Tajemnica Cieni - rozdział 16

Rozdział XVI
Zielarz z zapomnianego miasta

   Wrażenie czyjejś obecności pojawiło się znikąd, a Aichrze przebiegł ostrzegawczy dreszcz po plecach. Ignis nadal przyglądała się swojej makiecie rozmarzonym wzrokiem, najwyraźniej wspominając. Najwyraźniej ona nie wyczuła tego samego, co mała wiedźma.
   Ale to było niezbyt logiczne. Niby kto miałby znaleźć się w tym pustym wymiarze? I jak? One same wpadły tutaj przypadkiem. Z winy Aichry, czego Ignis nie zapomniała jej wypomnieć już dwadzieścia razy. Przez chwilę miała przerażające przeczucie, że przypadkiem wyrwa wciągnęła też Viera. Podzieliła się z towarzyszką tym podejrzeniem, ale Ignis tylko parsknęła drwiąco.
   – Nawet jeśli by ci się to udało, ten stwór wylądowałby zupełnie w innej, naprawdę bardzo odległej części tego wymiaru. Światy pod powierzchnią tego prawidłowego są płynne i krążą szybciej, niż znana nam rzeczywistość. Nawet jeśli by stał obok ciebie, byłby teraz daleko. Ja jestem tutaj z tobą tylko dlatego, że cię trzymałam.
   Aichra zrozumiała tylko część tej naukowej wypowiedzi, ale jakoś wątpiła, czy Ignis byłaby w stanie wyjaśnić to w prostszy sposób, więc odpuściła sobie pytania. Rozejrzała się dookoła, nadal czując na sobie czyjeś spojrzenie. Objęła się ramionami, jakby to mogło jej dodać otuchy, ale wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie, uczucie czyjejś obecności tylko się nasiliło.
   Może Ignis miała rację i dziewczyna zaczynała już powoli wariować. Powinna sobie znaleźć jakieś zajęcie, które uchroniłoby ją od tego, tak jak Ignis, składająca makietę z kart. Tyle że Ignis to nie uchroniło, bo przecież i tak już była trochę bardziej niż lekko zwariowana. Bo kto normalny w takiej sytuacji by budował? Każdy inny by kombinował, jak się wydostać.
   A jeśli stąd rzeczywiście nie idzie w żaden sposób się wydostać? Ta myśl ją przeraziła, jako że po raz pierwszy zaczęła brać na poważnie jej prawdopodobieństwo.
   – Witam miłe panie – rozległ się nagle jakiś podejrzany głos za nimi.
   Aichra zerwała się na równe nogi ze strachem i zrobiła koziołka w całkowicie pustej przestrzeni. Ignis wyprostowała nogi, wstając z tureckiego przysiadu, ale nawet jeśli była zdziwiona czyjąś obecnością, nie dała tego po sobie poznać. Aichra wreszcie złapała równowagę i spojrzała na przybyłego.
   Wyglądał nieco dziwnie. Skórę miał tak bladą, że niemal białą. Wyraźny kontrast dla niej, stanowiło jego czarne ubranie i włosy, które niemal zlewały się z ciemnością tego wymiaru. Oczy miał zasłonięte ciemnymi okularami. Aichra zastanawiała się, po co mu je w takim miejscu. Nie było tu żadnego światła, przed którym mógłby się chronić. Wyglądał trochę jak wampir ze współczesnych opowieści – przystojny i groźny, unikający słońca i kryjący się w ciemnościach. Choć z tymi ciemnościami chyba trochę przesadził.
   Uśmiechnął się, jakby słyszał jej myśli i błysnął białymi zębami. Nie miał jednak kłów, czyli nie mógł to być wampir. Chyba...
   – Nie spodziewałem się tu gości – powiedział jedwabistym głosem, kłaniając się lekko przed nimi. – Ale poznać tak piękne damy, to dla mnie zaszczyt.
   Aichra zaczerwieniła się, słysząc takie słowa. Ignis za to zmrużyła oczy podejrzliwie. Komplementy najwyraźniej nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. No tak, w końcu sama się chwaliła, że jest zmiennokształtną. Mogła sobie wybrać wygląd jaki tylko chciała. Kogoś takiego zwyczajnie nie obchodziły pochwały na temat jego powierzchowności, bo mógł sobie ją w każdej chwili zmienić.
   Ignis ostrożnie przekroczyła ciemność, podchodząc do mężczyzny i stając przed nim. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Aichra spodziewała się, że dziewczyna rzuci mu jakąś obraźliwą uwagę, jaką raczyła każdego, kto natrafił przypadkiem na jej drogę. Chciała powstrzymać ją od tego, ale Ignis wcale nie zamierzała się odzywać.
   Zamiast tego zacisnęła dłoń w pieść i z całej siły przywaliła facetowi w brzuch, tak że zgiął się jeszcze bardziej, niż przy ukłonie, a jego twarz znalazła się na wysokości głowy Ignis, która uśmiechnęła się drwiąco.
   – Jesteś idiotą – wyraziła swoją zwyczajową uwagę, a mężczyzna jęknął.
   – To bolało – zdołał wydusić z siebie. Ignis udała, że robi zaskoczoną minę, ale na jej twarzy nadal było pełno drwiny.
   – Naprawdę? Wybacz, nie wiedziałam! A to boli?!
   Tym razem trafiła go od dołu w nos, tak że się cofnął i pewnie by się potknął, gdyby tylko miał grunt pod stopami, ale jego w tym miejscu brakowało. Zamachał rękoma, odzyskując pion i na wszelki wypadek stanął poza zasięgiem rąk Ignis, która wyglądała, jakby zamierzała nadal go bić, aż da upust złości. Aichra przystąpiła do niej i złapała za nadgarstek.
   – Wystarczy. Dlaczego to robisz temu nieszczęśnikowi?
   Ignis spojrzała na nią, jak na wariatkę. Przez chwilę była tak zdziwiona, że się nie ruszała, po czym wyrwała rękę z uścisku Aichry, patrząc gniewnie to na nią, to przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Parsknęła z lekkim rozbawieniem.
   – Jakiemu znowu nieszczęśnikowi? Nieszczęśnikiem to on będzie, jak z nim skończę! To wszystko jego wina, więc trzeba go z niej rozliczyć! I to mocno!
   – O czym ty właściwie mówisz? – teraz to Aichra była zaskoczona.
   – Przecież to Shade, mój durny brat!

~*~

   W Mieście Drzew panował istny chaos. Wszystkie liście, które przewoziły niegdyś ludzi na wyższe partie miasta, leżały rozdarte, spalone i ogólnie zniszczone po całym lesie w dole. Na szczęście skrzydła Believixu, tak jak i Enchantixu, były w stanie unieść czarodziejki, nie zwracając uwagi na porywisty wiatr. Oxyen i Questa jako Twórcy też nie mieli widocznego problemu z przeciwstawieniem się potężnym podmuchom w locie. Musieli za to pomóc w tym Darcy, której powiew omal nie wyrzucił na drugi kraniec planety, czym wydawała się mocno poirytowana.
   Na dole i tak było jednak wiele spokojniej, niżeli na poziomie miasta. Gdzie nie spojrzeć, toczyły się małe bitwy. Mieszkańcy byli w poszarpanych ubraniach, ubrudzeni sadzą, pyłem, byli bladzi i wychudzeni, wielu z nich miało poważne rany, którymi jednak się nie przejmowali, dopóki te nie zaczęły im się dawać mocno we znaki. Z początku nigdzie nie było widać napastników i Musa mocno się zdziwiła. Przecież jeszcze przed chwilą słyszała odgłosy walki, a ludzie wyglądali, jakby dopiero co ją zakończyli i szykowali się do kolejnej potyczki.
   Na niebie krążyły wróżki strażniczki planety, spoglądając groźnie na każdego nowo przybyłego do miasta, w tym i na Musę. Jednak szybko rozpoznały u jej boku Florę, a czarodziejka natury z chęcią dołączyła do nich na niebie. Musy niestety nikt nie zaprosił, ani nie zechciał wyjaśnić jej całej tej sytuacji. Okazało się jednak, że nikt nie musiał tego robić.
   Cichy pisk nagle wypełnił miasto, uciszając wszelkie rozmowy, które zdążyły się nawiązać. Oxyen, dotąd rozglądający się uważnie dookoła, zatrzymał się kilka kroków przed Musą i zamarł, wpatrzony w jakiś punkt, który wydał mu się szczególny.
   – Niedobrze – mruknął cicho pod nosem, ale niewystarczająco, żeby nie dało się go dosłyszeć. – Kiedy ziemia się otworzy...
   Spomiędzy koron drzew nagle znikąd wychynął cały oddział odzianych na czarno postaci, sycząc gniewnie i piszcząc przenikliwie, a ten dźwięk wwiercał się w sam umysł Musy i zdawał się mówić, by się poddała. Zignorowała go, choć był naprawdę denerwujący. Skrzywiła się i zakryła rękoma uszy.
   Stwory rozproszyły się, poruszając się tak szybko, że widać było tylko ciemne rozmyte kształty. Pod dowództwem czarodziejek strażniczek rośliny zwariowały. Drzewa wyciągały i zwijały swe gałęzie, próbując pochwycić przeciwnika. Liście opadały i zaczynały wirować, tworząc ogromne kwietne tornada. Musa poczuła trzęsienie pod stopami, ale nie wiedziała, czy to ziemia się trzęsie czy też drzewa na których jest wzniesione miasto. Poderwała się więc w powietrze, by pomóc w walce i zobaczyć więcej terenu, gdy coś złapało ją za nogę i mocno ściągnęło ją z powrotem, tak że uderzyła twarzą o grubą gałąź, która właśnie ruszyła, by powalić innego napastnika.
   Czarodziejka muzyki natychmiast się zerwała i odwróciła się, gotowa do walki. Zamarła, patrząc na to coś, co odważyło się ją zaatakować. Z całą pewnością nie był to człowiek, choć posiadał jego kształt. Ciemność kłębiła się w nim, jakby stanowiła jego skórę. Oczy jarzyły się na czerwono, z głowy wystawały czarne macki, wijące się we wszystkie strony i syczące, gdy stykały się ze sobą, niczym węże. Od stwora emanowała aura strachu, która powalała wielu przeciwników wiele skuteczniej, niżeli ostre pazury.
   Musa jednak nie dała się omamić i gdy tylko straszydło rzuciło się na nią, by ponownie ją zranić, dziewczyna szybko odskoczyła, machając energicznie skrzydłami i wzbijając się w powietrze, choć niezbyt wysoko. Stwór syknął cicho, wzmacniając jeszcze tym samym swoją aurę, ale czarodziejka nie zamierzała się w to bawić i powaliła go jednym muzycznym uderzeniem. Tak jej się w każdym razie wydawało i poczuła przebłysk satysfakcji, gdy czarna postać upadła i zniknęła wśród listowia.
   Szybko jednak ogarnęło ją przerażenie, gdy z głośnym wrzaskiem, raniącym uszy, stwór wyskoczył na powrót i rzucił się na nią. Wbił się pazurami w jej ramiona, aż krzyknęła z otępiającego bólu, rozchodzącego się powoli po ciele. Nie była w stanie utrzymać się z takim ciężarem w powietrzu i oboje zaczęli spadać, ale mimo to stwór jej nie puścił. Przebiła się przez warstwę gałęzi, łamiąc je w trzaskiem. Rozpaczliwie złapała się jednej z nich, machając skrzydłami, ale nadal spadała. Jedna z potężniejszych nagle wychynęła do przodu i złapała Musę za koszulkę. Potężne szarpnięcie sprawiło, że stwór puścił ją i z piskiem spadł w dół. Dół, który był bardzo daleko. Dotąd Musa nie zdawała sobie z tego sprawy. Przełknęła ślinę, po czym użyła skrzydeł, by ponownie znaleźć się nad powierzchnią miasta. Flora podfrunęła do przyjaciółki, jej twarz była blada jak ściana.
   – Co to jest? Co tu się dzieje? – zaczęła natychmiast wypytywać Musa, rozglądając się po otaczającym je polu bitwy.
   Dostrzegła kątem oka, że najwięcej tych dziwnych stworów atakuje dwójkę Twórców, którzy stanęli przed jednym ze zniszczonych domów. Oxyen otoczył się tornadem, robiąc z niego barierę nie do przebycia, w każdym razie nie gdy było tak potężne. Questa kuliła się za nim, co jakiś czas ciskając w coś magią, ale wyglądało na to, że nie ma pojęcia co robić.
   O dziwo Darcy też walczyła. Jej twarz znaczyły trzy paskudne szramy po cięciu pazurami jednej z bestii. Wiedźma zmusiła jednego ze stworów swą ciemną magią, by ten walczył ze swymi pobratymcami, w ten sposób jej broniąc. No cóż, każdy ma swój sposób na przetrwanie bitwy.
   Flora pokręciła głową na pytania Musy, co znaczyło tyle, że i ona nie ma o niczym pojęcia. Kolejny stwór rzucił się w ich stronę, ale czarodziejka natury tylko machnęła ręką, a drzewo zaraz rzuciło się jej na ratunek i stratowało stworzenie ciemności, rozwiewając je w chmurę połyskliwego czarnego pyłu.
   Musa odwróciła się i zamierzyła się na kolejnego ciosem dźwięków. Zadrżał, skrzecząc głośno, ale to nie powstrzymało czarodziejki, a wręcz przeciwnie, Musa tylko zwiększyła siłę zaklęcia, czując jak pisk rozdziera jej uszy i próbuje przedostać się do mózgu. Więcej stwór już nie hałasował.
   Widząc porażkę swych pobratymców, część potworów odwróciła się w stronę dwóch czarodziejek i sycząc gniewnie, ruszyły w ich kierunku, zacierając pazury. Flora znów swą mocą pobudziła drzewa, ale przeciwnik już znał ten ruch. Czarodziejka krzyknęła cicho, łapiąc się za głowę, gdy odcięte gałęzie wielu drzew spadły w dół. Musiała poczuć ich ból. Musie też nie szło najlepiej. Jej ciosy były w stanie zmienić te stwory w kupkę prochu, o ile tylko byłby celne. Ilekroć ciskała magią, stwory rozpraszały się, a zaklęcia leciały gdzie popadnie.
   Odwróciła się by przyłożyć pięścią zbliżającemu się stworowi, skoro magia nie działała. Jej dłoń ogarnęło lodowate zimno, ale poskutkowało i bestia poleciała daleko, znikając jej z oczu. Nie wiedziała, że ma aż tyle siły. Wtedy poczuła ciężar na plecach i pazury wbijające się w jej ramiona. Lód ogarniający jej skrzydła i odbierający czucie, powoli zajmujący jej ciało. To uczucie było jeszcze gorsze, jeszcze bardziej straszne i przenikliwe, niżeli cała lodowa magia Icy razem wzięta. To nie było zwykłe zamrożenie, zamknięcie w bryle lodu, o nie. Musa czuła, jakby sama się taką bryłą stawała.
   Nie wiedziała, kiedy upadła. Nie przejmowała się już bólem, w jej głowie pozostał tylko palący strach i odrętwienie, poczucie że zanika, ogarnia ją przejmujący chłód, umiera. Jeśli tego nie powstrzyma, znajdzie się w zaświatach! Nie chciała tam trafić, nie w tak młodym wieku! Przecież miała jeszcze całe życie przed sobą, ledwie co skończyła szkołę! Miała jeszcze tyle planów na przyszłość, która dotąd malowała się tak jasno. Nie po to pokonała tyle złych charakterów, żeby teraz umrzeć od lodu stworzeń ciemności.
   Próbowała walczyć. Zebrała w sobie całą siłę, by odgonić od siebie uczucie mrozu, odgonić lód. Skupiła magię i na chwile jakby zimno zatrzymało się w jednym miejscu w okolicy pleców. Cofnij się! COFNIJ!
   Na nic się to jednak nie zdało. Do jej uszu dobiegł dźwięk niczym tłuczonego szkła. Tłuczonego lodu. Część jej magii nagle ulotniła się, zostawiając po sobie bolesną pustkę nieopodal pleców, gdzie niegdyś wyrastały majestatyczne skrzydła. To nie było odczucie fizyczne, nie bolało jej na ciele, lecz jej dusza zawyła żałośnie, niczym ciężko ranione zwierzę.
   Odgłosy walki dobiegały od niej z daleka, spod na pół przymkniętych powiek widziała rozbłyski magii. Siły zaczęły ją opuszczać, gdy mróz na powrót zaczął ogarniać jej ciało, pnąc się w stronę serca. Mrok jej się zamglił i otoczyła ją ciemność. To już koniec.

~*~

– TY jesteś Shade?
   Mężczyzna nie odpowiedział, nadal stojąc poza zasięgiem Ignis. Uśmiechnął się lekko drwiąco, a jego brwi uniosły się ponad krawędzią dużych okularów. Aichra nie spodziewała się spotkać kogoś tak wyglądającego. Czytając jego często ponure wypowiedzi i dziwne niezrozumiałe żarciki, które bawiły tylko jego, spodziewała się zobaczyć mężczyznę w średnim wieku, z bujną brodą jak u jakiegoś drwala, podpierającego się na lasce, w jakimś luźnym dziwnym ubraniu i może jeszcze z kapeluszem na głowie, który mógłby ukryć łysinę. A tymczasem patrzyła na wysokiego i uśmiechającego się drwiąco nastolatka w pełni sił, który był... no cóż, wiele bardziej niż przystojny. Nie w ten buntowniczy i mroczny sposób co Vier albo choćby jego kuzynka Emit. Była to raczej dumna i przybijająca uroda, która dobitnie mówiła, że ten facet jest poza wszelkim zasięgiem.
   No cóż, ale gdyby ona mogła dowolnie zmieniać swój wygląd, też nie wybrałaby sobie starego i okropnego ciała. Przyjrzała się mu uważniej i dostrzegła, że wyglądem jest on nieco podobny do Ignis. Ich skóra miała dokładnie ten sam blady odcień, uśmiechy były równie drwiące i irytujące, uszy były małe i miały ten sam owalny kształt, nosy były równie zadarte.
   Ignis spostrzegła na co Aichra zwraca wzrok i parsknęła cicho.
   – Upodabnia się do Questy, żeby podkreślić, że są rodzeństwem – wyjaśniła. – A że ja zawsze wyglądam jak ona... Poza tym Questa w większości odpowiada mu za wygląd, bo gdyby sam go sobie wybierał, zawsze by był jak ksiądz na pogrzebie.
   – Nie ksiądz, tylko metalowiec, który się zerwał z koncertu – poprawił ją chłodnym tonem Shade, na co Ignis prychnęła.
   – Dla mnie nie ma różnicy, Skamielino. W twoim wydaniu to wygląda identycznie. Na czym to ja skończyłam? Miałam ci chyba przywalić między oczy i rozbić na kawałki te głupie okulary, więc wróćmy do tego.
   – Przecież tłuczenie mnie na oślep nijak ci nie pomoże – zauważył, kiwając ponuro głową.
   – Właśnie że pomoże. Poprawi mi samopoczucie, od dawna nikogo nie stłukłam!
   Shade próbował jeszcze protestować, ale Ignis nie zamierzała tego słuchać i po prostu zbliżyła się do niego, robiąc dokładnie to, co zapowiedziała – uderzyła zaciśniętą mocno pięścią między oczy. Okulary skrzypnęły przerażająco i rozpadły się na dwie części, a ich właściciel zachwiał się i zatoczył do tyłu, pod wpływem ciosu.
   – Przestań, chyba już ma dość – odezwała się Aichra, podchodząc do dziewczyny, ale ta tylko na nią syknęła przez zęby ze złością.
   – Nie wtrącaj się, to sprawy między rodzeństwem. Nie masz bladego pojęcia co on zrobił! Powinieneś się cieszyć – teraz zwróciła się do Shade'a, ze złością wymalowaną na twarzy, której nie próbowała ukrywać – że w tym przeklętym wymiarze nie mam magii! Gdyby była, już byś nie żył!
   – Nie mogę nie żyć – zaprotestował Shade, znów się odsuwając. – To ja stworzyłem życie i śmierć, one mnie nie dotyczą. Żadnego z Twórców nie dotyczą, ciebie właściwie też. Znaczy można niby cię zabić, ale i tak wrócisz. Bijatyka tutaj nam nie pomoże, powinniśmy raczej myśleć, jak się stąd wydostać.
   – Jakbyś potrafił myśleć, to byś się tu nie znalazł – warknęła Ignis. To zdenerwowało Shade'a, ale zaraz na jego twarz wrócił złośliwy uśmiech.
   – Też tu przecież jesteś.
   – Owszem, ale ja tu nie trafiłam przez durne intrygi, których nie potrafiłam dostrzec – odgryzła się Ignis. – Wciągnęła mnie tutaj ta twoja kochanka, co nie zna własnej mocy.
   Na te słowa się zakrztusił. Najwyraźniej akurat takiej odzywki, się nie spodziewał i totalnie go zdumiała. I przeraziła. Aichra czuła jak jej twarz oblewa rumieniec. Czuła się głupio i nie wiedziała co właściwie powiedzieć, więc siedziała cicho. Shade odkaszlnął kilka razy, po czym spojrzał nienawistnie na siostrę. W każdym razie Aichra domyślała się tego po minie, bo oczy nadal miał przysłonięte zniszczonymi okularami.
   – Czemu jak kogoś poznam, to od razu według ciebie jest kochanka?! – oburzył się.
   – Bo ty jesteś taki amant, że umawiasz się z każdą, a potem łamiesz im serca. – odpowiedziała Ignis z głupawym uśmieszkiem. – Wcale bym się nie zdziwiła, jakby okazało się, że wszystkie kobiety świata cię znają. Oto Shade Twórca! Nieprzyzwoity uwodziciel, który doprowadzi cię do płaczu!
   – Wiesz co, jakoś wcale mnie to nie śmieszy.
   – Nie musi, ważne, że ja się śmieję.
   Parsknęła głośno i zaczęła zwijać się ze śmiechu, trzymając się za brzuch i wcale nie dbając o to, że jej głos rozchodził się pewnie po całym wymiarze. Śmiała się w niebo głosy, piorunowana spojrzeniami brata i Aichry, którymi zupełnie się nie przejmowała. Łzy zaczęły jej ciec z oczu, ale ona się tym nie przejmowała.
   Nagle Aichrze wpadł pomysł do głowy.
   – A gdybym sobie zażyczyła, żebyś nas wyciągnął?
   – Tak łatwo to nie ma – burknął Shade, patrząc na nią z naganą, niczym nauczyciel na ucznia, który wykazał się brakiem znajomości omawianego tematu. – Po pierwsze, gdyby moja magia tutaj sięgała, myślisz, że bym tutaj siedział? Spoko, lubię ciemność, ale nie absolutną. Po drugie, nawet gdybym mógł jakoś was stąd wyciągnąć, nie zrobiłbym tego dla ciebie.
   – Co?! Czemu?! Przecież dziennik...
   – Dziennik stał się dla ciebie tylko dziennikiem, kiedy wypowiedziałaś swoje ostatnie życzenie – odpowiedział chłodno, aż Aichra się cofnęła. – Pamiętasz? Nigdy więcej masz we mnie nie wnikać. Widać nie przyszło ci do głowy, że skoro odpowiadałem na twoje myśli, musiałem znajdować się na ich obrzeżu. Każde życzenie dotyczące ciebie, nawet najmniejsze, wymaga, żebym w jakimś stopniu w ciebie wniknął, choćby i małym. A teleportacja to nie jest małe zaklęcie. Żeby kogoś przenieść, trzeba pokombinować z jego strukturą, rozbić ciało na atomy, przenieść duszę... cóż, to bardzo skomplikowane. Ignis może zdołałbym przenieść, bo jest nieśmiertelna, ale...
   – Ale gdyby mnie choćby tknął, wie, że nigdy nie dam mu spokoju – dokończyła za niego Ignis. – A ja potrafię być wredna, prawda?
   – Wredna. Gdyby wredność miała swojego Twórcę, ty byś nim była.
   Ignis się uśmiechnęła, ale chwilę później zapadła ponura cisza, gdy nagle wszystkie tematy się urwały.

~*~

   Koniec. Skoro to był koniec, to dlaczego czuła ból ogarniający całe jej ciało? Zimno powoli ustępowało, coś ją rozgrzewało i je wypierało. Leżała na czymś miękkim, zdecydowanie bardziej, niż trawa. Chciała otworzyć oczy, ale jej powieki były zbyt ciężkie. Ostrożnie ruszyła ręką i chciała się podnieść, ale wtedy czyjaś dłoń złapała ją za ramię i powstrzymała.
   – Leż jeszcze – odezwała się łagodnie Flora, swym jak zwykle kojącym głosem. – To poważne rany, musisz odpocząć. Jeszcze chwila i byłoby po tobie.
   – Stworzenia ciemności, do czego to doszło. – Tego głosu nie znała, ale brzmiał dziwnie znajomo. Uchyliła powoli powieki, ale nad sobą widziała tylko sufit. – Tutaj nie przyjdą. Całe szczęście, że o tym pomyślałeś. Nawet nie wiedziałem, że na górze dzieje się tyle złego. Shade się wściekł?
   – A skąd, to nawet nie on. – Beznamiętny głos Oxyena łatwo było poznać, właśnie dlatego, że nie było w nim żadnych emocji. – Ale za długo by tłumaczyć. Dobra, masz tutaj coś na pamięć?
   Śmiech. Musa obróciła głowę w jego stronę i zamrugała, upewniając się, że na pewno nie ma przewidzeń. Leżała w niewielkiej sali szpitalnej, którą odgradzały zasłony. Flora siedziała w nogach jej łóżka, przyglądając się z zaciekawieniem lekom stojącym na półkach. Za to niedaleko stał Oxyen i... Oxyen? Nie, to nie był on, ale obaj wyglądali niemal identycznie. Dlaczego?
   – Tobie potrzebne coś na pamięć? – odezwał się ten drugi, szukając czegoś na półkach, pełnych różnych mikstur. – Tobie, gościowi o pamięci absolutnej? Świat rzeczywiście się wali!
   – Przecież nie mnie! Tłumaczyłem ci już to, ty pustogłowy zielarzu. Masz te leki czy mam ci wpuścić na głowę całą gromadę stworów ciemności?
   – Ty to umiesz motywować – westchnął tamten, kręcąc głową z udawaną rozpaczą. – Nie mam akurat na stanie aż tak mocnego, żeby podziałało na Twórcę, ale mogę szybko zrobić. Daj mi chwilę.
   Oxyen warknął coś pod nosem, co z pewnością nie było miłe i odwrócił się, żeby wyjść. Musa znów zamrugała i podniosła się do pozycji siedzącej, tym razem nie powstrzymywana przez nikogo. Rozejrzała się dookoła, ale widziała tylko zasłony, nic poza nimi.
   – Gdzie jesteśmy? – zapytała się Flory. Przeczuwała, że nadal znajdują się na Linphei, ale nie znała zbyt dobrze tej planety. Przyjaciółka uśmiechnęła się nieco smutno.
   – Wewnątrz ruin miasta Groohel...
   – O nie, nie, nie, błąd – odezwał się zostały w pobliżu zielarz, który wyjął właśnie z szafki wielki kociołek. – Groohel zostało całkowicie zrównane z ziemią. Akurat to piękne miasto, po którym zostały tutejsze szczątki, nosiło nazwę Alhaela. Nazywano je miastem Władcy żywiołu ziemi, choć jakoś nigdy nie określiłbym siebie takim mianem. Jest zbyt mocne.
   – Władcą... och, ty też jesteś Twórcą – zorientowała się Musa i zaraz poczerwieniała, gdy chłopak przeniósł na nią spojrzenie. Nie było ono wściekłe czy zimne, lecz zaciekawione.
   – Dużo osób ma okazję w życiu zobaczyć któregoś z nas, ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, kim naprawdę jesteśmy. Wy za to podróżujecie z dwoma i najwyraźniej zdajecie sobie sprawę z tego, kim dokładnie są. To ciekawe.
   – Ale niezbyt bezpieczne, jak widać – mruknęła Musa pod nosem, a wpatrzone w nią zielone oczy błysnęły z rozbawieniem.
   – Widać wybrałyście niewłaściwych. Akurat Oxyen i Questa to jedni z największych zadymiarzy wśród nas... nie licząc Emit i Shade'a, rzecz jasna. Ale cóż, najstarsi Twórcy rządzą się swoimi dziwnymi prawami i mnie nic do tego.
   – Najstarsi... Myślałam, że wszyscy Twórcy są no... rodziną i powstali razem...
   – O, tak to nie ma, było by zbyt nudno – zaśmiał się, a śmiech miał tak serdeczny, że chciało się do niego dołączyć. – Są trzy pokolenia Twórców. Pierwsza i najpotężniejsza trójka to Shade, Emit i Questa. Życie i śmierć, czas oraz dusza. Życie i śmierć wraz z duszą są mocno związane, więc tak jest i z ich Twórcami, Shade'em i Questą. Czas też na nie oddziałuje, ale powiązanie jest słabsze, więc Emit już nie jest ich siostrą, tylko kuzynką. Potem jest pokolenie czterech żywiołów, czyli moje. Połączenie przeciwieństw. Vateri i Flain są rodzeństwem, czyli woda i ogień. Oxyen jest moim bratem. Ostatnim pokoleniem są Dust i Shina, oboje od magii. Shina od czarnej, a Dust od białej... chociaż ich imiona wskazywałyby coś zgoła odwrotnego. Ale to już nie moja sprawa.
   Aha, czyli to Twórca Ziemi. Tego można się było domyśleć już wcześniej, po tych wszystkich ziołach i miksturach wokół. Zaraz, zaraz, jak on się nazywał? Mózg Musy miał chwilowe zaćmienie. A tak, Eart.
   – Nigdy nie widziałam takich ziół – odezwała się Flora, podnosząc się i podchodząc do stolika, na którym Eart postawił kociołek i teraz siekał nożem składniki. Nie obraził się ani nic, tylko obdarzył czarodziejkę natury uśmiechem.
   – Rosną tylko tutaj. Pozwoliłem je sobie nazwać zielem Twórcy, bo dawni mieszkańcy tego miasta jakoś nie mogli wymyślić lepszej nazwy. Odpowiada za pamięć. – Rozejrzał się dookoła, po czym nachylił się ku Florze i powiedział cicho. – Przez jakiś czas nawoziłem je Pieczęcią Oxyena, dlatego ma takie właściwości. Ale on o tym nie wie, więc cicho sza!
   – Ja to wiem! I tak wszystko słyszę, kapuściana głowo! – wykrzyknął zza zasłony Oxyen. Eart udawał, że nikt się nie odezwał i ciągnął dalej.
   – Wyczarowałem je przy pomocy pyłu magicznego od Dusta. Ogólnie tworzenie roślin to przyjemność. Były takie piękne, że chciałem, by były wieczne, ale ten ponurak Shade się nie zgodził... Wszystko musi byś śmiertelne, inaczej nie będzie mieć sensu, bla, bla, bla, tego typu bzdury. Moim najwspanialszym dziełem była Alhaela, podziemne miasto w całości złożone z roślin, ale i to się niektórym nie spodobało i teraz jest ruiną. Pamiętam jeszcze jak w samym jego centrum rosło ogromne drzewo, swymi gałęziami przytrzymujące strop tej jaskini, a jego liście płonęły jasnym ogniem, który ich nie spalał. Flain mi go trochę dała, więc...
   Flora słuchała jak oczarowana jego opowieści i przyglądała się z wielką ciekawością jak robi miksturę, zaczął więc w końcu opisywać jak robi różne leki. Cóż, tak to bywa jak spotyka się dwóch maniaków przyrody. Musa rozumiała z ich paplaniny piąte przez dziesiąte. Głowa nadal ją bolała, po walce. Pomyślała, że później będzie się martwić o całą resztę rzeczy, którą zapomniała w tej chwili. Położyła się znów i odpłynęła w ramiona snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz