczęci. Musa również czuła coś dziwnego, a po minach innych łatwo jej było zgadnąć, iż nie tylko ona. Nagle wszyscy stali się zaniepokojeni i dziwnie ociężali, ich kroki zwalniały z każdą chwilą, ale to nie zmęczenie ich teraz dopadło.
   – Rany – jęknął Eart, kiwając się na boki. Wyglądał, jakby był pijany i tak też się zachowywał. Złapał się za głowę. – Kiedyś powiedziałem, że tajemnice to słaba moc, jak dla mnie. Cofam to. Łeb mi pęka, od tych szeptów.
   – Jakich szeptów? – zapytała Musa, rozglądając się dookoła i nastawiając uszu, ale nic nie słyszała, prócz kwękania towarzyszy. Zupełnie nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Eart mruknął coś pod nosem.
   – Nie słyszysz ich. Powinnaś się cieszyć. Są straszne. Szepty i czasem też krzyki, przeraźliwe krzyki, słowa tysięcy, setek, milionów, niezliczonej ilości istot, żalących się i wylewających swoje sekrety z serc, przelewających je do świata, do Pieczęci... To boli. – Teraz już nie trzymał się za głowę, tylko zgiął się w pół i przyłożył pięść do miejsca, gdzie pod klatką piersiową, u każdego normalnego człowieka znajdowało się serce. U Twórcy zapewne też, skoro upierali się, że ludzie powstali sobie na ich obraz.
   Musa spojrzała przed siebie i zobaczyła, że Oxyen też się krzywi i ledwo idzie. Flora kroczyła niedaleko, w ciszy, co jakiś czas tylko popatrując na mijaną skałę czy drzewo. Nie odzywała się, w ogóle nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, jakby otoczyła się nieprzeniknioną barierą, choć niewidzialną. Musa nie chciała tego sprawdzać.
   Za to Questa kroczyła coraz to dumniejszym krokiem, jakby w ogóle nie dręczył jej ten ból, co innych Twórców i zapewne tak właśnie było. W końcu tutaj znajdowała się jej Pieczęć i trochę głupio by było, jakby i ona dostała zawrotów głowy, skoro w jakiś pokrętny sposób, jej własna siła broniła tego miejsca. Wręcz przeciwnie, Twórczyni wyglądała, jakby z każdą chwilą przybywało jej nowych sił.
   Nagle to się stało. Jak grom z jasnego nieba, Musa poczuła coś jakby uderzenie w głowę, choć zdawała sobie sprawę, że to nie jest uraz fizyczny. Przystanęła i złapała się za głowę, potrząsnęła nią, ale to nic nie dało. Nagle jej umysł otoczyła dziwna mgła, mgła składająca się z szeptów i już wiedziała, dlaczego tak a nie inaczej reagowali na to dwaj Twórcy. Jak oni to wytrzymywali?
   – Chodź do nas – odezwał się jeden z głosów, dziewczęcy i cichy, uroczy. – Chodź z nami. Nasza matka nie żyje, ojciec się jej pozbył, bo zbyt dużo wiedziała, o jego przeszłości, której chciał się pozbyć. Chodź z nami. Tato zabił mojego brata, gdy zaczął zadawać pytania, ale nikt tego nie wiedział. Myślano, że zmarł na śmiertelną chorobę. Chodź do nas. Potrzebuję cię, potrzebuję kogoś, kto żyje.
   – Idź z nami – rzekł inny, potężniejszy, ale brzmiący równie słabo męski głos. – Idź za nami. Gdy byłem mały, lubiłem niszczyć różne rzeczy i grać potem w chowanego, tak że wina spadała na kogo innego. Pójdź za nami. Teraz jestem miliarderem, a pełno osób pokutuje za me winy w więzieniu. Idź za nami.
   – Tutaj jestem, tutaj! – zawołała kolejna osoba, przebijając się głosem ponad pozostałe. – Podejdź! Ja jestem tu! Ja, ten któremu dano wieczność pod władzę, o ile tylko wypełni swoje zadanie i zniszczy królestwo. Tak, to właśnie ja, to ja! Nie zrobiłem tego, bo kochałem tamtą dziewczynę, za za karę muszę błądzić po bezkresie kosmosu! To ja! Ale nie żałuję, nie będę! To ja!
   Wszystkie dźwięki mieszały się ze sobą, gdy coraz więcej głosów wygłaszało swe tajemnice, swoje uczucia, najbardziej z wylewnych oświadczeń, które ukrywali w słych sercach, te mroczne i nie całkiem, te urocze i potworne, zatrzymujące serce z przestrachu i stawiające łzy w oczach. Świat pociemniał wokół niej, nie widziała niczego, słyszała tylko i wyłącznie głosy.
   A wtedy przez nie przebiło się łkanie i krzyki, już całkowicie realne, takie w każdym razie miała wrażenie. Ktoś objął ją ramionami, ktoś krzyczał nad jej głową słowa, które nie miały sensu, a jednak była w nich jakaś moc. Musa nie rozumiała słów, choć, jak każdy mieszkaniec magicznego wymiaru, miała dar rozumienia obcych języków.
   Naraz wszystko wróciło, a głosy ucichły. Musa zdała sobie sprawę, że leży na trawie, dysząc ciężko i otwierając szeroko oczy, by pochwycić jak najwięcej z otaczającego ją świata. Odetchnęła z ulgą, słysząc w głowie myśli – tylko i wyłącznie jej własne. Flora klęczała obok niej, płacząc cicho.
   – Co to było? – zapytała z przestrachem, trzęsąc się ze strachu. Musa podniosła się na łokciach i spojrzała na przyjaciółkę.
   Oxyen i Eart gwałtownie przerwali swoją przemowę w dziwacznym języku i zamilkli, spoglądając między sobą niepewnie. Questa za to prychnęła głośno i rozejrzała się po otaczających ich szczytach z nadzieją.
   – To były te szepty – oznajmił Oxyen, pomagając wstać Musie i przyglądając się obu czarodziejkom. – Nie powinnyście się raczej zbliżać do tego miejsca, dalej będzie jeszcze gorzej, im bliżej źródła, Pieczęci. Wracajcie do miasta, tam będziecie bezpieczniejsze.
   – Łazimy za wami tyle czasu, żeby teraz sobie po prostu odejść?! – oburzyła się nagle Musa. Oxyen spojrzał na nią, unosząc brwi. – O nie, mowy nie ma, nie zamierzam zostawić ratowania świata takim mazgajom jak wy!
   – Och, to świetnie – rzucił sarkastycznym tonem Oxyen, a Musa już zaczęła przeczuwać, że ma doskonały argument, którego nie da się poddać dyskusji i nie pomyliła się. – Skoro my, tacy wielcy mazgaje, co stworzyli świat, nie umieją go naprawić, tym bardziej nie zrobisz tego ty, kiedy zamienisz się w kupkę popiołu.
   – Kupkę popiołu? – powtórzyła zdziwiona Flora.
   – No nie dokładnie, ale mniej więcej – wyjaśnił Twórca rzeczowym tonem. – W rzeczywistości wygląda to wiele gorzej, ale chyba nie chcecie, żebym wam opisywał to wszystko. No wiecie, Pieczęć Dusz Questy, jest jedną z najpotężniejszych, a już z pewnością najmocniej oddziałuje na zwykłych śmiertelników. Tak w skrócie, to jak się do niej zbliżycie teraz, kiedy emanuje mocą, to wasze dusze wyrwą się z ciał i zostaną pochłonięte, no a ciała... powiedzmy tyle, że w jakiś sposób przestaną istnieć.
   – W jakiś sposób, to znaczy? – zaczęła dopytywać się Musa. Oxyen westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
   – I weź tu próbuj oszczędzić okropnie wyglądających szczegółów, to niee! I tak będą się dopytywać. Ciała rozerwą się na strzępy, na małe kawałeczki i rozlecą dookoła, co wygląda ohydnie i nie chcę tego kolejny raz oglądać, więc teraz wrócicie do tego miasta bez narzekania i jak nadal chcecie się z nami włóczyć, to poczekacie tam na nas. A jak jednak chcecie skończyć z życiem, to lepiej wybierzcie sobie bardziej estetyczny sposób. Tak więc wynocha mi stąd.
   Czarodziejki popatrzyły po sobie, a potem z niechęcią odpuściły i zawróciły w stronę miasta. Musa nadal miała lekkie zawroty głowy i wydawało jej się, że z daleka wołają ją wciąż jakieś głosy, które chcą, by do nich dołączyła, ale dziewczyna wiedziała, że to tylko echa szeptów, które wcześniej się do niej przedarły. Tym razem nie sprawiały jej bólu. Odepchnęła je od siebie i ruszyła za Florą.

~*~

   Tercea była najdziwniejszą osobą jaką dotąd spotkała Aichra, w każdym razie z wyglądu, bo charakterem z Ignis równać się nie mogła. Ale za normalną nie można było jej uznać.
   Jej przybycie poprzedziło utworzenie się wyrwy w otoczeniu, wyglądającej podobnie do tej, którą niechcący wytworzyła Aichra, ale jednak trochę inaczej, bowiem we wnętrzu tej nie widać było ciemności, lecz wirujące kolory, od których można było dostać zawrotów głowy.
   Osoba, która wyskoczyła z portalu, właściwie średnio przypominała osobę. Raczej robota, na którego ktoś nie skończył nakładać barw. Tercea była cała czarno-biała, jakby ktoś wyciągnął ją ze starego filmu i tylko kilka złotych przypinek wyróżniało się w jej wyglądzie. Ta ludzka jej część była poznaczona bielą, za to mechaniczne części, które miała, czyli połowa jej twarzy, wraz z okiem, prawa dłoń i obie nogi, niemal całkowicie zastąpione przez metalowe części, dominowały czernią i ciemną szarością. Na sobie miała fartuch, jaki noszą zwykle naukowcy albo raczej laboranci. Coś grzechotało jej w kieszeniach przy każdym ruchu, a Aichra była absolutnie pewna, że nie chce wiedzieć co to.
   Zaraz za nią z portalu wyskoczyło coś dziwnego, również jak ona, po części mechanicznego. Było wielkie o ponad połowę wyższe od najwyższej osoby, którą był Shade. Był to koń, w większości pokryty metalem. Jak jego pani, połowę pyska i wszystkie nogi miał mechaniczne, ale w przeciwieństwie do Tercei, części te zdawały się zlewać z jego zwykłym ciałem i nie wyróżniały się aż tak bardzo.
   Oochia cofnęła się gwałtownie, widząc takie zwierzę w swoim domu. Właściwie w ogrodzie, przyłączonym do jej domu, ale to było dla niej prawie to samo. Za to jej bracia przyglądali się koniowi z zachwytem, jednak żaden nie odważył się podejść bliżej. Zrobił to Shade, jednak Tercea zagrodziła mu drogę, dostrzegając jego zamiary.
   – Nie radzę, stratuje cię kopytami.
   – Nie, nie stratuje – odpowiedział jej spokojnie Shade, a w jego głosie brzmiała absolutna pewność. Tercea wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć, że jak coś się stanie, to nie jej wina i pozwoliła mu przejść.
   Koń spojrzał na Shade'a z wyższością, jakby chciał go ostrzec, by nie podchodził bliżej, ale ten go zignorował. Zwierzę już widocznie przygotowało się do ataku, ale gdy tylko Twórca stanął obok niego, koń jakby się przygarbił i cała pewność siebie go opuściła. Shade wyciągnął rękę i pogłaskał go po łbie.
   – Ale chyba nie zaprosiliście mnie tutaj, żeby się pogapić, nie? – odezwała się po chwili ciszy Tercea, doskonale wiedząc, że spojrzenia wszystkich koncentrują się na niej i jej wierzchowcu. Ignis uśmiechnęła się do niej.
   – A skądże. Potrzebujemy podwózki – rzuciła wesoło, zarzucając rękę na ramię Tercei i obejmując ją, do czego musiała stanąć na palcach, bo przyjaciółka była od niej wyższa. Jak większość osób, ale Ignis to chyba nie przeszkadzało. – A kogo miałabym o to poprosić, jeśli nie najlepszego w całym wszechświecie speca od portali, co?
   – Jeśli chcesz mnie udobruchać, to ci się udało – stwierdziła Tercea, również się szczerząc i Aichra zauważyła kilka pozłacanych i posrebrzanych zębów. Cud, że język był prawdziwy. – Dobra, dobra, załatwię wam przeskok, byle z daleka od policjantów. Nie cierpię ich, zawsze się mnie czepiają. „Otwieranie portali jest niedozwolone w tym miejscu bez zezwolenia” albo „Jak będziesz się tak dalej popisywać, to rozerwiesz czasoprzestrzeń” i inne tego typu bzdury. Tak jakby czasoprzestrzeń dało się rozerwać! Przecież nie da się rozerwać świata, to głupie.
   – Właściwie to się da, co nie? – Ignis rzuciła spojrzenie Aichrze, która poczerwieniała ze wstydu, na wspomnienie swojej porażki w czasie walki, ale nieśmiertelna nie zamierzała tego opisywać. – Potrzebuję, żeby ktoś nam załatwił przepustkę na planetę Domino, dasz radę to zrobić?
   – Przecież masz zakaz wstępu na Domino! – zawołała ze zdziwieniem Tercea, a Shade parsknął śmiechem, słysząc to. Koń od niego odskoczył na chwilę, żeby po chwili znów podejść i dać się pogłaskać. Chyba go polubił.
   – Co za zakaz wstępu? – zdziwiła się Aichra, a Ignis spiorunowała ją spojrzeniem za to pytanie. Shade, dalej chichrając się pod nosem, przeniósł na nią rozbawiony wzrok.
   – Tak dawno go otrzymała, że pewnie i tak już nie pamiętają, ale pewnie w aktach to mają – powiedział, nadal gładząc konia. – Cóż, dość dawno temu, Ignis wkręciła się na Domino w rebelię i tak się złożyło, że została ich przywódcą. To dziwne, że ją chcieli, ale mniejsza z tym. No i rebelianci starli się w władzami, a tak się stało, że wojskami dowodziła akurat Questa. To było z tych czasów, co się jeszcze nie znały. No i wojska się starły, był taki zaskok, że dowódcy obu armii to dziewczyny i na dodatek wyglądają tak samo.
   – I buntownicy przegrali?
   – Nie, właśnie nie. Zawarto sojusz, ale mimo że Questa pozwoliła pozostać buntownikom, Ignis dostała zakaz wstępu na Domino. Niby pod pretekstem, że nie może tam przebywać, bo niszczy Queście reputację, ale prawda jest taka, że tam jest Pieczęć i obecność w tym miejscu mocy Ignis mogłaby rozsadzić niezłą część planety, gdyby się zdekoncentrowała i uwolniła swoją moc.
   – Ale Ignis to nieśmiertelna – sprzeciwiła się Aichra. – Nie Twórczyni. Jak niby jej moc mogłaby poruszyć Pieczęć?
   – Bo mam część mocy Questy – odpowiedziała jej Ignis, wzruszając ramionami. – Znaczy nie że teraz, ogólnie ją mam. A Pieczęć Dusz, ukryta na Domino jest esencją mocy Questy. Trzy źródła z identyczną mocą to nigdy nie jest dobre połączenie. Jedna iskra i koniec.
   – Wasze powiązania są strasznie... skomplikowane – stwierdziła Aichra, przekrzywiając głowę. Odpowiedział jej cichy śmiech.
   – My to wiemy.
   Tercea zrozumiała, że to koniec rozmowy i ma teraz stworzyć portal. Poza tym wyglądało na to, że nie przepada za towarzystwem Oochii, tak samo Oochia nie przepadała za nią. Aichra pomyślała, że Ignis istotnie dobiera sobie dziwnych przyjaciół, którzy by do niej pasowali.
   Dziewczyna nie musiała zamykać oczu, nie musiała się wyjątkowo skupiać, właściwie tylko stanęła w miejscu i machnęła ręką, wpatrując się w jeden punkt, a powietrze przecięła gruba czarna krecha, która zaczęła się rozszerzać, a jej wnętrze zawirowało kolorami. Kolejny portal.
   – No to komu w drogę, temu w czas – zawołała wesoło Tercea, kiedy z brzegów portalu zaczęły się sypać iskry i niewielkie błyskawice energii. – Firma przewozowa Tercea S.A. Nie ponosi odpowiedzialności za żadne szkody na ciele, które nastąpią w wyniku podróżowania. Życzymy miłej podróży i polecamy się na przyszłość.
   – Ty nawet nie wiesz, co znaczy skrót S.A. – zauważyła Ignis, unosząc brwi.
   – Co z tego? Ty też nie. No, to wchodzisz do tego portalu czy mam go zamknąć i zostaniemy sobie na herbatce u naszej kochanej Oochii, która wprost promieniuje przyjaźnią na mój widok, a ja na jej?
   Jej głos wprost ociekał sarkazmem i było jasne że to opcja, której do wyboru nie mają, cokolwiek by Tercea powiedziała. Ignis też to wiedziała, bo pokazała przyjaciółce wszystkie zęby i wesoło wskoczyła w portal, a z jej kaptura dobiegł pisk. Aichra już zapomniała, że dziewczyna nosi ze sobą Nixa.
   Następny w kolejce ustawił się Shade, który odszedł od konia, a ten wysunął w jego stronę łeb, jakby było mu smutno, że musi się pożegnać. Twórca obdarzył go skinieniem głową, skłonił się teatralnie przed Terceą, która uniosła brwi, a potem dumnym krokiem wkroczył w portal i zniknął w wirze barw. Aichra została sama i niepewnie podeszła do portalu.
   – Em, czy to... na pewno dobrze działa? – zapytała nieco zbyt piskliwym tonem, jak na siebie. Odchrząknęła, ale to nie pomogło.
   – Spoko, żartowałam z tymi uszkodzeniami – rzuciła lekko Tercea i podniosła dłoń, żeby wskazać na zastąpioną maszyną połowę twarzy. – To nie od tego. Portale mogą spowodować tylko zawrót głowy, niewiele więcej. Ja się pokaleczyłam w swoim laboratorium, często mi tam coś wybucha.
   Aichra odnotowała w myślach, by nigdy nie wkroczyć do laboratorium Tercei. Nadal nie była pewna, ale wzięła głęboki oddech i szybko, żeby nie stracić odwagi, wkroczyła w portal. Świat wokół niej się rozmazał i zawirował milionem barw, w głowie jej się zakręciło, więc zamknęła oczy, by nie widzieć tego wszystkiego, ale pod jej powiekami i tak migały światła. Przez chwilę miała wrażenie że spada, że upadnie na ziemię i już nigdy się nie podniesie. A potem, niespodziewanie lekko wylądowała na czymś miękkim. Trawa.
   Podniosła się i otworzyła oczy. Otaczały ich góry, wysokie, wznoszące się do nieba, które już było ciemne. Zapadł wieczór, choć na Solarii nadal świeciło słońce. To jednak nic nie znaczyło, bo na tamtej planecie zawsze świeciło słońce. Aichra zastanawiała się, jak to jest, że mimo iż wszystkie te planety znajdują się w tym samym układzie, to jednak tylko Solaria ma trzy słońca. Wzruszyła ramionami i uznała, że to pewnie po prostu magia na tamtej planecie dotwarza na niebie dodatkowe dwa słońca, które płoną, gdy trzecie normalnie zachodzi, jak powinno.
   Rozejrzała się. Ignis i Shade stali niedaleko i czekali na nią, ale wpatrywali się w coś w dali. W trójkę osób, stojących między górami i rozglądających się dookoła, po szczytach. Aichra spojrzała gdzie indziej i zobaczyła dwie osoby oddalające się w stronę miasta. To te czarodziejki, które były wcześniej w ich grupie poszukiwawczej, gdy szukali Shade'a.
   – Głupie szepty – rzucił nagle Shade, krzywiąc się. Aichra myślała przez chwilę, że usłyszał jej myśli, ale przypomniała sobie, że to już niemożliwe. Ignis też się krzywiła.
   – Co za szepty? – zdziwiła się Aichra, zupełnie niczego nie słysząc. O czym oni mówili?
   – Od Pieczęci dobiegają szepty – odpowiedziała jej Ignis, dziwnie cichym i stłumionym głosem. Aichra i Shade spojrzeli na nią ze zdziwieniem, słysząc to. Ignis wyglądała na smutną, a to jej się zwykle nie zdarzało. Właściwie odkąd Aichra ją poznała, w ogóle nie widziała na jej twarzy wielu emocji. Drwinę i radość, beznamiętność, ale właściwie niewiele więcej.
   – Coś ci jest? – zapytał Shade. Ignis pokręciła głową.
   – Ja tylko... on tam jest. Słyszę go.
   Twarz Shade'a pociemniała. Dosłownie. Aichra znów żałowała, że nie może zobaczyć oczu, znajdujących się za okularami, ale Twórca ich nie zdejmował, mimo że były powyginane i podniszczone, co było dziełem Ignis.
   – Znajdźmy Pieczęć, zamieńmy wam ciała i zmywajmy się stąd – powiedział, jakby doskonale wiedział, co oznaczają słowa siostry i jakby były one skrajnie niebezpieczne. – Nie mam ochoty stanąć w środku armagedonu.
   – Trochę chyba na to za późno!
   Cała ich trójka odwróciła się w stronę, skąd dochodził głos. Nie był drwiący czy złośliwy, tylko rozczarowany. W powietrzu wisiała dziewczyna, otoczona płomieniami, a Aichra rozpoznała w niej Flain, w którą przemieniła się wcześniej Ignis. Mina Flain była smuta i z pozoru przyjazna, ale Aichra już wiedziała, że pozory mylą. Pamiętała, jak wypowiadała się o tej Twórczyni Ignis. „Lubi kantować we wszystkim.” To były właśnie słowa nieśmiertelnej, osoby, która nie umiała kłamać.
   Flain przez chwilę jeszcze wisiała w powietrzu, jakby chciała, żeby się napatrzyli i nacieszyli jej majestatem, po czym wdzięcznie opadła na ziemię. Shade gapił się na nią jak oniemiały, na to w każdym razie wskazywała jego mina. Aichra wzdrygnęła się, gdy wokół miejsca, gdzie wylądowały stopy Twórczyni, trawa natychmiast zajęła się ogniem i zmieniła w popiół.
   – O ile sobie przypominam, mieliśmy umowę – rzekła jedwabistym i uroczym tonem Flain.
   Aichra domyślała się, że ten głos, w połączeniu z olśniewającym wyglądem musiał powalać facetów na kolana i odbierać im zmysły, a kobiety pewnie onieśmielał. Na nią jednak nie dział i wiedziała dlaczego. Czuła bijącą od Flain magię i wiedziała, że to ona zapewnia ten efekt. A jako że Aichra posiadała moce zasysania magii, takie zaklęcia na nie nie działały, po prostu jej organizm i umysł odruchowo przechwytywał idące w jej stronę wiązki i zamieniał na nieszkodliwą energię, która rozchodziła się po otoczeniu.
   – W umowie tej było, że żaden Twórca nie wchodzi na teren innego bez uprzedzenia – ciągnęła dalej Flain, patrząc karcącym wzrokiem na Shade'a i Ignis, która stała z zaciętą miną. – A Domino to mój teren, dlaczego więc nic nie wiem, o waszym przybyciu?
   – Przepraszamy! – zawołał natychmiast Shade i chciał dodać coś jeszcze, ale Ignis uderzyła go łokciem w żebra, aż się skulił i zamilknął. Spiorunowała wzrokiem Flain.
   – Pewnie tego nie zauważyłaś, siedząc w swoim wygodnym domku, ale świat się wali – warknęła dziewczyna, patrząc się prosto w oczy Twórczyni. – Poza tym mamy gdzieś twoje pozwolenia. Kiedy wszyscy pójdziemy do piachu, będzie to bez znaczenia, teraz więc też jest.
   – Do piachu? – zdumiała się cicho Aichra. – Przecież jesteście wszyscy nieśmiertelni...
   – Nie dosłownie – prychnęła Ignis, po czym kontynuowała swoją tyradę: – Tak więc, jak sama się domyślasz, nic...
   Przerwał jej wściekły krzyk. Sama Ignis nagle zmieniła postać i z małej dziewczynki stała się ogromnym, śnieżnym tygrysem. W następnej chwili dokładnie taki sam stwór rzucił się na Flain i przygniótł ją do ziemi, rycząc wściekle. Czar Twórczyni Ognia prysł, gdy otoczyła się płomieniami, odpędzając od siebie zwierzę. Questa – bo to z całą pewnością była ona – odskoczyła, sycząc głośno. Przemieniła się znów w swoją postać, ale wyglądała inaczej, niż gdy Aichra widziała ją poprzednio. Nie z powodu wyglądu.
   Na twarzy Questy gościł wyraz bezgranicznej wściekłości i pogardy, to on tak bardzo ją zmieniał. Poza tym Aichra wyczuwała też, jak Twórczyni przekształca magię świata wokół siebie i otworzyła szerzej oczy. Nigdy niczego takiego nie czuła, nie miała nawet pojęcia, że coś takiego jest możliwe! Questę i Flain otoczył wiatr, targając ich ubraniami.
   Ignis krzyknęła głośno i ostrzegawczo, po czym złapała Aichrę za ramię i odciągnęła z całej siły do tyłu, jak najdalej. Dobrze zrobiła, bo w następnej chwili, w miejscu gdzie stała, buchnęły płomienie, cała ściana płomieni, wznosząca się coraz wyżej i wyżej, tańcząca wesoło, śmiertelnie niebezpieczna. Aichra zobaczyła trzy postaci, znikające za tą barierą, ale zanim zdołała do nich krzyknąć, Ignis znów ją pociągnęła.
   – Co ty robisz?! Trzeba im pomóc!
   – Wiem, to właśnie chcę zrobić – warknęła Ignis w odpowiedzi, dalej ją ciągnąc za sobą. – To walka Twórców, a Questa ma mój charakter. Nawet z moimi ograniczonymi mocami, w pobliżu Pieczęci może poruszyć niebo i ziemię. Jeśli będą się dalej tak tłukli, to wybiją tą planetę z układu, a potem ją rozsadzą.
   – To dlaczego od nich uciekamy?!
   – Bo potrzebna mi głupia Pieczęć, żeby wrócić do swojego ciała i przywrócić Queście rozum, który teraz muszę nosić ja! Tutaj! – zatrzymała się gwałtownie, puszczając Aichrę i rozglądając się, a jej wzrok zatrzymał się na niezbyt wielkim kamiennym głazie. – Tutaj jest Pieczęć. Wyciągnij ją!
   – JA?! Kiedy ja nie wiem, co robić.
   – Broni jej magia. Zbierz tę magię i tyle!
   Aichra nie była pewna czy to pomoże, ale widząc twarz Ignis, nie zamierzała odmówić. Biło od niej tyle emocji, że odmowa w ogóle nie wchodziła w grę. Dziewczyna skoncentrowała się i rzeczywiście wyczuła, że wokół głazu kłębi się więcej magii, niżeli gdziekolwiek indziej. Tak w każdym razie było, póki jej zmysły nie dotknęły miejsca, w którym wznosiła się teraz ściana ognia. Tam dopiero było magii! Przebijało to wszystko, co dotąd Aichra znała, nawet ogromną magiczną burzę.
   Wróciła myślami do głazu i zaczęła odciągać od niej magię, która, o dziwo, zaczęła stawiać jej opór. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło, ale i tak wiedziała, jak zadziałać. Po prostu zwiększyła nacisk swojej woli, a magia niechętnie, lecz ustąpiła. Wyczuła, że w to miejsce nie napływają kolejne pokłady energii i domyśliła się, że Ignis podniosła specjalnie barierę.
   W końcu odetchnęła głęboko, gdy wyczuła magiczną pustkę. Wypuściła z siebie ostatnie wiązki buntowniczej magii, która rozprysła się po otoczeniu. Ignis podeszła do kamienia i bezceremonialnie cisnęła w niego kulą ognia, a spod warstwy kurzu wyłonił się stary medalion. Pozłacany, zwykły cieniutki łańcuszek z zawieszoną na nim ośmioramienną gwiazdką z dwóch kwadratów. Niby zwykła rzecz, ale mocy od tego tyle biło, że aż zapierało dech w piersi. Ignis chwyciła medalik, po czym rzuciła się w stronę bitwy. Aichra ruszyła za nią, nie do końca wiedząc, w czym mogłaby jeszcze pomóc, ale i tak trzymając się za nieśmiertelną. Czuła jakąś dziwną chęć, by za nią iść, nie wiedziała czemu i niepokoiło ją to.
   Ignis przebiegła przez ogień, jakby go tam wcale nie było. Aichra zwyczajnie ściągnęła do siebie magię i zrobiła sobie przejście. A potem zatrzymała się gwałtownie, widząc, co znajdowało się w środku.
   Pięć osób, zapewne Twórców, unosiło się w powietrzu, a wokół nich żywioły toczyły wojnę na śmierć i życie. Wiatr szalał, niekontrolowany i niepowstrzymany, szarpiąc wszystkim i unosząc to w powietrze, nawet Ignis oderwał od ziemi. Sama ziemia się trzęsła, trawa wydłużała się i wyrastała wysoko ponad normę, czepiając się nóg Twórców, owijając się wokół nich i powoli zgniatając. Wszystkie te rośliny zabijał żywy ogień, bijący od Flain, która też dosłownie cała płonęła.
   Ignis ustabilizowała swój lot, gromadząc magię i podleciała, stając w powietrzu dokładnie między walczącymi. Jej głosy był tak donośny, że nawet Aichra, usiłująca utrzymać się na ziemi, ją usłyszała.
   – Dosyć tego! – krzyknęła ze złością, unosząc znalezioną Pieczęć, tak żeby wszyscy ją zobaczyli. – To nie czas na durnowate walki! Skończcie to!
   Trójka Twórców posłuchała jej, ale nie wyglądało na to, by przekonało to Twórczynie. Questa warknęła i rzuciła się na Flain, a obie zmieniły się w rozmazane plamy siebie i magii, toczącej się wokół nich. Kiedy Ignis mówiła o konflikcie między nimi nie żartowała – naprawdę potwornie się nienawidziły.
   Ignis spojrzała najpierw na dwójkę Twórców, którzy wylądowali niedaleko Aichry, a potem na kulę magii toczącą się w powietrzu i podjęła decyzję – śmignęła, znikając we wnętrzu, idąc w stronę serca bitwy. Aichra już chciała lecieć za nią, jakoś jej pomóc, ale ktoś położył rękę na jej ramieniu, powstrzymując ją. Odwróciła się i zobaczyła Shade'a.
   – Zostaw je – powiedział cicho. – To ich sprawy, powinny rozstrzygnąć je same. Poza tym nie zamierzasz chyba igrać ze śmiercią, prawda?
   Był Twórcą Śmierci. Życia też, ale Aichra pamiętała głównie ten pierwszy fakt. Wiedział co mówił. Nie warto się było mieszać do tej walki. Na pewno nie było warto.

~*~

   W zamieszaniu nie było wiele widać. Wszystko się rozmazywało, ogień walczył o lepsze ze wszystkim. Questa bowiem posiadła we władanie każdą sztukę magiczną, każdy żywioł był jej posłuszny, była przecież strażniczką wszelkich sekretów i nad nimi miała władzę.
   Ignis rozejrzała się rozpaczliwie po chaosie wokół niej, ściskając w dłoni złoty medalik i wreszcie zobaczyła osłaniającą się barierą Flain, przez którą Questa próbowała się przebić. Twórczyni Ognia już nie wyglądała na miłą i lekko poruszoną. Na jej twarzy widniał strach.
   – Questa! – Ignis stanęła przed siostrą, zasłaniając sobą Flain. Też jej nie znosiła, ale w tej chwili doskonale zdawała sobie sprawę, że są ważniejsze rzeczy, niż bitwa między nimi. Oczy Questy lśniły dziko.
   – Odsuń się – rzuciła zimnym głosem, nie należącym do niej. Takim głosem kiedyś swoje uwagi wyrażała Ignis. – Nie chcę cię skrzywdzić, ale zrobię to, jeśli nie zejdziesz mi z drogi. Muszę ją zniszczyć. Muszę!
   – Nie jesteś sobą! To nie twoje uczucia, ty nie czujesz nienawiści! Nie tak silnej, to nie ty! Posłuchaj mnie, Emit zamieniła nas ciałami! Musimy się z powrotem zamienić, bo...
   – Później! Najpierw ją zniszczę zasłużyła na to. I nie próbuj jej bronić! Oszukała nas, okłamała, zdradziła! Knuła przeciw nam, robiła sobie z ludzi armię! Zniewoliła im, kazała się czcić i ćwiczyć w walce, głodziła ich i kazała składać ich ostatnie zbiory w ofierze sobie! Robiła z nich niewolników! Nie tylko u siebie, zobaczyłam to wszystko w ich umysłach! Ona to robiła, miała nas gdzieś! Miała mnie gdzieś!
   – Rozumiem to, naprawdę rozumiem – zawołała Ignis, choć wiadomości nieco ją zaskoczyły. Wiedziała, że Flain jest okropna, ale żeby coś takiego, aż prawie pod miarę Emit? Tego się nie spodziewała. – I zniszczysz ją. Zrobisz sobie z nią co tylko chcesz, wywalisz daleko poza ten wymiar. Ale nie teraz! Teraz potrzebujemy jej do pomocy, bo trwa wojna! Potrzebujemy mnie w moim ciele i ciebie w twoim, więc weź Pieczęć i zamień nas ciałami, żeby znów było jak wcześniej!
   – Czuję się silna. Potężniejsza, niż wcześniej – rzekła Questa, spoglądając na swoje dłonie, jakby nie słyszała słów siostry. – Czuję, że mogę wszystko, że mogę zniszczyć każdego. I zamierzam zacząć od niej, więc odsuń się!
   – Nie zrobisz tego – powiedziała z całą pewnością Ignis, wpatrując się Queście w oczy. – Możesz zrobisz wiele, ale czegoś takiego nie zrobisz. Nie zaatakujesz mnie. Ja to wiem i ty to wiesz. Proszę... proszę weź Pieczęć i skoncentruj na niej moc. Chcę wrócić do siebie i wiem, że ty też tego chcesz, że te emocje cię przerażają, bo to nie jesteś ty. Proszę...
   W jej oczach stanęły łzy. Od dawna nie płakała, przysięgła sobie, że nigdy nie zrobi tego, nie bez bardzo ważnego powodu. Ale to był ważny powód. Questa spojrzała na nią i smutek błysnął w jej oczach. Przebił się przez złość, przez furię, przez obrzydzenie do Flain.
   – Proszę – powtórzyła Ignis cicho, widząc nadal niezdecydowanie siostry i wyciągnęła na dłoni w jej stronę Pieczęć. – Proszę zrób to i weź to przekleństwo ode mnie. Ja ciągle ich słyszę. Ich wszystkich. A jego najgłośniej. Nie chcę tego słyszeć, ale to mnie do tego zmusza. Proszę...
   Questa potrząsnęła głową, a jej twarz rozjaśniła się, jakby właśnie budziła się ze snu, który trwał zbyt długo. Położyła dłoń na wisiorku i Ignis poczuła, jak napływa do niego energia. Sama też się na tym skupiła, zamknęła nawet oczy i poczuła, jak Pieczęć jej odpowiada.
   Jej umysł nagle oczyścił się, to samo stało się z duszą, poczuła się, jakby zrzuciła z siebie jakiś potworny ciężar, z którego do tej pory nie zdawała sobie sprawy. Odetchnęła głęboko z ulgą, znów czują się jak ona sama, nie jak ktoś inny. O tak, była sobą. Jej myśli zaczęły wreszcie krążyć wokół bardziej przyziemnych spraw, już nie martwiła się wszystkim, nie czuła tylu rzeczy naraz, nie przejmowała się każdym swoim działaniem.
   Poczuła, że opada na ziemię, więc otworzyła oczy i przed sobą zobaczyła promienny uśmiech Questy, a za jej plecami, na trawie, leżała Flain, dysząc ciężko. Nie widać było jej twarzy, ale Ignis była pewna, że panuje na niej szok i przerażenie. Uśmiechnęła się na tą myśl drwiąco i tym razem żaden wewnętrzny głos nie powiedział jej, że jest to niemile u niej widziane.
   – To chyba twoje – powiedziała, zostawiając naszyjnik, na ręce siostry – Zatrzymaj go. Ja nadal go nie chcę.
   – Czyli ty wciąż... wciąż jesteś zła i się gniewasz, dlatego że... – zaczęła niepewnie Questa, przyglądając się gwiazdce.
   – Tak – odpowiedziała jej krótko Ignis, odwracając się do stojących niedaleko Twórców i Aichry. – Ale jeśli komuś o tym powiesz, zabiję cię. I będę miała gdzieś, że Twórców nie da się zabić. Nikt nie może wiedzieć. Absolutnie nikt.
   Nie czekała na odpowiedź siostry, tylko ruszyła wesołym i lekkim krokiem w stronę towarzyszy. Wreszcie czuła się swobodnie. Wreszcie była sobą i była wolna.
   Niech nikt nie wie, że ma inną stronę. Nikt. Jeśli się ktoś dowie... Nikt ma nie wiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz