Skoczek

Rozdział II


Czego się boisz?



   Eren wyszedł z komisariatu policji, otwierając sobie drzwi kopniakiem. Był już późny wieczór. Pół dnia. Zmarnował całe pół dnia, siedząc przed irytującym policjantem i odpowiadając na pytania, a teraz jeszcze musiał wrócić do domu na pieszo. Znowu. Jego motor został zatrzymany, żeby można było coś tam w nim zbadać. Eren modlił się cicho, żeby przestał działać, bo przy takich zniszczeniach podejrzane by było, gdyby nadal mógł normalnie jeździć.
   – Ej, młody!
   Odwrócił się i zobaczył Sheię, wyglądającą z okna pasażera w samochodzie, zaparkowanym przy krawężniku. Za kierownicą siedział jakiś mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych, pewnie jej kumpel albo chłopak, który razem z nią studiował. Eren stracił już rachubę w liczeniu facetów, którzy się z nią zadawali. Jego licznik zatrzymał się po setce.
   – Co robiłeś na posterunku? – zapytała złośliwie, ale jej ostry głos był słabszy przez zmęczenie. – Złapali cię wreszcie na handlu narkotykami?
   – Gdyby mnie złapali, to chybaby już nie puścili – rzucił Eren. – Poza tym gdybym rzeczywiście handlował, tobym się nie dał złapać. Nie jestem taki głupi. I nie handluję, wielkie dzięki.
    – No ale wyglądasz, jakbyś to robił – stwierdziła Sheia. – Nie chciałabym spotkać gościa takiego jak ty w jakimś ciemnym zaułku. Członek mafii czy jakiegoś gangu i w ogóle... Czemu wracasz na pieszo, a nie tym swoim głupim motorem?
   – Trochę długo by tłumaczyć – mruknął Eren, nachylając się i zaglądając przez okno do środka samochodu. Sheia cofnęła się od niego. – Dzieciak który mi go ukradł i zniszczył na jakimś słupie, nie żyje i takie tam. Podrzucicie mnie?
   – A kim ty właściwie jesteś? – zapytał facet za kółkiem, spoglądając na niego złowrogo sponad okularów. Eren wytrzeszczył zęby w uśmiechu.
   – Jej bratem. Nie widać?
   Problem leżał w tym, że to było naprawdę ledwo widać. Eren i Sheia byli do siebie równie podobni co woda do ognia. Ona wysoka i zgrabna, z miękkimi rysami twarzy, lekko blada, o długich rudych włosach i wielkich piwnych oczach. On za to co prawda też niski nie był, ale za to potwornie chudy, twarz ostro zarysowana, na niej przylepiony wredny uśmiech, blond włosy do połowy zafarbowane na czerwień i ustawione na żelu, a do tego tatuaże pokrywające ręce i szyję.
   Byli rodzeństwem? Można by polemizować.
   Eren nie czekał na zaproszenie, bo nie był typem osoby, którą bardzo obchodziło zdanie innych. Otworzył tylko drzwiczki samochodu i wpakował się na tylne siedzenie. Usłyszał prychnięcie siostry, a potem nachyliła się do swojego chłopaka i coś do niego szepnęła. Nie był chyba zadowolony, ale nie wyprosił Erena, który natychmiast rzucił się na papiery zostawione z tyłu.
   Kiedy ruszyli, Sheia i jej chłopak zaczęli o czymś rozmawiać, ale Eren wolał się zająć notatkami, zamiast słuchać ich naukowego studenckiego ględzenia. Zawsze uwielbiał przeglądać różne papiery, nieważne jaką miały zawartość i kto je stworzył. Jeśli mógł rzucić na jakieś okiem, to robił to zawsze. Wiele ciekawych rzeczy dowiedział się właśnie w ten sposób. Ile kochanek ma tak bardzo szczęśliwy w swym małżeństwie wujek Trad? Jakie zadania zamierzają dać nauczyciele na egzaminach? Jak powinno się szantażować Rządcę miasta, żeby ten robił wszystko, co mu się rozkaże? Na wszystkie te pytania umiał odpowiedzieć dzięki swojemu nawykowi gapienia się w każdy tekst, więc nie zamierzał się tego oduczyć.
   Większość z notatek należała do Sheii, rozpoznał jej charakter pisma, ale były tam też i takie, które na pewno nie zostały spisane jej ręką. Tych było zdecydowanie mniej i to one bardziej zachęcały do czytania. Eren przyjrzał się koślawym zapiskom, po czym obrócił kartkę, ale wzorki nadal nic mu nie mówiły. W rogu naszkicowany ołówkiem widniał niewielki ozdobny kryształek.
   – Co to? – zapytał Eren, podnosząc inną kartkę i próbując rozszyfrować pismo. – Kto gryzmoli aż tak, że nie da się przeczytać?
   – Po pierwsze: ty tak gryzmolisz. A po drugie to nie nasz język, ciołku – prychnęła Sheia, odwracając się do niego i zabierając mu kartkę. – To pradawne symbole, znalezione w jednej z Jaskiń Tysiąclecia. Nawet ty musiałeś o tym słyszeć. Zgłosiliśmy się z Garym, Weią i Lynnem, żeby spróbować je odszyfrować. Jeśli nam się uda, zaliczymy na najwyższą ocenę.
   – Czy to nie ten język, który od jakichś stu lat próbują rozkminić naukowcy? – zapytał Eren, unosząc brwi. Sheia skrzywiła się i przytaknęła, na co jej brat parsknął śmiechem. – I wy uważacie się za mądrzejszych od stada takich inteligentów? Gratuluję pomyślunku, w życiu wam się nie uda.
   – Założę się, że to będzie łatwiejsze do odczytania niż twoje bazgroły! – warknęła ze złością Sheia, wychylając się i zabierając mu wszystkie kartki. Trąciła przypadkiem swojego chłopaka, a ten ledwo utrzymał kierownicę. Eren szybko schował ostatnią za plecami, nie mając najmniejszego zamiaru jej oddać.
   – Cóż, mojego pisma nie da się przeczytać – zgodził się z nią, gdy już zdała sobie sprawę, że przeszkadza w prowadzeniu samochodu. – Powinienem kiedyś też zrobić jakieś zapiski w opuszczonej jaskini, żeby jakieś mądrale mogły udawać, że dokonały odkrycia. Ale przynajmniej ja wiem, co czym napisałem. Osoby które wiedzą, co napisały tymi szlaczkami dawno nie żyją.
   – Jesteś kretynem.
   – Stwierdzałaś to tylko jakieś tysiąc siedemset czterdzieści cztery razy. Jak rozumiem, chcesz dobić do pełnych dwóch tysięcy? Ej, czekaj, dokąd właściwie jedziemy? Dom jest w drugą stronę.
   – Ale my nie jedziemy do domu – prychnęła Sheia, wyraźnie zadowolona z jego zdezorientowanej miny, choć widywała ją dość często. – Jak już się trafiłeś to pomożesz nam w badaniach. Zawiniemy po Lynna i jedziemy w góry.
   – Ale ja byłem już w górach – powiedział Eren z rozpaczą. – To aż godzina jazdy za miasto! Poza tym tam nie ma nic wyjątkowego. Pełno drzew, tysiące robaków, kilka jaskiń. Nawet widoków nie da się oglądać, bo te góry są tak niskie, że aż szok!
   – Nie obchodzą nas góry ani widoki – warknął facet. – Nam zależy na tych „kilku jaskiniach" jak je nazwałeś. Dawne wykopaliska, kiedyś roiło się tam od drogocennych kryształów. Teraz wszystko opustoszało, ale...
   – Liczymy, że coś tam jednak znajdziemy – dokończyła za niego radośnie Sheia, wychylając się przez okno i rozglądając. – Mamy wskazówki... bardzo prymitywne wskazówki, które naukowcy postanowili zignorować. Idąc ich tropem, ruszamy w góry. Skręć teraz, Lynn powiedział, że będzie siedział przed kawiarnią.
   Lynn okazał się być nadpobudliwym nastolatkiem, który czekał na nich popijając kawę. Sądząc po papierowych kubeczkach porozrzucanych na jego stoliku, wypił już sporo i musiał być mocno naładowany kofeiną. Ubrany w brązowy płaszcz z kapelusikiem na głowie, wyglądał trochę jak detektyw z jakiegoś szpiegowskiego filmu, którego trapi bardzo poważny problem. Kiedy samochód zaparkował przy krawężniku nieopodal niego, nie zwrócił na niego uwagi, wpatrując się w kubek, jakby był cudem.
   – Lynn! Ej, śledczy od siedmiu boleści! – krzyknęła na niego Sheia. Wciąż nie podnosił głowy. – Panie wielki odkrywca! Lynn Card do cholery! Chodź tutaj!
   – Mamy kawę – odezwał się Eren, chcąc jej pomóc. Nie powiedział tego głośno, ale słowo „kawa" zadziałało i zwróciło uwagę chłopaka, który natychmiast się ożywił. Podskoczył ze szczęścia, robiąc coś w rodzaju piruetu i podbiegł do samochodu.
   – Kawa? – zapytał z nadzieją w głosie. – Macie kawę? Naprawdę? Forsa mi się skończyła i nie mogę więcej zamówić, a chociaż obiecałem właścicielowi, że jeśli mi da więcej...
   – Zamknij się już i wsiadaj – rzuciła Sheia. – Dostaniesz kawę jak uporamy się z zadaniem. Pamiętasz? Umówiliśmy się.
   – Ale She, kiedy ja...
   – Cicho! Właź i nie gadaj!
   Lynn z naburmuszoną miną wsiadł do samochodu i spojrzał na Erena, unosząc brwi, jakby się zastanawiał czy ten dziwny chłopak jest tylko wytworem jego wyobraźni, czy jednak naprawdę tam siedzi. Potem uznał, że chyba jest mu to obojętne. Marudząc pod nosem sięgnął po pas i zapiął się, o czym nikt inny nie pomyślał. Eren także zastanowił się nad tym, ale zbyt bardzo lubił się swobodnie ruszać. Najwyżej zginie gdy się rozbiją. Nie robiło mu to dużej różnicy.
   Nikt się nie odezwał, kiedy ruszyli. Eren wyjął kartkę zza pleców i zaczął czytać, ale oczywiście większość była zapisana tym dziwnym koślawym językiem. Zmrużył nieco oczy. Jeśli te kilka przetłumaczonych wyrazów miało stanowić jakąś wskazówkę, to tekst prawdopodobnie mówił o jakichś pradawnych rytuałach. O jakich właściwie – tu już trzeba było się domyślać.
   Nie mogąc nic więcej przeczytać, odłożył notatki i postanowił się dokładniej przyjrzeć osobom, którym przyszło mu towarzyszyć. Lynn podrygiwał nerwowo i mrugał dziwnie oczami – raz mrużył jedno, żeby przy jego otwieraniu zamknąć drugie. Wyglądało to dziwnie nienaturalnie, zwłaszcza że jego źrenice co jakiś czas dziwnie nabierały czerwonego koloru.
   Sheia siedziała niczym posąg, spoglądając w okno. Rozmyślała, a przynajmniej Eren podejrzewał, że to właśnie robiła. Często przybierała dziwne miny, niezbyt odpowiednie do sytuacji. Kiedy powinna być smutna, krzywiła się z niesmakiem. Gdy wszyscy wokół się cieszyli, ona wyglądała, jakby obmyślała zagładę dla świata. Kiedy trwała burza mózgów, ona robiła minę, jakby ktoś podetknął jej pod nos skarpetę. Eren już dawno przestał próbować interpretować jej dziwne miny, choć czasem bywały nawet ciekawe.
   Chłopak za kierownicą – który, jak wywnioskował Eren, musiał być wcześniej przedstawionym Garym – skupiał się głównie na ekranie telefonu, który rozbłyskiwał co jakiś czas. Droga przed nimi była prosta i pusta, bo o tej porze nikt nie wyjeżdżał ani nie przyjeżdżał do miasta, ale Gary i tak prawie spowodował wypadek, omal nie władowując samochodu na drzewo. Niczego go to jednak nie nauczyło, bo po pięciu minutach skupianiu się na drodze, znów wrócił do gapienia się co chwilę w telefon.
   Eren zorientował się, że jego siostra wymieniła wcześniej cztery osoby, tymczasem widział tylko trzy. Nie był pewien czy zajął jej miejsce przypadkiem, czy całkiem świadomie, wiedząc, że jakiś znajomy nie przyjdzie, Sheia władowała go w to wszystko. Ale chociaż udawał, że nie podoba mu się ta wyprawa, przecież mógł sobie wcześniej normalnie wysiąść, kiedy zatrzymali się po Lynna. Był jednak zbyt ciekawski by z czegoś takiego zrezygnować, nawet jeśli oznaczało to nudną godzinę jazdy, a potem jeszcze drugą na powrót.
   Gdy Lynn przestał już marudzić, że został oszukany i że jest zakochany po uszy w kawie, wyjął jakieś dziwne pudełko z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Okazało się że to sprytnie zakamuflowane pudełko pełne gier planszowych. Lynn zaczął po kolei wymieniać wszystkie, jakie tam miał, pytając się każdego czy z nim nie zagra. W końcu Sheia na niego warknęła ze złością i zamknął się, robiąc bardzo smutną minę. Eren postanowił zareagować i trącił go ramieniem.
   – Ej, a szachów tam czasem nie masz?
   Lynn rozpromienił się, za to Sheia prychnęła drwiąco, odwracając się i patrząc na brata.
   – Przecież on cię ogra – powiedziała. – Ogrywa wszystkich we wszystkie gry, dlatego nikt z nim nie gra. Poza tym widziałeś ty kiedykolwiek w życiu szachy? To gra strategiczna, nie na twój pusty mózg.
   – Ej! Tak się składa, że ja grywam w szachy – obraził się Eren. – Dwa razy z rzędu pierwsze miejsce w zawodach. Myślałaś, że te puchary, co stoją w moim pokoju, to za co są?
   – Skąd mam wiedzieć? Nie wpuszczasz nikogo do swojego pokoju – mruknęła Sheia. Z tym Eren nie mógł się już spierać, więc tylko wzruszył ramionami.
   Lynn rzeczywiście okazał się trudnym przeciwnikiem i Eren musiał się trochę pogłowić, zanim wykonał jakikolwiek ruch. Kilka razy zdarzyło mu się nie zauważyć pułapek przeciwnika i stracił przez to kilka pionków, za co się przeklinał w duchu, ale koniec końców wygrał, chociaż trzeba przyznać, że ledwie.
   – Szach i mat. Korona jest moja, zajmuję królestwo i takie tam. Ej, daleko jeszcze? Nudno tu.
   – Że co?! – Gary odwrócił się, znów nie zwracając uwagi na drogę. – Ograłeś Lynna?! I jest ci nudno?!
   – Znowu drzewo! – wrzasnęła Sheia, wychylając się i łapiąc kierownicę. Była fatalnym kierowcą, ale drzew unikać umiała i w ostatniej chwili udało jej się skręcić. Inną sprawą było, że zjechała z drogi na jakąś łąkę. Gary wcisnął hamulec, aż wszystkimi rzuciło do przodu.
   I zapadła głucha cisza. Eren podniósł się, podpierając o siedzenie i spojrzał do przodu, żeby upewnić się, że wszyscy żyją. Lynn zakaszlał straszliwie.
   – Żyje ktoś? – zapytał, rozglądając się nabiegłymi krwią oczyma. Eren wzdrygnął się.
   – Taa – mruknął słabo Gary, prostując się i łapiąc za głowę. Odwrócił się, żeby spojrzeć ze złością na Erena, tak jakby to była jego wina. Ten odpowiedział mu podobnym spojrzeniem.
   – Co za idiota dał ci prawo jazdy? – zapytał, próbując otworzyć drzwiczki, które niespodziewanie się zacięły. – Korci mnie, żeby go teraz znaleźć i dać mu w zęby. Głowa mnie boli, a nie lubię, jak mnie coś boli.
   Zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć, w drzwiach kliknął zamek i wypuścił go w końcu na zewnątrz. Eren wygramolił się z samochodu, żeby rozprostować kości i odetchnąć powietrzem, które wydało mu się wyjątkowo świeże. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że jest w wielkim lesie, ponad którym widać wznoszące się wysoko w niebo poszarpane skały. A potem otworzył je, żeby zobaczyć kilka drzew i niewielkie wzniesienia, wyższe od pagórków, ale i tak niskie. Tylko grzecznościowo nazywano je górami. Kiedyś podobno były wyższe, ale zawaliły się po latach drążenia w nich tuneli. Tak w każdym razie mówiły dokumenty.
   Lynn wygramolił się z samochodu i rzucił na trawę, całując ją i głośno dziękując Bogu. Sheia również się wydostała i spojrzała z politowaniem na kolegę. Odgarnęła z twarzy swoje rude włosy i związała je w porządny kok na czubku głowy.
   – No, jesteśmy – zawołał radośnie Gary, zamykając samochód. Cała trójka spojrzała na niego ze złością, więc szybko uniósł ręce w geście niewinności. – Hej, nie zrobiłem tego specjalnie! To... to twoja wina! – dodał, wskazując oskarżycielsko palcem na Erena nad dachem samochodu. – Zdekoncentrowałeś mnie!
   – Ej, nie przeginaj! – warknął Eren. – Jakoś nie przypominam sobie, żeby to mnie ktoś sadzał za kierownicę, a z pewnością poradziłbym sobie z nią lepiej! W ogóle nie uważałeś na drogę, nawet zanim zacząłem cię niby dekoncentrować! Więc może zamkniesz tę swoją buźkę, zanim...
   – Hej, rozejm! – odważyła się wtrącić Sheia, stając przed Erenem, jakby sobą chciała zasłonić go przed Garym. A może raczej Gary'ego przed nim. Jednak nie bardzo jej się to udało, bo chociaż najstarsza w całej grupie, była też niższa od wszystkich trzech chłopaków.
   – Pilnuj tego swojego brata – syknął Gary bynajmniej przyjaźnie. – Bo jeśli ktoś zadziera nie z tymi co trzeba...
   – Jak chcesz to już teraz mogę ci dać numer do dobrego chirurga – odgryzł się Eren. – Ci pomoże nastawić uroczą twarzyczkę z powrotem, bo jak już skończę, to jeszcze cię mamusia nie pozna.
   – Jeśli ten sam gość nastawiał ci uszy, to wolę jednak nie – rzekł z drwiącym uśmieszkiem Gary.
   Eren odruchowo sięgnął do szpiczastych uszu i teraz dopiero naprawdę poczuł palącą wściekłość. Z jakiegoś powodu bardzo nie lubił, gdy ktoś zaczynał czepiać się jego uszu. Nie z jego winy były jakie były. Kiedy zwracano uwagę na jego tatuaże – ignorował to. Gdy gapiono się na jego włosy – miał to gdzieś. Ale to wszystko sam ze sobą zrobił. Uszu nie mógł sobie zmienić ot tak.
   Sheia chyba wyczuła, że granica została przekroczona, jednak wyglądała na bezradną. Na szczęście – a może nie – tę chwilę właśnie wybrał sobie Lynn, żeby się podnieść i ich pogonić. To, jak szybko ten chłopak zmieniał swoje nastawienie do wszystkiego było niepokojące.
   – Mieliśmy chyba zwiedzać jaskinie! Ale trzeba najpierw jakąś znaleźć. Chwila, to wszystkie nie zawaliły się lata temu? A nie, zostało przecież kilkanaście tych stabilniejszych. Boże, jak mnie chce się jeść! Te rośliny fajnie wyglądają, ale nie jadam roślin. Szkoda. Hej, to to chybaby trzeba znaleźć jaskinię! Nie żebym lubił ciemności, ale klaustrofobii chyba nie mam... prawda? Nie, nie mam. Oczywiście, że nie! Nie, ja to miałem jakąś inną fobię. Tokofobię?
   – Co, boisz się porodu? – zapytała z drwiną Sheia, znajdując doskonałą sytuację, żeby zmienić temat. Lynn zmarszczył brwi.
   – Eee... nie. To się inaczej nazywało. Hemofobia? Nie, nie boję się krwi, w sumie to krew wygląda nawet spoko. To może to była paraskewidekatriafobia? Tak, to było to! Czyli że mam paraskewidekatriafobię!
   – Błagam, istnieje w ogóle coś takiego? – zapytał ze zdziwieniem Eren, a Lynn pokiwał gorliwie głową. – Parasek... Peraske... Ja nawet powtórzyć tego nie umiem, co to za ustrojstwo?!
   – Strach przed pechowymi piątkami trzynastego – powiedział złowieszczym tonem Lynn i skrzywił się. – Fuj, okropność! Nie dosyć że piątek, to jeszcze na dodatek trzynastka! Tragedia, tragedia, nasz koniec jest bliski!
   – Wyluzuj, dzisiaj sobota – odezwała się z rozbawieniem Sheia. – I nie trzynasty, tylko osiemnasty. Także nie musisz się martwić, panie gadatliwy. Ale masz rację w jednym, powinniśmy iść poszukać tych jaskiń. Zabrałeś mapę?
   Wszyscy zapomnieli chwilowo o złości i zaczęli przyglądać się planowi terenu, który wyciągnął Gary z bagażnika. Eren zmrużył oczy i pokręcił parę razy głową, ale nijak nie mógł załapać logiki rozmieszczenia tuneli. Widząc, że reszcie idzie to lepiej, postanowił skupić się na czymś innym i spojrzał na sprzęt, jaki ze sobą zabrali. Podniósł jeden z kasków, obracając go i oceniając krytycznym okiem. Nigdy nie nosił kasków, bo psuły mu fryzurę, a nie po to ją układał tak długo każdego rana.
   – Fajna latarka – odezwał się, stukając w wielkie urządzenie, które mogło być tylko lampą i raczej do niczego innego się nie nadawało. – Ciekawe, kto będzie to tachał.
   Jego ton wyraźnie mówił, że on sam nie zamierzał podjąć się tego zadania. Szybko odsunął się, gdy obok niego nagle pojawił się Lynn. Złapał kask i założył go bez wahania na głowę. Wyglądał nawet zabawnie, tak że Eren nie mógł powstrzymać śmiechu. Chłopak spojrzał na niego krzywo.
   – Znamy się w ogóle? – zapytał, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego faktu. Eren pokręcił głową, a Lynn skrzywił się. – Rany! Przepraszam, znowu zapomniałem! Gapa ze mnie, głupi, głupi, głupi! No, to ja jestem Lynn Card, miło cię poznać... e... a ty jesteś...?
   – Eren. Eren Kaleyre.
   – Hej, to tak jak Sheia! – ucieszył się Lynn. Dziewczyna go usłyszała i pacnęła po głowie, a może raczej po kasku. Tylko że z zasady kaski były grube, więc Lynn i tak niczego nie poczuł.
   – Bo to mój brat, pustaku – rzuciła z lekkim rozbawieniem, przeciskając się między nimi. Lynn uśmiechnął się jeszcze szerzej, tak bardzo, że to musiało aż boleć.
   – No tak. Się wie, to oczywiste! Wiecie, że jak czasem mówicie, to wam się zapala taka sama mordercza iskra w oczach? Och, nawet teraz to widać! No i mówicie podobnie, z takim rozdrażnieniem i wyższością, jakby cały świat nie miałby być godny choćby czyścić wam buty.
   Eren i Sheia wymienili zaskoczone spojrzenia, bo nigdy wcześniej nikt takiego podobieństwa w nich nie zauważył. Sheia wzruszyła ramionami i sama też założyła kask, a potem wzięła grubą puchową kurtkę i wepchnęła ją w ręce bratu. Ten się skrzywił.
   – Nie potrzebuję żadnego ocieplacza, wielkie dzięki. Mam swoją kurtkę, poza tym nie jest aż tak zimno.
   – Idziemy do jaskiń, tam jest zimno – oznajmiła z wyższością Sheia. – A ja nie chcę żebyś się stał soplem lodu, kiedy ta marna cieniutka pseudo skóra cię nie ochroni. Do niczego się wtedy nie przydasz. No i jeszcze...
   – O nie mowy nie ma – zaprotestował Eren, dobrze wiedząc, co chce powiedzieć siostra – Mogę się wcisnąć w ten idiotyczny polar, ale nie zamierzam niszczyć sobie fryzury. Czy ty wiesz jak długo zajęło mi stworzenie tego cudu?
   – Przecież w jaskini nie będzie żadnych lasek, przed którymi mógłbyś się puszyć – prychnęła i zanim zdążył zaprotestować, wcisnęła mu kask na głowę, choć zrobiła to z pewnym trudem. Eren zaklął pod nosem. – Wyrażaj się! Bo powiem tacie co robisz w pokoju i ci zamki wymieni.
   – Ale ja nic specjalnego nie robię.
   – A myślisz, że uwierzy tobie czy mnie? Poza tym i tak wyglądasz na bandytę, tak więc...
   – Hej, idziemy wreszcie? – Gary nie wyglądał na zadowolonego. Jakimś cudem zdążył się już przebrać i wyglądał jakby wyruszał na bardzo poważną wyprawę survivalową w jakieś prawdziwe góry. A tymczasem mieli się tylko włóczyć po jaskiniach. – Znalazłem wejście, całkiem niedaleko. Nawet nie musimy się zbliżać do gór. Kilkanaście jaskiń ukrytych jest w tym gąszczu. A może raczej tuneli. Mniejsza z tym. Ważne, że możemy tam znaleźć to, czego szukamy.
   – A czego szukamy? – zapytał Eren.
   – Śladów po pradawnej cywilizacji – odparł zwięźle Gary, jakby zirytowany pytaniem. Eren uniósł brwi.
   – A to nie było tak, że te jaskinie i tunele wykopano jakieś tysiące lat po tym co nazywamy pradawną cywilizacją? One są sprzed jakichś stu lat, to nie było aż tak dawno.
   – Tak – rzekła Sheia ze znużeniem, wyraźnie już żałując, że postanowiła zabrać ze sobą brata. – Ale wykopując to wszystko, górnicy dotarli też do starych pomieszczeń. Tego szukamy. I przestań wreszcie zadawać pytania!
   – Kiedy ja tylko wyrażam swoje wątpliwości – odparł słodkim głosikiem Eren. Siostra rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
   – Więc przestań.
   Na tym rozmowa się skończyła, bo nikomu więcej nie chciało się odzywać. W ciszy zebrali manatki z auta. Gary nawet go nie zamknął, ale wątpliwym było, by ktoś chciał ukraść takiego gruchota, o ile w ogóle ktokolwiek miałby się pojawić na tym pustkowiu. Mało komu chciało się zapuszczać w to miejsce, a jeśli już, to z pewnością nie na początku zimy.
   Nie musieli za bardzo przedzierać się przez gąszcz. Albo pamięć Erena doznała poważnego uszczerbku i zawsze było tam tak mało drzew, a jego wspomnienia przesadzały, albo też, co było już bardziej prawdopodobne, jacyś leśnicy czy drwale wycięli część z nich. Może im przeszkadzały, a może potrzebowali drewna na opał. Kto mógł to wiedzieć?
   To Lynn znalazł klapę. Była całkiem nieźle ukryta w pniu ściętego drzewa, zakryta opadłymi jesienią liśćmi i mchem. W przypływie kofeinowej gorączki chłopak skakał po wszystkim co się dało i przypadkiem poślizgnął się na wejściu. Reszta natychmiast do niego podskoczyła. Lynn podniósł się, szczerząc głupkowato zęby.
   – Gratulacje Sherlocku – powiedziała Sheia, bynajmniej jednak nie sarkastycznie. W jej głosie brzmiało pełne uznanie. – No, to mamy wejście. Kto chce pierwszy?
   – Jak macie się zastanawiać przez wieczność, to ja mogę iść – zgłosił się szybko Eren i zanim ktokolwiek mu odpowiedział, już wciskał się w niewielkie przejście.
   Wąska drabina prowadziła w dół, gdzie panowała nieprzenikniona ciemność, zaś szczeble były strasznie śliskie. Ryzyko, że spadnie i się zabije było bardzo wielkie, więc zaczął schodzić wesoło i pospiesznie. Zawsze gdy ryzyko było wielkie, jakoś łatwiej i szybciej przychodziło mu wykonywanie wszystkiego. Wystarczyło kilka chwil, by jego stopy w końcu dotknęły dna. Oderwał się od drabinki i spojrzał w górę. Uniósł brwi, widząc w oddali niewielką plamkę światła. Musiał się znaleźć naprawdę głęboko, ale wcale tego nie czuł.
   – Hop hop! – zawołał, a jego głos odbił się echem od ścian tunelu.
   Odczekał chwilę, tupiąc przy tym nogą, ale jego uszy nie wyłapały żadnej odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał stukot butów, gdy kolejna osoba schodziła po drabinie, a robiła to wiele wolniej i ostrożniej od niego. Z trudem zmusił się do zaczekania na resztę, podczas gdy wszystkie jego zmysły krzyczały, żeby już ruszył w głąb tunelu i zaczął szukać przygody.
   W jego niewielkim polu widzenia pojawił się Lynn, z przyczepioną metalową skrzynką do pleców. Dopiero po chwili Eren zorientował się, że to była ta sama lampa, którą zauważył w bagażniku. Ale to nie to go zdziwiło, lecz fakt, że na twarzy Lynna brakowało szaleństwa, które widział wcześniej. Chłopak spojrzał na niego całkiem przytomnie.
   – Uważaj – powiedział poważnym głosem, a potem odwrócił się i zrzucił na ziemię latarkę-skrzynkę. Kiedy jego twarz znowu ukazała się Erenowi, była już taka jak wcześniej.
   Kopnął w lampę raz, potem drugi, a ta zatrzeszczała dziwnie, żeby po chwili powolutku zacząć świecić. Znaczy żarówka świeciła, oświetlając skrawek korytarza, który rozdzielał się kawałek dalej na trzy odnogi.
   Z drabiny zeskoczył Gary, żeby moment później pomóc zejść Sheii. Dziewczyna otrzepała swoje ubranie, tak jakby już wychodzili z paskudnych i brudnych tuneli, a nie dopiero mieli zamiar je poznawać. Rozejrzała się wesoło po ponurych twarzach otaczających ją chłopaków.
   – To jak, idziemy? – zapytała spokojnie, jakby robiła takie rzeczy na co dzień. I może robiła. Eren dopiero gdy to pomyślał, zdał sobie sprawę, jak słabo zna własną siostrę. Żeby zagłuszyć nagle pojawiające się wyrzuty sumienia, kopnął w lampę.
   – A to co, komu chce się to nieść? – zapytał z rozdrażnieniem, które nie miało jednak nic wspólnego z poruszoną właśnie kwestią.
   – Ty – odparła złośliwie Sheia, ale on się skrzywił, dając do zrozumienia, że nie zamierza tego robić. Dziewczyna westchnęła z rezygnacją.
   – Ja to poniosę – oznajmił radośnie Lynn, podnosząc upuszczoną skrzynkę i biorąc ją pod ramię, jakby to było leciutkie pudełko, a z pewnością takim nie było. Uśmiechnął się. – To w którą stronę idziemy?
   – W prawo – odpowiedział natychmiast Gary – W labiryntach zawsze tak jest. Jeśli się idzie cały czas w prawo, to prawdopodobne, że gdzieś się trafi.
   – Albo się zgubi – prychnął Eren. – Równie dobrze moglibyśmy pójść gdziekolwiek indziej. Powinniśmy mapę przynajmniej zrobić, to będziemy mieli szansę, że trafimy do wyjścia.
   – To dobry pomysł – rzekła Sheia, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Przeszukała kieszenie i wyjęła długi rachunek z jakiejś restauracji. – Ktoś ma długopis?
   – Ja mam. Zwinąłem z komendy. – Eren wyjął zza ucha długopis i podał siostrze. Spojrzała na niego krzywo, ale niczego nie powiedziała. – Hej, no co? Przypadkiem to zrobiłem. Zawsze jak coś piszę, to potem wkładam długopis za ucho. Taki nawyk.
   Przewróciła oczami i machnęła na pustej stronie rachunku trzy koślawe linie, po czym spojrzała na Garego, który najwyraźniej miał ich poprowadzić. Chłopak wyprostował się i ruszył w prawo, tak jak chciał. Eren z niechęcią podążył za nim. Lynn machał lampą, a jej światło rzucało niepokojące obrazy na ściany jaskiń.
   Po pięciu minutach Erenowi znudziła się wędrówka. Poruszali się wolno i ostrożnie, badając każdy napotkany kamień, a wcale nie było ich mało. Sheia starała się dokładnie odwzorować każde przejście, ale wkrótce stało się jasne, że tak malutki kawałek papieru wszystkiego nie zmieści. Zaczęli się błąkać bez pomysłów i planów, skręcając wciąż i wciąż w prawo. Jedna ciekawa rzecz na którą natrafili to niewielka jaskinia, w której postanowili odpocząć. Eren nie był pewien, ile czasu minęło, bo jego zegarek nagle przestał działać.
   Usiadł na najbliższym kamieniu i zaczął majstrować przy jego mechanizmie. A mogłem sobie wyciągnąć jakiś zegarek ze snów, pomyślał z lekką złością, bezsilnie próbując otworzyć ustrojstwo. Wtedy by mi się nie psuł tak często. Ba, pewnie w ogóle by się nie psuł. Nauczył się już, że rzeczy ze snów nigdy nie nawalają, w przeciwieństwie do zwykłych, które nawalały irytująco często.
   Jesteś rozpieszczony, oznajmiło nagle jego sumienie. Raz na cztery czy pięć lat to wcale nie „irytująco często". Tak działa rzeczywistość.
   Ten zegarek się psuje prawie co tydzień, zaprotestował w myślach Eren.
   Ehe, pewnie dlatego, że ma już jakieś dwadzieścia czy może trzydzieści lat, a ty go wykopałeś ze starych rzeczy po dziadku. Normalne zegarki nie działają tak długo.
   Eren właśnie miał sam sobie jakoś mądrze odpowiedzieć, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Nie był do końca pewien czy to był dźwięk, jakieś mignięcie światła, czy po prostu tylko wrażenie, ale nagle jego wzrok padł na jedno z wielu przejść wychodzących z jaskini. Coś tam było. Nie umiał stwierdzić co, ale coś z pewnością. Podniósł się powoli i obejrzał w stronę reszty. Dyskutowali o czymś cicho w swoim własnym kręgu.
   Nie zamierzam odejść przecież daleko, pomyślał. Sprawdzę szybko co tam się dzieje i wrócę.
   Ta, jasne, zadrwiło sobie sumienie. Tylko potem nie rycz jak dziecko, kiedy się zgubisz.
   Ja nigdy nie ryczę jak dziecko.
   Ale zaczniesz.
   To zabrzmiało złowieszczo, ale Eren nie zamierzał odpuścić. Najciszej jak tylko umiał przemknął przez jaskinię i zajrzał w przejście. Jedyne co zobaczył to tylko ciemność. Znów spojrzał przez ramię i z kieszeni spodni wyjął niewielką kulkę, którą zamknął w dłoniach. A potem ruszył przed siebie, zagłębiając się w mrok. Spomiędzy jego placów przeniknęło światło magicznej kuli, oświetlając zielenią jego otoczenie.
   Pamiętał, jak wyciągał kulkę ze snu. Podarował mu ją jakiś pustynny wędrowiec. "Światło dnia jest zamknięte wewnątrz i strzeże nas od wszelkiego mroku, gdy ten się pojawia", powiedział wtedy. Gdy o tym pomyślał, kolor zmienił się na żółty, a potem biały. Nie wiedział, co owe kolory właściwie oznaczały, bo obudził się, zanim ktokolwiek zdążył mu to wytłumaczyć.
   Dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy w jego głowie nagle pojawiło się wrażenie, jakby ktoś go obserwował. Zatrzymał się i rozejrzał. Może jednak odłączanie się od grupy nie było najlepszym pomysłem.
   Oczywiście, że nie było, prychnęło sumienie, ale zignorował je. Odwrócił się, a wtedy niespodziewanie kula zgasła, zostawiając go samego w ciemności. Zorientował się, że oddycha szybciej niż normalnie i spróbował się uspokoić, choć sam nie wiedział, czego się boi. Ruszył ostrożnie przed siebie i trafił na ścianę, zaczął się więc przesuwać wzdłuż niej, szukając drogi, którą przyszedł.
   – Stąd nie ma wyjścia.
   Eren zamarł w bezruchu, słysząc ten głos, który zdawał się dobiegać z każdej strony. Z pewnością nie należał do nikogo, kogo by znał. Syczący, niski, niebezpieczny, można by go przypisać jakiemuś straszliwemu potworowi, który mógł się czaić w głębinach. Zamknął oczy, nie chcąc widzieć co czyha gdzieś w pobliżu, choć otaczająca go ciemność i tak nie pozwoliłaby mu tego zobaczyć.
   – Czuję twój strach – rzekła istota, bo Eren nie miał wątpliwości, że nie był to człowiek. – Tylko głupcy wchodzą do tych jaskiń, nie licząc się z tym, że w ich głębinach zginą. Masz iście ciekawy zapach.
   – Czy... czym jesteś? – odważył się zapytać Eren. Odpowiedział mu zimny, okrutny śmiech, który wystarczył, by większość serc zatrzymała się i nigdy nie zaczęła znów bić. Chłopak z trudem zmusił swoje, by nadal utrzymywało go przy życiu.
   – Ludzkie uszy nie są w stanie usłyszeć mego imienia – odpowiedział w końcu stwór, wciąż się śmiejąc. – Ludzkie usta nie są w stanie go wymówić. Ludzkie ciała drżą, gdy tylko zdaje im się, że je rozumieją. A ludzkie umysły od niego gniją.
   Cóż, to przynajmniej nie pozostawiało wątpliwości, że owa istota nie jest człowiekiem, a czymś zupełnie innym. Z jakiegoś dziwnego powodu to uspokoiło Erena. A gdy się uspokoił, kulka w jego dłoni zaczęła się powoli znów jarzyć. Istota syknęła.
   – Co to jest? Światło? Dawno nie widziałem światła. Ale to nic nie zmienia. Żadne nędzne światełko ci nie pomoże. Światło zawsze przegrywa z mrokiem.
   – A mrok przegrywa ze światłem – powiedział Eren cicho, sam do siebie. Jego sumienie chciało wyrazić swoje wątpliwości, ale nie pozwolił mu na to.
   – Nie boisz się śmierci – zauważyła z pewnym zdumieniem istota. Eren miał wrażenie, że podeszła do niego bliżej, wydawało mu się, że czuje jej oddech na twarzy, ale w kręgu nikłego światła nie widział nikogo. – Nie boisz się samotności. Nie boisz się ciemności. Czego się boisz, mały człowieczku?
   Hm, to bardzo dobre pytanie, zaczęło się zastanawiać jego sumienie. Czego to się boi Eren? Pewno wykrycia jego brudnych sprawek. Jego wiecznych okropnych oszustw. Tego, że ma dostęp do myśli, snów i marzeń innych ludzi, a swoich własnych... hmm, właściwie to prawie nie ma.
   Zamknij się, syknął Eren. Nikt nie pytał cię o zdanie.
   Złapania i zamknięcia, dodało sumienie, ignorując go. W ogóle to chyba ma klaustrofobię. Ale taką słabszą, wariuje dopiero gdy nie da się wyjść z małego pomieszczenia. Hej, tak jak teraz! No i boi się też tłumów. Nie znosi jak się na niego zwraca zbyt dużo uwagi, więc zwykle stara się pozornie być w centrum owej uwagi uwagi. To w sumie całkiem nieźle sprawdzający się patent.
   Zamknij się!
   Ha, jeszcze boisz się dziewczyn! Zwłaszcza jak są ładne i do ciebie zagadują. Raz się zacząłeś głupio jąkać i zrobiłeś się cały czerwony jak te twoje włosy, pamiętasz? Więc teraz tylko siedzisz cicho i ignorujesz każdą laskę, która się do ciebie zbliży. To takie zabawne.
   Nie no, serio? Siedź cicho, bo jak nie...
   Bo jak nie to co? Zbijesz sam siebie? Ja jestem tobą, geniuszu, choć muszę przyznać, że mnie także się to nie podoba.
   Ugh, to czemu właściwie gadam sam ze sobą?
   No bo jesteś świrem i tak bardzo chciałeś udowodnić samemu sobie, że jednak nie jesteś idealny, że wytworzyłeś w głowie taką sarkastyczną i niezgadzającą się z tobą osobę, którą zostało coś, co nazywasz sumieniem, to jest mną.
   Takiej odpowiedzi najmniej się spodziewał. Odruchowo ścisnął mocniej kulkę w dłoni, a ta zajaśniała krwistą czerwienią, rozjaśniając całą komnatę. Eren zamrugał, ale nigdzie nie było stwora, którego głos słyszał wcześniej. Nigdzie też nie było żadnego wyjścia, wszędzie tylko lita skała. Od razu łatwiej mu było sobie przypomnieć, że rzeczywiście boi się zamkniętych pomieszczeń. Skulił się, a wtedy jaskinia zaczęła mu się wydawać jeszcze mniejsza niż wcześniej.
   – Czego się boisz? – zapytał ponownie syczący głos, wydobywając się ze ścian i zalewając niewielką przestrzeń. Eren nie mógłby wydobyć z siebie ani jednego dźwięku, nawet gdyby chciał to zrobić.
   Wiesz co, odezwało się znów sumienie. Przydałoby się teraz zacząć uciekać. Eren warknął cicho.
   Pomyślałem o tym już wcześniej. Szkoda tylko, że nie ma dokąd uciekać!
   – Czego?
   Wtedy ziemia po prostu zniknęła, jakby nigdy jej nie było, a on runął w przepaść. Wiatr zaczął targać jego ubraniem, zerwał z niego grubą kurtkę i porwał gdzieś kask, rozwiał włosy na wszystkie strony i ściągnął buty. Ale to Erenowi nie przeszkadzało. Zimno przeniknęło jego ciało, ale miał to gdzieś. Nie bał się wysokości, nie bał się upadku, nie bał się ciemności ani śmierci.
   Wylądował miękko na podłodze. Zamrugał i podniósł się, żeby zobaczyć swoje zmasakrowane odbicie w lśniących kafelkach. Otarł ręką twarz, ale nadal była brudna od ziemi. Włosy ułożyły się dziwnie, tak że wyglądał trochę, jakby nosił na głowie czerwonego jeża. Ubranie z jakiegoś powodu miał w strzępach, a spod niego wyłaniało się jego ciało, tak bardzo ozdobione czarnymi tatuażami.
   – Tu jesteś – odezwała się Sheia, podbiegając do niego. Zamrugał. Mógłby przysiąc że jeszcze chwilę wcześniej jej nie było. – Martwiliśmy się, tak nagle zniknąłeś... wyglądasz koszmarnie, co się stało?
   – Ja... ja nie wiem – odpowiedział Eren, rozglądając się. – Gdzie właściwie jesteśmy? Ja spadałem i ten głos...
   – Szukaliśmy cię przez parę godzin – oznajmiła ze złością Sheia, uderzając go w głowę. Zabolało. – Co ty sobie w ogóle myślisz?! Żeby tak się wymykać i napędzać nam wszystkim strachu! Nieodpowiedzialny głupek!
   – Też cię kocham.
   – Co to jest? – zapytała nagle, wbijając wzrok w kulkę, którą nadal ściskał w dłoni. Szybko schował ją za plecy, ale siostra nie zamierzała odpuścić i zmusiła go, żeby z powrotem ją pokazał, po czym wyrwała mu ją z ręki – Dziwne to. Po co ci taka szklana kulka?
   – E... to taki talizman – skłamał szybko Eren, próbując odzyskać swoją własność, ale Sheia nie zamierzała jej oddać. – Przynosi mi szczęście. Oddaj!
   – To... to nie ma prawa istnieć – pisnęła nagle Sheia, kiedy kula niespodziewanie rozjarzyła się światłem. Dziewczyna upuściła ją, ale ta, zamiast rozbić się na tysiące kawałków, podskoczyła niczym piłeczka kauczukowa. Sheia spojrzała na brata, jakby go zobaczyła pierwszy raz w życiu. – Skąd to masz?
   Zanim zdążył wymyślić jakąś logiczną odpowiedź, nagle zbiegł się cały tłum ludzi. Gary przypadł do Sheii, objął ją opiekuńczym gestem i odsunął od Erena, jakby ten mógł ją czymś zarazić. Lynn pognał za skaczącą kulką, podskakując niemal równie mocno co ona. Znikąd pojawiły się też dzieciaki ze szkoły. Eren chciał się cofnąć, ale nie miał gdzie.
   – Co tu się dzieje? – zapytał, niczego nie rozumiejąc. Był pewien, że jeszcze chwilę wcześniej zwiedzał jaskinie, a teraz znalazł się w centrum uwagi tłumu, który przybył właściwie znikąd...
   – Co to ma znaczyć?! – Spomiędzy dzieciaków wyłonił się nauczyciel fizyki, którego nazwiska Eren nigdy nie mógł zapamiętać. Trzymał w dłoni stos kartek, które wcisnął uczniowi w objęcia. – Takich ocen się nie spodziewałem! Powtarzasz rok!
   – Że co?! Ale jak, ja nic nie rozu...
   – Erenie Kaleyre. – Znikąd tuż obok niego zmaterializowała się mama, piękna jak zawsze i zła, jak prawie zawsze. Eren wzdrygnął się, kiedy załapała go za ramię. – Byliśmy z ojcem w twoim pokoju i wiesz co znaleźliśmy? Co to wszystko jest?!
   – Hej, chwila, co właściwie masz na myśli, mówiąc...
   – To nie ma prawa istnieć – powtórzył słowa jego siostry Lynn, podchodząc do niego, zaś w dłoni ściskał świecącą kuleczkę. – Nic z tych rzeczy nie ma prawa istnieć. Skąd one są? Skąd je masz? Czym ty jesteś?
   Nagle wszystko się cofnęło, a on znów znajdował się w jaskini. Leżał na podłodze, wpatrując się w sufit, a jego serce biło trochę zbyt szybko. Dyszał ciężko, jakby przebiegł naprawdę długi kawałek drogi. Nie miał bladego pojęcia, co się właściwie stało. W jednej chwili świat się odwrócił i powrócił do stanu normalnego, a kiedy...
   To była iluzja, ty półgłówku, odezwało się posłusznie sumienie. Cokolwiek by to nie było, wlazło ci do głowy i namieszało w niej. Ktoś wie, gdzie to coś jest?
   Eren wstał – nie liczył, jak wiele razy już dzisiaj musiał wstawać – i zabrał świecącą kulkę, która leżała kawałek dalej. Już miał iść szukać drogi powrotnej, kiedy jego wzrok został przyciągnięty przez dziwne znaki zapisane na jednej ze ścian. Przypominały te, które widział wcześniej. Wyglądały jak najzwyklejsze gryzmoły, ale coś w nich sprawiało, że Erenowi przebiegł dreszcz po plecach.
   Wyciągnął wolną dłoń i przejechał po dziwnych wzorkach, jakby to miało mu pomóc w zrozumieniu ich. Wydawały mu się znajome i to wcale nie dlatego, że widział wcześniej podobne.
   – Eren?! EREN!
   Odwrócił się i szybko schował kulkę z powrotem do kieszeni spodni. Chwilę później do jaskini w której przebywał wpadła Sheia, a zaraz za nią Gary i wciąż targający wielką lampę Lynn. Siostra rzuciła mu się na szyję, a potem uderzyła go, ale niezbyt mocno. Ze zdumieniem uświadomił sobie, że łkała.
   – Jeśli jeszcze raz mnie tak przestraszysz – powiedziała do jego ramienia – to cię zabiję, ty przerośnięty kretynie.
   – Zrozumiałem. Możesz przestać mnie dusić?
   – Nie.
   – Myślę, że powinniśmy już wracać – odezwał się Gary, stukając palcem w małą mapę na odwrocie rachunku. – Chodzimy tu od kilku godzin i nic nie znaleźliśmy. A powrót też może nam trochę zająć.
   – Właściwie to ja coś znalazłem – odezwał się Eren zduszonym głosem, ostrożnie odsuwając od siebie siostrę, po czym wskazał na ścianę za sobą, a wszyscy wytrzeszczyli oczy.
   – Czyli jednak mieliśmy rację – zawołał z radością Gary i wyjął telefon. Wszyscy spojrzeli na niego krzywo. – Co? Coś nie tak?
   – Przez cały czas miałeś telefon – powiedziała niebezpiecznie cichym głosem Sheia, który jednak podnosił się z każdą chwilą. – I nie pomyślałeś o tym, że mógłby nam się przydać, kiedy gubiliśmy się w tunelach?!
   – To staroć. Zasięgu nie ma nawet, jak się wejdzie na najwyższe drzewo. Sprawdzałem. No i klawisze wysiadły. Nadaje się tylko do robienia zdjęć i po to go wziąłem. Lynn, poświeć mi trochę wyżej.
   Gdy tylko sesja zdjęciowa się skończyła, ruszyli poszukać wyjścia. Okazało się, że mała mapa na nic się nie przydała, bo zwyczajnie żadne z nich nie umiało poznać miejsc, w których już byli. Sheia wyrwała telefon Garemu i bezskutecznie próbowała za jego pomocą połączyć się z internetem. W końcu Lynnowi udało się znaleźć jakieś inne wyjście, kiedy kierował się odgłosami wiatru, zapewne szumiącego mu w głowie, bo nikt innych niczego takiego nie słyszał. Gdy wyszli, słońce chyliło się już ku zachodowi.
   Pokręcili się trochę po lasach i niewielkich górach, aż w końcu trafili na polankę, gdzie „zostawili" samochód. Eren ze złością zabrał Garemu kluczyki, gdy ten chciał usiąść za kierownicą i sam postanowił prowadzić. Po całym dniu włóczenia się, nikt nie zaprotestował. Wszyscy byli zbyt zmęczeni, więc w niemal idealnej ciszy wrócili do miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz