Tajemnica Cieni - rozdział 19

Rozdział XIX
Władcy z Potęgi Ognia

   Jasny rozbłysk przeciął powietrze i trójka nastolatków wylądowała na trawie. A raczej trójka osób wyglądająca na nastolatków. Aichra szybko się zerwała i spojrzała z niedowierzaniem w niebo, mrużąc oczy. Myślała, że już nigdy nie będzie jej dane zobaczyć jakiegokolwiek światła, a tymczasem stała tu, mając grunt pod stopami i spoglądała szarymi oczami prosto w jaśniejące na niebie słońce.
   Ignis podniosła się, plując trawą i otrzepując z niej swój biały płaszcz. Shade po prostu leżał i się nie ruszał, każdy inny pomyślałby, że chłopak nie żyje, ale przeczyły temu ciche gniewne pomruki, które z siebie wydawał. Spoglądając na niego, całego w czerni, która zdawała się zakrzywiać i zasysać światło, Aichra mogłaby powiedzieć, że wiele lepiej pasował do pustki, niż do tego miejsca. Nie zamierzała jednak wypowiadać tych słów głośno. Skupiła się raczej na czymś innym.
   – To niesamowite – wykrzyknęła z radością, głęboko zaciągając się świeżym powietrzem i dopiero teraz uświadamiając sobie, jak bardzo jej go brakowało. Zwróciła się do Ignis, z niedowierzaniem w głosie. – Jak ci się udało zrobić ten portal? Przecież...
   – To łatwe, skoro teraz jestem Twórczynią – prychnęła Ignis, nie wyglądając wcale na zadowoloną z tego faktu. – Questa jest od sekretów, tajemnic, dusz. Strażniczka wszystkich tajemnic całego wszechświata. One są wszędzie. Więc jej moc nie jest tak ograniczona, jak Shade'a...
   – Nie jestem ograniczony! – od razu warknął Shade, ale Ignis zwyczajnie go zignorowała.
   – …i może dzięki niej bez problemu otworzyć portal – dokończyła. – Gorzej z miejscem, do którego się trafi, bo tego nie można wyliczyć.
   – Ale przecież... nawet jeśli to ciało twojej siostry, to nie powinnaś mieć i tak swojej mocy? – dopytywała się Aichra. – Bo ciało to jedno, ale moc... nie mieści się w duszy? Tak kiedyś...
   – Dusza określa moc. Ciało określa jej wielkość – wyjaśniła skrótowo Ignis, po czym westchnęła, widząc niezrozumienie, na twarzy towarzyszki. – Questa to moja siostra. Mamy identyczne moce, tylko wykorzystujemy inne aspekty. Ja, będąc wcześniej w ciele nieśmiertelnego, ale jednak człowieka, byłam ograniczona w swej mocy i nie mogłam jej wykorzystywać do woli. Po prostu ciało ludzkie ma swoje wady. I magia wcale nie znajduje się w człowieku, gdyby tak się stało, zmieniłby się w kupkę popiołu. To tylko przekaźnik, źródło jest gdzieś indziej. I póki źródło istnieje, można używać magii. Jak przestanie, koniec z nią. Gdybym nadal była nieśmiertelną, moja magia by nie istniała w tamtym wymiarze, bo jej źródło znajduje się właśnie w tym. Sekrety każdego innego rodzaju magii. Ale u Twórców rzeczy mają się inaczej. Twórcy władają ogromną potęgą i są jakieś tysiąckrotnie potężniejsi niż najpotężniejsi śmiertelni magowie tego wszechświata. W przeciwieństwie do śmiertelnych mogą sobie mieszkać w wielu wymiarach, jeśli nie wszystkich i mieć w nich moc, w końcu oni je sobie stworzyli. Więc mam nadal swoją magię, ale teraz posługuję się jej w zasięgu Twórcy, a nie nieśmiertelnego.
   – Tłumaczysz równie zawile co Questa – rzucił Shade, a Ignis zadrgała powieka. To jej się nie spodobało, jej mina mówiła sama za siebie.
   – Bo powoli zamieniam się w nią. A ona we mnie. Dlatego masz ją znaleźć i to odkręcić, bo ona też nie będzie zadowolona i spierze cię na kwaśne jabłko.
   – Jak to miło mieć siostry – burknął ponuro Shade, wkładając ręce do kieszeni i wpatrując się w czubki swoich butów. Okulary na jego nosie nadal się kruszyły, ale i tak się trzymały, tak że nie było widać oczu.
   Aichra uznała, że niemądrze byłoby się wcinać w ciszę między tą dwójką, tak więc odwróciła się i postanowiła przejrzeć otoczeniu. A ono było wspaniałe. Promienie ogromnego słońca oświetlały polanę wokół nich, trawa i kwiaty błyszczały w tym świetle. Nieopodal bawiła się grupka rozbawionych dzieciaków, zupełnie nie zwracali uwagi na to, że ktoś zmaterializował się z powietrza. Może nie zauważyły. A może raczej to było u nich normalne, bo Aichra zobaczyła, jak trochę dalej w rozbłysku pojawiają się kolejne postaci i zmierzają przed siebie, w stronę jakiejś doliny. A może to oni znajdowali się na pagórku? Tak, chyba raczej to drugie.
   Przystąpiła kilka kroków do przodu, zdając sobie sprawę, jak dziwnie musi wyglądać, w swojej zniszczonej sukience, wysokich butach i swetrze, z szalikiem na szyi, podczas kiedy wszyscy wokół chodzili w makabrycznie krótkich ubraniach, których było naprawdę mało. Dziewczyna z epoki lodowcowej, która trafiła w sam środek słonecznego lata. Tak, tak  musiała wyglądać.
   Podeszła jeszcze bliżej i odetchnęła głęboko, widząc lśniące w dole miasto. Dosłownie lśniące, budynki wzniesione były z jakiegoś połyskliwego kamienia, który dawał wrażenie, jakby płonął w świetle słonecznym.  Dachy tworzyły kopuły i ostrosłupy, wznoszące się wysoko i rozcinające niebo, a tam gdzie ich nie było, na płaskiej powierzchni stały ogródki, pełne kwiatów i roślin o złocistych kolorach. Na dziedzińcach stały fontanny, wokół których malowały się barwne tęcze. Ludzie chodzili uliczkami, śmiejąc się i bawiąc. Jakby koniec świata, który trwał gdzie indziej, nigdy ich nie dotknął.
   Po drugiej stronie, na niewielkim wzniesieniu stał ogromny zamek, z daleka wyglądający, jak postawiony z samego tylko złota. Otaczały go zielone wspaniałe ogrody, po których też spacerowali ludzie, jednak ubrani bardziej odświętnie i kolorowo, od tych w mieście. Dalej już tylko były zielone wzgórza, otoczone lasami.
   Aichra podniosła wzrok na niebo. Tak jak się spodziewała, nie było ani jednej ciemnej chmurki. Za to zauważyła też coś dziwnego. Mrużąc oczy, wpatrzyła się w miejsce, gdzie jaśniało słońce. A raczej słońca, bo było ich więcej niż jedno. Aż trzy.
   – Solaria – wypowiedziała jej myśl Ignis, podchodząc do niej i także mierząc wzrokiem miasto w dole. – Królestwo wiecznego słońca. Kochają je tak bardzo, że mają aż trzy na niebie. Kiedy jedno zachodzi, zostają im jeszcze dwa. Noc nie istnieje... – Skrzywiła się na tą myśl, a Aichra zastanowiła się nad tym. Chyba też nie chciałaby żyć w świecie, w którym panuje wieczna jasność.
   – To co robimy dalej? – zapytała, gdy Shade podszedł do niej i zaczął wpatrywać się w horyzont. Odcinał się mocno od całego otoczenia.
   – Trzeba znaleźć resztę – odpowiedziała jej Ignis, która oczywiście jak zawsze zgrywała wszechwiedzącą. A może po prostu lubiła odpowiadać. – Nie chcę zostać Questą na wieczność. Więc znajdziemy ich, a ty – zwróciła się w stronę Shade'a – odkręcisz to wszystko! Chcę swoje ciało z powrotem.
   – Czemu ja? – zapytał Shade, ale jego ton wyraźnie mówił, że wie już czemu.
   Ignis mu nie odpowiedziała, tylko odwróciła się w stronę miasta błyszczącego w dole. Jej oczy płonęły złością.
   – Jest tylko jeden problem – ciągnął Shade. – A właściwie dwa. Bez Pieczęci Życia i Śmierci niewiele zdziałam, a ją zabrała Emit. No i po drugie, to nadal wiąże mnie czar. Co znaczy, że muszę spełnić jeszcze czternaście życzeń, zanim będę mógł w pełni używać swojej magii. A tu pojawia się problem taki, że mogę je spełniać za pośrednictwem dziennika. Aichra zażyczyła sobie, żeby nie wchodzić do jej głowy, więc jej życzeń już spełniać nie mogę. Ty jesteś nieśmiertelna... a właściwie to jesteś Twórcą, więc dla ciebie nie będzie działać, bo czar jest tak zrobiony, że tylko śmiertelni mogą sobie czegoś zażyczyć. Czyli klops.
   – Jak dla mnie, to trzy problemy – prychnęła Ignis. – Czyli trzeba znaleźć jakiegoś śmiertelnika, który będzie głupi i zażyczy sobie jakichś małych, mało istotnych rzeczy, które nie zniszczą świata. No i znaleźć też trzeba naszą kochaną ekipę ratunkową. Chodźmy, może znajdziemy jakiegoś widzącego w tym mieście. W końcu gwiazdy widzą wszystko, a jakby na to nie patrzeć, to poświęcona im planeta.

~*~

   Flora leżała na trawie i łkała, a rośliny wokół niej więdły i przybierały kolor żółci. Musa chciała jakoś pocieszyć przyjaciółkę, ale nie przychodziło jej nic do głowy. Bo jak można pocieszyć kogoś, kto właśnie stracił dosłownie cały dom, bo jego planeta zniknęła w wybuchu? Obok niej siedział Eart, który też wyglądał tragicznie. Jakby na to nie patrzeć, to był też jego dom, którego był strażnikiem. Musiał się czuć równie źle, jeśli nie gorzej, niż czarodziejka natury.
   Musa podniosła się z ziemi i rozejrzała dookoła. Jak wszędzie indziej, także tutaj panował mrok, a ciemne chmury przysłaniały niebo. Grzmiało i co jakiś czas pojawiały się jaśniejące w dali błyskawice. Zwykle podczas burz padało, ale w powietrzu wisiała susza. Nie było ani ciepło, ani zimno. Znajdowali się na pożółkłej polanie, która świeciła pustkami. Czasem tylko jakieś zwierzątko poruszyło się między gałęźmi stojącego nieopodal drzewa.
   – Gdzie wylądowaliśmy? – zapytała Musa, podchodząc do stojących na uboczu Oxyena i Questy, którzy rozmawiali ze sobą szeptem. Twórcy spojrzeli na czarodziejkę.
   – To Domino – odpowiedziała jej Questa, wpatrując się w dal. – Ponoć planeta życia. Ale coś mi na to nie wygląda.
   – To na pewno nie będzie kolejny cel Emit – rzekł Oxyen, podążając za nią wzrokiem. – Ogień smoka, który dał życie temu miejscu posiłkuje się kilkoma innymi mocami. I wcale nie jest aż tak potężny, choć moc rzeczywiście ma znaczną, jak na ten świat.
   – Jak to: nie jest tak potężny? – zdziwiła się Musa, spoglądając to na jedno, to na drugie. Czemu nagle wszystko, co znała, musiało okazać się nieprawdą? Dlaczego nagłe pojawienie się jednej, jedynej osoby wywróciło wszystko do góry nogami?
   – W tej chwili nie jest – sprostował swoją wypowiedź Oxyen. – To najwyższa moc tego wymiaru, razem z Wodnymi Gwiazdami. Nie da się jej zwiększyć. A skoro równowaga została zaburzona, potęga Smoczego Płomienia mogła tylko spaść w dół, nie mogła się bardziej wspiąć. Emit nie będzie chciała atakować tego miejsca, bo w tej chwili jest po prostu za słabe. Mogłaby je zniszczyć pstryknięciem palców, ale po co jej to? I tak ta planeta jej nie przeszkadza.
   – To dlaczego tutaj przybyliśmy?
   – Może spotkamy tutaj Flain – odezwała się Questa – A nawet jeśli nie, tutaj jest moja Pieczęć. Potrzebuję jej, jeśli chcemy przeciwstawić się Emit.
   – A chcemy? – wyjąkała niepewnie Musa, wbijając wzrok w swoje buty.
   Wtedy ktoś do niej podszedł. Eart i Flora stali tuż obok niej, a z ich twarz zniknął smutek. Teraz pojawiła się na nich czysta nienawiść. Jeszcze nigdy taki wyraz nie zagościł na twarzy Flory, wyglądała z nim upiornie, jak zupełnie inna osoba. Musa zaczęła się bać o przyjaciółkę i jej psychikę.
   – Oczywiście, że chcemy – rzekł jadowitym głosem Eart. Był wściekły. Musie wydawało się, że ziemia pod jej stopami zaczęła lekko drżeć. – Zniszczymy ją, raz i na zawsze! Zetrzemy w pył! Ciśniemy w pustkę i...
   Teraz Musa była już pewna, że ziemia rzeczywiście drży. To złość tej dwójki wprawiła ją w taki stan. Czarodziejka muzyki zachwiała się i upadła z powrotem na ziemię, która powoli zaczęła pękać...
   – Spokój – syknął Oxyen w stronę brata i Flory. – Rozumiem, jesteście wściekli jak nigdy i nie dziwię się wam, ale rozwalając każdą planetę, na której staniecie, tylko pomożecie Emit, a to ostatnie, czego byśmy chcieli. Więc z łaski swojej uspokójcie swoją moc albo ja to zrobię, a to nie będzie przyjemne.
   Zrozumieli. Musa podniosła się z ziemi, otrzepując ubranie. Wokół zapanowała cisza, przerywana tylko grzmotami odległej burzy. Oxyen spojrzał podejrzliwie na Earta i Florę, żeby upewnić się, że znów nie rozpętają trzęsienia, po czym prychnął cicho i ruszył przed siebie, pozornie w dowolnym kierunku, ale jego krok był pewny, jakby doskonale wiedział, gdzie iść. I pewnie tak było. Questa ruszyła za nim, mamrocząc pod nosem coś o nieodpowiednim zachowaniu. Chcąc nie chcąc, reszta także ruszyła w ślad za nimi.
   Im dalej szli, tym większy wzbierał się wiatr, gwiżdżąc przeraźliwie, szarpiąc ich włosami i ubraniami, tak silny, jakby chciał porwać także i ich. Oxyen był władcą powietrza, ale albo o tym zapomniał, albo nie chciało mu się nijak przerywać tej zamieci, bo jemu samemu po prostu nie przeszkadzała. Gdziekolwiek nie postawiliby stopy Eart czy Flora, wokół ich stóp więdły rośliny. Niegdyś oboje ożywiali przyrodę, teraz, po zniszczeniu Linphei, zaczynali ją niszczyć i to chyba całkiem nieświadomie. A może dlatego, że planeta zniknęła, ich moc uległa zmianie. Musa tego nie wiedziała. Zorientowała się, że im dalej idą, tym ona mniej wie. Tym więcej pojawia się ważnych pytań, na które nie ma odpowiedzi. Czuła się z tym źle, ale gdyby poprosiła kogoś, by jej odpowiedział na pytania, zapewne znalazłaby ich po wyjaśnieniach jeszcze więcej.
   Była zbyt zamyślona, więc dostrzegła miasteczko, dopiero gdy byli już niedaleko. Dotąd na Domino była tylko w jednym mieście, w jego głównym, gdzie zamieszkiwała rodzina królewska, które zgodnie ze starym zwyczajem, nosiło taką samą nazwę, jak planeta. Nigdy nie widziała mniejszych miast, więc zdziwił ją widok malutkiej wioski, gdzie domy były koślawo wzniesione z drewna, niemal każdy dach miał dziurę, a ludzie rozpalali w domu ogniska i kulili się przy nich, pilnując by ogień nie pożarł domu. Okna nie miały szyb, były po prostu dziurami w ścianach. Za drzwi służyły cieniutkie kawałki materiału, wieszane w wejściu. Nie wyglądało to najładniej.
   – Wioska Wyklętych. – Questa zacięła się na tej nazwie, jakby przywoływała złe wspomnienia. I może tak właśnie było. – Ale... To miejsce nie powinno już istnieć! Co to ma znaczyć?! Dlaczego właściwie to tu jeszcze stoi?!
   – Czemu to Wioska Wyklętych? – zapytała Flora, skacząc wzrokiem po kulących się na ulicy dzieciach. Wróciła jej wrażliwa i skłonna do pomocy, odczuwająca empatię duszyczka. Musa odetchnęła cicho z ulga, widząc znów przyjaciółkę taką, jaką była wcześniej.
   – To przez dawne zwyczaje – rzekł Oxyen, widząc, że Questa jest zbyt oszołomiona, żeby udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. – Działo się to naprawdę dawno. Ludzie na Domino wyznawali religię Wielkiego Smoka, który przybył na tą planetę i obdarzył ją życiem i mocą, o jakiej inni mogli tylko co pomarzyć. Z tego też powodu magowie o mocach ognia, włącznie z najpotężniejszą, rodziną królewską, królem Friusem, królową Agalaią i ich siódemką synów, których imion już nie pamiętam, uważali się za rasę wyższą od wszystkich innych istniejących na świecie. Gnębili ludzi niemagicznych i przybyszów z innych planet, którzy nie posiadali mocy ognia, czyli niemalże wszystkich. Traktowali ich jak niewolników, co jest naprawdę sporym niedopowiedzeniem. Ale jeden z arystokracji, potężny uzdrowiciel dusz, postanowił się zbuntować i wprowadził zupełnie inną religię. Zaczął wysławiać boginię ognia, która obdarzyła lud Domino i zesłała na planetę Smoka, by ten dał wybranym swą moc, ażeby z jej pomocą mogli nieść ratunek innym. W jego mniemaniu wszyscy byli sobie równi, magiczni i niemagiczni, osoby z obcych planet i z tej na której mieszkał. Do jego kultu przyłączało się coraz więcej osób, głównie ci sponiewierani, ale znaleźli się też magowie, którzy także mieli dość tamtejszego porządku. To się oczywiście nie spodobało władcy i wraz ze swymi poplecznikami zapędzili innowierców do tej doliny i odcięli im wszystkie drogi, zostawili ich na pastwę losu, a ci, użyli wszystkiego co tylko mieli pod ręką, by przeżyć i tak powstała Wioska Wyklętych. Przez wiele lat istniała, aż w końcu o niej zapomniano. A potem Flain postanowiła się tym zająć raz i na zawsze, więc przyszła do tych ludzi, pod postacią owej bogini, w którą wierzyli, bo właściwie to była ta bogini, w którą wierzyli i ich wyzwoliła. Tak w każdym razie nam powiedziała. Cóż...
   Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili spojrzał zdziwiony na Questę. Bo ona nagle przestała być sobą, tą niską, niebieskooką i wyglądającą uroczo dziewczynką. Jej włosy przybrały kolor żywej czerwieni ognia, stały się proste i tak długie, że ciągnęły się za nią po ziemi. Stała się wyższa i bardziej zgrabna, jej talia była dosłownie jak u osy. Blada dotąd skóra nabrała brązowego odcienia opalenizny. Wielkie oczy zmieniły się w skośne, elfie szparki, a błękitne tęczówki nabrały odcienia pomarańczy, a źrenice stały się niemal pionową kreską, niczym u kota. W jednej chwili niewielka dziewczyna zmieniła się w wysoką kobietę-elf, która swoim ognistym urokiem mogła powalić każdego. Nawet w nudnym i pozornie nieciekawym stroju sportowym i białym znoszonym płaszczu wyglądała nieziemsko.
   Dumnym krokiem ruszyła przed siebie, zupełnie ignorując rzucane w jej kierunku zdumione i przerażone spojrzenia. Poruszała się jak prawdziwa dama. Jak można się było spodziewać, gdy tylko wkroczyła między domy, od razu przykuła uwagę wszystkich, zwłaszcza mężczyzn.

~*~

   – Dlaczego wyglądasz jak Flain?
   Aichra zamrugała i tak jak Shade, spojrzała na Ignis z niedowierzaniem. W jednej chwili przeistoczyła się w zupełnie inną osobę i chyba sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Wyglądała tak idealnie i majestatycznie, że Aichra od razu poczuła ukłucie zazdrości, ale ono szybko minęło, gdy na twarzy Ignis również pojawiło się zdumienie, a potem zniesmaczenie, gdy dziewczyna spojrzała w dół, na samą siebie.
   – Questa musiała się zmienić – odpowiedziała Ignis, wyciągając przed siebie ręce i wpatrując się w nie uważnie. Miała długie i smukłe palce, dłonie w kolorze zdrowego brązu, a paznokcie były długie i ufarbowane na czerwono. – Kiedy ona się zmienia, ja też. Wieczne bliźniaczki... Ale po co miałaby się stawać akurat Flain, tego nie wiem. Przecież się nie znoszą. Flain kiedyś próbowała odbić Queście Oxyena, no i skończyło się potworną wojną... Poza tym Flain cały czas kantuje we wszystkim. Należy do osób, których trudno nie lubić, ale jednak nam to się udaje. Shade? Co się tak krzywo gapisz?
   – Lubię Flain – zaprotestował Shade, mrużąc oczy i wpatrując się w siostrę. – Tylko dziwnie się czuję, wiedząc, że przede mną stoisz ty, a nie ona. To takie... nienormalne.
   – No bo przecież Twórcy są jak najbardziej normalni – zadrwiła głośno Ignis. Jej głos też zaczął się powoli zmieniać, był bardziej gładki i olśniewający. Aichra zamrugała, zdając sobie sprawę z jeszcze jednej dziwnej rzeczy.
   – Chwila, ty przecież podobno nie umiesz kłamać – zauważyła, wskazując na Ignis. – Więc jakim cudem możesz wypowiadać takie uwagi?
   – To drwina. Ton sam z siebie mówi, że słowa wypływające z mych ust, to nie jest prawda. A to, że to nie jest prawda, jest prawdą, tak więc mogę mówić takie rzeczy, jeśli jasno dam do zrozumienia, że nie są prawdziwe.
   – Zgubiłam się – przyznała Aichra.
   – Mogę kłamać, jeśli dam do zrozumienia, że to jest kłamstwo – rzekła skrótowo Ignis. – Tak, można to tak ująć. Dobrze, znajdźmy w końcu jakiegoś widzącego.
   – Nie możecie użyć tego swojego widziadła znowu? – zapytała znów Aichra, a Ignis wzniosła swoje oczy do nieba. Chociaż wyglądała jak zupełnie inna osoba, można było ją rozpoznać właśnie po jej dziwnych gestach.
   – Widziadło to prymityw, poza tym wykorzystaliśmy już wszystkie przedmioty przywoływania, a można ich użyć raz – podjął się odpowiedzi Shade, widocznie chcąc zabłysnąć wiedzą i dorównać siostrze, która odpowiadała na każde pytanie. – No i obraz widzenia jest bardzo ograniczony. Za to widzący są świetni. Mogą zamknąć oczy i przywołać w sobie obraz dowolnego miejsca, tylko znając jego nazwę albo położenie, nawet jeśli nigdy wcześniej go nie widzieli. Mogą też pokazać ten obraz innym. Poza tym obraz w widziadle jest opóźniony, sama widziałaś, przecież pokazał nam też tę bitwę na polanie, a ona już dawno się skończyła wtedy. Widzący widzą wszystko, co dzieje się akurat w danej chwili, są też w stanie cofnąć się w przeszłość. No i częściowo posiadają dar jasnowidzenia, ale to rzadkość, a też nie zawsze ich przewidzenia się sprawdzają.
   – Każdy mieszkaniec Solarii posiada częściowy dar jasnowidzenia – prychnęła Ignis, spoglądając na brata z politowaniem. Wcześniej robiłaby to z dołu, ale teraz była od niego wyższa. – Nawet ten, co pozornie magii nie posiada. To przez te trzy słońca. Oświecają ich trzydzieści dwie godziny na dobę i przenikają do umysłów, coś tam mieszają i tak czasem każdy z nich ma przebłyski jakiejś przyszłości, to bliższej, to dalszej, tak to tak.
   – Czy jest coś, o czym nie wiesz, o wielka Wszechwiedząca? – zapytał z irytacją Shade.
   – Jeśli czegoś nie wiem, mogę się tego dowiedzieć, mówiąc o tym – odpowiedziała spokojnie Ignis. – Albo kiedy ktoś o tym mówi. Czuję wtedy, że to prawda albo że mija się z prawdą. I zamieniam wtedy kłamstwa na prawdę. Odruchowo.
   – Świetnie. No to jak powiem, że w tym domu jest jakiś widzący... – zaczął Shade, wskazując na jeden z domów, obok którego właśnie przechodzili. Ignis pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że się myli.
   – Na całej tej ulicy nie ma żadnego widzącego. W żadnym z domów przy tej ulicy też.
   Kiedy już odkryli, jak łatwo w ten sposób znaleźć tę osobę, której szukają, zaczęli iść dalej, grając w potwierdzanie prawdziwości zdania, z pomocą zdolności Ignis. Aichra też się przyłączyła. Ludzie, którzy ich mijali, spoglądali na nich jak na wariatów i omijali szerokim łukiem, choć co poniektórzy wlepiali na dłużej wzrok w Ignis, dopóki ta nie odpowiedziała im swoim lodowym spojrzeniem, które potrafiła rzucić nawet bez swych błękitnych oczu.
   Godziny ciągnęły się i ciągnęły, gdy chodzili po coraz dziwniejszych i bogatszych dzielnicach. Ludzie tutaj byli bardziej śmiali i niektórzy podchodzili do nich i jawnie mówili, że nie podoba im się obecność takich osób na ich ulicach. A potem szybko poznikali, kiedy Ignis bez żadnych skrupułów oznajmiła im, że ma gdzieś ich opinię. Shade do tego dorzucił upiorny uśmiech, więc nagle ulice opustoszały i nikt im już nie przeszkadzał w poszukiwaniach.
   Nie wiadomo ile czasu zleciało, odkąd zaczęli poszukiwania, bo żadne z nich nie miało zegarka, a po położeniu słońca ciężko było to określać, bo było ich aż trzy. W końcu jednak Ignis trafiła w miejsce, gdzie słowa Shade mogła potwierdzić, a nie im zaprzeczyć. Stanęli przed jedną z wielkich willi w bogatej dzielnicy, która wyglądała, jakby dawno nikt jej nie sprzątał, ale mimo to i tak lśniła bogactwem.
   Ignis nie przejmowała się dzwonkami. Po prostu chwyciła za klamkę i wparowała do środka domu, a skuleni i ostrożni Shade oraz Aichra ruszyli cichutko za nią.
   Dom był ogromny, w środku wydawał się być większy, niżeli na zewnątrz. Hol od razu przechodził we wspaniały salon, gdzie podłoga była z marmuru, wypolerowana na mocny połysk, tak że można się było w niej przejrzeć, jak w lustrze. Wysoko na suficie wisiał żyrandol, a na nim kilkadziesiąt płonących świec, choć nie wiadomo po co, skoro wiele słońca wpadało przez ogromne oszklone okna. Na kominku również płonął ogień. W jednym z foteli siedziała jakaś postać, mrucząc coś pod nosem.
   – Cześć! – Ignis bezczelnie rzuciła się na jeden z foteli, jakby była u siebie w domu i wbiła wzrok w gospodarza, który okazał się być niezbyt wysokim w miarę małym chłopcem. Właściwie, to chyba nie do niego należał dom.
   Chłopiec zerwał się jak oparzony ze swojego miejsca i natychmiast uciekł, znikając za jednymi z wielu drzwi. Aichra rzuciła wściekłe spojrzenie Ignis, która rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu.
   – I co zrobiłaś? Teraz na pewno nam nie pomoże!
   – I tak by nam nie pomógł, to nie on – odpowiedziała jej spokojnie Ignis. – Za to on nam przyprowadzi tego, kogo chcemy widzieć. No i...
   – Co to ma znaczyć?!
   Jak burza do salonu wpadła nastolatka, ni to wysoka, ni to niska, ni to blada, ni to ciemna, o włosach w kolorze może gdzieś pomiędzy pomarańczą a blondem i o oczach tego samego koloru. Była kanciasta, inaczej się tego określić nie dało. Na głowę miała założone gogle lotnicze, na sobie płaszcz laboratoryjny, całe jej ubranie poplamione było farbą i sadzą.
   – Jak można tak wtargnąć do czyjegoś domu?! – warknęła dziewczyna, stając w przejściu i gromiąc wzrokiem Aichrę i Shade'a. Siedzącej w fotelu Ignis jeszcze nie dostrzegła. – Wynoście się, bo wezwę strażników! Nie życzę sobie...!
   – Ciebie też miło widzieć, panno Qualee – odezwała się spokojnie Ignis, przerywając tyradę dziewczyny. – Nie wiedziałam, że tutaj mieszkasz, ale to nawet dobrze się składa.
   – Wy się znacie? – zdziwił się Shade, patrząc to na jedną, to na drugą z wyraźnym zdziwieniem. Dziewczyny zmierzyły się spojrzeniami. – Czy ty znasz wszystkich?
   – Nie znam wszystkich – prychnęła Ignis. – Znam najpotężniejszych. Jedenaście najpotężniejszych magiczek czasów obecnych. Poznajcie się. To Shade, mój brat i Aichra, znajoma mojego brata. A to Oochia Qualee, widząca, której potrzebujemy.
   – Zawsze jak przychodzisz, to czegoś potrzebujesz – rzekła z niesmakiem Oochia, podchodząc do nich i siadając w fotelu naprzeciwko Ignis. – Chociaż nigdy nie wyglądałaś tak dziwnie, jak teraz. Ale podejrzewam, że wielka nieśmiertelna nie zechce mi zdradzać, dlaczego sobie wybrała taki, a nie inny wygląd. Usiądźcie – zwróciła się do nadal stojących z boku Aichry i Shade'a, którzy nie mieli pojęcia, jak się zachować w obecnej sytuacji. 
   Rozejrzeli się niepewnie i usiedli na kanapie, po obu stronach, jak najdalej od siebie. Ignis uniosła brwi, widząc to, ale nic nie powiedziała, dzięki niech będą za to niebiosom. Aichra domyślała się, jak bardzo złośliwy i zjadliwy komentarz mogłaby rzucić ta dziewczyna.
   – To czego tym razem chcesz? – zapytała Oochia, machnięciem ręki gasząc ogień w kominku. – Znów mam ci zebrać całą drużynę? Pomóc w schronisku? Powstrzymać Vinet i Orientę od obudzenia kolejnego wulkanu? A może Anima i Remedium znów zabawiają się cudzymi snami?
   – Nie, nie, nie, tym razem to problem innego rodzaju – odpowiedziała Ignis, a Aichra zaczęła się zastanawiać, kim były osoby, o których mówiła wcześniej Oochia, skoro potrafiły robić takie rzeczy. – Potrzebuję wiedzieć, gdzie znajduje, a może raczej znajdują się osoby, które w tej chwili wyglądają dokładnie tak jak ja. No i Tercea by mi się przydała, ale jeśli nie...
   – Znajdę ci te osoby, chociaż nie wiem, czemu ktoś miałby wyglądać tak jak ty – przerwała jej Oochia, całkowicie ignorując drugą sprawę, jakby nie dosłyszała słów Ignis. – Wyglądasz koszmarnie. Gdybym nie wiedziała, że to ty, przywaliłabym ci w twarz.
   – Gdybyś wiedziała, że ci nie oddam i tak byś to zrobiła, nie ważne jak bym wyglądała – zauważyła Ignis, wzruszając ramionami.
   Wymieniły się wrednymi uśmieszkami, a Aichra zapisała sobie w pamięci, że nie powinna zadawać się z przyjaciółkami Ignis, bo z całą pewnością były to bardzo niebezpieczne osoby.
   – Zostaniecie na kolacji? Dziś mój starszy brat gotuje, więc pewnie będzie dużo ostrego. Na szczęście niedaleko jest jezioro. To jak?

~*~

   Kiedy dotarli na główny rynek, właściwie było już po wszystkim i tłumy ludzi zaczęły się rozchodzić, szepcząc między sobą. Musa przecisnęła się przez tłum i zobaczyła Questę o wyglądzie Flain, stojącą obok przewróconego i połamanego pomnika, który przedstawiał boginię ognia czyli Twórczynię Ognia, w którą właśnie wcieliła się Questa. Dygotała cała, ale bynajmniej nie z zimna, lecz ze złości. Widać to było w jej oczach.
   Przed chwilą wygłosiła płomienną mowę, której jednak ani Musa, ani Flora nie usłyszały, bo zostały zgarnięte przez wiwatujący tłum. Kiedy za to udało im się dotrzeć do centrum, Questa już żegnała zgromadzonych. Na koniec za to w bardzo widowiskowy sposób rozwaliła pomnik, samymi rękoma wyrywając go z ziemi i krusząc na kawałki.
   – Co im powiedziałaś, że się tak cieszyli? – zapytał Eart, ostrożnie podchodząc do Questy, jakby się spodziewał, że jego też rozwali.
   – Czy to ważne? – warknęła Questa, nadal wściekła. – Mam do pogadania z Flain, oj, już ja sobie z nią pogadam. Pożałuje, że to ja ją znalazłam, a nie Emit. A teraz ruszajmy dalej. Zdaje się, że zostawiłam Pieczęć w górach Wiecznego Ognia i chciałabym ją bardzo odzyskać, a trochę drogi przed nami jeszcze zostało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz