Tajemnica Cieni - Rozdział 18

Rozdział XVIII
Jezioro Senne

   Wpatrywała się w jezioro, w otaczające je kwiaty, kiwające się sennie, z których sypał się złocisty pył. Mimo całego chaosu, panującego nieopodal w mieście, tutaj panowała cisza i spokój. Każde stworzenie, które odważyło się podejść w pobliże wody, padało snem przyjemnym, głębokim i z pewnością bardzo długim, bo póki nie przyszedł powiew wiatru, fala wody czy ktoś odważny, można było spać wiecznie. Dostrzegła wśród wielkich liści rodzinkę drzemiących białych królików, zwiniętych w kulki. Ciekawe, jak długo już tam leżały.
   Miejsce to nie wyglądało jakość szczególnie ciekawie, w każdym razie nie dla niej. Woda, kwiaty, trawa, jak wszędzie. Iście fascynujące. Co jakiś czas tafla pobłyskiwała dziwnie i można by pomyśleć, że to odbite światło słońca bądź któregoś z księżyców, gdyby nie fakt, że obecnie panowały na niebie czarne chmury i ani widzi żadnego oświetlenia z góry.
   Darcy stała w bezpiecznej odległości od pyłu nasennego, usiadłszy na jednym z rosnącym w pobliżu drzew i czekała. Samo czekanie było tak nudne, że mogła przez nie zasnąć wiele szybciej, niż gdyby jednak zbliżyła się do Jeziora  Sennego. Żeby więc pozostać czujną, starała się skupić na czymś, a na myśl wciąż przychodziła jej rozmowa z tą straszną Twórczynią.
   – Linphea jest niczym uzdrowiciel, który jest zdolny wyleczyć nawet najgorszą ranę – rzekła Emit, z diabolicznym błyskiem w oku, godnego wiedźmy. – Dopóki ona stoi, dopóty będą się podnosić inni, którzy padli. Żeby się tak nie stało, ją samą trzeba zniszczyć.
   – Przecież to Smoczy Płomień ma moc uzdrawiania, a nie przyroda – zaprotestowała wtedy Darcy. – Co kwiatki i ziemia mogą mieć wspólnego ze zdrowiem?! Siła natury nie może się równać z tą, która stworzyła świat!
   – Natura to leki, to tutaj wytwarza się wszystko przeciw chorobom, skaleczeniom, ranom. Tego moc ognia pierwotnego nie wyleczy, bo ona tylko na duszę zadziałać może. A druidzi tutejsi już dawno odkryli, jak dusze leczyć. Co prawda zwrócić po śmierci zaraz, już jej nie mogą, jak to Smoczy Płomień ma w mocy, ale to przewaga jego jedyna i to niewielka, doprawdy. Ogień to siła, nie lek. Natura to lek. Jeśli upadli mają pozostać upadłymi, leku trzeba się pozbyć, co na nogi ich stawia.
   W jakiejś części umysłu Darcy nie pojmowała tego wywodu. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić, że to natura była tym czynnikiem, który utrzymywał wszystko w potędze. Jednak większa część rozumiała to doskonale i wyzywała ją, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć.
   Miała ochotę sama obrzucić się czarem i wskoczyć do jeziora, żeby wydobyć z niego ten głupi pierścień, który Emit nazywała Pieczęcią, ale powstrzymywało ją od tego ostrzeżenie, że jest obłożony czarami tak potężnymi, że tylko właściciel może go wziąć do ręki i jej nie stracić. Trudno było w to nie uwierzyć, gdy wpatrywały się w ciebie te lodowe ślepia.
   Tak więc siedziała, czekała i nadstawiała uszu, a wszystko wokół zdawało się czekać razem z nią, na chwilę, gdy genialna ekspedycja ratunkowa się tu pojawi. Bo pojawi się na pewno, tak mówiła Emit. Skąd miała co do tego tak wielką pewność, Darcy nie potrafiła stwierdzić. Ale raczej wiedziała, co mówi.
   Hałas szybko dotarł do jej uszu. Dobiegał z daleka, ale był tak głośny, że trudno było go nie dosłyszeć. Pisk potworów, które zaatakowały planetę, mieszał się z głośnymi krzykami. Nie były to krzyki przerażenia czy błagania o pomoc, tylko złośliwe i drwiące uwagi, które najwyraźniej rozzłościły stwory.
   Zmierzali w tym kierunku. To na pewno byli oni. Darcy usiadła wygodniej na gałęzi i wychyliła się lekko, upewniając się, że liście ją dokładnie zasłaniają. Obserwowała, na razie miała nie wkraczać do akcji. Dopiero jak wyciągną Pieczęć. Wtedy ma ukraść wszystkie trzy. I będzie miała władzę.
   Po chwili pojawili się w pobliżu. Musieli biec naprawdę szybko, minęło dobrych parę minut, zanim stwory również dotarły nad wody Jeziora Sennego. Trójka nastolatków, a raczej osób, wyglądających na nastolatków, w towarzystwie dwóch wróżek w błyszczących strojach, a naprzeciw nich cała gromada ciemnych istot, które zdawały się zasysać resztki światła. Wyglądało to tak, jakby było oczywiste, kto wygra to starcie. Ale przecież pozory myliły i Darcy wiedziała o tym najlepiej.
   Ruch był tak szybki, że oko ledwie to wychwyciło. Stwory skoczyły do przodu z wyciągniętymi pazurami, sycząc gniewnie, gotowe zabić stojące przed nimi istoty. W jasnym rozbłysku pojawił się przed nimi mur, blokując im drogę. Zebrał się wiatr. Podmuch uniósł pył z wód jeziora i skierował cały, by lśniącym deszczem opadł na chwilowo zdezorientowane potwory. Rezultat był powalający. Dosłownie! Wszystkie stwory od razu padły na ziemię, złapane w sidła snu. Mur zniknął, zapadła cisza.
   Oxyen uśmiechnął się i uniósł rękę, jakby oczekiwał, że ktoś przybije mu piątkę, za dobrą robotę. Ale wszyscy go po prostu wyminęli i stanęli przy jeziorze, więc chcąc nie chcąc, poszedł za nimi. Drobinki pyłu nadal unosiły się na wodzie, ale było ich zdecydowanie mniej. Woda była przejrzysta, tak że widać było dno i rosnące w dole barwne rośliny.
   – No, to gdzie ta Pieczęć? – zapytał Oxyen, wpatrując się w owada, który odważył się przylecieć nad wodę i teraz unosił się na jej powierzchni, uśpiony. – Nie czuję jej.
   – Dlatego jest pod wodą – prychnęła Questa. – Żeby nikt jej nie wyczuł. Przecież to oczywiste i ty powinieneś to wiedzieć.
   – Nie chodziło mi o...
   Przerwał im rozbryzg wody, kiedy Eart, najwyraźniej nie chcąc słuchać ich kłótni, zwyczajnie wskoczył do jeziora, przy okazji opryskując wszystkich w pobliżu. Oxyen warknął głośno, ale będący pod wodą Twórca raczej go nie usłyszał, a nawet jeśli, to zignorował, zajęty swoimi sprawami.
   Darcy wychyliła się bardziej, gdy pozostali na brzegu cofnęli się od kwiatów, które wypuściły kolejną porcję swojego pyłku.
   – Zaczynają się budzić – zauważyła Flora, niespokojnie spoglądając w stronę góry uśpionych stworów. – Czy...?
   – To nadal głupie stworzenia, nawet jeśli kontrolowane przez kogoś mądrego – oznajmił Oxyen z lekką drwiną w głosie. – Sen jest tym czego nie znają, a raczej czego dotąd nie znały. Będą zbyt zdezorientowane i przestraszone, żeby zaatakować, kiedy się ockną.
   – To takie stwory mogą być przestraszone? – zdziwiła się Musa, na jej twarzy malowało się niedowierzanie.
   – Strach to uczucie, jakie zna każde stworzenie – odpowiedziała jej Questa poważnym tonem, wiele mądrzejszym niż dotąd mówiła. – Prędzej czy później każdy doświadczy strachu. A im dłużej go nie znał, tym gorszy on będzie.
   Wyglądało na to, że ma słuszność. Jeden ze stworów obudził się szybciej niż towarzysze i rozejrzał się dookoła, czerwonymi ślepiami, po czym zawył okropnie i rozpłynął się w powietrzu, tak po prostu, jakby nigdy nie istniał.
   W tej chwili jezioro zabulgotało, po wodzie przeszło kilkanaście fal, jakby ktoś wrzucił doń naprawdę wielki kamień. Na samym środku pojawiła się uśmiechnięta twarz Earta. Podpłynął do brzegu i niezbyt zgrabnie się nań wdrapał, po czym padł na trawę, dysząc ciężko i szczerząc zęby.
   – Możemy wracać – powiedział, ale chyba nie zamierzał się podnieść. – Za bardzo lubię Miasto Drzew, żeby je zostawić na pastwę Emit. Jeszcze je zmieni w swoją świątynię, a przecież Świątynie Czasu są od dawna niemodne.
   – Stwory Pana Cienia, już wyeliminowane – dodał teatralnie Oxyen, kłaniając się i wskazując na powoli zanikający stos czarnych potworów, które rozpływały się, byle uciec od strachu. – Jeszcze czegoś sobie życz wielmożny władco?
   – Wcale nie wyeliminowane, tylko na jakiś czas wyłączone. Ten pył chyba namieszał ci we łbie – rzekł Eart, wstając i przeczesując czarne włosy, z których ściekała woda. Oxyen uśmiechnął się.
   – Czekaj, pomogę ci z tą wodą.
   – Nie, dzię...
   Nie dokończył, bo w jego stronę już poleciał mocny podmuch wiatru, zrzucając go z nóg i ponownie wpychając do jeziora. Eart wynurzył się, plując wodą i wpatrując morderczo w brata, którego natychmiast pochwyciły pobliskie kwiaty, zwijając się wokół jego nóg.
   – Ej! Nie mamy czasu na wasze zabawy – warknęła Questa, a wzrok wszystkich spoczął na niej. – Więc przestańcie i wracajmy!
   – Zaczynasz się zachowywać jak Ignis – prychnął Oxyen z pewną niechęcią i zarobił ostre spojrzenie.
   – Bo wy zaczynacie zachowywać się jak dzieci. A ja coraz bardziej ją rozumiem! Świat się wali, a wy się chichracie! Jak dzieci! Więc przestańcie i wracamy!
   Żadne z nich nie zauważyło Darcy, która skorzystała ze swoich sztuczek iluzji i jak duch wdarła się między nich, niewidzialna. Delikatnie wyjęła pierścień Pieczęci Ziemi z palców Earta, tak że ten się nawet nie spostrzegł, zbyt zajęty przeklinaniem brata pod nosem. Wiedźma szybko umknęła, zanim którykolwiek z Twórców zorientował się, że stało się coś, czego się obawiali. A mianowicie – stracili kolejną Pieczęć i to bardzo ważną.

~*~

   – Na trzy!
   Shade i Aichra posłusznie przyjęli pozycje gotowości do boju, kiedy Ignis, trzymając w dłoniach czarny kamień, stanęła między nimi. Zawiesiła go w przestrzeni i sama także się cofnęła, tak że teraz cała trójka znajdowała się w identycznej odległości od wrót portalu.
   – Jesteś pewna, że to się uda? – zapytała Aichra, po raz już kolejny wyrażając swoje wątpliwości, na co Ignis skrzywiła się. Miała dość takich pytań.
   – Jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy, co nie? Tak więc, na moje trzy! Raz! Widzę ten drwiący uśmiech, przestań Shade. Dwa! Nie, nie odpowiem ci na kolejne pytanie, Aichra. I... TRZY!
   Jednocześnie cała trójka uderzyła w kamień z całej siły, wkładając w to zarówno siłę fizyczną, jak i skupiając się psychicznie. Aichra i Shade natychmiast odskoczyli, piszcząc z bólu i trzymając się za krwawiące dłonie. Zwłaszcza dla Shade'a musiał to być szok, który w normalnych okolicznościach mógłby się zwyczajnie wyleczyć, a nawet nie poczuć uderzenia. Ale to nie były zwykłe okoliczności, bo nie dość że stracił Pieczęć, w którym była część jego mocy, to jeszcze trafił tutaj, gdzie nie było też jej źródła.
   Ignis wcale nie krzyknęła, chociaż jej ręka krwawiła chyba najbardziej z całej ich trójki. Aichra ze zdumieniem stwierdziła, że jej krew wcale nie jest czerwona, mieniła się za to odcieniami niebieskiego. W takim przypadku można by mówić dosłownie, że Ignis ma iście błękitną krew. Dostrzegła spojrzenie Aichry, więc odpowiedziała swoim zwyczajowym, czyli ostrym.
   – Co? – syknęła przez zęby, wyraźnie zła, że jej plan nie wypalił. Kamień za to wisiał sobie radośnie w przestrzeni, poplamiony ich krwią i nic nie robił.
   – Nic, nic – odpowiedziała szybko i piskliwie Aichra, po czym wskazała na jej rękę. – Ja tylko...
   – Co, że krwawię niebieskim? – prychnęła Ignis, jakby to był nic nie warty szczegół. Aichra nie była pewna czy nie obchodzi ją krew, czy jej kolor. Ignis podetknęła Aichrze pod nos rękę. – A myślisz, że skąd niby wzięło powiedzenie o błękitnej krwi? Jestem pierwszym prawie człowiekiem. Wszyscy na początku mieli niebieską. Questa w sumie też. I Emit. Dziwisz się moją niebieską, spójrz na tego idiotę. On ma czarną. Jak jego dusza.
   Shade rzeczywiście krwawił czernią i podniósł wściekły wzrok na siostrę, gdy ta po raz to kolejny go obraziła. Jednak to nie zdziwiło Aichry, co już samo w sobie było dziwne. Przecież nie mogła wcześniej wiedzieć, że jest tutaj jedyną osobą, której krew ma ludzki kolor.
   – Nie wyszło ci, pani wielka przemądrzała – warknął ze złością. – I co teraz? Ja, idiota, mam was stąd wyciągać?
   – Nie zabieraj się za coś, czego nie umiesz. Nad tym trzeba pomyśleć jeszcze poważniej – rzekła Ignis, siadając po turecku.
   To nie było w jej stylu. Aichra znała ją krótko, ale poznała wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ta dziewczyna woli najpierw działać, potem myśleć, choć myślenie też wychodziło jej nieźle. Shade chyba też doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
   – Dobrze się czujesz? – zapytał, pochylając się nad siostrą, a ta o dziwo, nawet go nie uderzyła. – Zachowujesz się dziwnie, wiesz?
   – Jesteśmy w nicości, jak mam się niby zachowywać? – prychnęła cicho Ignis, ale jednocześnie jakoś dziwnie przyjaźnie, jak nie ona. – Nie przejmuj się, wyjdziemy, minie mi. Ale najpierw musimy wymyślić, jak wyjść. Więc do roboty.
   – Zachowujesz się jak Questa – rzucił Shade, widocznie z myślą, żeby ją rozwścieczyć, ale raczej mu się to nie udało, bo Ignis uśmiechnęła się. I to nie tym swoim drwiącym uśmiechem, który stale gościł na jej twarzy, tylko przyjaznym! Zdecydowanie coś było nie tak.
   – A to źle? Lubisz przecież Questę, a ona jest mądra i nad wszystkim myśli. I dobrze jej się żyje. Więc to chyba dobrze, że zachowuję się jak ona.
   – Ale to jest ona, nie ty!
   Nie wytrzymał i poderwał ją, trzymając na ramiona. Był wściekły, choć nie było wiadomo, na co, czemu i jak. Po prostu był wściekły. Wpatrywali się w siebie – Shade z furią na twarzy, Ignis spokojnie i łagodnie, jak nie ona. Aichra stała z boku, kuląc się i nie wiedząc co robić.
   – Jak się nazywasz? – zapytał Shade, co było głupim pytaniem. A jednak Ignis przez chwilę się namyślała, co było podejrzane.
   – Ignis – odparła w końcu, jak można było przypuszczać. Shade nią potrząsnął, a ona uśmiechnęła się znów, co już zaczynało być irytujące.
   – Świetnie. A czyja to krew?
   I tym razem nastąpiła przerwa. Ignis otworzyła usta, ale tylko nimi poruszyła i nic nie powiedziała, zdumiona. Znów, ale i tym razem. Potem westchnęła i niepewnie wypowiedziała bardzo cicho.
   – Questy?

~*~

   – Nie, nie, nie! To niemożliwe, była tu przed chwilą! Nie mogła od tak zniknąć, przecież miałem ją tutaj!
   Wszyscy wpatrywali się z niedowierzaniem w Earta, który rozglądał się rozgorączkowany wokół, a jego dłoń była pusta. W tym właśnie leżał problem, bowiem jego Pieczęć, jeden z jego największych skarbów, tak zwyczajnie przepadł. To nie było możliwe, ale się stało.
   – To twoja wina! – naskoczył natychmiast na Oxyena. – Gdybyś mnie nie wrzucił do tego jeziora, ty przerośnięty...!
   – Zamknijcie się obaj! – warknęła Questa, wstępując między nich, na bijąca od niej złość szybko postawiła ich z powrotem do pionu. – Nie czas na kłótnie! Pieczęć nie zginęła od tak, Emit pewnie wzięła w tym udział.
   – Miasto Drzew... – Eart pobladł strasznie, a jego mina stała się przerażająca, tak że wyglądał jak powstały z grobu zombie. – Nie... Linphea... Szybko!
   Rzucił się przed siebie, zupełnie nie czekając na nikogo. Ziemia zaczęła się trząść pod ich stopami, drzewa i rośliny wiły się we wszystkie strony, rosnąc gwałtownie, by sięgnąć nieba, a wszystko to schodziło z drogi biegnącemu na przedzie Twórcy, którego szybkość była zadziwiająca. Flora i Musa oczywiście natychmiast użyły skrzydeł szybkości, lecz nawet z nimi nie dałyby rady dotrzymać kroku Eartowi, trzymały się więc z pobliżu Oxyena i Questy, którzy też pędzili nadzwyczaj szybko.
   Już z daleka dało się dostrzec wielką chmurę pyłu, wyjątkowo jasną na tle burzowego nieba. A potem do ich uszu dotarł śmiech. Straszliwy śmiech, mrożący krew w żyłach, napływający jakby ze wszystkich stron. To śmiała się sama Władczyni Czasu.
   Ziemia zatrzęsła się jeszcze mocniej, gdy Eart zatrzymał się gwałtownie, stając oko w oko z Emit. Pozostali w tyle przyspieszyli, byle jak najszybciej dopaść do tej dwójki, byle złapać wreszcie Emit i pomóc Eartowi. Jednak walka nie nadeszła. Bowiem w tej chwili cały świat poczerniał. Drzewa zaczęły się kurczyć, rośliny więdły, a ziemia zaczęła się rozstępować, otwierając przepaści w głąb planety. Eart zakrzyknął ostrzegawczo. Flora zawtórowała jękiem pełnym boleści, po czym upadła na ziemię, nagle pozbawiona mocy i wpadłaby do jednej ze szczelin, lecz w ostatniej chwili uratowała ją Questa. Szybko zebrali się w grupę i zniknęli w rozbłysku światła, byleby się ratować.
   Nawet gdy już startowali, wszyscy poczuli potężny wybuch, który nastąpił tuż po ich przeniesieniu się w stan teleportacji. To planeta, wielka i potężna, gdzie było serce całej natury. Gdzie mieszkały tysiące wspaniałych ludzi. To Linphea. Uzdrowicielka świata.
   Która właśnie przestała istnieć.

~*~

   – Co to właściwie znaczy? – zdziwiła się Aichra, patrząc to na Shade'a, to na Ignis, którzy nadal mierzyli się spojrzeniami. Nie rozumiała z tego nic.
   – Questa nie lubi kłamać, a Ignis tego zwyczajnie nie umie – rzekł Shade, na razie niczego nie wyjaśniając dokładniej, ale widać było, że zamierza do tego przejść. – No i też nie chce. W każdym razie to jedyna osoba, która zawsze powie prawdę, o ile zechce powiedzieć. Jak chce się czegoś dowiedzieć, wystarczy że zacznie o tym mówić. Rozumiesz? Jej nie ogranicza punkt widzenia. Nawet jeśli skądś by wiedziała, że z tego wymiaru nie ma wyjścia, ale w rzeczywistości by było, nie mogłaby powiedzieć, że go nie ma. Nadążasz?
   – Nie – przyznała Aichra, mrugając. Część rozumiała, ale drugiej zupełnie nie. Shade westchnął.
   – Dobra, inaczej. Mówi zawsze prawdę. Po prostu. Nie to co za nią uważa, tylko prawdę. Zero haczyków. To jedyna osoba, która zawsze i wszędzie mówi prawdę.
   – No dobra, to rozumiem – prychnęła Aichra. – Ale o co chodzi z tą krwią Questy...
   – Mam takie niemiłe podejrzenie, że Emit nie tylko pozbawiła Questy pamięci – burknął cicho pod nosem Shade. Chciał coś dodać, ale Ignis się wtrąciła.
   – To niemożliwe, by jakiegokolwiek Twórcę pozbawić pamięci. Niewykonalne dla nikogo, nawet dla Emit. Zwłaszcza dla Emit.
   – Właśnie, w tym rzecz – odezwał się znów Shade. – To jest prawda. Ale Emit jakimś cudem pozbawiła Questę pamięci. Wychodziłoby więc na to, że nie jest ona Twórcą, ale wszyscy wiemy, że jest. Tak więc...
   – Emit podmieniła nas ciałami – dokończyła za niego Ignis, przechylając głowę. – Mnie i Questę. Używając do tego Pieczęci Shade'a. Dlatego ja zachowuję się częściowo jak ona, a ona też jak ja. To znaczy że teraz to ja jestem Twórcą, a Questa tylko nieśmiertelną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz