Tajemnica Cieni - rozdział 17

Rozdział XVII
Knowania i spiski

   – Zapomnij, ja się stąd zmywam. Nie zamierzam pomagać dzielnym głupiutkim czarodziejkom w ratowaniu świata.
   Siedząca naprzeciwko Darcy Questa wpatrywała się we wiedźmę nieco pustym spojrzeniem, które ją niepokoiło. Nie przerażały jej stwory ciemności, z którymi musiała walczyć, bo głupie nie chciały słuchać jej rozkazów, a przecież była mistrzynią czarnej magii. Nie przerażały jej te wszystkie czarodziejki, które, choć potężne, były do pokonania. Nie przerażała jej ta cała wojna. Ale ta malutka postać, której spojrzenie było jednocześnie tak puste i przenikliwe, należące do kogoś o wiele starszego, niż na to wygląda... tak, to było przerażające.
   Nadal nikt się nie pokusił o to, by wyjaśnić jej całą sytuację. Zdawała sobie jednak sprawę, że ma do czynienia z siłami które znacznie przewyższały jej zrozumienie. Nikt jej nie powiedział wprost, ale przecież potrafiła wyczuć potężną aurę otaczającą Questę, tego Oxyena i nawet wcześniej tą zarozumiałą Ignis. Oni byli inni. Ze świata, którego zasad nie poznała.
   Ale zamierzała, dlatego też próbowała znaleźć się sam na sam z Questą, bo jej amnezja sprawiła, że dziewczyna stała się głupiutka i chętnie mogła jej wszystko wyśpiewać. Tyle że to spotkanie pod pomnikiem i niechęć jej siostry zrobiły swoje, musiały przywołać jakieś wspomnienia i resztki rozumu. I teraz Questa nie zamierzała niczego powiedzieć, po prostu się patrzyła. Skoro Darcy i tak nie miała jak się dowiedzieć, co tu się dzieje, wolała zniknąć, zanim ta zabawna grupa ratunkowa się rozkręci. Nie chciała być bohaterką. Nie chciała wpadać w sam środek bitwy, z której może nie wyjść cało.
   – Jakoś nikt cię nie zmusza, żebyś tutaj z nami siedziała – odezwał się Oxyen, wyłaniając się zza zasłony niczym duch, a Darcy wzdrygnęła się. – Jest jednak taki problem, że i tak nie mogę cię teraz nigdzie przenieść. Sprowadziliśmy wszystkich mieszkańców Miasta Drzew pod powierzchnię, ale tam na górze, te stwory nadal się wałęsają. Każde użycie magii przestrzennej, teleportacji, nie ważne jakiej, ściągnie je tutaj. Są na to czułe. Twoje zachcianki jakoś dla mnie są niczym w porównaniu do ponad żyć miliona osób, więc przestań narzekać, bo to nic nie da.
   – To co, mamy siedzieć tu wieczność?! – oburzyła się Darcy, a jej twarz poczerwieniała ze złości, kiedy Oxyen tylko się uśmiechnął wrednie.
   – Zawsze mogę cię zabić, jeśli ci to odpowiada. Choć to stwory śmierci, pewnie nawet to by ci nie pomogło w ucieczce stąd.
   – Śmierci – powtórzyła jak echo Questa, przenosząc na Oxyena badawcze spojrzenie. – Przecież Shade nie mógł...
   – O brata się nie martw. Martw się o nas. Gdziekolwiek jest i tak na pewno wiedzie mu się lepiej niż nam. W końcu nie jest otoczony przez stwory kogoś, kogo miał za wspólnika.

~*~

   Shade i Ignis wbijali w siebie nienawistne spojrzenia, zamarłszy w bezruchu, a Aichra przyglądała się obojgu z niepokojem. Zupełnie się nie poruszali już od dość dawna – nie wiedziała jak długo, bo w tym miejscu nie było jak liczyć czasu – i naszło ją straszliwe przeczucie, że może oboje przestali żyć czy coś równie strasznego. Kiedy już miała wyciągnąć ręce, by potrząsnąć nimi i sprawdzić, czy nie stało się nic złego, odezwała się Ignis.
   – Przegrałeś. Dwadzieścia do zera dla mnie.
   – To ty mrugnęłaś, nie ja – burknął Shade, ledwo poruszając ustami, gdy wypowiadał te słowa. – Poza tym zawyżasz wynik. Jest piętnaście do dwóch. Dla ciebie, ale nadal. Znaczy teraz do trzech. Gramy dalej.
   – Nie kantuj. Ja nie umiem kłamać i wiem, że jest dwadzieścia do zera. Przegrałeś, co znaczy że ty robisz widziadło.
   Wyglądał, jakby chciał się kłócić, ale chyba uznał, że nie warto. Ignis sięgnęła do torby i wyjęła z niej wszystko co w niej miała, a trochę tego było. W przestrzeni zawisł czarny kamień, niemal niknący w otaczających ich ciemnościach, kawałki porozrywanych kart, które wcześniej były makietą Alhaeli, sznurki i linki, trochę kanapek z czymś dziwnym w środku, kilkanaście odznak wyglądających na robione ręcznie, dwa prawdziwe medale, wyglądające na wojskowe, kilkanaście śmieci i zwinięty w kulkę, nadal śpiący Nix, na którego widok Aichra zamrugała ze zdumieniem. Nie wiedziała, że również zwierzak tutaj trafił. Zauważyła jednak, a raczej poczuła, że w otaczającym ich zimnie, od ptaka bije lekkie ciepło, jak od małego ogniska.
   Czując na sobie spojrzenie, Nix rozwinął się i rozprostował śnieżnobiałe skrzydła, rozglądając się uważnie dookoła wielkimi oczkami. Spojrzał na Shade'a i ćwierknął cicho, a ten skrzywił się w odpowiedzi.
   – Ta, jasne, ciebie też miło widzieć – mruknął, a ptak znów ćwierknął, tym razem wyzywająco. – Tak, wiem o co ci chodzi. Ale teraz nie mamy na to czasu! Trzeba zrobić widziadło!
   – A co to właściwie widziadło i po co nam to? – zapytała Aichra, czując się dziwnie, bo jako jedyna nie miała pojęcia, co się dzieje.
   – Ty buduj, ja mówię – warknęła Ignis, widząc, że Shade chce się zabrać do wyjaśnień. Posmutniał i powiedział coś niezbyt miłego pod nosem, ale zabrał się do pracy, a raczej składowania rzeczy. – Widziadło to niezbyt skomplikowany świetny wynalazek, sprzed jakichś pięciu milionów lat. Strasznie stary i w zwykłych okolicznościach niepraktyczny, bo w tych czasach są już lepsze rozwiązania. Ale tutaj przyda się idealnie. Chodzi o to, że na tafli lustra albo nawet czegokolwiek co pokazuje odbicie, przy użyciu niewielkiej ilości energii i magii można zobaczyć, co się dzieje w danym miejscu. Albo daną osobę. Trzeba mieć jednak przedmiot do niej należący.
   Tymczasem Shade robił coś z rzeczy które miał, cokolwiek to było. Powiązał ze sobą wszystkie sznurki i zrobił z nich okrąg, w środek którego włożył dwa medale, zaś odznaki poukładał w równych odległościach tuż przy brzegu okręgu. Wyglądało to trochę, jakby chciał przyzywać jakiegoś demona, tyle że w tym przypadku pentagram zastępowały wojskowe odznaczenia. Potem zabrał się za przeglądanie dziwnych śmieci.
   – Skąd ty wzięłaś te paskudztwa? – zapytał, podnosząc śmierdzący już przywiędły pęk kwiatów. – To powinno już dawno trafić do kosza, a ty to targasz ze sobą.
   – Powinieneś się cieszyć, że masz coś, co ci przywoła obraz Questy – odpowiedziała mu Ignis. – Ta biała róża w środku to jej dzieło. Dała mi ją, tak na wszelki wypadek. To jarząco zielone się coś to z Alhaleli. To fioletowe pochodzi z Magixu, z pobliża szkoły dla wiedźm. Różowe za to...
   – Dobra, wystarczy mi tych informacji – warknął Shade, wybierając ze środka powiędłą białą różę, która zaczynała już szarzeć i ułożył ją w przestrzeni niedaleko medalu. – Coś jeszcze mamy zobaczyć?
   – Może chcesz popatrzeć na Emit? – zapytała Ignis i ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy wyjęła z kieszeni płaszcza zniszczony naszyjnik z czerwonym rozbitym klejnotem.
   W oczach Shade'a zabłysły równie wredne ogniki co u Ignis. Widać spodobał mu się pomysł siostry.

~*~

   Nie zamierzała siedzieć i wysłuchiwać kazań. Kiedy tylko przestali zwracać na nią uwagę, użyła swych zdolności iluzji i zmyła się ze szpitala, po czym wmieszała się w niewielki tłum zalegający na ulicach.
   Miasto rzeczywiście było ruiną, ale mimo to można było poznać, że kiedyś musiało być wspaniałe, piękne i majestatyczne. Sklepienie nad głowami błyszczało lekko, pokryte kryształami i resztkami gałęzi, a może korzeniami drzew, tak że można było odnieść wrażenie, że znajdują się na powierzchni, a nie pod ziemią.
   Darcy przeciskała się przez problemu przez tłum, zarzuciwszy na siebie iluzję młodej czarodziejki natury. Nikt się za nią nie oglądał, wszyscy byli zbyt zajęci rannymi, by to robić. I dobrze, nie potrzebowała teraz niczyjej uwagi. Zamierzała wydostać się na powierzchnię i sama sobie poszukać drogi powrotnej.
   Pamiętała doskonale, którędy weszli. Droga przez labirynt jaskiń, całkiem sprytnie. Wątpiła by takie zabezpieczenia na coś zdały się przeciw stworom śmierci i ciemności, ale te widocznie nie przepadały za podziemiami, co było ironią, bo tam właśnie najwięcej były tego, co uwielbiały. Tak w każdym razie zdawało się Darcy.
   Jakiś mężczyzna próbował ją zatrzymać tuż przed wyjściem, mówiąc że to głupota wychodzić. Wystarczyło tylko powiedzieć, że musi sprawdzić czy ktoś nie został na powierzchni, a ten kretyn od razu ją przepuścił, kiwając ponuro głową. To było takie łatwe!
   Pokonanie krętych korytarzy też nie sprawiło problemów. Darcy miała dobrą pamięć i sporządziła sobie mapę do wejścia, gdy tu wkraczali, a teraz wystarczyło ją tylko odwrócić. Raz dwa znalazła się na powrót na świeżym powietrzu, wśród drzew, na których rozpościerało się kolejne miasto. Prychnęła cicho. Z mieszkańcami tej planety było coś nie tak, skoro budowali sobie miasta wszędzie, tylko nie na samej powierzchni ziemi, jakby to było zbyt oklepane.
   Wokół panowała cisza, więc możliwym było, że mroczne stworzenia już zniknęły. Darcy rozejrzała się uważnie, ale niczego nie dostrzegła. Zrzuciła przebranie czarodziejki, nie było jej już potrzebne, a i nie czuła się w nim najlepiej.
   Postąpiła tylko kilka kroków do przodu, gdy wokół rozległy się ponure i straszliwe syki, jeżące włos na głowie. W jednej chwili znikąd pojawiła się grupka stworów ciemności i otoczyła ją. Wiedźma splunęła im pod nogi, o ile to co mieli było nogami i zebrała w sobie siły, znów gotowa do walki. Jednak one nie zaatakowały, tylko się jej przyglądały dziwnie, jakby nie były do końca pewne, co powinny zrobić.
   – Spocznij! – padł z góry surowy rozkaz, a Darcy wiedziała, że już wcześniej słyszała ten głos. – Toż to dusza wasza bratnia, nie godzi się takiego kogoś atakować.
   Rozejrzała się, szukając właścicielki i dostrzegła ją w końcu, siedzącą na jednej z niższych gałęzi wysokiego drzewa. Czarnowłosa piękność, w zdobionej fioletowej sukni, wyglądająca niczym królowa. Jej spojrzenie było tak lodowe, że zamroziło wiedźmę w miejscu. Dosłownie.
   Postać mignęła i zniknęła, żeby za chwilę pojawić się już na ziemi w swym majestacie, otoczona przez stwory ciemności, które rozstąpiły się przed nią z szacunkiem. Na jej palcu pobłyskiwał czarno-biały pierścień z wyrytym dziwnym znakiem. Wyglądał podobnie, jak ten, który nosił Oxyen i przez chwilę Darcy myślała, że to ten sam. Ale nie, tamten wyglądał jednak inaczej.
   – Poznajesz mnie, prawda? – zapytała kobieta, wbijając spojrzenie w wiedźmę.
   O tak, Darcy doskonale ją pamiętała, jak przybyła wtedy na polanę i zaczęła walkę z przemądrzałym Oxyenem. Już wtedy wydawało się wiedźmie, że to jest ktoś, kogo za wroga mieć nie warto, a wspólnikiem byłby bezcennym. Zdążyła się już nauczyć, że z mężczyznami nie warto współpracować, bo często są głupsi i bardziej cwani, gdy tylko coś im się uda, od razu muszą pozbywać się towarzyszy. A przecież to kobiety były mądrzejsze...
   – Ciemna energia aż bije od ciebie – powiedziała Emit, przyglądając się jej uważnie. – Potężna jesteś i do walki aż się palisz. Mocy i władzy pragniesz, widać to po tobie. Dać bym ci to mogła, ależ przecież wszystko cenę swoją ma.
   Darcy nagle odzyskała zdolność ruchu i zamrugała, zdając sobie sprawę, że od dłuższej chwili tego nie robiła. Władczyni czasu musiała ją na chwilę w tym czasie zamrozić. Dreszcz jej przebiegł po plecach.
   – Jaką? – zapytała wiedźma, wiedząc, że jakąkolwiek usłyszy odpowiedź, nie będzie to nic łatwego.
   – Potrzebuję Pieczęci kilku, by władzy dosięgnąć i jej część komukolwiek móc oddać – oznajmiła Emit głosem jeszcze bardziej lodowym, niż posiadała Icy, a to był prawdziwy wyczyn. – Trzy znajdują się w tej chwili w mieście podziemnym, jednak ani ja, ani ciemności stwory moje wkroczyć nie mogą.
   – Dlaczego? – zdziwiła się Darcy. – Przecież łatwo...
   – Trzech ich tam siedzi, ja jestem jedna. My, Twórcy, nierówni sobie jesteśmy i każdy jeden inną potęgą włada. Każdego z osobna pokonać radę bym dała, może nawet z dwoma bym sobie poradziła, ale trzech to sprawa inna. Zwłaszcza że Questa tam jest, nawet bez pamięci, najgorsza ze wszystkich.
   – Ta mała...?
   – Ta mała mocą większą dysponuje, niż niejeden by przypuszczał – oznajmiła Emit, wpatrując się ponuro w horyzont. – Ja nie mogę tam wejść. Jednak tobie ufają... choć w małym stopniu, ale jednak. Możesz tam wejść i przynieść mi wszystkie trzy Pieczęci. A gdy to zrobisz, ja cię nagrodzę własnym światem którym możesz władać.
   – Gdzie są, jak wyglądają, jak mam je znaleźć?
   – To dwa sygnety, podobne do tego – powiedziała, podnosząc rękę i pokazując lśniący na jej palcu czarno-biały pierścień, który Darcy już wcześniej zauważyła. – Zdajesz sobie sprawę, gdzie jest jeden. Tak jak i naszyjnik z klepsydrą, którą bezczelnie mi ukradziono. To dwie Pieczęcie. Sygnet ostatni leży w wodach jeziora. Pieczęć Ziemi. Klucz do zniszczenia tej planety, a zniszczyć ją trzeba.
   – Dlaczego?
   – Tu potrzeba trochę dłuższego wyjaśnienia.

~*~

   – Słuchaj, stary, potrzebuję od ciebie jeszcze jednej przysługi.
   Eart spojrzał na brata, unosząc brwi w niemym zdziwieniu. Ledwo zdążył przygotować eliksir na zanik pamięci, a Oxyen od razu zwinął mu go sprzed nosa. Teraz jeszcze czegoś chciał! Nie powinien był mu w ogóle pomagać, zawsze tak było, że jedna prośba oznaczała też kolejne. Daj palec a zje całą rękę.
   – Nie, nie udzielę ci znów ślubu – syknął Eart, zanim Oxyen zdążył wyjaśnić, o co chodzi. – Nie chcę trycylionowy raz gapić się jaki to jesteś szczęśliwy, kiedy ja wciąż jestem kawalerem! Zapomnij.
   – Po tym jak się ostatnio wygłupiłeś, jakoś nie chciałem cię znów o to prosić – powiedział Oxyen, parskając śmiechem. Chciał jeszcze coś dodać, ale tym razem wtrąciła się Musa, która nadal leżała w łóżku, odzyskując siły po ataku.
   – Żeniłeś się trycylion razy? Taka liczba w ogóle istnieje?
   – O tak, istnieje. I nie, żeniłem się wiele, wiele więcej razy – padła odpowiedź. Oxyen wzruszył ramionami. – Po prostu częściej ślubów udzielali mi królowie, władcy, zwykli księża, wielcy czarownicy i takie inne, dlatego właśnie mój brat jest zazdrosny, bo on żadnym królem nie jest i wie, że brałem go z litości.
   – Wcale nie jestem zazdrosny!
   – Jak rozumiem żony się nie skarżyły, bo umierały, gdy ty trwałeś wiecznie – rzekła z niesmakiem Flora, siedząc z boku i wszystkiemu się przyglądając. Oxyen spojrzał na nią, jak na wariatkę. Widać było, że i jemu ten pomysł się nie podobał.
   – Ależ skąd! To okropne, aż za takiego podłego mnie masz? – Flora nieco się skuliła pod jego niedowierzającym spojrzeniem.
   – Skąd, żeni się z wciąż tą samą – prychnął Eart. – Za każdym razem urządza wielkie przedstawienie, żeby się pochwalić, jacy to szczęśliwi są. A ja muszę się na to gapić, kiedy żadna mnie nie chce! To doprawdy niesprawiedliwe!
   – Byłoby takie, gdybyś ty nie spławiał każdej, co się do ciebie przylepi – odwarknął Oxyen. – Idź do Flain, ona cały czas robi do ciebie maślane oczy.
   – Kiedy ona spala mi wszystkie rośliny!
   – To się ożeń z roślinami!
   – A może tak z łaski swojej byście się zamknęli?! – przerwał im kłótnię trzeci głos. Wszyscy odwrócili spojrzenia w stronę, gdzie w przejściu stała Questa, z niezbyt wesołą miną, zwiastującą kłopoty. – Mamy poważniejsze kłopoty, niż wasze perypetie miłosne.
   – Questa! Odzyskałaś pamięć – ucieszył się Oxyen i podbiegł, rozkładając szeroko ręce, żeby ją przytulić, ale ona zatrzymała go spojrzeniem.
   – Chyba nie usłyszałeś, więc powtórzę: Mamy poważniejsze kłopoty, niż wasze perypetie miłosne. Więc zapamiętaj to i daruj sobie. Trzeba powstrzymać Emit.
   – Jak niby mamy ją powstrzymać, skoro właściwie nie wiemy, co chce zrobić? – zdziwił się Eart. – Znam tą jej gadkę: „oddajcie mi cały świat pod władzę, bo was zniszczę”, ale przecież sama nie może sobie podarować władzy absolutnej, chyba że świat by zniszczyła, a tego z pewnością nie chce. Nie ma króla bez królestwa.
   – Właściwie to zaczęła prowadzić do autodestrukcji świata – nie zgodził się Oxyen. – Przecież mogłaby go zniszczyć, a na jego gruzach postawić sobie nowy. Kosztowałoby ją dużo, ale możliwe jest...
   – Przecież nie umiałaby sama postawić świata od nowa – zirytował się Eart. – My się nad tym nieźle natrudziliśmy, a było nas dziewięciu! Ona jest tylko jedna.
   – Będzie jedna i będzie mogła postawić sobie świat – powiedziała ponuro Questa, a wszyscy zwrócili na nią spojrzenia. – Albo i władać tym. Wiecie czemu? Bo planuje wykraść sobie nasze Pieczęcie i to ich użyje, żeby się urządzić.
   – Przecież nie wie, gdzie je ukryliśmy – prychnął Oxyen. – A zabezpieczenia są takie, że nigdy ich nie dostanie. To niedorzeczne. Poza tym ty się o to zatroszczyłaś. Nie przebije się choćby i za tysiąc lat.
   – I dlatego się postarała, żebyśmy my musieli je wyciągnąć – zezłościła się Questa. – Nie rozumiesz? Niby jesteś mądry, ale myślisz jak ktoś skrajnie dobry. Emit tak nie myśli. Odłączyła się od nas, a reszta Twórców gdzieś przepadła. Tylko razem mogliśmy wrócić równowagę świata i sprawić, żeby nie wyleciał w powietrze, po tym jak ktoś naruszył jedną z Pieczęci i to jedną z ważniejszych, bo przecież Życia i Śmierci. Ale nie ma żadnych razem! Więc jedyny dla nas sposób, żeby nie musieć wszystkiego od nowa robić...
   – To wziąć Pieczęcie i nimi przywrócić równowagę, no jasne! – Oxyen pacnął się w czoło i pokręcił głową nad swą głupotą. – Nie pomyślałem o tym.
   – Chylę przed tobą czoła, o pani – powiedział Eart, kłaniając się teatralnym gestem. – Tyś jedyną osobą, co brata mego potrafi mądrością przyćmić.
   – To nie czas na przedstawienie. – Questa uderzyła go bezceremonialnie w głowę, a ten jęknął głośno. – Wynosimy się stąd i idziemy w stronę Jeziora Sennego, zanim ktokolwiek zdąży się przypałętać do Pieczęci Ziemi.
   – A ci wszyscy ludzie – zaprotestował Eart. – Są tu bezpieczni, bo chronimy ich my i bariera miasta, którą dawno postawiłem. Ale bez nas te bariery długo nie wytrzymają i stwory znów się tu wedrą.
   – A skąd, pójdą za nami – mruknął Oxyen. – To stwory Shade'a, co nie? Wyczulone na magię. Zwłaszcza teraz, widać było, że atakują najsilniejszych. Przy nas ci wszyscy ludzie to pikuś, nawet ich nie wyczują, gdy się odłączymy.

~*~

   Musa i Flora bardzo chciały pójść, pomimo głośnych protestów trójki Twórców, którzy twierdzili, że o wiele łatwiej im pójdzie samym. W końcu Flora wygrała argumentem, że jest wróżką strażniczką własnej planety, a jeśli coś jej zagraża, to ona ma obowiązek to rozwiązać i pójdzie, nawet jeśli by ją związać. Niechętnie, ale się zgodzili.
   – Jezioro Senne – zaczęła Flora, gdy szli przez korytarze labiryntu z powrotem na powierzchnię. – Nosi taką nazwę, gdyż okolica jest tak piękna jak ze snu. Poza tym wokół jego wód rosną chylące się Dzwonki, kwiaty, które wydzielają pyłek usypiający, w większych ilościach zdolny też uśpić człowieka. Pyłek ten pływa po powierzchni wody i wydziela słodkawą woń. Jezioro jest do podziwiania, nigdy nikomu nie przyszło do głowy, by w nim pływać, bo możliwość utonięcia jest wysoka, gdy się przyśnie.
   – Tyle że nie wiedzieliście, że woda neutralizuje jego właściwości – odezwał się Eart. – Tylko w powietrzu moc usypiająca działa, gdy zetknie się z wodą, żegnaj śnie! Ot magia przyrody.
   – Dobra, kiedy wyjdziemy – odezwał się Oxyen, żeby przerwać te roślinne pogaduszki, których najwyraźniej nie trawił – te stwory pewnie nas obskoczą. Tarcze w górę i na złamanie karku biegnijcie w stronę jeziora. Nie walczcie, zniechęcicie je do ataku. Biegnijcie ile sił w nogach. A jak ich zabraknie... cóż, lepiej żeby się to nie zdarzyło. Nie chcemy przecież nikogo grzebać znów w ziemi, prawda?

~*~

   – Nie jest dobrze – rzekł Shade, wpatrując się w wirujący na medalu obraz. Aichra była blada jak ściana, Ignis za to czerwona ze złości.
   – Jest fatalnie! – wykrzyknęła. – Musimy się jak najszybciej stąd wydostać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz