Tajemnica Cieni - rozdział 20

Rozdział XX
Widząca

   Jadalnia była nieco mniejsza od salonu, ale nadal bardzo wielka i bardzo, ale to bardzo pusta. Pośrodku stał drewniany stół, który już nakrywali dwaj chłopcy, jeden duży, drugi mały, ale poza tym wyglądali niemal identycznie i bardzo podobnie do Oochii. Poruszali się tak, jakby jeździli na łyżwach, a nie chodzili po wypolerowanej podłodze. Na raz nosili po trzy albo cztery talerze, na których wznosiły się góry jedzenia. Aichra uznała, że to trochę za dużo jedzenia, nawet jak na ich szóstkę. Jednak żaden z jej towarzyszy nie wydawał się zdziwiony.
   – Mieszkacie sami? – odważyła się zapytać Oochię, gdy podchodzili do stołu. – Gdzie wasi rodzice?
   – W pracy, jak zawsze – odpowiedziała bez emocji dziewczyna, zajmując miejsce u szczytu stołu i dając Aichrze znak ręką, by ta usiadła tuż obok. – Wracają tylko w porze pozornego zmroku, a to tylko na kilka godzin, żeby się wyspać. Potem znów idą. Pracują w urzędzie do spraw porozumień międzyplanetarnych. I chyba właściwie już nie pamiętają, że mają dzieci. Tak więc my zajmujemy się wszystkim. Ale ty przecież znasz ten problem.
   Oochia wbiła badawcze spojrzenie pomarańczowych oczu w Aichrę, a ta nagle poczuła się, jakby dziewczyna wyczytywała z jej twarzy całą historię życia. Przypomniała sobie, dlaczego tu są. To widząca, która jest w stanie zobaczyć wszystko to, co się dzieje w obecnej chwili. Może umiała też wyczytywać z ludzi ich przeszłość. Aichra kiedyś słyszała o takich osobach i dreszcz jej przebiegł po plecach. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale Oochia zwróciła się już do Ignis, która rozsiadła się naprzeciw Aichry. Powoli nieśmiertelna odzyskiwała swój wygląd. Była na powrót niska, jej oczy były wielkie, a włosy skręcały się w nieujarzmione loki. Jednak kolory nadal pozostawały te same, bardzo ogniste. Ignis sięgnęła po jedzenie, nie pytając nikogo o zgodę. Najpierw zabrała się za ciasteczka.
   – Smakuje ci? – zapytała na pozór uprzejmie Oochia, nachylając się w stronę dziewczyny. – To przepis od ludzi znad Morza Świetlistego, przerobiony trochę przez  Daire'a. Dodał tam chyba cały zapas chilli, który znalazł w spiżarni.
   W odpowiedzi jeden z chłopaków, ten wyższy, przystanął obok Ignis i też spojrzał na nią z ciekawością. To musiał być Daire, pewnie był starszym bratem, przed którym ostrzegała ich Oochia. Ignis nie skrzywiła się z powodu ostrego jedzenia. Zamiast tego uśmiechnęła się wrednie i dmuchnęła chłopakowi w twarz ogniem, a on szybko odskoczył.
   – Bardzo to dobre – rzekła Ignis, biorąc kolejne ciastko i obracając w palcach. – Myślisz, że dałbyś mi radę zrobić takich z tysiąc, na moje kolejne przyjęcie urodzinowe? Dobrze zapłacę.
   Chłopak pobladł. Najwyraźniej był przerażony podaną przez Ignis ilością i żadna suma pieniędzy nie mogłaby go do tego przekonać. Oochia parsknęła cicho, zasłaniając usta dłonią, jej ramiona zatrzęsły się. Nie wytrzymała zbyt długo i po chwili śmiała się głośno, a jej głos odbijał się echem od pustych ścian jadalni. Daire uśmiechnął się głupkowato.
   – Nie mam czasu, ale zawsze mogę ci sprzedać silnik od samochodu. Potrzebujesz dobrego silnika? Bo mam, prawie nówka, niemal nie używany.
   – A powiedz ty mi, twoim zdaniem, po co mi niby silnik? – zapytała Ignis, podejrzanie przesłodzonym tonem.
   – No nie wiem – odpowiedział Daire, wcale nie zmieszany. – Po prostu mówię. Jakbyś miała samochód, czy coś, to mógłby się przydać...
   – Daire, błagam, nie osłabiaj mnie – odezwała się Oochia, przykładając dwa palce do nasady nosa, jakby dostawała migreny. Machnęła na brata ręką. – Nikomu tutaj nie potrzeba twojego głupiego silnika. Siadaj i zamilcz, albo idź.
   Wolał usiąść. Najpierw wybrał miejsce obok Shade'a, ale gdy tylko rzucił na niego okiem, szybko go ominął i jednak usiadł obok Aichry. Dziewczyna nie dziwiła się mu. Zauważyła, że wszyscy oprócz Ignis, starają się unikać Twórcy. Zapewne miało to jakiś związek z otaczającą go ponurą aurą śmierci. Aichra przypomniała sobie, że Shade odpowiada zarówno za życie, jak i śmierć. Jak to się stało, że czuć było tylko jedną z tych dwóch mocy? Shade nie zaprzątał sobie głowy takimi myślami, tylko również sięgnął po jedzenie. Apetytu nie można mu było odmówić. Zjadał wszystko w takim tempie, że Aichra nagle przestała się przejmować, że jest za dużo jedzenia dla szóstki osób. Zamiast tego naszła ją obawa, że jeśli sama się nie poczęstuje, to wkrótce dla niej zabraknie.
   Oochia też chyba o tym pomyślała, bo zgarnęła kilkanaście podejrzanie wyglądających kawałków mięsa i zaczęła je jeść, zupełnie nie przejmując się zasadami zachowania przy stole. Aichra niepewnie wzięła na widelec kilka liści sałaty i plastrów owoców z sałatki i ostrożnie spróbowała. Niemal natychmiast sięgnęła po szklankę z wodą, czując pieczenie na języku. Na wszystkich bogów, jakie to ostre! A po chwili sama poprawiła się w myślach: chyba raczej Twórców, skoro to oni są tymi bogami.
   A kiedy pierwszy szok już minął, uznała, że wcale to nie było to takie złe i sięgnęła po więcej. Ujrzała lekko złośliwy uśmieszek Ignis, gdy chciała nałożyć sobie trochę ciasteczek z talerzyka, uznała więc, że obędzie się bez tego i zamiast tego nalała sobie soku o kolorze pomarańczy, który smakował czymś bardzo słodkim. Uczonym tonem Daire wyjaśnił, że to smak słońca, ale Aichra podejrzewała, że gdyby słońce rzeczywiście mogło mieć smak, byłby on zupełnie inny.
   – To było wyśmienite – odezwał się Daire w jakimś dziwnym języku, ale że wszyscy w magicznym wymiarze posiadali dar słuchu, zrozumieli go doskonale. Ignis uniosła brwi.
   – Co to za słowa, którymi kaleczysz sobie usta, a nam uszy? – zdziwiła się Oochia, spoglądając krzywo na brata, który poczerwieniał, zdając sobie sprawę, że znalazł się w centrum uwagi wszystkich.
   – To język piekieł – odpowiedziała mu Ignis, kiwając ponuro głową. – To dlatego robi takie ostre potrawy i mówi... tym czymś. Chyba jest zwolennikiem diabła.
   – Wcale nie! – zaprotestował Daire, jeszcze bardziej czerwieniejąc. – Ja po prostu jestem światowy i uczę się różnych języków. To że...
   – Ale go naprawdę używają w piekle – teraz konwersacji podjął się Shade, z poważną miną spoglądając na chłopaka. – Nie jest oczywiście tam ojczystym językiem, ale bardzo, bardzo dużo go. Przecież każdy wyraz brzmi, jak rozkaz rozstrzelania! Złe dusze raczą się balladami i pieśniami w tym języku, gdy wesoło siedzą sobie w kotle z wrzącą wodą i marzą o śmierci, choć już przez nią przeszły.
   – Kłamiesz – zezłościł się Daire i pierwszy raz odkąd przyszli, odważył się spojrzeć Shade'owi prosto w twarz. Chyba to, że zobaczył na niej absolutną i ponurą pewność, wytrąciło go z równowagi, bo czym prędzej odwrócił wzrok.
   Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu Ignis ją przerwała, śmiejąc się głośno, a Oochia i Shade jej zawtórowali. Aichra też do nich dołączyła, a wraz z nią młodszy brat Oochii, który właściwie wcześniej siedział cicho. Wszyscy śmiali się głośno, tylko Daire siedział przy stole, wciąż czerwony i chyba mocno urażony.
   – Pewnie, róbcie sobie ze mnie ofiarę – prychnął, gdy śmiechy już nieco ucichły. – Przecież istnieję tylko po to, żebyście mogli się ze mnie wyśmiewać. Śmiejcie się z biednego, małego Daire'a, bo w końcu...
    Jego słowa wywołały jeszcze większą salwę śmiechu, aż wszyscy pospadali z krzeseł i zaczęli się tarzać po podłodze, a łzy ciekły im z oczu. Aichrę tak to rozbawiło, że głos jej zamarł i śmiała się tym bezgłośnym idiotycznym śmiechem, trzymając się za brzuch i klepiąc się po udzie, nie mogąc przestać. Nie wiedziała, czemu właściwie tak ją to rozbawiło, ale jednak rozbawiło.
    – Jak nie chcesz – odezwała się Ignis, leżąc na podłodze i uparcie powstrzymując chichot, co jej nie wychodziło – żeby ludzie się z ciebie nabijali, to przestań się użalać. Rany, to takie... takie...
    I znów ryknęła śmiechem, tak głośnym, że ozdobna zastawa zadrżała na stole. Objęła leżącą obok Oochię ramieniem i obie zaczęły zaśmiewać się w swoje ramiona. A Daire siedział i wyglądał, jakby zwątpił w cały świat.

~*~

   Questa nie zamierzała odpowiadać na ich pytania ani słuchać ich marudzenia. Po prostu parła przed siebie, przez równiny i miała gdzieś czy reszta za nią idzie, czy też może zgubiła się po drodze. Naprawdę zaczynała się zachowywać jak Ignis. Gdy ją poznali, była wiele milsza i spokojniejsza, teraz przypominała bombę, która może w każdej chwili wybuchnąć. Musa mogłaby pomyśleć, że to po prostu dlatego, iż miała amnezję, a teraz już ma swoje wspomnienia. Ale szeptane uwagi wymieniane między Oxyenem i Eartem dały jej pewność, że tak nie było.
   Miasto zobaczyli już z daleko. Właściwie ciężko było go nie zauważyć, nawet w świetle zachodzącego już za horyzontem słońca, które oblewało świat czerwono-pomarańczową ognistą poświatą, jakże odpowiednią właśnie dla tej planety. Zamek oddalony był nieco od miasta i otoczony ozdobnymi ogrodami, jego wieże jaśniały w ostatnich promieniach dnia. Domy też było widać z dala, zwłaszcza te wspaniałe wysokie wille i rezydencje, które z łatwością mogłyby uchodzić za małe pałacyki.
   A za miastem, ogromne i powykrzywiane, wznosiły się góry, których szczyty przyprószone były śniegiem. Choć biały, także jaśniał podejrzanie w obecnym świetle, tak że przez chwilę można było odnieść wrażenie, że góry się palą. Chyba dlatego właśnie nadano im miano gór Wiecznego Ognia.
   – Dlaczego śmiertelnicy budują sobie pałace zawsze w pobliżu gór? – zapytał z pewną irytacją Eart. – Gdybym ja miał sobie zbudować pałac, postawiłbym go na otwartej przestrzeni...
   – Czy to nie ty jesteś gościem, który zrobił sobie królestwo pod ziemią? – przerwał mu z lekką drwiną Oxyen. – I ty śmiesz krytykować to, że ludzie stawiają pałace w pobliżu gór. Nie rozśmieszaj mnie, błagam cię.
   – Postawiłem królestwo pod ziemią, boś się mnie czepiał – odgryzł się Eart ze złością. – Mówiłeś, że jak postawię sobie jakikolwiek zamek na twoim terenie, to go zniszczysz.
   – Mogłem się jakoś o tym wyrazić, ale to na pewno nie był ten prostacki sposób, który przedstawiłeś.
   – Mam tego wszystkiego dość – rzekł Eart, kopiąc kamyk, który napatoczył mu się pod nogi. – Questa zaczyna stroić fochy i rządzić wszystkimi jak Ignis, ja czuję że coraz bliżej mi do arogancji i złości Flain, a ty musisz jeszcze na siebie przejąć charakter Emit! Będę szczęśliwy, kiedy wszystko wróci do normy, o ile w ogóle wróci. Wolałbym nie istnieć w tym świecie, skoro tak to ma teraz wyglądać.
   – Ja zachowuję się jak Emit? Do reszty ci odbiło?!
   – Jesteś bardziej wredny niż zwykle, patrzysz się na wszystkich z góry i ten twój sposób wysławiania się, jakbyś uważał nas za gorszych od siebie.
   – Ty chyba... chyba masz rację.
   Zapadła ponura cisza, przerywana tylko świstami wiatru. Nikt już nie miał ochoty na pogawędki. Musa szła z tyłu i przyglądała się grupie, w którą się wplątała. Flora szła z boku, ze spuszczoną głową i wcale nie przejmowała się tym, że wiatr targa jej włosami i zasłania w ten sposób widoczność. Chyba nawet jej się to podobało. Wyglądała, jakby cały świat jej już nie obchodził i Musie zrobiło się z tego powodu smutno. Sama nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby to jej dom i rodzinę spotkał taki koniec.
   Questa szła na przodzie i to całkiem daleko, zdawało się, że z każdą chwilą przyspiesza kroku, byle tylko zostawić towarzyszy z tyłu. A może to oni szli coraz wolniej, niesieni już zmęczeniem. Dziewczyna nie oglądała się za siebie i pewnie zamierzała całkowicie zniknąć im z oczu, gdy już znajdą się u murów miasta. Eart i Oxyen szli obok siebie w ciszy, patrząc wszędzie, tylko nie na siebie.
   Z bliska miasto nie wyglądało już tak ładnie. To, co niegdyś było przykryte śniegiem, stosunkowo niedawno wyłoniło się znów na powierzchnię i nie zdążono jeszcze odbudować wszystkiego. Część domów, zwłaszcza tych mniejszych, była pozawalana, rozerwana, zniszczona. Niektóre nie miały okien, inne dachów, u niektórych zniknęło kilka ścian, że aż cud, że jeszcze się trzymały. W niektórych miejscach leżały jeszcze resztki gruzów – tam kiedyś musiały stać większe rezydencje. Właściwie tylko zamek wyglądał na ocalały w całości, ale Musa wiedziała, że to nie jest prawda. W środku nadal musiał być po części, jeśli nie w większości wyniszczony.
   Po mieście kręcili się strażnicy, którzy od razu zauważyli obecność gości i podeszli, żeby ich wylegitymować. Nie sprawiali zbyt zadowolonych, krzywili się strasznie. A już jeden z nich, chyba dowódca, wyjątkowo się zirytował, kiedy Oxyen stwierdził, że nie muszą się nikomu tłumaczyć ze swojego pobytu tutaj, bo i tak niedługo znikają.
   – Czyżby to była ta słynna gościnność planety Domino? – spytała z ironicznym uśmieszkiem Questa. – Panowie wybaczą, ale spieszymy się. Chcielibyśmy jeszcze przed wschodem opuścić tą planetę, tak więc...
   – Nigdzie się nie wybieracie – zaprotestował z całą mocą strażnik i spojrzał ze złością, na stojącą przed nim dziewczynkę. Chyba odniósł pierwsze mylne wrażenie, że jest ona najsłabszym ogniwem w ich grupie.
   – Człowieku, nie masz pojęcia z kim rozmawiasz. Przepuść nas, bo zmiotę cię z powierzchni tej planety.
   – Nie mam pojęcia, bo się nie wylegitymowaliście! No już, proszę o wasze imiona i nazwiska, oraz miejsce pochodzenia albo będę musiał was zamknąć na dwadzieścia cztery. No? – dodał groźnie, spoglądając na nich spod krzaczastych brwi i wyjmując z wewnętrznej kieszeni munduru długopis i notatnik.
   Questa wzruszyła ramionami i zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: „No dobra, skoro chcesz”
   – Questa Twórczyni, z początku wszechświata, zrodzona z pierwotnej pustki i chaosu, nosząca też miana bogini dusz, nazywana Kailią, Grielle Wszechmogącą, Ivay Widzącą, Ignis...
   Zaczęła z siebie wyrzucać tytuły jak karabin maszynowy, tak że uwaga wszystkich skierowała się na nią. W jej słowach brzmiała absolutna pewność i ani razu się nie zająknęła, jakby wypowiadała tą kwestię wiele, naprawdę wiele razy. Jednak coś innego przyciągnęło uwagę Musy.
   – Ignis? – powtórzyła szeptem, nie zwracając się konkretnie do nikogo, ale przywykła już do tego, że ktoś dostarcza jej odpowiedzi. I tym razem Oxyen nie zawiódł.
   – Owszem, nosiła to miano, nadali jej to imię pierwotni ludzie właśnie z tej planety. Ponieważ moc Smoka uosabiała sobą zarówno potęgę ognia, jak i duszy, czczono tu dwie najwyższe boginie, Flain i Questę, tyle że pod imionami Fiera i Ignis. Ta nieśmiertelna Ignis z początku nie znała swojej siostry i nie miała żadnego imienia, a to jej się spodobało, kiedy przybyła na tą planetę i tak już jej zostało. Pewnie miało to też jakiś związek z tym, że za tą boginię ją tutaj wzięto, bo przecież obie z Questą wyglądały identycznie, nawet jeśli o tym nie wiedziały.
   – Ale jak można nie wiedzieć o swoim rodzeństwie?
   – Nie są siostrami biologicznymi. To siostry dusz i magii. Złączone więzami losu, ale nie krwi.
   Nie do końca rozumiała tę kwestię, ale postanowiła dać już spokój. Tymczasem Questa dalej wesoło trajkotała, wymieniając coraz to dłuższe i bardziej skomplikowane tytuły, jakimi ją uraczono, aż Musa zaczęła się zastanawiać, kiedy nadejdzie koniec. Świat istniał długo, więc strasznie dużo musiało do niej przylgnąć przydomków, przez cały ten długi czas. W końcu zatrzymała się, by zaczerpnąć powietrza, a strażnik natychmiast to wykorzystał.
   – Daruj sobie panna te bajki – warknął, a jego mina wyraźnie mówiła, że nie uwierzył w ani jedno jej słowo, co w sumie można było przewidzieć. – Podaj mi numer do twoich rodziców, już ja sobie z nimi pogadam i zobaczymy, czy wtedy będziesz taka mądra.
   – Chyba się nie zrozumieliśmy – rzekła przesłodzonym tonem Questa, a jej oczy zapłonęły bardziej niż zwykle.
   Wystraszony strażnik cofnął się, widząc to, ale nie miał dokąd uciec. Oparł się o zniszczoną ścianę jednego z domów i złapał ręką za głowę, a po chwili stracił przytomność i padł niemal bezgłośnie na bruk. Nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Chyba nawet nikt tego nie zauważył.
   – Tak nie można – wymamrotała Musa pod nosem, patrząc na nieprzytomnego, a spojrzenie lodowych oczu niemal natychmiast ją odnalazło. Czarodziejka pożałowała, że w ogóle się odezwała.
   – Świat się wali, a zasady się zmieniają – syknęła Questa w odpowiedzi i odwróciła się, ale wtedy nieoczekiwanie odezwał się Oxyen.
   – Przestań! Przestań się tak zachowywać! Przestań udawać, że cały świat się dla ciebie nie liczy! To nie jesteś ty! Ty dałaś temu wszystkiemu duszę, to ciebie obchodzi, zawsze obchodziło!
   – Czasy się zmieniają – rzekła Questa, ale jej głos brzmiał jak echo jakiegoś obcego głosu, nie jej własnego.
   – Masz rację, zmieniają się. Kiedyś bym tego nie zrobił, ale teraz nie dajesz mi wyboru.
   Zanim ktokolwiek się zorientował, wiatr zatańczył wokół nich, niemal odrywając ich od ziemi. Questa otworzyła szerzej oczy, w wyrazie niemego zdziwienia i zarazem przerażenia. A potem jej oczy powędrowały ku niebu i upadłaby zaraz obok strażnika, ale w ostatniej chwili Oxyen ją złapał i podniósł.
   – Idźmy w końcu w te góry – powiedział cicho. – Bo jakoś nie czuję, że moglibyśmy się tutaj zadomowić.
   Nikt nie odważył się mu sprzeciwić.

~*~

   – Po co właściwie nam te lustra? – zapytała Aichra, rozglądając się po gabinecie, do którego właśnie weszli. Pokoik był w kształcie ośmiokąta i każdą przestrzeń pokrywały lustra, odbijające ich twarze. Także podłoga i sufit były nimi wyłożone. Jedynym źródłem światła była niewielka kula, ustawiona na piedestale pośrodku, z której bił blask nieokreślonego właściwie źródła. Na pozór magiczny, jednak Aichra nie wyczuwała w tym magii.
   – To pokój widzącego – oznajmiła Oochia, przeglądając się w jednym z luster i zakładając gogle lotnicze na oczy. – Ja sama potrafię zobaczyć wszystko sama, ale gdy chcę komuś pokazać wszystko, ten pokój jest w sam raz. Obraz z moich myśli katalizuje się w kuli i przenosi go na lustrzaną taflę. To trochę bardziej skomplikowane, ale w uproszczeniu mniej więcej tak to działa. Więc zobaczycie to co ja, tyle że w lustrach. Aha, jeśli mnie zdekoncentrujecie, wszystko zniknie, więc lepiej tego nie róbcie. Moja moc bywa... niestabilna, a wy nie chcielibyście wyciągać cały kolejny dzień kawałków szkła z waszych ciał.
   Aichra przytaknęła, Shade przewrócił oczami, za to Ignis uśmiechnęła się spokojnie. Daire i jego młodszy brat najwyraźniej uznali, że nie muszą w tym uczestniczyć, bo szybko wymknęli się i zamknęli za sobą drzwi, a zrobili to tak szczelnie, że nie było ich widać wśród luster. Gdyby Aichra nie wiedziała, gdzie się znajdują, nigdy by ich nie znalazła.
   Oochia podeszła do kuli, spojrzała jeszcze raz na wszystkich uważnie, po czym odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i przyłożyła prawą dłoń do kuli, zaś lewą do swoich skroni. Zmarszczyła brwi, a obraz w lustrach zafalował niczym woda. Im większe skupienie pojawiało się na twarzy Oochi, tym bardziej obraz rozmywał się, a na jego miejsce wstępował inny. Zupełnie inny.
   Bogate wnętrze pałacu otoczyło ich ze wszystkich stron, a wszystko wyglądało niesamowicie realistycznie, jakby naprawdę się tam znaleźli. Różowe ściany, różowe dywany, różowe zasłony... ktoś tam naprawdę bardzo lubił róż. W jednym ze wspaniałych foteli siedziała smukła i elegancka kobieta, w którą wcześniej przeistoczyła się Ignis. Wyglądała onieśmielająco i zarazem łagodnie, ubrana była w czerwoną suknię, w kolorze jej iście ognistych włosów. Zupełnie, jakby wyczuwała, że ktoś jej się przygląda, zwróciła wzrok w stronę miejsca, gdzie stała Oochia. A potem Twórczyni powstała i machnęła ręką. Cały pokój zalał ciemność, rozpraszany tylko kulą światła. Oochia zadrżała, ale nie wychodziła ze swego transu.
   Teraz powoli pojawił się inny obraz, w zupełnie innym otoczeniu. Co więcej ten nie stał w miejscu, a przesuwał się, choć powoli. Ukazały się wspaniałe ale podniszczone budynki, ludzie nie wyglądający najlepiej, włóczący się po ulicach, niby to w barwnych strojach, ale jednak z ponurymi minami. Jednak najbardziej uwagę przyciągali ci, na których zwrócone było spojrzenie widzącej.
   Uliczkami kroczyła zbita grupka. Dwie niezbyt wielkie czarodziejki i dwóch wyglądających niemal identycznie chłopaków. Jeden z nich niósł w rękach nieprzytomną osobę i Aichra dopiero po chwili zauważyła, że był to nikt inny, jak Questa. Nadal nie mogła się nadziwić nad tym, że te dziewczyny były identyczne jak dwie krople wody.
   – Chyba nie jest dobrze – rzekła Ignis, spoglądając na ten wyglądający ponuro pochód. – Któreś z was poznaje to miejsce? Te wszystkie zniszczone domy, te...
   – Zniszczone królestwo Smoczego Płomienia – odpowiedział jej Shade i nagle wydał się bledszy niż zwykle, a zwykle był bardzo blady. Aichra żałowała, że nie może zobaczyć jego oczu, ale cały czas zakrywał je szczelnie za okularami przeciwsłonecznymi. – Planeta Domino. Flain też tam jest. Jeśli Questa ma teraz choć po części twój charakter i jeśli się tam spotkają...
   – Co? Niezbyt się lubią? – zapytała Aichra, spoglądając to na jedno, to na drugie, oczekując odpowiedzi. Skrzywili się w tej samej chwili.
   – To mało powiedziane. Na dodatek w tym akurat miejscu. Stworzyły wspólnie moc Smoczego Płomienia jeszcze w czasach przyjaźni. Potem się coś stało, nie wiem dokładnie co, ale zaczęły się darzyć wielką nienawiścią. Zaczęły się sprzeczki, raz nawet wybuchła wojna, jak wspominała już Ignis. Questa jest... była raczej pokojową osobą, ale jak już się do kogoś przywiąże, to na poważnie.
   – Mówisz o Oxyenie – bardziej stwierdziła, niż zapytała Aichra.
   – We wszechświecie chyba nie ma bardziej nielogicznej pary niż ich dwoje – prychnął Shade. – Coś jak kierowanie się sercem albo umysłem. Ona jest od serc, on od umysłów, ale jakoś się zeszli. Ona od tajemnic, on od ich ujawniania, ale i tak są razem. Nie zamierzają chyba nigdy przestać.
   – Boli cię to, co?
   – Przepraszam bardzo? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem i chyba lekką złością.
   – Boli cię to, że twoja siostra znalazła sobie kogoś, z kim może być szczęśliwa przez wieczność – rzekła Aichra, sama nie wiedząc, czemu to mówi, ale była absolutnie pewna swoich słów. – A ty nikogo takiego nie masz.
   – Wypraszam sobie! Odszczekaj to!
   – Nie zamierzam niczego odszczekiwać tylko dlatego, że coś ci się nie spodobało – powiedziała dobitnie Aichra, patrząc w ciemność okularów i próbując się przez nią przebić, ale nie udało jej się to.
   – Chcieliście chyba powiedzieć, że jeśli Flain i Questa się tam spotkają – odezwała się Ignis, przerywając ich niezbyt równą walkę na spojrzenia – to zacznie się walka, która właściwie będzie jak wybuch kilku bomb wodorowych i rozsadzi niezłą część galaktyki. Bo Questa ma mój charakter, a nawet z moimi mocami jest potężna, bo zachwianie równowagi jej to zapewniło.
   – Musimy się tam jak najszybciej przenieść – powiedział Shade poważnym tonem, odwracając się od Aichry i jej wściekłego spojrzenia, a dziewczyna przez chwilę poczuła się zawiedziona. – Poza tym wiem, po co się tam wybrali. Gdzieś na tamtej planecie jest Pieczęć, Pieczęć Questy. Jeśli ją znajdzie i stanie twarzą w twarz z Flain, zanim my do nich trafimy... to będzie katastrofa.
   – Poza tym dzięki Pieczęci nie musiałybyśmy cię prosić o pomoc – dodała Ignis z błyskiem w oku. – Bo Pieczęć Dusz jest mocno powiązana z Pieczęcią Życia i Śmierci, która nam zamieniła ciała. Wystarczyłoby, żebym ja albo Questa ją zmusiły do działania, a ta by sama nas na powrót zamieniła ciałami i charakterami.
   – W tym przypadku raczej obie – mruknął w zamyśleniu Shade. – Pieczęci to szczególny i niezrozumiały dla nikogo z wyjątkiem Twórców rodzaj magii. Delikatny i mocno humorzasty. Są trochę jak żywe stworzenia, ale jednak nie do końca. Wczuwają się zarówno w ciało jak i duszę Twórcy. I właśnie z tym byłby problem, bo ty posiadasz ciało, a Questa duszę. Żadnej z osobna raczej Pieczęć nie posłucha.
   – A ciebie? – włączyła się do rozmowy Aichra, która nie rozumiała tej właśnie kwestii.
   – Mogłaby, ale Pieczęć najpotężniejsza jest w rękach Twórcy, do którego należy. Poza tym ja nadal jestem... ehem, związany z tym przeklętym dziennikiem, który nosisz przy sobie i to też ogranicza moją moc na tyle, że raczej nie byłbym w stanie uruchomić żadnej poza moją Pieczęcią.
   – Potrzebny nam transport – rzekła wesoło Ignis i zanim Aichra się zorientowała, dziewczyna wyjęła z jej torby wcześniej wspomniany dziennik.
   Oochia chyba wyczuła, że zobaczyli już wszystko, czego potrzebują, a obraz z luster znikł, zastąpiony zwykłymi i całkiem normalnymi odbiciami. Dziewczyna otworzyła oczy i przetarła ręką spocone z wysiłku skupienia czoło. Uniosła brwi, gdy Ignis zamachała jej dziennikiem przed twarzą.
   – Potrzebuję jeszcze jeden przysługi.
   – Przysługi, których ty potrzebujesz, nigdy się nie kończą – rzekła ze znużeniem Oochia, biorąc od niej dziennik, a Shade skrzywił się wyraźnie, gdy to zrobiła. – Dobra, co to za książka, jaki ma związek z twoim dziwnym bratem i co mam z tym zrobić?
   – Ta książka to magiczny dziennik i masz z jego pomocą wezwać mi tutaj Terceę – oznajmiła Ignis, a brwi Oochii uniosły się jeszcze wyżej. – Oczywiście możesz sobie zażyczyć czegoś jeszcze, o ile to nie zniszczy wszechświata i nie przewyższy możliwości mojego brata. Mamy tylko trochę ograniczony zakres, więc postaraj się streścić w dwóch życzeniach, bo reszta przyda się na później, a nie chcesz przecież poznać mojego gniewu.
   – Przecież już go poznałam – prychnęła Oochia, otwierając książeczkę i przerzucając puste kartki, jakby ona widziała je pełne tekstu i może tak właśnie było, skoro była widzącą. – I więcej nie zamierzam się z nim widzieć. Wezwę ci Terceę, ale jeśli przez ciebie zawita tutaj na dłużej, to ty zapoznasz się z moim gniewem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz