Skoczek

Rozdział I


Wędrowiec (nie)idealny



   Eren uznawany był za idealnego, gdziekolwiek by się nie pojawił. W szkole miał najlepsze ze wszystkich oceny i był mądrzejszy od niemal wszystkich swoich kolegów razem wziętych, a nauczyciele wprost go kochali. Urodę odziedziczył po matce, która grała w wielu filmach i była wspaniałą modelką, zaś umysł miał po ojcu architekcie, który zbił majątek na swej pracy. Nie było nikogo, kto byłby w stanie dorównać jego zwinności i szybkości. A pomimo oczywistej fortuny swych rodziców, zarabiał sam na siebie. Łatwo więc było mówić o nim, jako o idealnym.
   On nie uważał się za takiego w żadnym calu. Zamknięty w sobie, analizował siebie w swoim umyśle i każdy kolejny puzzel tej układanki mówił mu, że całe jego otoczenie się myli. Każda kolejna część przedstawiała go w coraz bardziej ciemnym świetle, aż w końcu to światełko gasło, pozostawiając go w mroku.
   Spojrzał na sprawdzian, który nauczyciel położył na jego ławce i kolejny puzzel wskoczył na swoje miejsce. Najwyższa ocena, ani jednego błędu. Dostał nawet więcej punktów, niż było przewidywane, bo nauczyciel pochwalił jego mocno rozwinięte wypowiedzi, które były niezwykle trafne.
   Znowu oszukiwałeś, odezwało się jego sumienie, wciąż usiłując z nim walczyć. Było niezwykle wytrwałe, skoro pod tą masą okropności nadal żyło i miało się dobrze. Jesteś oszustem. Okropnym, parszywym oszustem. Gdybym był rzeczywistą osobą, nigdy bym się do ciebie nie zbliżył. Brzydzę się tobą. Tyle było osób na świecie, a ja musiałem trafić akurat na ciebie. Okropność.
   Wiem to od dawna. Wiedział też, że rozmawianie ze sobą nie jest przejawem normalności, a tym bardziej idealności, co jeszcze bardziej przemawiało za jego teorią, że wszyscy wokół są w błędzie co do niego. Ale muszę oszukiwać, wiesz to. Wzorowych uczniów nie sprawdza się na każdym kroku i nie patrzy na ręce.
   Twoje są tak czarne, że wygrywają z nocą w konkursie o największy mrok, rzuciło złośliwie sumienie. Eren nie zaprotestował. Nie potrzebował tego robić i nie chciał. Zgadzał się z tym punktem widzenia, bo to właściwie były nadal jego myśli.
   – Ej, stary! – krzyknął ktoś za jego plecami, a Eren powstrzymał się od jęknięcia. Skoro już o czerni mowa... – No nie, znów szóstka? Dałbyś kiedyś się popisać komuś innemu. Zobacz, ja mam tylko pięć. Jak mam się z tym czuć?
   – To idź sobie porównać z tymi, którzy dostali jedynkę – warknął na niego Eren, ale to zdanie zabrzmiało i tak jakoś wyjątkowo grzecznie. Skrzywił się.
   – A już myślałem, że może cię przebiłem – rzekł ze smutkiem ktoś inny i nagle obok niego w ławce, przysiadł się Cando, jedyna osoba, która nie irytowała Erena w tej klasie. A raczej najmniej irytowała. – Ale ty zawsze jednak zostaniesz największym kujonem. Coś taki nachmurzony? Och, zamknij się Fey! – krzyknął na kolegę z tyłu, a ten prychnął, ale rzeczywiście ucichł.
   – Ja... właściwie to nic takiego – skłamał Eren, ale jego aktorska natura wzięła górę, tak że każde jego słowo wyglądało teraz na najczystszą prawdę. Sumienie wydało jakiś dziwny dźwięk, ale nie odezwało się. – Mam trochę problemów w domu... z siostrą. Jest chora i martwię się o nią.
   Bo przecież Sheia jest mocno chora, zadrwił wewnętrzny głos. O ile przesadna chęć zdania studiów to choroba. Tak się przecież zachowują normalni studenci, ale ty oczywiście musiałeś sobie znaleźć powód do kłamstwa. Tak jakby prawda miała cię zabić...
   Prawda by mnie zabiła, odparował Eren.
   Tego akurat nie wiesz, panie wspaniały.
   – Widziałem ją ostatnio i rzeczywiście wyglądała niespecjalnie – mruknął Cando, marszcząc brwi. – Prawdę mówiąc to nawet gorzej niż „niespecjalnie". Co jej jest?
   – Nie wiemy – odpowiedział Eren, choć sumienie podsuwało już inne odpowiedzi: Nic. Jestem oszustem, a ona po prostu próbuje się wyrobić z nauką. Jestem głąbem. Kretynem. Wcale się nie martwię o siostrę, martwię się tylko o siebie. Coś takiego powinieneś powiedzieć. – Możliwe że to nic poważnego, ale i tak...
   – Martwisz się, domyślam się. Nic dziwnego. Gdyby to był mój brat, też bym się przejmował.
   Twój brat nie mógłby tego złapać, bo jest od ciebie młodszy, więc nie może być jeszcze studentem. Eren starał się ignorować coraz donośniejszy głos w swojej głowie. Uśmiechnął się słabo. Oszust!
   Na szczęście dzwonek uratował go od pytań przyjaciela. Szybko podniósł się z ławki, odniósł sprawdzian do zadowolonego nauczyciela i wymknął się z klasy, zanim ktokolwiek jeszcze wstał. Przecisnął się przez tłum uczniów wychodzących na przerwę, w biegu wyciągając kluczyki z samego dna plecaka i wypadł na zewnątrz, oddychając głęboko świeżym powietrzem.
   Zawsze ta ucieczka, prychnęło sumienie. Tak jakbyś jeden raz nie mógł wyjść skądś normalnie, tylko za każdym razem w pośpiechu, jakby cię goniła chorda demonów. Ale demony raczej się przeciw jednemu ze swoich nie zwrócą.
   Eren nie zwracał na niego uwagi, przeszukując wzrokiem parking. Stało tu kilka samochodów, ale wiele więcej było rowerów, bo przecież nie każdego stać było na pojazd o czterech kołach. Eren też należał do tych osób, które samochodu nie posiadały na własność, ale rowerem nigdy jeszcze do szkoły nie przyjechał.
   Zmarszczył brwi, nie dostrzegając swojego wspaniałego czerwonego motoru, który powinien się rzucać z daleka w oczy. Przeszedł raz wzdłuż parkingu, zaglądając za samochody czy aby za którymś z nich nie ukrył się jego pojazd, choć doskonale wiedział, że tak nie było. Westchnął i ruszył w stronę budki strażnika. Mężczyzna w środku jak zwykle czytał gazetę i słuchał głośno muzyki. Eren wątpił, by ten człowiek mógł mu pomóc, ale i tak musiał zapytać.
   – Ej, panie Muzyk – warknął, uderzając pięścią w drzwi, a strażnik podskoczył i spojrzał na niego tak, jakby pierwszy raz w życiu widział kogoś tak młodego.
   – Tak, słucham cię – powiedział nerwowo strażnik o nazwisku Muzyk, jednym uchem odwracając się do Erena, ale widać było, że drugim nadal śledzi swoja ukochaną muzykę. Chłopak westchnął.
   – Motor. Przyjechałem nim dzisiaj i nigdzie go nie ma. Nie widział może pan, żeby ktoś go... uhm... zabierał?
   – Motor, motor – mruknął Muzyk, jakby nigdy nie słyszał o takim wynalazku. Odwrócił się i wyjął z szuflady swojego biurka notes i długopis. – Jaka marka? Kolor? Wygląd? Dokumenty?
   – Na litość boską, na tym parkingu był tylko jeden motor! – warknął Eren, tracąc cierpliwość, której i tak miał mało. – I był nim mój motor! Widywał go pan codziennie! Podobno jest pan tutaj strażnikiem i ma pan pilnować, żeby nic nie ginęło. Więc dlaczego mój motor, którego właściwie nie da się przegapić, nagle wyparował?
   – Proszę się uspokoić – rzekł surowym tonem Muzyk, prostując się nagle. Widać Eren zdołał jakimś cudem urazić jego dumę. – Jeśli rzeczywiście zaginął pański motor, znajdziemy go. Lecz jeśli się pan pomylił...
   – Tak, na pewno się pomyliłem – odparł sarkastycznie Eren. – Zapomniałem, że przyszedłem do szkoły na pieszo i bez powodu zabrałem ze sobą kluczyki do motoru. Przecież to całkowicie logiczne!
   Strażnik chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Eren nie zamierzał słuchać. Wyszedł z budki, trzaskając za sobą drzwiami. Schował kluczyki do kieszeni i złorzecząc pod nosem Muzykowi, skierował się w stronę bramy. Może i nie przyszedł na pieszo do szkoły, ale najwyraźniej w ten sposób było mu dane wrócić. Zacisnął zęby ze złości.
   Dzień był zimny i nic dziwnego. Eren owinął się szalem, ale miał niewiele więcej. Jeżdżąc motorem przyzwyczaił się, że nie potrzeba mu żadnych grubych kurtek czy rękawiczek, bo mógł szybko wrócić do domu i zaszyć się w swoim ciepłym pokoju.
   Gdy szedł, ludzie przyglądali się mu i odsuwali, jakby mogli się zarazić. Eren się im nie dziwił. Sam jego wygląd mówił, że nie jest bezpieczną osobą. Co prawda liczne tatuaże na rękach były zakryte przez rękawy kurtki, ale nadal widać było ich zakończenia na zewnętrznych stronach dłoni. Poza tym miał po części czerwone włosy, ustawione mocno na żelu, no i trochę kolczyków w uszach. Na fakt, że uszy były szpiczaste jakoś nikt nie zwracał uwagi. Ostatnio po okolicy kręciło się wielu dziwnych fanów fantasy.
   Eren zamyślił się. Sam do nich nie należał, jego szpiczaste uszy wpisane były w geny. Pamiętał, jak kiedyś rodzice się nawet o to kłócili, bo przecież zauważyliby, gdyby ktoś w ich rodzinie wcześniej miał uszy tak dziwnego kształtu. W końcu uznali, że to jakiś defekt genetyczny, ale sam Eren nie był tego taki pewien. Odruchowo uniósł rękę i złapał się za płatek ucha.
   Może to z powodu tego, co umiem, pomyślał niepewnie, kopiąc kamyk, który napatoczył mu się pod nogę. Może to dlatego, że jestem taki inny w środku, to muszę być też taki inny na zewnątrz.
   A może po prostu to defekt genetyczny, warknęło głośno jego sumienie. Już nie jesteś taki wyjątkowy, się tak nie wywyższaj. Dobrze, że ci zniknął ten motor. Wreszcie możesz się poczuć jak ktoś, kogo nie stać na kradzież motoru i dokumentów do niego.
   To nie była kradzież! Jak w ogóle możesz to tak nazywać? Gdyby nie ja, ten motor by zniknął razem z całą resztą, tuż po przebudzeniu tego gościa... jak on się nazywał? Chyba jakoś na ka...
   To była Karen, podpowiedziało usłużnie sumienie. Karen Taylei. To była dziewczyna, a nie żaden „gość". Użyłbyś czasem swojego mózgu. Po coś go masz w tym łbie. Mógłbym ci nawet przeczytać instrukcję, jak go uruchomić, bo chyba tego nie wiesz.
   Jestem dla siebie równie miły, co zawsze, zauważył Eren, nie patrząc dokąd właściwie idzie i potrącając przypadkowych ludzi. Ale w sumie bycie miłym raczej nigdy nie leżało w mojej naturze. Gdy tak było, nie bogaciłbym się w taki sposób.
   Handel magicznymi przedmiotami naprawdę jest podejrzanym źródłem dochodów, przytaknął mu wewnętrzny głos. Zwłaszcza, że mogą być niebezpieczne.
   Och, weź się przymknij. Wiesz dobrze, że sprawdziłem wszystkie i sprzedałem tylko te, po których nie było widać za bardzo magii.
   Magiczny spinacz! Ta starsza pani była zachwycona, że nigdy nie kończą się w nim zszywki!
   Siedź. Cicho. Tam.
   Albo te wrotki, które dostosowują się rozmiarem do tego, kto je nosi. To wcale nie było podejrzane.
   Zamknij. Się.
   Och, dzbanek bez dna był najlepszy. Powinieneś go sobie zatrzymać. Mógłbyś brać na wycieczki tyle alkoholu, ile ci się spodoba i nim handlować, a nauczyciele by się nie zorientowali.
   Nie piję. Ty też nie.
   Ale inni piją, bracie.
   Zanim zdążył pokłócić się sam ze sobą o zachowanie granic w pewnych dziedzinach życia, ktoś na niego wreszcie wpadł. Eren, nieprzygotowany na zderzenie, zachwiał się i upadł na zimny chodnik. Mróz przeniknął przez całe jego ciało. Miał dosyć tego dnia.
   – Powinieneś uważać, jak chodzisz – powiedział z pewnym mężczyzna, który go potrącił. Eren nawet na niego nie spojrzał, tylko sam się podniósł, ignorując wyciągniętą ku niemu rękę. Kiedy się odwrócił, żeby rzucić jakąś złośliwą uwagą, nieznajomy już zniknął.
   Wrócił do domu cały zziębnięty, nie witając się z siostrą, która siedziała w salonie, otoczona stosami notatek, wymijając bez słowa ojca, który siedział nad jakimiś projektami i nawet nie zauważając matki, krzątającej się w kuchni, z której dochodziły smakowite zapachy, również nieobdarzone uwagą Erena.
   Chłopak wpadł do swojego pokoju, zamknął drzwi na kilka zamków i rzucił się na łóżko, nawet się nie przebierając. Głupi dzień, pomyślał, wpatrując się w sufit, na którym białe kropki wyglądały niczym gwiazdy. Kiedyś zażyczył sobie mieć czarny sufit, a potem z nudów rzucał w niego kredą. Wyglądało to teraz całkiem ładnie.
   I pewnie zamierzasz iść spać, co? Eren westchnął. A już miał nadzieję, że i sumienie zamilknie, kiedy znajdzie się u siebie. Zwykle tak się działo, jednak nie zawsze.
   Tak, właśnie to zamierzałem zrobić, przyznał, kiwając odruchowo głową. Gdy zdał sobie z tego sprawę, natychmiast przestał.
   Nie umiesz się pogodzić z tym, że nikt cię nie lubi i uciekasz w sny? Bardzo to dorosłe.
   Oj, zamknij się już.
   Otoczyła go ciemność. Był zmęczony, nie potrzebował dużo czasu, żeby po prostu zasnąć. Z początku po prostu unosił się w mroku, nie czując absolutnie nic. Tak było zawsze. Przygotował się na uderzenie szarości.
   Wylądował na ulicy wyłożonej szarą kostką, po której obu stronach wznosiły się najróżniejsze domy, zaś sama ulica nie miała początku ani końca. Spojrzał na siebie i zobaczył, że sam również jest wyprany z kolorów. Jedyne barwy, jakie mogły się tu pojawić, pojawiały się w oknach domów, ale i to rzadko kiedy, bo najczęściej widać było w nich tylko zasłony.
   Eren ruszył przed siebie. Zawsze lądował w innym miejscu i nigdy nie dane mu było zobaczyć dwa razy tego samego domu, choć czasem miał ochotę odwiedzić jakiś ponownie. Jedne z drzwi zaskrzypiały niepokojąco, a że Eren nie miał ochoty wchodzić do wyglądającego strasznie domu, przyspieszył kroku.
   Czasami uwielbiał te wyprawy, czasem ich nienawidził. Czasem po prostu musiał przestać myśleć normalnie i wkraczał w świat, w którym zwykła logika zwyczajnie nie istniała. Rozejrzał się dookoła i spojrzał na niewielki domek z drewna, którego dach obwieszony był światełkami, co prawda szarymi jak wszystko inne, ale jednak.
   Spodobał mu się ten dom, podszedł więc do drzwi. Nie musiał nawet pukać. Zwykli ludzie czasem trafiali na ulicę i potrzebowali pozwolenia, by wejść do czyjegokolwiek snu, ale Erena same przyciągały, gdy tylko zanadto się zbliżył. Drzwi otworzyły się i zanim zdążył się zorientować, wpadł w wir kolorów cudzego umysłu.
   Wylądował na czymś miękkim, co było zaskoczeniem, bo zwykle upadał na ziemię czy jakąś posadzkę, raz nawet upadł na dach i pewnie by się zabił, gdyby nie fakt, że był we śnie. Zamrugał i podniósł się, po czym roześmiał bezgłośnie, gdy zdał sobie sprawę, że leży w łóżku.
   Z fizycznego punktu widzenia nadal przebywał w swoim pokoju, jednak jego psychika znajdowała się w cudzym śnie. To było trochę pokręcone, wolał się nad tym nie głowić. Wstał z łóżka, żeby zobaczyć, że znajduje się w niewielkim przytulnym pomieszczeniu, coś jak w chatce w górach. Rozmarzył się przez chwilę, po czym wyszedł na zewnątrz.
   – Cześć! – Od razu rzuciła się na niego jakaś dziewczyna, a on odruchowo podskoczył i cofnął się, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby wrócić do pokoju. – To taki radosny dzień! Miło, że ktoś jeszcze do nas dołączy! Chodź, miejsce już na ciebie czeka.
   I nie pytając go o zdanie, złapała go za ramię i poprowadziła korytarzem. Nie miał wyboru, bo uścisk miała żelazny, więc poszedł za nią. Dziewczyna była niższa i ciągnęła go w dół, przez co musiał iść skulony, ale przynajmniej nie zahaczał nastawionymi na żel włosami o lampy, wiszące nadzwyczaj nisko.
   – To bardzo miło, że ktoś nas odwiedził – rzekła dziewczyna, a Eren miał wrażenie, że już to słyszał. – Tak mało osób do mnie przychodzi, a nie wiem dlaczego. Tak jakbym była brzydka albo niemiła. Czy ja jestem brzydka albo niemiła?
   – N... nie. Oczywiście, że n... nie – wydukał Eren, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć. Był kompletnie zdezorientowany, nie miał czasu przyjrzeć się dziewczynie, a co dopiero ją ocenić. Znajdował się w jej towarzystwie może z minutę.
   – No a poza wszystkim, tutaj trudno to ocenić – dodała, jakby nie usłyszała wypowiedzi Erena. Czemu ten korytarz musiał być taki długi. – Jestem nachalna? Oczywiście, że jestem. Nikt nie mógłby temu zaprzeczyć. To pewnie dlatego nie przychodzą. No i dlatego, że tyle gadam. Ale sekretów nie wygaduję, słowo! O, jesteśmy. Zobacz, jak ładnie!
   To akurat Eren musiał przyznać – było ładnie. Podłoga wyłożona była grubym i miękkim białym dywanem, który przypominał nieco puch śniegu. Ściany ozdobione były przeróżnymi obrazami, przedstawiającymi wspaniałe krajobrazy i ludzkie twarze, zaś okienko pokazywało zaśnieżone góry, co potwierdziło przypuszczenia Erena. Na kominku płonął wesoło ogień, a przy nim, na ziemi bądź fotelach siedziało kilkanaście osób i ogrzewało się. Jeden dzieciak odwrócił się, gdy drzwi się otworzyły.
   – Opowiadamy straszne historie – powiedział, unosząc ręce i machając palcami, jakby chciał ich przestraszyć. Dziewczyna zaśmiała się.
   – Nie, Tey, opowiadamy po prostu historie – powiedziała, machając na niego palcem z naganą, jednak jej uśmiech na twarzy kontrastował z tym gestem. Chłopiec zaśmiał się.
   – Kto to? – zapytał, wskazując bezczelnie na Erena. Ten pokazał mu zęby, na co chłopcu zbladła wesoła mina. Uśmiech Erena działał tak na wszystkich, dlatego starał się uśmiechać regularnie. – Nie wygląda, jak jeden z nas. Wygląda... dziwnie.
   – Nie bądź niemiły – syknęła dziewczyna, rzucając mu karcące spojrzenie, a potem odwróciła się do Erena. – Przepraszam za nich. Są tacy mali i nie do końca jeszcze rozumieją, co jest miłe, a co niekoniecznie. Proszę, możesz usiąść. Skąd jesteś?
   – E... to znaczy? – spytał Eren, nadal stojąc w wejściu i nie wiedząc, jak się zachować. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
   – Z którego okresu czasu? Z której planety? Mały Tey pochodzi z piątego wieku planety Yoei. Nie mieli tam nawet własnego języka, porozumiewali się chrząknięciami. Trochę trwało, aż nauczył się normalnie mówić. Alki jest z roku pięć tysięcznego w liczeniu kosmosu i była w tylu miejscach, że nie wie nawet, z jakiej pochodzi planety. Rralie jest z Ziemi, z roku dwa tysiące dwudziestego. Trochę trwało, nim przyzwyczaił się do tego, że tutaj nie ma elektroniki. No a ty? Skąd jesteś?
   – E... no z Ziemi. Je... jeszcze odkryto za mało planet w kosmosie i życie na nich nie... Jak to w ogóle możliwe, żeby były tu osoby z innych... ach, no tak, przecież to sen, no i... jasne... jasne. Sen, śpię, a to... ty jesteś śniącą?
   – Och, jesteś Wędrowcem – rzekła zdziwiona dziewczyna, a w jej oczach zapaliły się wesołe ogniki. Eren znał ten wyraz twarzy. Jego siostra taki miała, gdy wpadł jej do głowy jakiś pomysł, cofnął się więc przezornie. – To wspaniale! Tylko raz miałam takiego gościa. To było już dawno, a on był trochę gburem, ale tak wspaniale opowiadał... Opowiedz nam coś. Prosimy.
   Eren nie bardzo wiedział co niby miałby opowiedzieć. Dziewczyna pociągnęła go w stronę kominka i usiadła na dywanie, a jemu wskazała fotel, z którego natychmiast zsunął się chłopiec, zapewne Rralie bo wyglądał podobnie do ludzi, których widywał Eren na co dzień, choć trochę mniej dziwnie. Chłopak wręcz czuł, że temu dzieciakowi bardzo brak telefonu w ręce.
   Usiadł na wolnym miejscu i zastanowił się chwilę, doskonale zdając sobie sprawę z wlepionych w niego spojrzeń. Nic mu nie przychodziło do głowy, jakby nagle umysł zapragnął odzyskać wolność i przestał z nim współpracować.
   – Ja... ja to właściwie nie bardzo umiem... – próbował zacząć, ale dzieciaki natychmiast go zakrzyczały. Skrzywił się i nagle do głowy przyszła mu straszna myśl, a jako że innej nie miał... – Dobra, chcecie opowieści, to będziecie ją mieli. Kiedyś, dawno dawno temu istniał sobie świat. Był to bardzo ładny świat, w którym każdy mógł mieć czego tylko zapragnął.
   – Nuda – burknął Tey, ale Eren zignorował jego słowa. Skoro chłopiec chciał strasznej historii, to właśnie ją zamierzał podarować mu Eren.
   – Jednak ludzie jak to ludzie, zawsze będą tworzyć problemy i kłócić się wiecznie, taka bowiem jest natura. I zdarzyło się tak, że dwoje największych artystów, wspaniałych w tworzeniu nowych rzeczy, poróżniło się straszliwie między sobą, o to, który z nich lepszy jest w tym stwarzaniu. Żaden z nich nie mógł przyjąć do wiadomości, że ten drugi może być równie zdolny. I zrobili konkurs, w którym porównać mieli swoje umiejętności, a inni ludzie mieliby ich ocenić.
   – Znam to – prychnęła Alki. – Jeden z nich wygrał i zabił drugiego w złości, a potem zrozumiał błąd i stworzył go od nowa.
   – Niezupełnie – zaprzeczył Eren, kręcąc głową, a kolczyki w jego uszach zadzwoniły dziwnie. – Najpierw stworzyli po jednym zwierzęciu, tak na początek. Pierwszy z nich, oczarowany siłą ognia, jego potęgą ale także i dobrocią, z płomieni samych stworzył istotę, której skrzydła palić się miały wiecznie, która swym śpiewem wlewała ciepło ognia w serca ludzkie, ale która też skrzekiem mogła spalić je na popiół. Drugi zaś uraczył się powietrzem i tym, jak niepozorną ma on formę. Z chmur ukształtował więc istotę wielką i potężną, lecz której nikt zobaczyć nie mógł, bowiem była ona częścią powietrza. Potrafiła ona wpłynąć na pogodę, rozgonić chmury bądź sprowadzić potężne burze.
 Ludzie nie potrafili ocenić, które z tych zwierząt było lepszym tworem, oba bowiem budziły tak wielki zachwyt jak i niepokój. Nieucieszeni werdyktem remisu artyści postanowili stworzyć coś jeszcze. Dwa wielkie wynalazki, które mogłyby poprawić życie i przyspieszyć wszystkim przemieszczanie się.
 Pierwszy z nich postanowił tym razem zainspirować się żywiołem ziemi, by to po niej można było się przemieszczać i stworzył pojazd najpierw na dwóch, później aż na czterech kołach. Stabilny i mocny, którym można by pokonać naprawdę wielkie odległości. Drugi za to skupił się na wodzie i na niej potędze postawił wielką skrzynię, a potem zmienił ją tak, że mogła się na wodzie unosić i przenosić po niej naprawdę wiele rzeczy.
 I znów nikt nie wiedział, jaki werdykt wydać. Pomysły zaczynały się robić coraz bardziej ekstremalne i nikt nie chciał ciągnąć tego konkursu, jednak wiadome było, że zwycięzcy uczciwie wyłonić się nie da, a nikt nie chciał się wtedy kłamstwem kierować, bowiem każde kłamstwo odbierało cząstkę mocy tworzenia, którą wszyscy cenili.
 Tak zaczęła się trzecia runda, a artyści pozwolili się porwać na coś, czego nikt nigdy wcześniej nie próbował – zapragnęli stworzyć nowe światy. Nie okazało się to tak proste, jak im się wcześniej wydawało, ale jednak udało im się to. Pierwszy z nich stworzył świat w małej, malutkiej kropelce wody, umieszczonej na liściu kwiatka. Gdy się do niej zajrzało, można było wniknąć wzrokiem do owego świata i podziwiać jego maleńkie ale wspaniałe cuda.
 Widząc to drugi zapragnął go przebić i stworzyć jeszcze wspanialszy świat, jednak wiele większy, który mógłby nawet zastąpić ów obecny, w którym mieszkali. I stało się tak, że dostał to, czego chciał, nawet zbyt dokładnie. W swej zazdrości przypadkiem zaczął zastępować obecny świat swymi wymysłami i odbierać ludziom ich moce, marzenia, a w końcu i życia. Gdy się zorientował w swym błędzie, było już zbyt późno, by przerwać.
 Wtedy przybiegł do niego pierwszy artysta, błagając go, by ten skończył, a jeśli by to zrobił, dostałby wygraną w konkursie i nikt nie mógłby już podważyć jego wyższości. Bowiem pierwszy artysta, choć dumny, gotów był się poddać, byle ocalić ludzi.
 Jednak drugi, słysząc to tylko się rozzłościł i cały proces swej twórczości przyspieszył. Nie chciał wygrać na czyichś warunkach, chciał zasłużyć na swą wygraną, nawet jeśli miałby zniszczyć swój świat. W przypływie gniewu zabił wszystkich, włącznie z pierwszym artystą i pogrążył cały świat w mroku, sam również nim się stając.
 Powiadają, że nadal czai się w mroku, obwiniając o wszystko nowo powstały świat, w którym żyją teraz ludzie bez zdolności tworzenia czegokolwiek. Wychodzi czasem, gdy ciemności ogarniają świat i porywa małe niegrzeczne dzieci, żeby wyrwać z nich dusze i na nich tworzyć nowe rzeczy. Zawsze czai się w mroku i jest w stanie swymi oczami przejrzeć dusze, tak więc strzeżcie się. Nigdy nie wiadomo, czy nie przygląda się z jakiegoś kąta i nie podsłuchuje.
   Po jego słowach zapadła cisza. Eren się nie dziwił. Tę historię opowiedziała mu kiedyś siostra, kiedy był jeszcze młodszy. Leżał chyba wtedy chory w łóżku, narzekał ciągle na wszystko i nie chciał brać lekarstw. Tak więc Sheia postanowiła go nastraszyć i opowiedziała mu tą jakże wesołą bajkę na dobranoc. Nie mógł potem spać przez dobre kilka nocy, co może i było dobre, bo przynajmniej nie wyciągał nic przypadkowego ze swoich snów.
   – To była dobra opowieść – powiedziała nieco drżącym głosem dziewczynka, do której należał sen, a Eren nagle poczuł przypływ wyrzutów sumienia. Dziewczynka wyciągnęła do niego rękę, w której nagle pojawił się czerwony kamyk, pulsujący dziwnym światłem. – Naprawdę dobra. Straszna. Ale dobra. Za twój wysiłek.
   – Kamyk?
   – Za każdą historię jest nagroda – powiedziała dziewczynka, rozglądając się dookoła. Włożyła mu kamień w dłoń i zacisnęła na nim jego palce. – Czerwony kamień, to kamień czegoś dobrego. Świetnego. Czasem nawet idealnego. To była taka historia. Należy ci się.
   Erenowi się to nie spodobało. Znowu to samo. Nienawidził słowa „idealny" i właśnie miał zamiar to powiedzieć, kiedy coś szarpnęło jego zmysłami, a jego postać w śnie zaczęła się rozmazywać. Dziewczynka szybko cofnęła się od niego.
   W jednej chwili był wciąż w tym przytulnym pokoju, siedząc w fotelu, a w następnej dyszał ciężko i spoglądał na gwiezdny sufit swojego pokoju. Zamrugał, zdając sobie sprawę, że coś go obudziło, bo sam raczej nie byłby w stanie tak wypaść ze snu.
   Podniósł się na łokciach i rozejrzał, ale nigdzie nie dostrzegał nic podejrzanego. I wtedy jego uszy zaatakowało przeraźliwe płaczliwe wycie, dochodzące od strony okna. Wstał i otworzył je, żeby zobaczyć co się stało. Wtedy też zdał sobie sprawę, że nadal ściska w dłoni kamień. Przyjrzał się mu i jego niezwykłej czerwieni.
   Idealny...
   Z początku chciał po prostu wywalić go do kosza, ale nie był gotów się do czegoś takiego posunąć, więc wrzucił go do jednego z pudełek, stojących na jego biurku, z myślą, że może już nigdy go stamtąd nie wyciągnie. A potem wycie się powtórzyło.
   Na ulicy stał już tłum gapiów, jednak nie było ich na tyle wielu, by zasłonić Erenowi widok z okna, a gdy zobaczył, co się stało, serce podeszło mu do gardła. Jakaś matka klęczała i wylewała łzy, trzymając na kolanach zakrwawione ciało chłopca, niewątpliwie własnego syna. Który już nie żył. Wokół było zbyt czerwono, by mógł to przeżyć.
   Przyczyna jego śmierci stała nieco dalej. Wpakowany w jedną z potężnych lamp, oświetlających ulicę, leżał pokrzywiony i zniszczony motor, dokładnie ten sam, który całkiem niedawno zaginął Erenowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz