Obrońcy Światła

Rozdział XVIII


Demony Wewnątrz



— To największa głupota, o jakiej słyszałem — prychnął Strażnik, siedząc na trawie i udając, że zawiązuje sznurówki, bo jego widmowe buty po prostu ich nie posiadały. Robił to w tylko sobie znanym celu. — To nie jest odwaga, tylko zwykła głupota. Atakować demony o takiej godzinie i to po przespaniu tylko chwili. Przecież ty padniesz, zanim choćby dotrzemy do drzwi.

— Ależ skąd — zaprzeczyła Ignea, przyglądając się buteleczce trzymanej w palcach. — Zobacz. Zakosiłam to z domu, było tego pełno w piwnicy. Założę się, że tata tego używał, kiedy... ekhem... nieważne. — Odkaszlnęła. Nie miała ochoty teraz rozmawiać o swojej rodzinie. Szybko zmieniła temat: — W każdym razie to eliksir dodający siły. Wiesz, coś takiego, żeby nie chciało się spać. Co prawda od tego może mi stanąć serce, ale kto ryzykuje, nie zyskuje. Co nie?

— Nie jestem pewien... — zaczął duch, ale Ignea już odkorkowała i wypiła jednym haustem zawartość naczynia. Skrzywiła się. Napój nie smakował najlepiej, był jeszcze bardziej słodki, niż wszystkie jagody razem wzięte, które podjadała podczas podróży. Odczekała chwilę, ale nie poczuła absolutnie niczego.

— Dobra, to musi wystarczyć. Ale zanim pójdziemy walczyć z demonami, mam jeszcze trzy pytania. Po pierwsze, to co mam zrobić, żeby te demony... no... odgonić. Przeciwieństwo przywoływania. Mówiłeś coś, że się je odwołuje podobnie, jak przywołuje, ale nie powiedziałeś jak dokładnie.

— Z demonami się nie walczy, ile razy mam powtarzać? No ale dobrze. Musisz zrobić dokładnie to samo, co wcześniej. Wyrysować te znaki i wypowiedzieć mniej więcej te same słowa. Tylko że zamiast „przybądźcie" po prostu użyj „odejdźcie". Postaraj się też to zrobić w tym samym miejscu. Dalszą pogadankę z imionami możesz już sobie darować, nie jest potrzebna. Tylko ta pierwsza część. A, tylko musisz uważać, bo jak zaczniesz, to demony będą ściągać w twoją stronę, żeby cię powstrzymać.

— Okej, drugie pytanie. Czy kiedy będziemy... będę odganiać te stwory, to co z resztą? Znaczy się z moimi przyjaciółmi. Nie zaszkodzi im to jakoś?

— Nie bardziej, niż już zaszkodziło — stwierdził Strażnik przemądrzałym tonem. Ignea spojrzała na niego groźnie. — Demony mogą trochę poszaleć, ale raczej nie robią wielkiej krzywdy. Sobie. Tobie będą chciały zaszkodzić, jeśli nie uda im się dostać, no, do twojego ciała.

— Aha. Super. Świetnie po prostu. Co stawia nas przed ostatnim pytaniem. Gdyby jednak to twoje odwrócenie uwagi nie zadziałało, to czy da się jakoś obronić przed demonami, żeby mi się nie dobrały do mózgu?

— Cóż, na to są dwa sposoby — mruknął duch, rozglądając się dookoła, jakby zamierzał upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje, co było z jego strony absurdalne, bo w tym zapomnianym przez wszystkich miejscu byli tylko oni. Oraz te wszystkie demony, które jednak z jakiegoś powodu zostały wewnątrz Świątyni. — Widzisz, demony przejmują kontrolę nad kimś, zmuszając jego umysł, żeby ten skupił się na swoich najgorszych koszmarach i całą swoją siłę włożył w zwalczanie ich i radzenie sobie z traumą, jaką to wywołuje. Wtedy taki demon bez problemu może sobie przejąć cudze ciało i robić z nim, co mu się żywnie podoba. Ty akurat tkwisz w tym momencie swojej egzystencji, kiedy to użalasz się nad swoim życiem. Nie mnie oceniać, czy to źle! – dodał szybko, widząc, że Ignea już szykuje się, żeby wygłosić kolejną złośliwą uwagę. – Ba, w tym przypadku, to akurat dobrze. Pierwszą i bardzo nierealną metodą, by nie zostać opętanym, to nie posiadanie żadnych koszmarów. Dobre dla osób bez żadnego charakteru, czyli u nas to odpada, bo od razu widać, że ty go masz za dużo. Drugi sposób jest taki, że trzeba się skupiać na swoich najgorszych wspominaniach.

— Najgorszych? — zdziwiła się Ignea, podnosząc głowę. — A nie najlepszych? Przecież to brzmi, jakbym miała strzelić sobie w łeb. Jakbym miała im ułatwić zadanie i dać się opętać.

— Bo myślisz o tym w zły sposób — prychnął Strażnik. — One nie działają na takiej zasadzie, jak zdajesz się sądzić. Wspaniałe wspomnienia tylko bardziej ściągną do ciebie demony i ułatwią im robotę. Kiedy dostają się do głowy, wywołują koszmary. Jeśli sama pomyślisz o koszmarach, które się już wydarzyły, nie dasz tym stworom wielkiej szansy, żeby przejęły twój umysł. Przedostają się przez niego dzięki pozytywnej energii, żeby potem zacząć wyzwalać złą. Czy coś w tym guście, nie umiem dobrze tego opisać, no bo... nigdy w sumie czegoś takiego nie doświadczyłem, do mnie się one nie zbliżają. Jestem duchem z rodzaju tych, których opętać się nie da.

— To masz farta.

— Nie mam żadnego farta. Jak chcesz, mogę ci pozadawać trudne pytania, dotyczące złych wspomnień. Tak, żeby pomóc ci się na nich skupić, w razie czego.

— Co? Spadaj, nie potrzebuję niczyjej pomocy, żeby użalać się nad sobą. Akurat to mi bardzo dobrze wychodzi. W przeciwieństwie do wszystkiego innego, jak widać. Chcę wzywać duchy, to nie dosyć, że dostaję nie tego typa, co trzeba, to jeszcze przyzwałam durne demony, wywołujące koszmary na jawie. Chcę pomóc bratu, to nic nie da się zrobić, bo nie znam się na leczeniu absolutnie niczego. Nie mam pojęcia nawet, co się robi, jak ktoś się przeziębi, a co dopiero, jak umiera! Kiedyś pomagałam Thinowi i rozwaliłam mu cały sprzęt. Właściwie to zniszczyłam już tyle rzeczy, że nie sposób tego zliczyć. Jestem świetna w użalaniu się. Przywoływanie złych wspomnień? Nie ma sprawy!

— Zachowaj sobie te wspomnienia na później, bo ci się jeszcze skończą — zakpił sobie Strażnik, a Ignea potrząsnęła głową, wyplątując się z własnych myśli. — Dobra. Ja idę z nich pokpić i odciągnąć ich uwagę. A ty się wślizgnij do tej piwnicy i pobaw się znowu w przywoływanie duchów. Brzmi łatwo, co nie? Ale nie jest, więc uważaj.

Zanim Ignea zdążyła jeszcze cokolwiek powiedzieć, duch ruszył się z miejsca i podleciał do Świątyni. Jemu było łatwo, bo nie miał ciała i mógł sobie po prostu latać, zamiast męczyć się z chodzeniem. Podążyła za nim, chociaż jej nikłe mięśnie od razu zaczęły protestować. Nie chciało jej się spać i nie sądziła, że miałaby paść z wycieńczenia w ciągu najbliższych kilku godzin, ale mimo wszystko wciąż była zmęczona. Wady cudownych eliksirów.

Strażnik pomachał jej i wykonał serię dziwnych znaków rękami, które zapewne miały oznaczać gotowość do akcji. Albo też dostał jakiegoś ataku, ale Ignea nie była pewna, czy duchy również mogą mieć problemy ze zdrowiem. Nie miała ochoty na kolejny wykład, pokiwała więc głową, udając, że doskonale zrozumiała, o czym mowa, po czym ruszyła w stronę wejścia do budynku. Trzymając się blisko ściany i rozglądając uważnie dookoła, kroczyła bezszelestnie, ukrywając się wśród cieni. Nastawiała uszu na wszystkie strony, ale nie słyszała absolutnie niczego poza szelestem drzew.

Bo w tym miejscu musiały być akurat duchy. Żadne trupy, zombie, diabły, mirianie czy inne dziwactwa, tylko akurat istoty niematerialne, które dźwięki wydają dopiero wtedy, kiedy postanowią się odezwać. Jasne, tamte pewnie były groźniejsze, zwłaszcza gdyby miały wewnątrz siebie demony. Ale przynajmniej byłoby je słychać i wiedziałoby się, czy za chwilę się zginie. Głupia niepewność.

Wejść do Świątyni było kilka, ale łatwo było zgadnąć, iż główne jest to największe. Nawet jeśli drewniane wrota były już dawno zniszczone i to tak, że nie trzeba było ich nawet otwierać, żeby dostać się do środka. Ignea przykucnęła przy dziurze i ostrożnie zajrzała przez nią.

Duchy kręciły się po pomieszczeniu, to znikając się, to znów pojawiając. Czasem wpadały na siebie, tak jakby ich brak ciała był rzeczywistym brakiem tylko dla innych, nie dla siebie nawzajem. Wszystkie miały czerwone oczy, jarzące się w ciemności niczym lampy albo mordercze świetliki. Zmarszczyła brwi. Ten, którego widziała wcześniej, miał czarne oczy. Dlaczego wyglądał inaczej? Może dlatego, że był szefem. Szefowie zawsze są inni, tacy... potężniejsi.

Nie miała szans przedostać się niepostrzeżenie, musiała czekać na Strażnika i jego genialny plan odwrócenia uwagi. Jakikolwiek by on nie był. Dopiero teraz zorientowała się, że powinna się go o to dokładniej wypytać, ale było już na takie pomysły zdecydowanie zbyt późno. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że się uda.

W zasięgu jej wzroku nagle pojawił się Thin. Wyprostowany jak struna, ze ślepiami jaśniejącymi w mroku jak nigdy dotąd. Spomiędzy białych włosów wydostawały się podejrzanie wyglądające obłoki dymu, tak jakby ciało diablika nie reagowało zbyt dobrze na obecność demona. Jakby na to nie patrzeć, to w sumie demony i diabliki były swoimi naturalnymi wrogami. Mimo że obie rasy były uznawane za wcielenia zła.

Chłopak zamrugał i na dosłownie chwilę jego oczy przygasły, a on sam zgarbił się nieco. Jakkolwiek by jednak nie walczył, demon znów przejął jego ciało i spojrzał swymi jaśniejącymi tęczówkami w stronę Ignei, która szybko wycofała się i przywarła plecami do ściany. Te stwory chyba nie umiały widzieć przez przedmioty. Chyba.

Usłyszała ciche kroki, zbliżające się do niej. Szuranie ogona po podłodze. Czy mogłaby przyłożyć Thinowi, skoro wewnątrz niego siedziało to coś? Pewnie i tak by tego nie zapamiętał. Zanim jednak zdecydowała się, co właściwie powinna zrobić, ktoś zupełnie inny zaczął zwracać na siebie uwagę.

— Demony w Archiwum, to coś nowego! — wykrzyknął Strażnik tak głośno, że Igneę rozbolały uszy. — Naprawdę już nie macie żadnej godności? Żeby wnikać w te wszystkie duchy! Żenada. Nawet ja wiem, że stać was na więcej.

Któryś mu odpowiedział syczącym głosem. Ignea ponownie zajrzała do środka. Thin gdzieś znikł, a te parę duchów, które stały pod ścianami, oddalały się w stronę źródła głosu Strażnika, jakby sama obecność tego ognika wystarczyła do zwrócenia ich uwagi.

O to właśnie chodziło. Dziewczyna ostrożnie prześlizgnęła się przez zniszczone wrota i ruszyła w stronę piwnicy, w której wcześniej odprawiła ów dziwny rytuał. Starała się stąpać równie bezgłośnie co wcześniej, ale marmurowa podłoga nie zamierzała podejmować współpracy równie łatwo, co rośliny. Buty zaskrzypiały, jednak żadne potwory nie wyłoniły się ze ścian.

Najlepiej zrobić to szybko. Rzuciła się przed siebie, przestając dbać o zachowanie ciszy. Z daleka dobiegały krzyki kłócących się istot. Nie słyszała głosu Strażnika i nie wiedziała, czy przetrwał, czy jednak demony mogły mu zaszkodzić i jego też sobie wzięły w posiadanie. Podbiegła do drzwi, które teraz były zamknięte i pociągnęła za klamkę. Ani drgnęły.

— Zły ruch — syknął za jej plecami znajomy głos. Prawie znajomy. Odwróciła się gwałtownie, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, kto za nią stoi. Thin uśmiechał się diabolicznie jak nigdy wcześniej. Nie, to nie był Thin, tylko demon. Musiała sobie to zapamiętać.

Przyglądał się jej przez chwilę, po czym z kieszeni płaszcza wyciągnął scyzoryk. Jeden z tych wielu, które wcześniej jej zabrał. Co za ironia. Zabrał jej takie rzeczy, żeby nikomu nie zrobiła krzywdy, a teraz sam mógł kogoś tak zabić. Na przykład ją właśnie. U jego boku pojawiły się dwa duchy, z równie czerwonymi ślepiami i rzuciły się w jej stronę.

Złe wspomnienia. Dzięki nim nie przejmą jej umysłu. Tak więc skupiła się, kiedy chłód przeniknął jej ciało.

To była noc. Mieszkali wtedy jeszcze w niewielkim mieście, jakich w tamtym czasie było pełno w Złotej Puszczy. Nie pamiętała nawet nazwy, bo kto by się przejmował tak trywialnymi rzeczami. Mieli niewielki, uroczy domek niedaleko rzeki. Mama lubiła bawić się magią, uczyła się też jej od miejscowego, bardzo miłego maga.

Demon siedzący wewnątrz Thina warknął i rzucił się na nią, wyrywając z zamyślenia. Dwa duchy cofnęły się, sycząc niemiło i dymiąc, jakby ktoś oblał je kwasem. Widocznie nawet sam początek złego wspomnienia Ignei był w stanie je odstraszyć, chociaż przecież nawet jeszcze nie dotarła do tego okropnego momentu.

Kuzyn ruszył w jej stronę, wymachując scyzorykiem, a ona uchyliła się, zdziwiona jego szybkością. Albo w ogóle tym, że zaatakował, bo widok walczącego Thina był... cóż, bardziej niż niecodzienny. Zawsze siedział tylko przy jakiejś maszynie albo książce na temat maszyn i ogólnie mało się ruszał. Chyba że akurat gonił swoich braci, co było wyjątkiem. Jednak żeby Thin kiedykolwiek z kimś walczył całkowicie naprawdę, bez żadnego udawania i poza ćwiczeniami – tego nigdy nie doświadczyła.

Demon zdawał się kontrolować ciało bez problemu, czego normalnie nie można było powiedzieć o samym pełnoprawnym właścicielu. Ignea osłoniła się przed ciosem w głowę, żeby z drugiej strony oberwać ogonem w brzuch. Wcześniej wydawało jej się, że diabli ogon, zakończony strzałką wygląda tak uroczo. Teraz musiała zmienić ten pogląd. To jednak była ta zabójcza broń, za którą uważała ją reszta świata.

Ignea zamachnęła się i uderzyła Thina w nos, zanim demon zorientował się, co się dzieje. Cofnął się, zdezorientowany, patrząc na krew płynącą mu z nosa, jakby pierwszy raz coś takiego zobaczył. Może zobaczył, bo normalnie diabliki miały krew czarną, a nie błękitną. Warknął ze złością i pognał w stronę Ignei, jednak ona, zamiast przyjąć cios na siebie, po prostu usunęła mu się z drogi. Demon nie zdążył wyhamować i z całą siłą rozpędu wpadł na drzwi. Jednak wciąż to było zbyt mało, żeby wyłamać wrota.

— Wkurzające — prychnął, podnosząc się i kręcąc głową, jakby próbował sprawdzić, czy wszystkie kości ma jeszcze na miejscu. Ignea skrzywiła się. Kiedy Thin się już ocknie, będzie miał poważny ból głowy. — Ale to za mało, żeby mnie powstrzymać. Poddaj się, to obiecuję, że nie będzie bolało.

— Co za kłamca — mruknęła Ignea. Nagle jeden z duchów zaatakował ją od tyłu, przywołując kolejne koszmary. Widziała stojącego przed nią brata, wciąż młodego i ponurego, ale jednocześnie dostrzegała uśmiechniętego okropnie Thina, który przyglądał się scyzorykowi, jakby zamierzał nim kogoś zabić. Oprócz niej nikogo w pobliżu nie było.

Chciała się ruszyć, ale rzeczywistość coraz bardziej się rozmazywała. Myśl, myśl, myśl. Mieszkali w tym uroczym domku. Była wtedy ponura noc, chmury pokrywały niebo, nie było widać żadnych gwiazd. Leżała w swoim łóżku, nie mogąc spać. Miała wtedy jakieś cztery albo pięć lat, ale mimo to uparła się i spała w osobnym pokoju, z daleka od „irytującego" brata, jak go zawsze nazywała, ku jego niezadowoleniu.

Demon jęknął i szybko się od niej odsunął. Ignea ledwo uniknęła kolejnego uderzenia, uciekając z drogi Thina. Dlaczego jej wspominanie działało na duchy, a na niego nie? Znalazł sobie materialne ciało, więc nie próbował jej atakować. Nie umysłu. Duchy były ograniczeniem. A przywoływane złe wspomnienia działały tylko, gdy próbowali przejąć jej ciało...

— Coś się tak uparł? — jęknęła, znów uskakując, jednak tym razem nie zrobiła tego wystarczająco szybko i oberwała w ucho. Nie poczuła bólu, tylko lekkie pieczenie. — Ej! Lubię moje wielkie uszy, nie potrzebuję, żeby mi ktoś je zmniejszał!

Nie odpowiedział, tylko zaatakował z podwójną zawziętością. I tym razem Ignea poczuła nacisk na umysł, a rzeczywistość po raz kolejny zrobiła się jakaś mniej wyraźna. Miała już tego zupełnie dość.

Ethereal. Wpadł wtedy do jej sypialni i wyciągnął ją z łóżka, po czym pociągnął ze sobą w stronę wyjścia. Chcieli zbiec na dół, ale schody były zablokowane przez ogień. Rzucili się w drugą stronę, ale tam też się paliło. Nie rozumiała dokładnie, co się dzieje. Brat ją objął i szybko wycofali się z powrotem do jej pokoju. Zatrzasnął drzwi, ale tak jak wszystko inne, były one zrobione z drewna, nie miały szansy powstrzymać płomieni. Pobiegł więc w stronę okna, ale przed domem zabójczy żywioł również się rozniósł, zjadając kwiaty i zmieniając je w popiół.

Cudem uniknęła kolejnego ciosu. Musiała się jakoś pozbyć tego atakującego demona. Pewnym pocieszeniem było, że on też zaczął dymić, co oznaczało, iż sposób Strażnika się sprawdza i wspominanie okropnych chwil życia odpędza demony. Wciąż nie było to dla niej zbyt logiczne, ale w każdym razie działało.

— Wredna, okropna, fiorska istota — warknął Thin, biorąc zamach i rzucając scyzorykiem, ale demon w jego wnętrzu był tak wściekły, że minął się z celem. Ignea nie musiała się nawet ruszać z miejsca, żeby nie oberwać, bo nożyk wbił się w ścianę, kilkanaście metrów od miejsca, w którym stała. Sięgnęła po niego i spróbowała wyrwać, ale wyglądało na to, że utknął tam na dobre. Uchyliła się gwałtownie, gdy demon cisnął kolejnym, tym razem niemal trafiając.

— To totalnie niesprawiedliwe — prychnęła, unikając kolejnego. Lekcje walki jednak na coś się przydały i teraz potrafiła mniej więcej przewidzieć, co zrobi przeciwnik, chociaż z takim trudno było zgadnąć, na co nagle wpadnie. — Thin nawet nie umie porządnie walczyć. To mechanik, nie wojownik!

— Każdy demon jest wojownikiem!

Wycelował kolejnym scyzorykiem, ale i tym razem nie trafił. Zawarczał ze złości i rzucił się na nią, pochylając głowę niczym byk, jakby zorientował się, że przecież ma rogi i może ich użyć. Tym razem odsunęła się tylko trochę w bok i złapała za jeden z nich, gdy demon próbował zawrócić. Szarpnął się, próbując się wyrwać i uderzyć Igneą o ścianę, ale ona nie zamierzała odpuścić.

— Wybacz, kuzynie — mruknęła do niego i nadepnęła na leżący na podłodze ogon. Demon krzyknął głośno z bólu i włożył jeszcze więcej siły w to, żeby się wydostać. — Zanim zaczniesz się pakować do czyjegoś ciała, powinieneś wiedzieć, jak ono działa. Żaden diabeł czy diablik nie jest tak głupi, żeby nie osłaniać swojego ogona w trakcie bitwy. Wiesz dlaczego?

Przydepnęła mu jeszcze mocniej ogon, a krzyk zmienił się w przejmujący jęk bólu. Czerwone oczy zaszły mgłą i diablik stracił przytomność. Ignea ostrożnie ułożyła go na ziemi.

— Bo to taki ich najsłabszy punkt. Kretynie.

— Zapamiętam — syknął demon. Ignea obróciła się gwałtownie, a duch wniknął w nią, zanim zdążyła cokolwiek zrobić. Upadła na posadzkę, kiedy świat rozmył się jej przed oczami.

Nie widziała Ethereala ani Miasta Kwiatów. Leżała wśród ciemności, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje, a dookoła niej rozbrzmiewał okropny śmiech. Zacisnęła zęby i ze wszystkich sił starała się skupić.

Pożar był wszędzie. Ogień pożerał cały ogródek, płonęła połowa domów w mieście. Fiorzy biegali po ulicach i krzyczeli, ale nie było absolutnie nic słychać, wszystko zagłuszał trzask płomieni. Ethereal pociągnął ją i razem ukryli się w kącie pokoju, jakby to miało coś pomóc.

Czerwień była wszędzie, zjadała podłogę, dostała się pod szafki, pożerała książki, ale wciąż chciała więcej i więcej. Brat zakrył ją własnym ciałem i siedzieli tak, skuleni, absolutnie przerażeni, czekając na nieuniknione.

Wciąż trwała w ciemności, a złośliwy śmiech niósł się ze wszystkich stron, jednak teraz jakby trochę przygasły. Mrok przeplatał się z ogniem, a ona nie była pewna, który z widzianych przez nią obrazów jest wspomnieniem, a który rzeczywistą chwilą.

Płomienie zatańczyły wokół postaci, która nagle się wśród nich pojawiła. Tak jakby pragnęły ją przejąć na własność, ale nie były w stanie tego zrobić. A potem ukazała się twarz, miła i uśmiechnięta mimo wszystkiego, co się wokół działo. Wzięła ich oboje i podbiegła do okna. Żadne z nich nie powiedziało jej, że w dole też się wszystko pali, musiała to wiedzieć. Wspięła się na parapet i spojrzała na ich dawny ogródek, który do niczego się już nie nadawał. A potem po prostu skoczyła.

Kiedy Ignea otworzyła oczy, stali już na ziemi, w pobliżu ojca, oglądając z bezpiecznej odległości trawione przez płomienie miasto. Ani ona, ani jej brat nie wiedzieli, jak udało im się wylądować na ziemi. Wtedy podejrzewali, że to dzięki mamie i jej magii, ale walcząca z demonem Ignea zorientowała się, że jednak ojciec musiał im pomóc. Ze swoim zmienianiem kształtów. Mama na pewno wiedziała, że coś takiego potrafi. A on ukrywał to przez tyle lat, nigdy nawet nie zająknął się ani słowem, że posiada dar przodków, że jego dzieci też mogą go mieć...

Potworny ból uderzył ją w tył głowy, kolory zamigały przed oczami. Śmiech poniósł się jeszcze dalej, kalecząc jej uszy, jej wnętrze, jej myśli. Zaczęła tracić kontrolę, jej umysł zaczął się sypać. Nie, nie, nie! Nie mogła myśleć o złości na ojca, o jego głupich tajemnicach!

Ona wciąż tam stała, na tle płonącego miasta. Callise, władczyni ognia. Była taka dobra, taka pomocna. Rzuciła się na ratunek innym mieszkańcom. Oni zostali tam, przerażeni, w towarzystwie taty, który próbował ich uspokoić po wszystkim. Zjawiła się straż, zjawili magowie wody i wspólnie ugasili ogień tak, że nad ranem pozostał tylko dym i ruiny.

Dopiero później dowiedzieli się, co się z nią stało. Zginęła w płomieniach, pogrążona przez własną magię, kiedy wzięła na siebie zbyt wiele. Zwykle fiorzy musieli umrzeć, żeby ich własna gorąca krew, niepowstrzymywana już przez organizm, zmieniła ich w popioły. Ona umarła, pożarta przez płomienie, kiedy jej moc zwróciła się przeciw niej. Bo zażądała zbyt wiele. Bo chciała ocalić więcej istnień, niż los miał tamtego dnia pożreć.

Miasteczko przestało istnieć tamtej nocy. Przeprowadzili się z niego do Miasta Kwiatów. Nie zadawali się zbytnio z wesołymi sąsiadami. Ponurzy i osamotnieni, spędzali czas samotnie, nawet unikając własnego towarzystwa. Ethereal zaczął ciężko trenować, żeby zapisać się do szkoły wojskowej, z której jednak potem odszedł i przeniósł się do zwyczajnej. Ojciec siedział dniami i nocami, czytając podejrzanie wyglądające książki, których nigdy im nie pokazywał, aż w końcu znalazł sobie pracę i zaczął w niej przesiadywać niemal cały czas, mało kiedy bywając w domu.

A ona? Ignea zacisnęła pięści. A ona zaczęła się podejmować głupich wyczynów. Wspinania się wszędzie, walczenia ze wszystkim, skakania, wygłupiania się.

Ethereal nie żył. Tata pewnie też, w świecie cieni. A ona siedziała i walczyła z jakimś demonem. Odejść po tym wszystkim, to dopiero byłby skrajny idiotyzm. Mama umarła, starając się pomóc innym. Ojciec zniknął po tym, jak zmusił cienie, by pomogły fiorom. Ethereal robił wszystko, byle tylko udało im się uciec. A ona miała umrzeć, nawet nie próbując walki, po prostu się poddając? Niedoczekanie. Przecież cała ta sytuacja była jej winą, musiała to naprawić.

Demon cofnął się nagle, wyczuwając zmianę w jej podejściu, ale było już za późno. Rozbiła na kawałki jego iluzję i znów stanęła na równe nogi w sali wejściowej świątyni. W pobliżu leżał tylko Thin, wyglądający na martwego, ale wyraźnie było widać, że oddycha.

Nie oczekiwała, że stwór okaże się wspaniałomyślny i po przegranej walce po prostu sobie pójdzie. Prędzej wezwie posiłki. Rzuciła się więc w stronę drzwi i podniosła jeden ze scyzoryków. Został zniszczony wskutek uderzenia w ścianę, ale nawet taki rozwalony mógł się jej przydać. Nie wiedziała, jak dokładnie otwiera się takie rzeczy. Wcisnęła rozwalone ostrze w szczelinę między drzwiami i ścianą, po czym przejechała nim w dół i w górę. Świątynia była stara, a co za tym idzie, drzwi i ich mechanizmy również. Zamek od razu kliknął, a wrota otworzyły się na oścież.

Tylko dobry refleks i chwilowa paranoja, wywołana obecnością tak wielu wrogich istot w pobliżu, ochroniła ją od ponownego oberwania w głowę. Cofnęła się, kiedy okropna diabla strzałka przemknęła jej przed oczami.

— Kayl! — warknęła, pokazując swoje zęby, jakby to ona miała kły, a nie kuzyn. — Czyś ty do reszty postradał zmysły?! To ty zablokowałeś te drzwi?!

— Nie jesteś demonem, prawda? — zapytał ze strachem Kayl, wpatrując się w nią z pewnym strachem na twarzy. — Bo one były wszędzie i były złe. I zabrały Thina, zrobił się taki okropny, bardziej niż zawsze. Wszyscy leżeli na podłodze, a duchy latały wszędzie. A on wtedy wstał z taką poważną miną i powiedział, że powinniśmy uciekać. Ale wszystkie wyjścia były zablokowane, więc się schowaliśmy.

— Kto wstał? — zdziwiła się Ignea, rozglądając się dookoła. — I dlaczego demony ciebie nie zaatakowały? To już ja się ledwo obroniłam.

— Prawdopodobnie jest to spowodowane faktem, że jestem bardziej wredny niż Thin — powiedział podejrzanie przemądrzałym tonem Kayl, prostując się jak struna. — Jestem lepszy i wredniejszy, a wrednych osób demony nie atakują! Ha ha!

— Gdyby nie atakowały wrednych, to mnie by nigdy nie tknęły. Kto ci nagadał takich rzeczy?

— Bo co? Sam nie mogłem na to wpaść? Jestem mądry!

— Na tym świecie istnieją kromki chleba, które okazują więcej mądrości, niż ty. Nawet ta głupia teoria brzmi za naukowo jak na ciebie. Gdzie twój wspólnik, Panie Ciastku?

— Ej, nie nazywaj mnie tak! Od dawna nie jestem Panem Ciastkiem! Teraz jestem Niezwykłym... e... no ten...

— Albo wiesz co? Nieważne. Muszę coś szybko zrobić, zanim pojawią się tu kolejne demony. Albo, zanim twój brat, któremu przywaliłam, się obudzi, a razem z nim ten potwór. Zejdź mi z drogi, Ciastek, pilnie potrzebuję wejść do tej piwnicy.

Złapała go za ramię i zwyczajnie odsunęła na bok, po czym wcisnęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Zbiegła po schodach i wpadła do pomieszczenia. Kayl pobiegł za nią, mamrocząc pod nosem coś, co mogło być tylko narzekaniem na świat. Rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu porzuconej księgi i wtedy zobaczyła postać siedzącą w kącie, trzymającą dokładnie to, czego potrzebowała.

— Oddawaj, potrzebne mi — warknęła, wyrywając mu książkę z rąk. Przyjrzała się zdumionemu chłopakowi, który wpatrywał się w nią, jakby była duchem. Zmarszczyła brwi. — Coś ty za jeden w ogóle? Nie znam cię.

— To brat Ariva — pisnął wesoło Kayl. Oboje spojrzeli na niego ze złością. — Przyrodni brat. Jest jeszcze drugi, taki ponury bardzo. Pokłócili się, jak ich znaleźliśmy. Tak bardzo mocno.

— Nie ciebie się pytałam. Zamknij się już, potrzebuję się skupić — mruknęła Ignea, otwierając księgę i kartkując strony. — Przywoływanie, przywoływanie, gdzie jest to durne przywoływanie?! No, wreszcie, tutaj jest. Bla, bla, bla, głupie ostrzeżenia.

Klęknęła na podłodze i położyła obok księgę, po czym zebrała ręką trochę krwi, cieknącej jej już z ucha i zabrała się za ponowne rysowanie znaków. W pobliżu było podejrzanie cicho, jakby nagle duchy przestały się nimi przejmować.

— Na cały budynek jest nałożone zaklęcie — odezwał się nieznajomy, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, o czym Ignea akurat pomyślała. To było trochę niepokojące. — Dopóki ktoś nie otworzy drzwi, demony nie wejdą. Ani nie wyjdą, nawet mając materialne ciała. Muszą czekać na zaproszenie, a do tego miejsca ich nie zaprosiliśmy. Więc jak już wyszły, to nie wejdą. Zamknęłaś za sobą drzwi, odmawiając im dostępu.

— Ale przecież ten demon, co siedział wcześniej we mnie, wyszedł poza mur świątyni — zauważyła Ignea, z trudem próbując narysować idealnie ten sam znak, co wcześniej. — Strażnik mi to powiedział. Znaczy taki ognisty duch stróżujący.

— Więc kłamał. Żaden demon nie jest w stanie wyjść na zewnątrz, nawet jeśliby przejął ciało przywołującego. Swoją drogą to chyba ty je przywołałaś, skoro teraz próbujesz odwrócić ten proces. Ominęłaś kreskę przy tym czymś, co wygląda jak czajnik. Brakuje mu pary z dzióbka. Powinnaś trochę też poprawić linię przy tym znak drogowym. Jest zbyt krzywa.

Ignea zacisnęła zęby ze złości, bo nienawidziła, jak ktoś ją poprawia. Jednak gdy zajrzała do księgi, stwierdziła, że ten przemądrzały typ ma rację, więc nie obrzuciła go obelgami, tylko zastosowała się do rad. Zaczynało jej się robić ciemno przed oczami, zmarnowała już trochę zbyt dużo swojej krwi. Narysowała ostatni znak i zastanowiła się, czy powinna wokół nich narysować okrąg tak jak wcześniej. Skoro to była bariera ochronna, to tym razem nie była potrzebna. Podniosła księgę i wstała.

— Teraz siedzieć cicho, nie mogę niczego pomylić — powiedziała ze złością w stronę dwójki chłopaków, którzy ustawili się pod ścianą. Odkaszlnęła i spojrzała na tekst, ale kiedy już miała zacząć czytać, coś wpadło jej do głowy. — Zaraz, moment. Czy to nie jest tak, że nawet jeśli wypowiem tę formułkę, zaklęcie czy co to tam jest, to one i tak nie odejdą, bo przecież nie mogą tutaj wejść? Znaczy, wiecie, ten portal, co je wyrzuci do ich świata, otworzy się tutaj, ale one tutaj nie mogą się dostać. I odejść.

Kayl zaklął pod nosem, ten drugi zaś zrobił zamyśloną minę i po chwili pokiwał głową.

— Ciastek, leć otworzyć drzwi. A ty... jak ty się właściwie nazywasz? — zapytała Ignea, krzywiąc się przy tym. — Ty po prostu nie przeszkadzaj. Jak to w ogóle możliwe, że was nie zaatakowały? Kayl, do ciebie mówiłam! Leć na górę, otwórz te durne drzwi. Już!

Diablik skulił się ze strachu, ale chwilę później popędził w stronę schodów, żeby wypełnić polecenie. Brat Ariva zamiast tego stanął sobie pod ścianą, jakby atak demonów był tylko kolejną drobnostką i nie trzeba było się nią zbytnio przejmować. W pewien sposób wyglądali podobnie. Czarne włosy, kształt oczu, to samo złośliwe skrzywienie twarzy. Jednak na tym wszystkie podobieństwa się kończyły.

— Ja mam za dużo w głowie — wyjaśnił w odpowiedzi, stukając się w czoło, żeby zobrazować swoje słowa. — Pierwszy demon, który tam wleciał, od razu uciekł, a inne już mnie potem nie tykały. Za to twój kuzyn... cóż, ma w sobie tyle diablej energii, że zetknięcie jego myśli z myślami demona musiało być dla tego drugiego nieźle bolesne. Tak swoją drogą, mam na imię Rever. Wiesz, widzieliśmy się już, jestem jednym z tych uzdrowicieli, których...

— Super — przerwała mu Ignea, nastawiając uszu. Wyraźnie było słychać zgrzyt zawiasów i przestraszonego Kayla, zbiegającego z powrotem na dół. — Siedzieć cicho teraz. Uwaga! Na ciemne moce tego świata. Na mrok między wymiarami wszelakimi. Na pustkę. Na ciemność. Na wszystko, co złe i dobre, przy... wyganiam was! Na swoją duszę...

Duchy wybrały sobie właśnie tę chwilę, żeby się pojawić. Rever zaklął i odsunął się od ściany. Ignea zatrzęsła się z zimna, kiedy jeden z demonów znów spróbował dostać się do jej umysłu. Przywołała wspomnienie ognia, płomieni zjadających wszystko wokół. Stwór cofnął się od niej gwałtownie, jakby ów ogień rzeczywiście go oparzył.

— Na swoją duszę pękniętą — kontynuowała swój wywód, starając się skupić tylko i wyłącznie na słowach. Zaatakowały ją kolejne demony, ale miała jeszcze czas, mogła wypowiadać słowa. — Na serce, co łzy... na wieczność... roni. Wypędzam was! Przez szczelinę... wyrwę... co w rzeczywistości świeci... P-p-p... Precz!

Nic się nie stało. Podobnie jak w przypadku, jak wywoływała ducha. Pewnie trzeba było chwilę poczekać. Demony w jej głowie zaczęły wariować. Upuściła księgę i cofnęła się o krok, łapiąc się za głowę, jakby to miało jakoś pomóc. Za dużo chaosu, za dużo. Próbowała przywołać jakieś złe wspomnienie, ale nie mogła. Zbyt wielkie zamieszanie, żeby myśleć o czymkolwiek. Słyszała krzyki z daleka, ale nie wiedziała, do kogo należą.

— Wynocha! — warknęła, usiłując walczyć, ale usłyszała tylko wredny śmiech. W głowie? Nie była pewna. Zatoczyła się i wpadła na coś twardego. Prawdopodobnie na ścianę. — Idźcie sobie! Precz! Won! To boli, tak bardzo boli. Wynocha! Wy-no-cha!

Otworzyła oczy i nabrała głęboko powietrza, gdy nagle nacisk na jej myśli po prostu zniknął. Zamrugała kilka razy. Siedziała na podłodze, pod jedną ze ścian, wbijając sobie paznokcie w czaszkę. Opuściła ręce i powoli się podniosła, czując, że bez oparcia od razu znów upadnie. Kayl zamarł niczym posąg z jakimś kijem w dłoni, celując nim w wiszącego przed nim ducha. Ogólnie w pomieszczeniu było kilka duchów, unoszących się, ale poza tym właściwie się nie ruszały.

— Wygraliśmy? — zapytał mały diablik, dotykając swoją improwizowaną bronią przeciwnika, ale drewno po prostu przez niego przeszło. — Nie mają już czerwonych oczu. To dobrze, prawda?

Duch poruszył się, a Kayl krzyknął ze strachu i uciekł w kąt. Kobieta rozejrzała się ze zdumieniem, zatrzymując wzrok na trzęsącym się ze strachu diablikiem. A potem rozpłynęła się, jakby nigdy nie istniała. Inne duchy zrobiły dokładnie to samo. Ignea przyjrzała się otoczeniu, ale nie pozostał po nich ani jeden ślad, poza jej bazgrołami na podłodze.

— Chyba tak — odpowiedziała kuzynowi, odpychając się od ściany, ale chwilę później znów się o nią oparła. — Chodź tu. Potrzebuję podpory.

— A to niby dlaczego ja mam być podporą? — zirytował się diablik. Ignea posłała mu ironiczny uśmieszek.

— Bo inaczej powiem wszystkim, jak piszczałeś ze strachu. I będę dalej nazywać cię Panem Ciastkiem. Więc lepiej się rusz.

Kayl wymamrotał coś pod nosem i podszedł do niej. Jeśli liczyć wysokość razem z jego rogami, był mniej więcej tego samego wzrostu co Ignea. Jednak bez nich był niemal o głowę niższy. Oparła się więc o jego rogi, ku jego ogromnemu oburzeniu i powoli, koślawo, ruszyli w stronę schodów.

— Może wam pomóc? — zapytał Rever, pojawiając się nagle przed nimi. Nie czekając na odpowiedź, wziął Igneę pod ramię. — Wszędzie zniknęły te duchy, byłem sprawdzić na górze. Więc uważam, że raczej się udało. Jesteś pewna, że dasz radę wejść po schodach? Wyglądasz tragicznie.

— Dam sobie radę, mądralo — prychnęła Ignea, odpychając go i podpierając się wciąż o Kayla. — Dobra, teraz po jednym stopniu. Prawa noga, lewa noga. Jak mnie spróbujesz dźgnąć swoim ogonem, to cię zrzucę z tych schodów.

Idąc wolno i koślawo w końcu wspięli się na górę. Ignea znów stanęła pod jedną ze ścian, a Kayl dopadł do leżącego na ziemi Thina, który wciąż nie odzyskał przytomności. Rever, cały czas idący zaraz za nimi, ruszył w stronę wyjścia, prawdopodobnie poszukać reszty.

Usiadła na lodowato zimnej podłodze. Była zbyt zmęczona, żeby cokolwiek więcej zrobić. Rozejrzała się w poszukiwaniu Strażnika, ale oczy po prostu same jej się zamykały. Po tym wszystkim nie zaszkodzi przecież, jak się chwilę zdrzemnie. W końcu wciąż trwała noc, taką w każdym razie miała nadzieję. Przecież nie siedziała w środku znowu tak bardzo długo. Ma jeszcze czas do rana.

~~~*~~~

— Skąd niby miałem wiedzieć, że tu są duchy? — zapytał ze złością Ariv. — To tylko stara świątynia. Bywałem tu kilkanaście razy i ani razu nie pojawił się żaden duch, demon, ani żaden potworny straszny stwór. To oczywiste, że to przez was się tutaj pojawiły. Głowa mnie boli, wielkie dzięki.

— Na takiego kretyna jak ty nie chciały tracić czasu — prychnęła z niechęcią Ignea, przykładając zimny metal pozostały ze scyzoryka do czoła. — W ogóle to nigdy nie mówiłeś, że masz braci. Ojej, jestem takim smutnym jedynakiem. Kłamca.

— To są przyrodni bracia! Mamy tylko tego samego ojca. Dlaczego właściwie jeszcze tutaj siedzimy? Jest ranek, jedźmy wreszcie do tego głupiego Miasta Statków, zanim zaatakują nas kolejne zjawy.

— Duchy nie atakują, z reguły są pokojowymi istotami — rzekł przemądrzałym tonem Rever, siedzący na przedzie wozu i sprawdzający coś w księdze zaklęć, którą znów zabrał Ignei. — Jest naprawdę mało rodzajów duchów, które są wredne i złośliwe, ale wtedy też zazwyczaj mszczą się na osobach, które je skrzywdziły za życia. To demony nas zaatakowały, a one przybyły tu przez szczelinę, która już została zamknięta. Dopóki ktoś znów jakiejś nie otworzy, a na to się nie zanosi, nic nam nie grozi. Poza zwierzętami i ludźmi rzecz jasna.

— Ej! — zaprotestował Vol, który pomagał Thinowi na nowo naprawić wóz, a konkretniej deskę, która nagle sama z siebie odmówiła posłuszeństwa. — To rasizm!

— Mówiąc ludzi, miałem na myśli tych wszystkich żołnierzy, co wycięli połowę Złotej Puszczy — sprostował Rever, nawet nie podnosząc wzroku. — No i pozostaje kwestia jeszcze tego całego Strażnika. Zjawy ognia, takie jak te, nazywane są Błędnymi ognikami. Od tego zjawiska w przyrodzie, bo kiedyś je ze sobą mylono, z daleka wyglądają niemal tak samo. Strzegą one miejsc ważnych dla istot niematerialnych, w które żywi się zazwyczaj nie zapuszczają. I zapuszczać się nie powinni.

— Ale żywi są głupi, więc i tak przyjdą, zrujnować całą pracę — powiedział z niechęcią Strażnik, nagle się po prostu pośród nich materializując. Wszyscy jednak byli na tyle zmęczeni, że nikt nie okazał zbytniego zdziwienia. — To wkurzające, wiecie? Tysiące lat pilnuję tego miejsca, a pewnego dnia przyłazi grupka takich smarkaczy i niszczy spokój. Duchy mi się skarżą, zwłaszcza Otten, że go głowa tak strasznie łupie, bo musiał utrzymywać w niej samego władcę tych demonów. Moim zdaniem po prostu ego go boli, że dał się opętać, ale muszę wysłuchiwać jego jęków, bo jestem strażnikiem. Poza tym duchy was nie lubią, powinniście już jechać. Czemu właściwie jeszcze tutaj jesteście?

— Potrzebuję rady — odpowiedziała mu Ignea, odkładając na bok zniszczony scyzoryk i zeskakując z wozu. Odsunęła się nieco poza zasięg słuchu reszty. — Nie znasz może kogoś, kto by się znał i mógłby mnie nauczyć magii? Nie tej zwykłej. Tylko, no, zmiennokształtnej, czy jak to się mówi.

— Dlaczego pytasz o to mnie? — zdziwił się Strażnik. — Znamy się tylko jeden dzień, a właściwie to nawet krócej. No i skąd miałbym wiedzieć takie rzeczy? Nie lepiej, żebyś się zapytała o to swoich przyjaciół?

— Rozmawiasz z duchami, tak? A ich tu na pewno jest pełno, z całego świata. Więc jeśli był albo nawet wciąż jest ktoś, kto mógłby mnie uczyć, to możliwe, że o nim słyszałeś. A moi... przyjaciele, jak ich nazwałeś, są tylko z tej części świata i raczej nie znają nikogo takiego. Poza tym...

— Nie chcesz o tym z nimi rozmawiać. Dobrze, nie będę próbował udawać, że to rozumiem. Właściwie jest jedna osoba, która na pewno zna się na takich rzeczach, ale... jest bardzo stara. I bardzo niebezpieczna. Więc nie jestem do końca pewien, czy by w ogóle chciała ci pomóc. No i do tego mieszka na innym kontynencie...

— Po prostu powiedz, kto to jest i gdzie, bez tych całych zabezpieczeń. Potrafię o siebie zadbać.

— To moja siostra — oznajmił wesoło Otten, wyskakując zza pleców Strażnika w dramatycznym geście. Ignea spojrzała na niego z politowaniem, a duch ze złością. — No co? Zapytała się o pomoc, a ja mogę pomóc z jej szukaniem! Ogólnie jest tak, że wszyscy zmiennokształtni tego świata są spokrewnieni ze sobą, więc ona jest jakąś tam twoją daleką krewną. No i tak nawiasem mówiąc, jak spotkasz jakiegoś zmiennokształtnego, to nie zakochuj się, a tym bardziej nie Wiąż z nim. Wiązanie się z kimś z rodziny... to nie brzmi dobrze.

— Rany, gadajcie normalnie. Do rzeczy!

— Nazywa się Kseriiline i jest mistrzynią zmieniania kształtu — powiedział Otten, krzyżując nogi i siadając w powietrzu, jakby tak było mu wygodnie. — Jest wredną laską, to fakt, ale rodziny raczej nie atakuje. Cóż, części rodziny, bo swojego ojca pewnie by zabiła, jakby go znalazła. Ja w sumie też bym go zabił, ale mniejsza z tym. Jakby mimo wszystko nie była zbyt skora do pomocy, to powiedz, że ja cię przesyłam. Znaczy jej starszy przyrodni brat, wielki i wspaniały Otten Alieaster, który zmierzył się z Morskim Smokiem i splądrował Wyspy Pirackie, założył własną Bandę, a także...

— Dobra, zapamiętam — przerwała mu Ignea, nie chcąc zostać zasypaną toną przechwałek. — A gdzie ją znajdę?

— Cóż, kiedy ostatnio ją odwiedzałem, mieszkała w mieście Tonnel. To w Evvanie, za Oceanem Rozpaczy.

— Evvana to kraj czy kontynent? Zawsze mi się to myli.

— To jest i kraj, i kontynent. Nikt nigdy nie był na tyle głupi albo silny, żeby podbić tam chociaż kawałek ziemi i przejąć na własność. Dyktatura tam panuje. Potężny władca, któremu nikt się nie przeciwstawi. A jak ktoś taki się znajdzie, to od razu tajemniczo znika, więc wszyscy starają się nie podpaść.

— Nie, żebym chciała się przyczepić, ale to mogło się zmienić — zauważyła Ignea. — Bo skoro tak było za twoich czasów, to ten dyktator pewnie dawno umarł.

— Ale tak nie było za moich czasów — zaprotestował Otten, kręcąc głową. — Dowiedziałem się tego od niektórych duchów, które pochodzą z tamtych stron. Kiedy ja chodziłem po tamtej ziemi, to nikt jeszcze nie myślał, żeby się rządzić, każdy żył sobie po swojemu. Sąsiedzi się tłukli, jak ktoś ci coś ukradł, to go okradałeś w odwecie albo zabijałeś i zabierałeś mu wszystko. Prymitywne, ale skuteczne. Oczywiście nam nic nigdy nie ukradli. W ogóle trzymali się z daleka, w końcu kiepsko byłoby mieć sąsiada, który nagle może zmienić się w jakąś bestię i cię ukatrupić.

— Długo tam jeszcze?! — krzyknął Thin, ze swojego miejsca sterownika. — Nie chcę wam przerywać waszej cudnej pogawędki, ale jednak powinniśmy jak najszybciej ruszyć!

— O nie, nie, nie! — zaprotestował Otten, podlatując do diablika, który wzdrygnął się na widok ducha. — Wy, dzieciarnia, nigdzie nie jedziecie. Wyglądacie jak trupy. Ten nikły kawałek nocy to za mało, żebyście odpoczęli.

— Dzieciarnia?! — odezwał się z oburzeniem Ariv. — Za rok kończę dwadzieścia pięć lat! Jestem prawie dorosły!

— Dałbym ci jakieś dziesięć — przyznał Thin, a jego ogon poruszył się drwiąco, trochę jak wąż szykujący się do ataku. — Góra piętnaście. Ale dwadzieścia cztery? Nie wyglądasz. Ani się nie zachowujesz.

— Ja mam ponad dwa tysiące lat — prychnął Otten, przerywając rozpoczynającą się kłótnię. — Nawet jakby ktoś z was miał setkę na koncie, wciąż bylibyście dzieciarnią. Nie kłócić się, nie jedziecie, dopóki Kłótliwa nie wzejdzie.

— Czyli że mamy tutaj czekać jakieś dwie godziny — zaczął Rever, który dotąd siedział cicho — tylko dlatego, że tak powiedział tajemniczy duch, który nagle się pojawił znikąd? Taak, to brzmi bardzo logicznie.

— Oto przemówił komputer o ponadprzeciętnej inteligencji — dodał złośliwie Ariv, za co otrzymał wściekłe spojrzenia obu przyrodnich braci. — Niemniej uważam, że tym razem ma rację. Zabierajmy się stąd. Im szybciej dotrzemy do Miasta Statków, tym lepiej.

— Stąd nie jest daleko — powiedział Otten, stając przed wozem, tak jakby zamierzał go zatrzymać, gdyby ten ruszył. — Dotrzecie przed zachodem Iskry. Nawet jeśli poczekacie. Poza tym te regiony nie są zbyt bezpieczne o tej porze. Ruchome piaski się uaktywniają, a niektóre rośliny wydzielają takie dziwne pyłki, od których każdy może zwariować. Dosłownie!

— Co ci tak zależy? — zdziwiła się Ignea, siadając z powrotem na wozie. Najchętniej by się położyła i zasnęła, ale nie zamierzała tego mówić. — Jesteśmy tylko bandą dzieciaków, nie? Tak stary duch nie powinien się przejmować nami tylko rozmyślać nad swoim długim życiem, które bezpowrotnie utracił. Gaz do dechy, Thin.

Diablik mruknął coś pod nosem i uruchomił obie deski. Wypluły z siebie trochę błękitnego pyłu, a wóz powoli ruszył do przodu, napędzany nikłą energią. Otten usunął się z drogi, patrząc z powątpiewaniem na wolno jadącą maszynę. Odwrócił się w stronę Strażnika, który wciąż wisiał w tym samym miejscu, po czym zasalutował mu i usiadł na drewnianej podłodze pojazdu.

— Dobra, pomyliłem się, szybko nie będziecie — powiedział z pewnym rozbawieniem. — Z takim napędem to nie dotrzecie tam nawet za rok. Możemy pogadać przez ten czas.

— A to nie jest tak, że jesteś uwiązany do Archiwum? — zapytała Ignea. Otten pokręcił głową, po czym zawahał się.

— No, właściwie jestem. Ale mogę odejść na kilkanaście kilometrów, zanim mnie sprowadzi z powrotem. Naprawdę, spodziewałem się, że ten wasz dziwny środek transportu pojedzie szybciej. Fiorzy już nie używają Złotych Wilków do ciągnięcia wozów? Przerzuciliście się jednak na tę beznadziejną technologię?

— Technologia nie jest beznadziejna! — zaprotestował Thin, patrząc ze złością na ducha. Wyglądał na mocno obrażonego. — I będziemy jechać szybciej. Po prostu te małe silniki muszą się rozgrzać, za bardzo się schłodziły. Co ty właściwie jesteś, były mistrz marudzenia czy jak?

— Eee... Thin, to mój... nie, to nasz jakiś tam dawny krewny — wytłumaczyła Ignea, a obaj zainteresowani zrobili najbardziej zaszokowane miny, jakie dotąd widziała. — Ottenie, to jest Thin. Thinie, to jest Otten. No i... nie wiem, przedstawiać ci wszystkich?

— Nie trzeba — prychnął duch, mrużąc oczy. — Ale to chyba jakaś pomyłka. Niemożliwe, żebym miał w rodzinie, kogoś... takiego. Pomiot piekieł.

— Ja również sobie nie przypominam wzmianek o nadętych bufonach — dodał Thin, pokazując kły, gotując się do ataku, co było głupie, bo przecież chciał rzucić się na ducha. Jednak sam fakt, że w ogóle pokazał postawę bojową, już nie wróżył dobrze. Ignea przesunęła się i usiadła między nimi.

— Ej, spokój. To naprawdę nie jest pora na sprzeczki. Thin, po prostu pilnuj tych desek. A ty Otten... po co tutaj właściwie siedzisz?

— Chcę wiedzieć, co się dzieje — odpowiedział z powagą duch, ostentacyjnie ignorując diablika, który postanowił zagrać w dokładnie tę samą grę. — Takie zbiorowisko osób, jak wasze, nie jest normalne. Dwa potwory, fiorzy, połowiczni fiorzy, człowiek... Myślałem, że ludzie nie mają wstępu do Złotej Puszczy, ale mniejsza z tym. Na dodatek czuć was cieniami. Słabo, ale wciąż. No i demonami, ale to wiadomo czemu. Poza tym wydawało mi się coś, że słyszałem o jakichś zamieszkach. Więc chętnie wysłucham waszych opowieści.

— Chyba sobie kpisz, jeśli myślisz, że chce mi się cokolwiek odpowiadać — prychnęła Ignea. — Jestem zmęczona. Znajdź sobie innego idiotę do opowiadania tego, co się działo. Zjadłabym coś.

— Wziąłem trochę babeczek z restauracji — powiedział wesoło Kayl, przetrząsając bagaże i wyjmując spośród nich pomiętą torebkę. — Mogły się trochę pognieść, no wiesz, przez ten wypadek, ale chyba są jeszcze dobre. Chcecie?

— Zrobiłeś coś z nimi? — zapytała Ignea, patrząc poważnie na kuzyna, ale ten pokręcił głowa i wyciągnął woreczek w jej stronę.

Ostrożnie wzięła jedno z ciasteczek i obejrzała je uważnie, powąchała i w końcu spróbowała malutki kawałeczek, ale nic nie wskazywało na to, żeby zostały czymkolwiek doprawione. Zjadła więc całe, a potem wychyliła się i zerwała kilka jagód z krzaka, obok którego przejeżdżali. Spróbowała jednej, a gdy okazała się słodka, skonsumowała też resztę.

— Zatrujesz się kiedyś — prychnął Thin, poprawiając jedną z desek, a wóz powoli zaczął skręcać. Spojrzał z niechęcią na Ottena. — Co do tego, co się stało, odpowiedź jest bardzo prosta. Ludzie najechali Vittę i wyniszczają teraz Złotą Puszczę. Wykwalifikowani wojownicy zostali, żeby się z nimi rozprawić, a cała reszta ucieka, bo nie jesteśmy głupi i nie chcemy dać się zabić. Po drodze ktoś otworzył jakieś Przejście i wpuścił tu cienie, ale już sobie odeszły do swojego świata. Koniec fascynującej historii.

— Co? Zapuściliście się, za moich czasów takie rzeczy były nie do pomyślenia — powiedział dumnym tonem duch, a Thin warknął cicho i wrócił do ostrożnego kierowania pojazdem. — To było w sumie dawno. Chyba jakieś tysiąc lat temu, jeśli nie więcej. Robiliśmy regularne patrole na granicy, a mówiąc „my", mam na myśli zarówno fiorów, jak i ludzi. Nawet się przyjaźniliśmy. Rozumieli, dlaczego nie mogą wchodzić do puszczy, oni sami u siebie mieli miejsca dostępne tylko dla nich i dla nikogo innego. Święte. Jak coś się działo, to lecieliśmy na pomoc i w końcu staliśmy się takimi miejscowymi bohaterami. Nazywali nas Obrońcami Światła, tak żartobliwie, bo wszyscy mieliśmy takie jaskrawo-żółte mundury. Trochę jak ci różni elektrycy z tamtych okolic. A potem zaczęły się jakieś bitwy i się przyłączyliśmy. Możliwe, że ktoś tam nas zapamiętał Grupa nieogarniętych strażników, którzy pomagali, gdzie tylko się da. Chyba o tym nawet jakaś legenda była. W każdym razie potem się rozeszliśmy, każdy w swoją stronę i nigdy więcej kompanów nie widziałem, bo się przeniosłem do Evvany. A właśnie, musicie mieć czym tam popłynąć! Bym zapomniał.

— Wybieramy się na Evvanę? Przecież to na drugim krańcu świata! — wykrzyknął ze zdziwieniem Thin. Ignea prychnęła.

— Ja się wybieram, wy możecie sobie zostać — powiedziała, po czym zwróciła się do Ottena: — Znasz kogoś, kto by się tam wybrał? Mam co prawda trochę kasy, ale nie stać mnie, żeby przepłynąć Ocean Rozpaczy. Mało kto jest tak doświadczony, by umiał przez niego przebrnąć, a jak już się ktoś taki znajdzie, to potrzebuje całej góry kryształów. Mam tylko garść.

— Spoko, da się to załatwić — rzekł wesoło Otten, robiąc fikołka w powietrzu. — Jak już dotrzecie do Miasta Statków, to w porcie poszukaj Upadku. To taki ponury statek. Powiedz kapitanowi, że przysyła cię Otten i chce, żeby spłacić jego dług, więc w tym celu mają cię zabrać do Evvany, jak najbliżej miasta Tonnel. Nie będą chciały zapłaty. A, tylko koniecznie nie wdawaj się w hazard po wypłynięciu na pełne wody. To bardzo ważne, bo jak cię oskubią z kasy, to wywalą za burtę. Więc... po prostu nie.

— Zapamiętam, dzięki.

— Po co chcesz płynąć do Evvany? — zadał kolejne pytanie Thin, patrząc zmrużonymi oczami w stronę kuzynki. — Dotarcie tam zajmie z pół roku! Jeśli chcesz uciec od tej wojny, to się nie uda. Tam mają jeszcze gorzej, dyktatura totalna. Jak nie jesteś szlachcicem, a się dorobisz chociaż trochę kasy, od razu ci ją zabiorą. A obcokrajowców tam nie tolerują. Nie mówiąc już o tym dziwnym, pokracznym języku.

— Muszę tam coś ważnego załatwić — odpowiedziała Ignea, ale nie zamierzała mówić nic więcej. — To nie jest twoja sprawa.

— Właśnie, że jest. Po tym wszystkim, co się stało, muszę cię pilnować, bo zaczynasz wariować. Co chwilę zmieniasz zdanie i wpadasz na głupie pomysły. A skoro nie masz logicznego wyjaśnienia, po co chcesz płynąć przez pół świata i to sama jak palec... nigdzie się nie wybierasz.

— Nie jesteś moją niańką! Potrafię się sama o siebie zatroszczyć, jasne? I nikt, nawet kuzyn, nie będzie mi rozkazywać!

— Właśnie, że będę! Jestem od ciebie starszy i mądrzejszy! A ty ciągle robisz głupie rzeczy! Trzeba cię wiecznie pilnować i zamierzam to zrobić.

— Daruj sobie, znowu taki dorosły nie jesteś. Nawet nie próbuj tej swojej hipnozy, drugi raz to nie zadziała. Już wiem, jak to działa. Będę robić to, co zechcę. Pojadę na Evvanę. Jeśli będzie mi się chciało, polecę se nawet na któryś z księżyców. Nie będziesz o tym decydował. I jeszcze jedno, ty wredny...

Urwała nagle, choć sama nie wiedziała dlaczego. Thin uniósł brwi, dając jej przy tym znak dłonią, żeby dokończyła. Chciała, ale nie mogła. Język stanął jej w miejscu, struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Otten wydał z siebie dziwny dźwięk, coś jakby pisk, po czym zawołał:

— Lekarza! Szybko! I po coś się z nią kłócił?!

— Musiałem! Co jej jest? — zapytał Thin, przesuwając się i przepuszczając Finena, który od razu rzucił się na pomoc.

Ignea chciała powiedzieć, że nic jej nie jest, ale nie mogła tego zrobić. Zarówno dlatego, że nie była w stanie w ogóle się odezwać, jak i dlatego, że byłoby to kłamstwo. Nie była w stanie się w ogóle ruszyć, a w uszach jej szumiało.

— Miałem to kiedyś — powiedział duch. — Postaraj się uspokoić i nie panikować. Wiem, że to trudne, ale spróbuj. Pomyśl o czymś wesołym i za wszelką cenę wyprzyj jak najwięcej negatywnych emocji ze swojej głowy. Spokojnie. Postaraj się... oddychać normalniej. Wolniej.

Rzeczywiście oddychała zbyt szybko, a serce waliło jej jak dzwon. Chciała zamknąć oczy, ale nie mogła nawet mrugnąć. W ogóle cudem było, że oddychała. Nie miała pojęcia, jak mogłaby zwolnić. Nie panowała nad tym, co robi.

— Jest źle — powiedział Finen, podnosząc się i rozglądając na boki. Wciąż jechali powoli i nie oddalili się za bardzo od świątyni. — Potrzebuję trochę ziół. Chyba że... Rever, masz jeszcze ten wywar uspokajający?

— Mam jakieś resztki — odpowiedział, wyjmując z kieszeni niewielką buteleczkę i podając bratu. — To za mało, wiesz, nie? Pójdę poszukać składników na coś mocniejszego. Zaraz wracam, nie przyspieszajcie czasem.

Zeskoczył z wozu i zniknął między drzewami, chociaż wciąż było słychać szelest liści, kiedy niezdarnie szedł między roślinami. Ignea mrugnęła. Raz. Drugi. Wszystko zaczęło się rozmazywać i przybierać kształty kolorowych plam.

— Hej! Nie zasypiaj! — powiedział przestraszonym głosem Otten. — Postaraj się wytrzymać jeszcze chwilę.

Nierealne. Dźwięki również zaczęły się zlewać, zmieniając w zwykły szum, z którego nie dało się wyłapać niczego.

Nie wiedziała, co się działo, a choć była pewna, że to coś złego, mimo to było takie przyjemne. Jakby unosiła się wśród chmur, nic nie ważyła. Mogłaby wznieść się wyżej, do gwiazd, poczuć ich ciepło, usłyszeć ich mądrości, stać się jedną z nich.

Albo dostać się pod ziemię, głęboko poza zasięg Natury, poza zasięg każdego. Dotrzeć do jądra, do miejsca, w którym żar spali każdego nieostrożnego. Gdzie gorąc nigdy nie zniknie, bo sam się napędza, ogrzewając całą planetę.

A może jeszcze zupełnie gdzie indziej. Mogłaby dotrzeć wszędzie, spotkać każdego, odkryć wszystkie tajemnice. Mogłaby przemierzyć kosmos w jedną sekundę i wrócić w następnej. Zobaczyć wszystko, co tylko się da.

Wtedy usłyszała jakieś głosy, dobiegające z daleka i choć nie rozumiała ich, skądś wiedziała, że zwracają się do niej. Nie, nie słyszała ich, czuła je. Wyczuwała jakimś dodatkowym zmysłem. Przerażenie, smutek, pustkę, złość. Samych słów nie rozumiała, ale ich przesłanie już tak.

Wrócić. Gdzie wrócić? Otworzyć oczy i dalej żyć. Tak wyglądała śmierć? Była bardzo przyjemna, ale nie, to nie mogła być ona. Wciąż coś ją trzymało, wiązało z innym miejscem, tak odległym, a tak znajomym.

Odetchnęła głęboko i otworzyła gwałtownie oczy, a jej serce znowu zaczęło bić. Nie była nawet pewna, kiedy w ogóle przestało. Zamrugała kilka razy, nabierając szybko powietrza, bojąc się, że mogłoby nagle jej uciec. Wokół siebie usłyszała westchnienia ulgi. W polu jej widzenia nagle pojawiła się twarz, a ona potrzebowała chwili, żeby zorientować się, do kogo należy.

— Żyjesz! — zawołał Thin z radością i chyba chciał ją zamknąć w uścisku, ale powstrzymał się, chowając ręce za plecy. — Wszystko już jest dobrze. Prawda, że wszystko już jest dobrze?

— Jest dobrze — potwierdził Finen, chowając do torby garść ziół, a brat mu w tym pomagał. Kiedy on wrócił? Niczego nie pamiętała. — Chwilowo. Musi jeszcze odpocząć.

— Co... co się stało? — zapytała Ignea, mrużąc oczy. — Ja... ja nic nie pamiętam. Czemu tu jest tak zimno?

— Tak w skrócie to prawie się spaliłaś — powiedział Thin, zdejmując swój płaszcz i opiekuńczą okrywając ją nim. — Serce ci się zatrzymało, nie wiadomo czemu. Ale już... już wszystko w porządku. Poleż. Odpocznij. Może się prześpij.

— Ktoś tutaj jeszcze był — stwierdziła Ignea, próbując unieść się na ramionach, ale była zbyt ciężka dla samej siebie. Obróciła więc tylko głowę, ale nie zobaczyła tego, kogo chciała. Chociaż nie wiedziała, kogo właściwie oczekiwała zobaczyć. — Ja... ktoś tu był. Ale nie pamiętam... nie pamiętam kto. Kto tu był?

— Nie... nie pamiętasz? — zdziwił się Thin, po czym potrząsnął głową. — Nieważne. Pogadamy o tym później, ty musisz odpocząć, a ja muszę pilnować naszych... ekhem... silników, żebyśmy nie wjechali w jakieś drzewo. Naprawdę, prześpij się. Niedługo dotrzemy do Miasta Statków i będziemy mieli spokój. W końcu zobaczysz mój warsztat. Pamiętasz, jak ci się podobały te wszystkie małe prototypy? Mam tam takie ogromne wersje. Pomyśl sobie o tym, jak będziesz odpoczywać, dobrze? Taki wielki zegar, który wygrywa inną melodię co godzinę. Więcej latających desek. Mam rzeźbę statku kosmicznego. I taki wielki Szybujący Statek. Dam ci wejść na pokład.

— Nie wierzę ci — powiedziała Ignea, uśmiechając się słabo. Thin za to wzruszył tylko ramionami.

— Przekonasz się, jak dotrzemy. A teraz idź spać, bo inaczej w ogóle cię nie wpuszczę do środka. Rozumiemy się?

Ignea ziewnęła ze zmęczenia i pokiwała głową. Okryła się płaszczem jak kocem i ostrożnie przewróciła na bok. Przez chwilę po prostu leżała, wsłuchując się w rytm swojego serca. Jak mogła nie wiedzieć, że się zatrzymało? Umarła na chwilę, naprawdę umarła. Mogłaby być wszędzie, ale mimo to wróciła do życia. Miło było znów mieć ciało i rozłożyć się w nim, nawet pomimo tego, że było obolałe. A może właśnie dlatego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz