Tajemnica Cieni - rozdział 15

Rozdział XV
Planeta spalonych kwiatów

   To była tylko chwila, rozbłysk tak jasny, że mógłby pochłonąć cały wszechświat. Musa poczuła jak jakaś potworna siła ciągnie ją w stronę ogromnej czarnej dziury dopiero co powstałej na środku polany. Zamachała rozpaczliwie kolorowymi skrzydłami, ale nawet one nie były w stanie przezwyciężyć przyciągania. Obok niej z ziemi podniosła się Flora. Jej skrzydła błysnęły magią i w jednej chwili czarodziejka natury zniknęła między drzewami.
   No tak, trzy pary skrzydeł Believix! Zupełnie o nich zapomniała, a przecież w takiej chwili rzeczywiście by się przydały. Zaraz, zaraz, które to były od naprawdę szybkiego latania? Speedix! Wystarczył moment, a Musa goniła za Florą, pragnąc jak najszybciej uciec z pola rażenia czarnej dziury. Nie wiedziała co się stało z całą resztą, nikogo nie widziała. Nawet ślad po Florze nagle się urwał. Nie czując już przyciągania, Musa zatrzymała się i wylądowała między drzewami, rozglądając się dookoła.
   Nie wiedziała, co się właściwie przed chwilą stało. Straciła na chwilę przytomność, a ocknęła się, gdy Ignis nadepnęła jej na rękę. Walka trwała już wtedy w najlepsze. Potężne tornado wyrywało drzewa z korzeniami i podrywało ziemię w powietrze, a w jego środku czasem migały sylwetki dwóch postaci, żeby zaraz zatrzeć się w wirze. Skacząca wokół magia wyraźnie wskazywała, że wewnątrz mierzą się istoty wiele potężniejsze niż śmiertelnicy.
   Usłyszała tylko ostrzegawczy krzyk Ignis i zdołała dostrzec skrzydlatego potwora, stojącego naprzeciw dwóch niewielkich dziewczyn, a potem świat po prostu eksplodował i trzeba było uciekać. Więc uciekła. Co teraz?
   Nagle wszystko wokół niej się zatrzymało, jakby ktoś wcisnął przycisk stop. Powyginane korony drzew zamarły w dziwnych pozach, wiatr przestał świszczeć, wijąca się wokół jej nóg trawa przestała tańczyć. Tylko ona jedna mogła się poruszyć. Zamrugała i rozejrzała się dookoła, nie wiedząc co się dzieje.
   Nie odleciała zbyt daleko, zorientowała się że właściwie zrobiła łuk i nie oddaliła się zbytnio od polany. Powoli na nią wróciła, ale zdawało się, że siła czarnej dziury ustąpiła, choć ona sama nadal kłębiła się w powietrzu, wyglądając jak mroczne rozdarcie w tkaninie otoczenia. Twórczyni Czasu – Musa domyślała się, że to była właśnie ona – i jej skrzydlaty stwór gdzieś zniknęli, ale nie raczyli posprzątać po sobie szkód, jakie uczynili. Oxyen stał na środku ze skupioną miną i mamrotał coś pod nosem. Pierścień na jego palcu, którego dotąd Musa nie zauważyła, lśnił ostro. Czyżby to właśnie była Pieczęć Powietrza?
   Obok Oxyena kuliła się Questa, obejmując się ramionami i skacząc wzrokiem dookoła, jakby się bała, że zaraz ją ktoś zaatakuje. A po drugiej stronie...
   Nawet nie myślała, nad tym co robi. Magia jakby sama wymknęła się z jej wnętrza i zaatakowała wiedźmę. W jednej chwili Darcy stała, ogarnęło ją fioletowe światło i zmaterializowała się tuż obok Musy. Naraz zaczęły się wymieniać zaklęciami, starając się przedrzeć przez obronę przeciwniczki.
   – DOSYĆ TEGO! – wykrzyknął Oxyen, a jego głos był tak ostry, że sam jego dźwięk, powstrzymał dziewczyny od dalszej walki. – Nie obchodzą mnie wasze sprzeczki, mamy poważniejsze sprawy! Która nie przestanie, zostanie starta zaraz w pył!
   Mówił to z taką wściekłością i pewnością, że nie było mowy o blefowaniu, naprawdę mógł i zamierzał to zrobić. Musa i Darcy wymieniły spojrzenia.
   – Co mamy robić? – zapytała Musa.
   – Nie przeszkadzać – odpowiedział jej syknięciem Oxyen. – Serio, tyle mi wystarczy. Jak staniecie sobie z boku i przestaniecie się żreć! I bez żadnej magii!
   Obie wycofały się, rzucając sobie nienawistne spojrzenia, ale nie odważyły się sprzeciwić woli Twórcy. Strach przed nim był większy niż nienawiść między Musą a Darcy.
   To, co potem zrobił, wydawało się niemożliwe. Przerażające było, że ktoś był w stanie dysponować aż tak wielką mocą. Brzegi wyrwy rozbłysły jasnym światłem, a potem jakby sama z siebie zaczęła się zasklepiać! Twórca uniósł się nad ziemię, a polanę ogarnął wiatr, choć wszystko pozostałe wokół nadal było zastygłe. Jasność rozlała się dookoła, niczym fala obmywająca brzeg. A potem znów ukazał się las, trawa na powrót była zielona, drzewa trzymały się twardo w ziemi, jakby nigdy ich nic nie wyrwało, tylko niebo pozostało ponure. Po ciemnej dziurze nie było widać śladu. Flora wyfrunęła z lasu i stanęła obok Musy.
   – Naprawiłeś...? – zaczęła radośnie czarodziejka natury, ale Twórca jej przerwał.
   – Tylko powierzchownie. Nie moją działką jest uzdrawianie przyrody. Zresztą nie mamy teraz na to czasu. Trzeba szybko ruszać. Ukradłem Pieczęć Czasu – pokazał na wisiorek z klepsydrą, wiszący na jego szyi. W środku ziarenka błyszczały złotem. – Kiedy otwierała się wyrwa, Emit uciekła i zdołałem jej to zerwać. Pewnie miała nadzieję, że nas wszystkich wciągnie. Nie lubi sobie za bardzo brudzić rączek. Ale jeśli trzeba naprawić świat, dwie Pieczęci nie wystarczą. Tak więc... zaraz, kogoś brakuje? Tak mało was.
   – A co ona tu robi?! – oburzyła się Flora, dopiero teraz zobaczywszy Darcy, która wykrzywiła się do niej złośliwie.
   – Przecież jest z wami od początku – prychnął Oxyen zniecierpliwiony i zaczął rozglądać się dookoła.
   Aha, to Twórca, czyli od razu przejrzał sztuczkę Darcy, której nie wyłapała żadna z nich. No może poza Ignis, która cały czas na nią warczała, gdy była Villią. Zaraz, zaraz...
   – Gdzie jest Ignis? – zapytała Musa. – I ta mała... Aichra? Ta która miała dziennik. Gdzie one są?
   – Może uciekły... – Flora wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby sama w nie nie wierzyła, ale nie chciała przyjmować do siebie innej możliwości. – Zapytam drzewa, na pewno coś widziały.
   – Nie ma potrzeby – westchnął Oxyen, spuszczając wzrok. – Były w samym sercu wyrwy, ba, chyba nawet ją wywołały. Nie miały jak uciec. Wciągnęło je.
   Wszyscy spojrzeli na niego ze zgrozą. Wciągnęło je... ale dokąd? Jego mina była taka, że Musa nie zamierzała o to pytać, bojąc się odpowiedzi. Zapadła niepokojąca cisza, której nie przerywał żaden szmer czy nawet świst wiatru. W końcu odważyła się odezwać dotąd kuląca się Questa.
   – Co to znaczy? Gdzie one są?
   – Ja nie... – zaczął przepraszającym tonem.
   – OXYEN! Gdzie jest moja siostra?!
   W jednej chwili zmieniła się z przestraszonej dziewczynki w pałającą złością kobietę. O tak, w takim momencie łatwo było uwierzyć, że Ignis jest jej siostrą. Obie miały dokładnie takie samo przerażające spojrzenie, które obiecywało rozdarcie duszy, jeśli się będzie protestowało i nie spełni się ich żądań. Oxyen się cofnął, widać i on poczuł mocno tą złość, wypływającą z dziewczyny falami.
   – Nie wiem dokładnie – odpowiedział po chwili, nerwowym głosem. – Pod powierzchnią tego wymiaru jest kilkanaście innych, niemalże pustych, w każdym razie tak jest z tymi najbliższymi. Musiało... je wciągnąć do któregoś z nich.
   Czuć było, że nie mówi wszystkiego. To dziwne, ale w tej chwili nawet jego ogarnął strach, choć całkiem przed chwilą zachowywał kamienny spokój. Widać bał się Questy wiele bardziej niż Emit i jej morderczych planów.
   – To je znajdź i wyciągnij! – wykrzyknęła ze złością Questa. W tej chwili zachowywała się i wyglądała bardziej jak Ignis, niżej jak Questa, którą znaleźli bez pamięci.
   – W normalnych okolicznościach oczywiście by się dało to zrobić, ale przy tak zachwianej równowadze to bardzo niebezpieczne...
   – Jesteś cholernym Twórcą całego świata i nie możesz czegoś takiego zrobić?! – Questa złapała go za koszulę i spojrzała na niego groźnie. Była od niego niższa o głowę, a nawet więcej i mogłoby to wyglądać zabawnie, jakby dziecko groziło dorosłemu, gdyby jawnie bijąca od niej furia. – Pstryknięciem palców tworzyłeś i niszczyłeś królestwa, a nie możesz wyciągnąć dwóch małych osób z innego wymiaru?! POWAŻNIE?!
   – Może w swojej wspaniałości przypomnę ci, że ty także jesteś Twórcą – rzekł urażonym tonem, wyrywając się z jej uścisku. – I zaskoczenie: nie tworzyłem całego świata sam! Jak już ktoś wprowadzi zasady do gry, nie da się ich łatwo naginać bez żadnej pomocy! Zwłaszcza jak ktoś namieszał i sobie część z nich pozamieniał!
   – Nie wiem co myśleć, bo straciłam pamięć! – odgryzła się Questa, podnosząc głos do krzyku, który zapewne było słychać w całym wielkim lesie, a może i dalej. – Myślisz, że to fajnie?! Rozglądać się dookoła, poznawać otoczenie i ludzi, ale nie mając pojęcia, skąd się ich zna?! Kiedy ktoś się pyta o coś, co powinieneś wiedzieć, ale ty tego nie pamiętasz?! Oczywiście ty nie wiesz jak to jest! Ty i ta twoja durna pamięć absolutna, nie do ruszenia! Wielki wszechwiedzący i jego niezawodny głupi umysł! Ignis to moja siostra i jedyna osoba, która może mnie zrozumieć, bo mamy między sobą więź, której nawet ty nie jesteś w stanie pojąć! Więc muszę ją znaleźć i zrobię to z tobą albo i bez ciebie!
   – Co?! Czekaj!
   Dziewczyna odwróciła się, żeby odejść, a Oxyen przez chwilę stał jak sparaliżowany, po czym westchnął z rezygnacją.
   – Dobra, pomogę. Ale to nie takie łatwe. Właściwie, żeby się udało przyda ci się na powrót twoja pamięć. Znam składniki naprawdę mocnego eliksiru uzdrawiającego. Dobra, kto chce się wybrać na podróż?
   Questa uśmiechnęła się dziwnie pokrętnie, ale ten uśmiech szybko zniknął z jej twarzy, gdy odwróciła się do Twórcy. Musa zamrugała ze zdziwieniem. Zaraz moment, czyżby ona zagrała specjalnie na jego uczuciach, żeby dostać to, czego chciała? Na to wyglądało. Może jednak nie trzeba było wierzyć tej dziewczynie ze wszystkich, skoro tak pogrywała? Ale przecież jednak miała zanik pamięci...
   – Podróż? Dokąd to niby? – warknęła Darcy z niechęcią.
  – Nikt cię nie zmusza, żebyś leciała – syknęła do niej Musa, po czym powtórzyła jej pytanie, zwracając się do Oxyena. – Ale dokąd?
   – Na piękną planetę, królestwo natury. Potrzebuję trochę ziół. A nawet trochę więcej, niż trochę. I pomocy pewnego zbzikowanego zielarza. Kto leci, łapać się mnie. Nie umiem na długo otwierać portali przestrzennych.

~*~

   Ignis siedziała po turecku w powietrzu i bawiła się talią kart, którą wyjęła ze swojej torby. Zginała, układała i tworzyła jakąś budowlę przed sobą. Widać zaletą braku jakiejkolwiek grawitacji w tym miejscu był fakt, że nawet najbardziej niestabilna budowla w tym miejscu nigdy nie miała możliwości się wywrócić, jeśli ktoś jej nie trącił. Po prostu wszystko zawisało w powietrzu, tak jak się to zostawiło.
   Aichra siedziała i próbowała się jakoś skupić. Zwykle potrafiła złapać wewnętrzną równowagę nawet gry wokół panowało zamieszanie, ale nieoczekiwanie, niezmącony niczym spokój i ciemność nie pozwalały jej się skupić. Ta cisza była irytująca. Warknęła cicho do swoich niepozbieranych myśli.
   – Co jest, już zaczynasz wariować? – odezwała się siedząca niedaleko Ignis, która nawet nie podniosła na nią wzroku, tylko nadal budowała coś dziwnego. Miała dziwny głos w tym wymiarze. – To zrozumiałe w tym miejscu. Tylko nie rzucaj się na mnie, bo będę zmuszona cię zabić, a skoro nikt się o tym nie dowie, to będzie mi szkoda.
   – Słucham? – zapytała zdziwiona Aichra.
   – Nigdy nie lubiłam zabijania w skrytości – ciągnęła dalej Ignis, drąc jedną z kart na dwie części. – Co to za wyczyn, jak nikt cię nie widzi? Lepiej zrobić to publicznie, zdobywasz wtedy respekt.
   – Chyba już wiem, czemu ty nie wariujesz – powiedziała w odpowiedzi powoli dziewczyna, ważąc każde słowo, jakby się bała, że któreś z nich obrazi Ignis. – Nie możesz. Już dawno zwariowałaś.
   – Takie skutki nieśmiertelności. – Nie wyglądała na obrażoną, tylko na rozbawioną. – Chociaż to, czy ktoś jest wariatem zależy od punktu widzenia. No, skończyłam!
   Aichra spojrzała na bezkształtną masę z kart, a potem na jego twórczynię i uniosła brwi z zdumieniu. Ignis szczerzyła się, po czym prychnęła, widząc że dziewczyna nie ma pojęcia, co to jest. Pstryknęła palcami.
   – A teraz magiczna sztuczka!
   Złapała za boki bryły i odwróciła ją na bok, a oczom zdumionej Aichry ukazał się miniaturowy plan jakiegoś ogromnego miasta. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się bliżej. Ulice były nieco wygniecione i wyglądały, jakby były zabrukowane. Wysokie wieżowce w centrum miały nawet malutkie okna wycięte w bokach. Wokół nich mieściły się coraz mniejsze domki. Na obrzeżach zrobione były nawet malutkie drzewka, a ich korony wyglądały niemal jak żywe. Jedynym problemem był brak kolorów, ale nawet z tym wszystko wyglądało realistycznie. Jakby była olbrzymem i patrzyła na prawdziwe miasto.
   – Co to...?
   – Alhaela. – Ignis wypowiedziała z niejaką czcią nazwę miasta, ale widać było, że domyślała się, iż towarzyszka go nie zna, więc naraz podjęła się wyjaśnień. – Miasto z dawnych legend, a przed wiekami istniało naprawdę. Nazywano je też miastem życia. Było dziełem Twórcy Ziemi, Earta, tak jak i planeta, na której się znajdowało. Linphea.
   – Nigdy o nim nie słyszałam, a byłam tam kilka razy – odezwała się Aichra z zaciekawieniem, a Ignis pokiwała ze zrozumieniem głową.
   – Zburzono je, a jego historię usunięto z kart. To dlatego, że było to jedno z najpotężniejszych i najwspanialszych miejsc świata. To było miasto Twórcy, a one zawsze mają w sobie moc. Obrócili je w popiół barbarzyńcy z daleka. A kiedy mówię o popiołach, mam na myśli dokładnie to. Spalili je. Ruiny, które po nim pozostało, mylnie przypisano do zaginionego miasta Groohel i tak się mówi po dziś dzień.
   – No dobrze, ale dlaczego zbudowałaś akurat to miasto? – zapytała ze zdziwieniem Aichra. Ignis uśmiechnęła się przebiegle.
   – Mam połączenie z Questą, nawet tutaj. Właśnie tam w tej chwili zmierzają. Wiem to.

~*~

   Skoki dzięki pierścieniowi Stelli nie pozostawiały po sobie żadnych wrażeń. Portale Tecny powodowały czasem lekkie zawroty głowy. Za to podróż dzięki Twórcy... gdyby Musa miała wybór, na pewno nigdy by nie wybrała tego ostatniego. To był prawdziwy koszmar.
   Na początku poczuła mrowienie, przepływające przez całe ciało. Było denerwujące i niezbyt przyjemne, ale do zniesienia. Świat wokół nich rozmazał się i zaczął znikać za jasną przesłoną, coraz bardziej i bardziej zanikając, aż w końcu pozostała tylko biel.
   Wtedy się zaczęło. Gdyby tylko mogła krzyknąć, zrobiłaby to, ale nie miała takiej możliwości. Czuła, jakby jej ciało rozerwało się na miliony malutkich kawałków i rozpłynęło się gdzieś w przestrzeni. Mimo to nadal czuła ból, gdzieś wewnątrz swego jestestwa. Wydawało jej się, że dusza wyrwała się ze zniszczonego ciała i zaczęła wędrować sama po pustej przestrzeni. To było jeszcze gorsze uczucie, bycia tak ulotnym, bez niczego, co mogłoby cię podtrzymać w świecie. Zaczęła się szarpać rozpaczliwie, ale nie wiedziała, co robić.
   A potem wszystko się skończyło i dysząc ciężko, wylądowała na ziemi. Stały ląd! Czuła go palcami. Nie rozpłynęła się, to cud! Przytuliła się policzkiem do ziemi, z radością czując jej grudki, jej miękkość i ciepło. O tak, ziemia była najlepszym schronieniem.
   – To było straszne – wydusiła z siebie Flora, a Musa odwróciła się, żeby stwierdzić, że przyjaciółka leży tuż obok niej, również tuli się do ziemi, a wokół jej rąk wyrastają powoli wijące się roślinki. Musa była pewna, że Flora używa swoich mocy całkiem nieświadomie.
   – Gdzie właściwie jesteśmy?
   Czarodziejka muzyki niechętnie podniosła się na łokciach i już chciała wstać, gdy do jej nosa doleciał zapach spalenizny. Spojrzała przed siebie i zobaczyła zwęglone rośliny, z których jeszcze unosił się dym, po dogasającym pożarze. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Obok niej Flora mruknęła, przewracając się na plecy, ale nie otwierając oczu. Nabrała w rękę garść ziemi i powąchała, wyraźnie delektując się zapachem.
   – To dom. Linphea – odpowiedziała radośnie, a Musa spojrzała na nią ze zgrozą. Flora najwyraźniej nie wyczuła dymu.
   – To miejsce jest genialne – odezwała się Darcy, co wreszcie wyrwało dziewczynę z zamyślenia.
   Musa i Flora podniosły się, otrzepując ubrania. Obie rozejrzały się po otoczeniu. Wcale nie wyglądało na to, by znajdowały się na tej pięknej, kwiecistej planecie, która była domem Flory. Niebo przysłaniały ciemne chmury. Wokół nich ciągnęła się polana pełna spalonych i spopielonych roślin. Na niektórych tliło się jeszcze trochę iskier. Ogarniała je chmura dymu i prochu.
   Flora jęknęła głośno i opadła na kolana, łkając cicho. Zakryła twarz dłońmi, by stłumić szloch. Mamrotała coś pod nosem, ale robiła to tak cicho, że nie było tego słychać.
   – Co tu się stało? – zapytała cicho Musa, nie zwracając się do nikogo w szczególności. Pamiętała nadal tą tętniącą życiem i roślinnością  okolicę, gdy ostatnio tu przybyły, by zdobyć łzy płaczącej wierzby.
   Mimo że nie spodziewała się odpowiedzi i tak ją dostała. Twórca stanął obok niej, spoglądając zbolałym spojrzeniem na zniszczoną krainę.
   – Wojna nie oszczędza nikogo i niczego. To dopiero początek. Chodźmy, nie wszystko tutaj zostało zniszczone.
   Jego ton mówił sam za siebie. Nie wszystko, ale jednak większość. Flora pozbierała się szybko, ocierając ukradkiem wierzchem dłoni i została z tyłu, żeby nikt nie zobaczył jej przepełnionej smutkiem miny. Musa chciała zrównać się z nią i ją pocieszyć, ale ku jej zdumieniu, Questa ją uprzedziła w tym zadaniu. Objęła czarodziejkę natury ramieniem, ledwie sięgając ręką i zaczęła coś do niej mówić kojącym głosem. Musa nie chciała się wcinać między nie. Przyspieszyła kroku, żeby nie iść w środku pochodu, obok Darcy i zrównała się z Oxyenem. Twórca był niepokojący, ale z jego strony przynajmniej nie musiała  się obawiać nagłego ataku.
   Przyjrzała się mu bliżej, jakby była w stanie przedrzeć się przez powierzchowność zwykłego nastolatka i przejrzeć jego charakter. Zielone oczy błyszczały mądrością kogoś wiele starszego, niż mógłby wskazywać na to wygląd. Krok miał pewny i dumny. Na jego twarzy dało się dostrzec lekki smutek, ale w większości była to powaga. Kogoś takiego niezbyt dobrze było mieć za wroga, nawet gdyby nie był całych tych ogromnych mocy...
   Jakby wyczuwając jej myśli, Oxyen odwrócił wzrok od niekończącej się spalonej polany i przeniósł go na czarodziejkę muzyki, która wzdrygnęła się. To spojrzenie było nader niepokojące. Zbyt przeszywające, jak na jej gust.
   – Czyżbyś mnie oceniała? – zapytał ponurym głosem Twórca, uśmiechając się lekko, lecz bynajmniej przyjaźnie. – Nie radził bym ci tracić na to czasu.
   To był tylko zwykłe stwierdzenie, ale Musa przyjęła je tak, jakby było ostrzeżeniem i wlepiła wzrok w dal, choć cały czas uciekała nim do idącego obok niej Twórcy. W końcu trochę zwolniła, tak żeby znaleźć się za jego plecami i nie narażać się na jego przenikliwe spojrzenie.
   – Dlaczego ta wiedźma idzie razem z nami? – syknęła do siebie pod nosem, spoglądając przez ramię na Darcy, rozglądającą się z zachwytem dookoła, jakby nigdy nie widziała nic piękniejszego, niż spalona polana. Znów nie oczekiwała odpowiedzi i znów ją otrzymała od Oxyena, który usłyszał jej mamrotanie.
   – Bo jej moc może mi się przydać. Poza tym takie złe osoby lepiej trzymać pod strażą, niż pozwalać im zwiać. Jeszcze by pomogli w niszczeniu świata.
   Dobrze, że Darcy tego nie dosłyszała. Gdyby zdała sobie sprawę, że jest więźniem i to z własnego wyboru, szybko by zwiała. I za nic by im nie pomogła. To była niezła manipulacja ze strony Twórcy. Naraz naszły ją wątpliwości.
   – A dlaczego my z wami idziemy? – zapytała z niepokojem. I tym razem złapała niezbyt miły uśmieszek Oxyena, kiedy obejrzał się na nią.
   – Zawsze to lepiej trzymać się w grupie, nieprawdaż?
   Ta odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała. Było w niej zdecydowanie zbyt dużo słodkości, żeby to mogła być prawda. Jednak nic nie wskazywało na to, by Oxyen zamierzał Musie udzielić dokładniejszego wyjaśnienia. Odwrócił się, prychnąwszy cicho i dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa zakończona.
   Wspięli się powoli na wzgórze, z którego widać było całą najbliższą okolicę. Oxyen zachował kamienną twarz, ale Musa krzyknęła cicho. Daleko w dole, znajdowało się Miasto Drzew, wzniesione na koronach tych monarchów roślin. Wspaniałe domy i pałace wznosiły ponad liśćmi, błyszcząc w nikłym świetle słońca. Para przysłaniała niższe partie drzew, tak że wyglądało, jakby miasto zbudowane było na chmurze.
   Ale nie to wprawiło Musę w zdumienie. Były to dobiegające z daleka odgłosy bitwy i błyskające co jakiś czas światła wybuchów. Świat się walił, w Mieście Drzew trwała walka.
   Musa stała jak zamurowana w miejscu. Szloch Flory nagle ucichł. Czarodziejka natury uwolniła się delikatnie z objęć Questy i przez chwilę wpatrywała w odległe miasto. Po czym, nie czekając na nikogo, rzuciła się biegiem w stronę miasta, a te rośliny, które przeżyły, usuwały jej się z drogi, gdy tylko się do nich zbliżyła. Musa nie namyślała się długo. Pobiegła w ślad za przyjaciółką, gotowa jej pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz