Obrońcy Światła

Rozdział XVII


Świątynia nie do końca Umarłych



Thinowi udało się naprawić choć część szkód, jakie wyrządziła błyskawica i ogień. Wóz nie odzyskał co prawda spalonych dawno ścian, ale diablikowi udało się ocalić czwarte koło i na nowo je dokręcić. Postanowił zostawić na miejscu wypadku oderwany sufit, w końcu na nic już nie mógł się przydać.

Wśród rzeczy rozrzuconych po trawie znalazł torbę Ignei a w niej dwie latające deski, które dziewczyna jakimś cudem złożyła jak kartki papieru, nie niszcząc ich. Jak to zrobiła bez jego wiedzy i pomocy – nie chciał na razie tego wiedzieć. Udało mu się je cudem zamontować przy wozie, tak, żeby zadziałały jako napęd i powoli ruszyli przed siebie.

Okazało się, że gdy już się rozjaśniło, Ariv rozpoznał okolicę i wiedział, dokąd powinni jechać, więc co jakiś czas dawał Thinowi wskazówki, gdzie powinni skręcić. Kayl siedział skulony przy boku brata, próbując zrozumieć, jak działa wyłączony telefon. Vol i Ignea spali, albo też udawali, że to robią. Oboje wyglądali tak tragicznie, że Vol zaczynał się cieszyć z faktu, iż jedyna magia, na której się zna, nie jest zbyt potężna.

– Dokąd my właściwie jedziemy? – zapytał Thin, poprawiając ustawienie jednej z desek. Sterowanie w ten sposób pojazdem było nie tyle trudne, ile zwyczajnie dziwne. – Znaczy, wiem, jakaś świątynia. Ale nigdy nie słyszałem o żadnej takiej, na pewno nie w Złotej Puszczy.

– To bardzo stara świątynia – mruknął Ariv. – Pewnie sprzed wielu setek lat. Nazywa się ją Świątynią Nie Do Końca Umarłych albo też Archiwum Dusz. Należała kiedyś do fiorów i mirianów, jeszcze jak nie różnili się tak bardzo, jak obecnie. Chowali tam zmarłych w trumnach z kryształu, żeby ci nigdy nie odeszli z tego świata. Czy coś w tym stylu. Tak pisało na tej tabliczce informacyjnej przed budynkiem, jak go znalazłem. Ale żadnych trumien z kryształu nie widziałem. Ani trupów czy duchów. Jeśli tam kiedykolwiek były, to wyparowały.

– Jakoś mi to nie brzmi, na dobre miejsce do zatrzymania się – przyznał Thin, a Kayl prychnął cicho z drwiną, za co oberwał po głowie. – Nie jestem przesądny czy coś, gdybym był, musiałbym za każdym razem odprawiać jakieś rytuały, kiedy zobaczę swoje odbicie. Ale miejsce, gdzie się chowało zmarłych... Po prostu nie może być dobrym miejscem. Ma pamięć wszystkich tych ciał.

– Diabeł, który boi się umarłych? Tego chyba jeszcze nie było.

– Jestem diablikiem, a nie diabłem! To różnica! Ile razy mam powtarzać? Poza tym i tak jestem nim tylko w połowie, bo w drugiej jestem fiorem. Tak jak ty. Więc się nie wymądrzaj, bo człowiek to niewiele lepiej niż diablik.

– Dzięki wielkie – prychnął Vol, podnosząc się na łokciach, ale chwilę później znów się położył. – Rany, ale mi się kręci w głowie. Ostatnio się tak źle czułem, jak na przyjęciu wziąłem nie ten kieliszek. Dwa dni potem nie mogłem się pozbyć halucynacji, tak mocny alkohol tam serwowali. Do tej pory nie wiem, co to było.

– Albo masz po prostu słaby łeb – zauważył z drwiną Ariv, ale Vol nawet mu nie odpowiedział, tylko wykonał jakiś dziwny gest uniesioną ręką i wrócił do nic nierobienia.

Tak zwana świątynia okazała się bardzo starym i bardzo zniszczonym budynkiem. Wyglądała jak ruina i gdyby Ariv nie wskazał im drogi, nigdy sami by jej nie znaleźli. Ukryta wśród drzew, rozpadająca się i porośnięta pnączami wyglądała bardziej na stare zamczysko jakiegoś okrutnego czarnoksiężnika z baśni, niżeli na jakąkolwiek świątynię. Thina ogarnęły jeszcze większe wątpliwości co do zatrzymania się w tym miejscu. Przyglądał się rozwalonym czarnym ścianom i nie potrafił stwierdzić, co tak bardzo go niepokoi w tym miejscu. Miał wrażenie, że z każdego z okien zamczyska ktoś na niego spogląda, mimo faktu, że nikogo w nich nie widział.

To było najgorsze w tym wszystkim. Zwykle umiał od razu wyczuć, co się dzieje w podejrzanych miejscach. Wiedział, gdzie straszą duchy, gdzie chowają się demony, wyczuwał zawirowania mocy, gdy przez światy przemykały istoty, nazywane często mylnie bogami. Umiał robić to wszystko jak każda szanująca się istota z jego rasy. Jeśli zaś nie był w stanie stwierdzić, co nie pasuje w takim budynku... było gorzej niż źle.

– To naprawdę jest bardzo złe na przystanek – powiedział, kiedy Ariv zeskoczył z wozu i zaczął zbierać z niego resztki potrzebnych rzeczy, jakie zostały z jego zapasów na podróż. – Najlepiej byśmy zrobili, jakbyśmy od razu pojechali do Miasta Statków, bez żadnego zatrzymywania się. Tutaj tracimy tylko czas.

– Jechaliśmy cały dzień – odezwała się pustym głosem Ignea, zwracając na siebie uwagę. Podniosła się, wyglądając jeszcze gorzej niż trup i stanęła na trawie, która od razu dziwnie pociemniała pod jej stopami – Każdy potrzebuje odpoczynku. Nawet ty. Więc przestań udawać czarnowidza.

Wzięła swoją torbę i bez słowa ruszyła w stronę wrót, które wypadły już dawno z zawiasów, zostawiając dziurę w ścianie. Rozejrzała się ponuro dookoła i weszła do środka, znikając w ciemności. Ariv chciał od razu iść za nią, ale Thin go przed tym powstrzymał.

– Zostaw. Jak teraz zaczniesz ją pocieszać albo drażnić, zabije cię. Dosłownie. W ogóle nie powinniśmy z nią gadać.

– Przecież jest w opłakanym stanie – zaprotestował Ariv, wyrywając się diablikowi. – Ktoś powinien ją pocieszyć albo przynajmniej wysłuchać. Dopiero co straciła ojca i brata. Ty jesteś jej rodziną, ty powinieneś jej poprawiać nastrój, ale nie chce ci się tego robić, najwyraźniej.

– Nie jestem idiotą, w przeciwieństwie do ciebie – prychnął z drwiną Thin, krzyżując ręce i uderzając ogonem o ziemię, jakby był zirytowany. – Kiedy fior przeżywa żałobę, powinno się trzymać od niego jak najdalej. Zresztą sam widziałeś, co zrobiła wtedy w lesie. Stają się nieobliczalni i zdolni do wszystkiego. Odbija im. Dlatego każdy mądry po prostu stara się unikać fiorów w żałobie. To taka niepisana zasada i lepiej, żebyś też się jej trzymał, jak chcesz dalej żyć. Albo przynajmniej zachwycać kobiety tą swoją perfekcyjną buźką.

– Czy to ostatnie to był sarkazm?

– Być może. W każdym razie stań się choć trochę mądrą osobą i postaraj się omijać Igneę szerokim łukiem. Ja pójdę się trochę rozejrzeć, bo coś mi serio nie gra w tym miejscu – mruknął Thin, mrużąc oczy i wpatrując się w jedną z trzech wież świątyni. Kayl zaklaskał wesoło w dłonie i zaczął skakać wokół brata.

– Taaak! Będziemy szukać duchów! BU! Bój się mnie!

– Wybacz mały, ale nie jesteś straszny – stwierdził z rozbawieniem Ariv, gładząc Kayla po głowie i targając mu włosy, co wyraźnie nie spodobało się młodemu diablikowi.

Thin parsknął i odwrócił się, bo doskonale wiedział, co się zaraz stanie. Powstrzymał się od śmiechu, kiedy do jego uszu dobiegł okrzyk bólu i złośliwe rechotanie jego brata. Zaczęli się ze sobą ścigać i wkrótce ich głosy umilkły gdzieś w dali. Thin podniósł swój telefon z ziemi i schował go do kieszeni płaszcza, po czym, z zupełnie innej, wyjął kolejny dziwny sprzęt. Właściwie nie miał pojęcia, jak nazywa się owo coś i czy ktokolwiek wcześniej podobną maszynę wymyślił. Sam obdarzył to mianem Namierzacza, bo lepszego po prostu nie miał.

– Więc uważasz, że w tym miejscu są duchy? – odezwał się Vol, a Thin podskoczył, słysząc jego głos. Zupełnie o nim zapomniał. Spojrzał na spalonego kolegę i szybko przeniósł wzrok z powrotem na ekran swojego wynalazku.

– Niekoniecznie duchy – mruknął, zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie. Zaczął przy tym bawić się bocznymi pokrętłami Namierzacza, starając się ustawić odpowiednie parametry. – Mogą być też inne tajemnicze formy bytu w tym miejscu. Koszmary. Demony. Złośliwe zaklęcia, przybierające niepokojące kształty. Te są najgorsze, zwłaszcza jak zaczynają samodzielnie myśleć. Rzuca się takie na ciebie i miesza w głowie, a żadnymi pistoletem tego nie zastrzelisz ani mieczem nie przetniesz... no, ale mniejsza z tym. Jak nie zrobimy nic niewłaściwego, to nic nas nie zaatakuje. Ale najpierw musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia, żeby wiedzieć, co trzeba, a czego nie powinniśmy robić.

– Znasz się na tym? Mówisz jak ktoś, kto się zna – zauważył Vol, zeskakując z wozu. Przeciągnął się i zaczął strzepywać z siebie pył, w którym leżał przez cały dzień. Thin mruknął coś pod nosem i przytaknął. – Wiesz, bo ludzie też czasem udają, że się znają. Wywołują duchy w starych zamczyskach, próbują z nimi rozmawiać, takie tam...

– To wszystko bzdury. Duchów nie da się wywoływać. One są przywiązane do danych miejsc na świecie, najczęściej do tych, w których zostało najwięcej śladów ich dawnej egzystencji. Po prostu sobie są i nie wychodzą dlatego, że jakiś idiota, nazywający siebie jakimś medium, zacznie je wywoływać. Jasne, czasem znajdzie się istota, która jest w stanie usłyszeć szepty duchów, ale wtedy taki gość się nikomu nie chwali, bo ma wystarczająco namieszane w głowie, żeby jeszcze użerać się z żywymi.

– Ale ty...

– Ja się nie kontaktuję z duchami. Jeszcze czego. Tak jakbym miał mało problemów z braćmi. Najpierw trzeba je wykryć, a potem nie wchodzić im w drogę. I tyle w kwestii tajemniczego mistycyzmu – prychnął Thin, pstrykając palcami, jakby właśnie skończył pokazywać magiczną sztuczkę.

– To coś namierza duchy?

– Nie, pokazuje tylko, z jakim rodzajem „strachów" ma się do czynienia. Przestań zadawać te pytania! Próbuję się skupić! Pięć na e, nie wyczuwa żadnych fal. Cztery na alfa. Jedynka zawsze na północ... a może południe? Nie, na północ. Na pewno na północ. Dwójka i trójka na pętlę. Tak. Dokładnie tak. Ale tutaj nic nie ma. Przydałoby się sprawdzić w środku, bo mam za słaby zasięg na znalezienie czegokolwiek.

Vol przytaknął i wziął z wozu płaszcz, po czym dołączył do diablika, który powoli szedł przez trawnik, rozglądając się dookoła i machając przy tym swoim urządzeniem. Co jakiś czas odzywało się cicho, ale Thin wiedział, że to nic nie znaczyło. Tak się działo niemal w każdym miejscu. Słabe sygnały go nie interesowały, bo nie były groźne.

Wkroczyli do środka i od razu uderzył w nich chłód. Nie zwyczajne zimno, jakie można było poczuć też na zewnątrz. Sam budynek zdawał się promieniować negatywną energią, jednak Namierzacz wciąż niczego nie wyczuł. Thin nie czuł się zbyt dobrze, a właściwie to wszystkie jego zmysły zaczęły krzyczeć, że powinien uciekać. Mimo to postarał się zachować powagę na twarzy i znów zaczął się bawić ustawieniami. Może powinien sprawdzić na innych falach? Również nic.

Żadnych duchów. Żadnych klątw. Żadnych rozwścieczonych zwierząt ani demonów. Ani jednego diabła, diablika czy miriana, który mógłby stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Nie wyczuwał ani nie widział nic groźnego.

– Strzeżcie się Zagubionych – powiedział Vol, a Thin odwrócił się do niego gwałtownie i zauważył, że chłopak przetarł z kurzu jakąś tabliczkę, którą teraz czytał. – Żyjący na granicach dwóch światów, którzy spokoju nigdy nie zaznali. Kiedy... e, nie, dalej tekst jest zamazany. Ale jest podpis i data. Nie do końca czytelna, ale sprzed jakichś dwóch tysięcy lat z pewnością.

– W ogóle nie powinniśmy byli tutaj przyjeżdżać – stwierdził Thin, nerwowo poruszając ogonem. – To miejsce już z daleka krzyczy „Nawiedzone!". Zwłaszcza że to kiedyś była świątynia. Kto wie, co wyznawali ci, którzy to zbudowali?

– To pudełko do znajdowania duchów ci dymi.

Thin zaklął, kiedy zdał sobie sprawę, że po prawdzie jego urządzenie zaczęło się palić. Wypuścił je z rąk, a to trzasnęło o posadzkę. Zazgrzytało i zatrzeszczało jeszcze kilka ostatnich razy, po czym całkowicie się wyłączyło i teraz już tylko nadawało się do wyrzucenia, czym postanowiły zająć się niewielkie płomienie, które zamierzały je zniweczyć na wieki, przerabiając na pył.

– To jest bardzo zły znak – zauważył diablik, próbując stłumić ogień butem, ale udało mu się tylko jeszcze bardziej rozwalić Namierzacz. – Znak, że ktoś albo coś, nie chce, żebyśmy wiedzieli o jego istnieniu. No cóż. Zdarza się. Trzeba wrócić do naturalnych metod dowiadywania się, co straszy w takich budynkach.

– Naturalnych?

– EJ, straszydła! – krzyknął Thin najgłośniej, jak tylko potrafił – Halo, halo, jest tu kto?! Pokażcie się, wy tchórzliwe duchy! Wyzywam was na pojedynek, no chodźcie! Chyba nie boicie się jednego, wstrętnego diablika, prawda?!

– Aha, takich metod – mruknął Vol, opierając się o ścianę i z powątpiewaniem wysłuchując krzyków towarzysza. – Muszę przyznać, tego się nie spodziewałem. Bardzo to... e... serio? Nie masz lepszych pomysłów?

– Zamknij się. Takie rzeczy czasem działają. Poza tym swoich ciągnie do swego, tak to się chyba u was mówi, nie? Hip hip, hop hop! Boicie się mnie?! Wyłazić, już! Czekam tutaj, całkiem sam!

– To totalna bzdura! Jak niby coś takiego...

Przerwał mu przerażony pisk, który poniósł się echem po korytarzach. Thin spojrzał z satysfakcją na zdziwionego Vola, a potem obaj rzucili się w kierunku, z którego wciąż słychać krzyki, tym razem bardziej wściekłe niż przestraszone. Zupełnie jakby ktoś się tam bardzo ostro kłócił.

Wpadli do ogromnej i całkiem pustej sali, a z diablika całkiem uleciał cały entuzjazm. Nie były to żadne duchy czy przerażające potwory, a Ariv kłócący się z dwójką jakichś innych osób, których Thin nie znał. Choć w sumie wyglądały znajomo. Kayl za to biegał w kółko, chowając się co jakiś czas za dziwnymi materiałami, pod którymi ukryte były chyba jakieś rzeźby.

– Myślałem, że ktoś tutaj umiera! – przyznał diablik, łapiąc się za głowę i zwracając na siebie uwagę. – Musicie się tak wydzierać? Ja tutaj szukam duchów!

– Ja jestem duchem! – wykrzyknął Kayl, podbiegając do nich z płachtą narzuconą na głowę. – Zobacz, nie mam ciała! Jestem taki wielki i straszny! Bójcie się mnie! UuOuou! Bu!

– Rozumiem, że potrzebujesz atencji, ale to nie teraz – prychnął Thin, zdejmując materiał z głowy brata. – Jesteśmy trochę zajęci, więc się opanuj i nie błaznuj. Albo błaznuj trochę dalej. Co się właściwie dzieje? Co to za jedni? – zapytał, wskazując na dwójkę nieznajomych, którzy wyglądali, jakby dopiero co przegrali walkę na śmierć i życie, więc wstali z grobów, by się zemścić.

– To są... e... no... – Ariv podrapał się po głowie i zaczął rozglądać się dookoła, jakby szukał drogi ucieczki. Po chwili spuścił ramiona i westchnął przeciągle. – To są moi bracia. Mniej więcej. Przyrodni. I naprawdę nie mam pojęcia, co tutaj robią.

– Prawdę mówiąc, chcieliśmy cię tylko odwiedzić – odezwał się wyższy z nich, wciskając dłonie do kieszeni spodni i patrząc z pogardą na Ariva – ale patrząc, jak na to zareagowałeś, mam ochotę dać ci w twarz.

– Czego nie zrobi, bo nie chce dla kogoś takiego jak ty, łamać swojej przysięgi – dodał ten drugi nieco przemądrzałym tonem.

– Już zapomniałem, jak to wspaniale jest rozmawiać z Panem Zasadą i jego wiernym towarzyszem, Komputerem – warknął ze złością Ariv, odwracając się do nich plecami. – Tak jakbyście nie mogli zostać w tej swojej wstrętnej wiosce na wieczność. Musieliście się przypałętać akurat tutaj.

– Jesteśmy w jakiejś zniszczonej świątyni, w której prawdopodobnie straszą jakieś stwory – powiedział Thin pewnym niedowierzaniem – a wy się kłócicie o takie bzdury? Naprawdę?

– To, że uważasz, iż tu są jakieś duchy, nie oznacza, że rzeczywiście tutaj są. Jedynymi strachami tutaj jesteście wy – rzekł Ariv i rozłożył ręce na boki, jakby chciał nimi ogarnąć całą salę. – Dwa diabliki, koleś strzelający błyskawicami i para zombie. Jesteście siebie warci.

– Zapomniałeś dodać do tego wszystkiego gościa o ego wywalonym w kosmos – odezwał się złośliwie Kayl, a dwaj bracia Ariva parsknęli i bezskutecznie usiłowali powstrzymać gwałtowny atak śmiechu. Młody diablik prychnął i dodał, już o wiele bardziej poważnym, złowieszczym tonem: – Ale tutaj są duchy. Czuję coś takiego dziwnego. Jakby ktoś się przyglądał z oddali, ktoś będący czymś innym, czymś różnym. Ktoś stary, starożytny, zły na świat, zły na wszystko. Ktoś, komu nie podoba się ten świat i zobaczyłby go, pogrążonego w płomieniach wieczności.

– Tak, dziękuję, że tak dokładnie wszystkim wyjaśniłeś swoje odczucia. Właśnie tego w tej chwili potrzebowaliśmy – prychnął Thin, patrząc z pewną niechęcią na szczerzącego się do niego młodszego brata. Rozejrzał się po zebranych i zobaczył, że cała reszta ma miny, jakby ktoś im dopiero co przywalił w twarz. – Dobra, nie obchodzą mnie wasze sprzeczki. Najlepiej wynieśmy się z tego miejsca jak najszybciej. Może jeszcze zanim drugie słońce zajdzie, bo w ciemnościach już naprawdę będziemy mieli kłopoty.

– Pragnę zauważyć, że musimy jeszcze znaleźć Igneę – postanowił odezwać się Vol, który do tej pory tylko przyglądał się ich rozmowie. – A ona jest teraz taka... dziwna. Odbiło jej.

– Odbije jej dopiero jakoś za tydzień – poprawił go Thin. – Mniej więcej. Teraz jest w stanie „morduj lub ignoruj wszystko, co przeszkadza". Potem zamknie się w sobie i zacznie filozofować nad sensem świata. To zwykle trwa dwa albo trzy dni. A potem przyjdzie szaleństwo i to potrafi trwać jeden dzień albo całe miesiące. Zależy od osoby.

– Dla mnie to dalej brzmi, jakby jej już odbiło.

– Ja jej poszukam – zgłosił się na ochotnika Kayl, unosząc rękę do góry, jakby wyrywał się do odpowiedzi. – Mogę, mogę, mogę? Proooszę.

– Dobra idź – prychnął Thin, machając na niego ręką. – Tylko uważaj na ostre przedmioty, które mogłyby lecieć w twoim kierunku. Powyjmowałem jej wszystkie scyzoryki z torby, ale mogła jeszcze coś schować, więc bądź ostrożny.

– Tak jest, kapitanie!

Kayl zasalutował mu, po czym podniósł z ziemi płachtę i zawiązał ją wokół szyi niczym pelerynę. Przebiegł jedno okrążenie wokół sali i wybiegł z sali, wydając z siebie dziwne dźwięki, które brzmiały podejrzanie, jakby próbował naśladować lasery z filmów, po czym popędził „na ratunek" kuzynce.

– To głupota opuszczać to miejsce tylko dlatego, że wam, diablikom, coś się poprzeczuwało – prychnął Ariv, łapiąc się za głowę, jakby miał sobie powyrywać z niej włosy. – Bywałem tutaj dziesiątki razy i jakoś nic mnie nie zaatakowało. Żadne duchy, demony, przewrażliwione klątwy.

– Przynajmniej to tłumaczy twój charakter – zauważył Thin, rozglądając się dookoła i podchodząc do jednego z przedmiotów, które były przykryte materiałem – Wystawienie się, nawet nieświadomie, na wpływ duchów czasem ma jakieś skutki. Wrednota, współczucie, oderwanie od świata. Zadufanie w sobie.

– Nie jestem zadufany w sobie!

– Zaprzeczenie – dodał Thin, z wrednym uśmieszkiem, po czym potrząsnął głową. – Nie, żartuję sobie. Po prostu masz paskudny charakter i żadne duchy za to nie odpowiadają. Ktoś wie, co to właściwie jest? – zapytał, wskazując na tkaninę. – Jakieś rzeźby?

– Nie sądzę – odezwał się młodszy z braci Ariva, podchodząc do Thina i przyglądając się uważnie materiałowi. – Nie ma żadnych zagięć, wygląda to raczej, jakby ktoś zarzucił prześcieradło na prostopadłościan. Reszta wygląda tak samo. A skoro jesteśmy w jakiejś pradawnej świątyni...

– Skończcie te swoje wywody – warknął Ariv, przeciskając się między nimi. – Zamiast tak się popisywać wiedzą, moglibyście po prostu zobaczyć, co jest pod spodem. O tak!

Złapał za płachtę i pociągnął z całej siły, zrzucając ją na podłogę. Wszyscy cofnęli się, zszokowani.

– ...to bardzo możliwe, że są to trumny i nie powinniśmy tego ruszać. Daj mi czasem dokończyć ważne zdanie, kretynie!

– To... to chore – odezwał się Vol, ostrożnie podchodząc bliżej, jakby jednocześnie chciał się przyjrzeć i nie zamierzał tego robić. – On... on wygląda jak żywy.

– Trumna z kryształu Sirriton, zwanego też czarnym diamentem. Niezwykle twardy. Jeśli nigdzie nie zostawiono żadnej szczeliny, to nic nie powinno przedostać się do środka. Ciepło, powietrze, żadna ciecz czy gaz. Całkowicie odizolowane. Jeśli zamknęli go tam tuż po śmierci albo też jak jeszcze żył, to wyjaśnia, dlaczego nie wygląda na zmarłego.

– A ty jesteś...?

– Chodzącym komputerem – wtrącił złośliwie Ariv, ale wszyscy go zignorowali.

– Fakt, nie przedstawiliśmy się. Chociaż już wcześniej w sumie widzieliśmy się w Mieście Kwiatów. Jestem Rever, a ten ponury, który wygląda podobnie jak ja, to Finen. Jesteśmy uzdrowicielami. Cóż, właściwie to on jest, ja już za dużo razy złamałem przysięgę, żeby móc się za niego podawać. Ale ta konstrukcja – wrócił do oglądania trumny, do której nikt inny nie chciał się teraz zbliżyć – jest dobrze przemyślana. Sam ten projekt i wykonanie... to nie na nasze czasy, bardziej wygląda jak z przyszłości, niż odległej przeszłości.

– Zostaw tego trupa w spokoju – syknął Finen – Narobiłeś już za dużo szkód z takimi rzeczami, pamiętasz? Pewnie, że pamiętasz. Więc się teraz odsuń i po prostu postaraj się przez chwilę nie dotykać niczego.

Rever zrobił zirytowaną minę, ale cofnął się od kryształu i włożył ręce do kieszeni, żeby już niczego więcej nie dotknąć. Wyglądał przy tym na smutnego, że nie może dalej prowadzić swoich spekulacji.

– Duuuuchy! – krzyknął nagle Kayl, wpadając cały zziajany do pomieszczenia. Zgubił gdzieś swoją pelerynę oraz bandaż, tak że widać było teraz okropną ranę na jego czole. – Widziałem! Były duchy... dużo duchów! Wychodziły ze ścian! I były przezroczyste i wyglądały tak straasznie. Ja nie chcę umieraaaaaaać!

Podbiegł do Thina i przytulił się do niego, drżąc cały ze strachu. Wszyscy zaczęli się rozglądać z niepokojem dookoła, ale nigdzie nie było widać rzeczonych duchów. Mimo to Thin zdawał sobie sprawę, że jego brat nie kłamie. Potrafił udawać wiele rzeczy, ale nigdy strachu.

– Gdzie dokładnie widziałeś te duchy? – zapytał spokojnie, ostrożnie odsuwając brata od siebie, ale wciąż trzymając go blisko siebie. – To bardzo ważne. Gdzie je widziałeś i jak wyglądały? Były szare czy miały kolory? Czerwone oczy? Zanikały jakoś dziwnie czy je widziałeś coraz dokładniej? Postaraj się na chwilę skupić, dobrze?

– Ja... ja znalazłem schody do piwnicy i usłyszałem tam coś. I myślałem, że to Ignea, bo ona lubi takie miejsca. No i zacząłem schodzić, a one się tak pojawiły nagle, wyszły ze ścian. I miały takie straszne twarze. I... i ruszały się tak wolno, wyciągały ręce. I na początku ledwo je widziałem, a potem coraz bardziej. No i ja uciekłem. Nie chcę duchów! Duchy nie są fajne!

Thin wyprostował się i starał się zachować powagę na twarzy, ale nie uważał, że mu się to udało. Powieka mu zadrgała. Wcale nie cieszył się z tego, co usłyszał, bo to potwierdziło wszystkie jego najgorsze przypuszczenia.

– Wiejemy. Już.

– Na to już za późno – odezwał się jakiś ponury głos tuż obok nich, więc odwrócili się gwałtownie w tamtą stronę. Istota w trumnie, którą uznali za martwą, otworzyła oczy i czerwonymi tęczówkami wpatrywała się w nich.

Jednak po chwili Thin musiał zamrugać kilka razy i upewnić się, że to, co widzi, jednak jest prawdą, bo mężczyzna zwyczajnie przeniknął przez kryształ trumny i jednocześnie pozostał w jej środku, wciąż tak samo martwy, jak wcześniej. Duch wyszedł z ciała... wcześniej siedząc w nim przez cały ten czas. Normalne duchy tego nie robiły, co jeszcze bardziej popsuło diablikowi nastrój. Tak jakby to było w ogóle możliwe.

– Czym ty jesteś? – zapytał, nie wiedząc, co o tym myśleć. Znał się na podstawach rozpoznawania duchów, znał się na niektórych sposobach ich zwalczania i wiedział, kiedy wystarczyło postraszyć, kiedy porozmawiać, a kiedy brać nogi za pas. Teraz nie miał pojęcia, co się działo.

– A czy to ma znaczenie? – odpowiedział mu pytaniem duch, a jego głos był tak odległy i skrzeczący, że ranił Thinowi uszy, jednak ten starał się po sobie tego nie okazywać. Inne stwory zaczęły wyłaniać się ze ścian, otaczając ich. – Jesteście tutaj. Obudziliście nas swoimi czynami, swoimi słowami. Jesteśmy wam wdzięczni.

– Nie brzmisz jak duch. Trochę jak piła tarczowa. Zepsuta. Nie wyglądasz też jak duch, za bardzo jesteś cielesny i nie zanikasz. Trochę jak demon, ale na to jesteś za mało... realny, że tak to ujmę.

– Głowa się naszemu małemu diablikowi przepali od tego myślenia – syknął z rozbawieniem mężczyzna, przystając przed nim i uśmiechając się szyderczo. – No dalej, mały mądralo, wymyśl coś jeszcze. Może mnie dotknij, żeby sprawdzić, w jaki sposób mogę działać. No, dalej.

– Demon, który zabrał duchowi esencję jego istnienia i przejął jego istotę – powiedział szybko na wydechu Thin, zaskakując tym nawet siebie, po czym zrobił szybki unik przez jednym ze stworów, kiedy ten wyciągnął ku niemu ręce. – Za żadne skarby nie dajcie się im dotknąć!

– Ale one są wszędzie! – zaprotestował Ariv, szybko się cofając. – Poza tym nie mają ciała, skoro przeniknęły przez ściany. Co mogą nam zrobić?

– Cóż, cielesne potwory atakują cielesną powłokę. Te, które istnieją psychicznie, ingerują w psychikę. I to jest gorsze. Kayl, nie! – Thin złapał swojego brata za kołnierz, zanim ten rzucił się w stronę wyjścia, prawie wpadając na jednego z duchów, który nagle wyrósł tuż przed nimi, sycząc coś w starym języku. – Cokolwiek zobaczysz po tym, jak któryś cię dotknie, zapamiętaj sobie jedną rzecz: nic nie jest prawdziwe. Absolutnie nic, dopóki cię nie uderzę w twarz, jasne?

– Ale ty... ale ty się nie bijesz – wyjąkał Kayl.

– Tak. Właśnie dlatego to zrobię.

Thin rozejrzał się dookoła, doskonale wiedząc, że nie ma już drogi ucieczki. Cała reszta nie wytrzymała tak długo i leżała już na podłodze, pozbawiona zmysłów. Co widzieli – mógł się tylko domyślać. Kiedyś już zaatakował go demon, ale każdy z tych stworów miał swój inny sposób działania i nie miał pojęcia, jak zachowywały się te.

Przeniknął go chłód, kiedy jeden z duchów zaszedł ich od tyłu i po prostu przeniknął przez niego, jakby Thin był kolejną ścianą, łatwą do pokonania. Zamgliło mu się przed oczami, a wszystkie kończyny nagle zapragnęły odmówić współpracy z nim. Choć ze wszystkich sił starał się utrzymać na własnych nogach, grawitacja i zmęczenie były jednak silniejsze. W jego głowie odezwały się odległe głosy, wzywając go do siebie, a on nie miał siły się im przeciwstawić.

~~~*~~~

Ignea usiadła w ponurej piwnicy, którą znalazła i rozejrzała się dookoła. Spokój i cisza, miejsce, w którym nie było absolutnie nikogo, poza nią. Tylko otaczająca ją ciemność i kilka starych gratów w jednym z kątów pokoju. Nie chciało jej się ich sprawdzać, choć w normalnej sytuacji by to zrobiła. Ale to nie była taka sytuacja.

Sięgnęła do torby i wyjęła z niej książkę, dokładnie tę samą, którą Vol ukradł Władcy Pogody. Otworzyła ją i zaczęła bezsensownie przerzucać strony, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co robi. Było jej wszystko jedno. Najróżniejsze zaklęcia pojawiały się na coraz kolejnych kartach. Znikania, pojawiania się, powiększania i zmniejszania, oddziaływania na pogodę i inne bzdury, których nie potrzebowała. Zaklęcia emocjonalne, zaklęcia zmieniania się, rytuały przywoływania demonów, duchów...

Zatrzymała się i wróciła do tej strony. To było coś, co mogło ją zainteresować. Tekst był opatrzony zabawnymi obrazkami straszących duchów, które niespecjalnie ją interesowały. Była za to cała lista rodzajów tych straszydeł, tak jakby nie mogły istnieć tylko w jednej formie. Wspomnienia, dusze, istoty rzeczywiste, oddziele od świata i z nim związane, powiązane z żywiołami, powiązane z naturą, ze zwierzętami, z danymi osobami. Zdecydowanie za dużo. Straszydła i dobre duszki, te wprost zza światów i te niekoniecznie z nich wyrwane.

Rzeczywiste dusze zmarłych osób. Bingo. Ignea zastanawiała się przez chwilę, dlaczego są dopiero na samym końcu tej długiej listy, ale po chwili stwierdziła, że jednak jest jej to obojętne. Wolała się skupić na tym, jak je przywoływać. Nie miała pojęcia, gdzie kończą się ostrzeżenia, a gdzie zaczynają wskazówki, więc musiała przeczytać całość. Prychnęła z niechęcią.

„Jest to bardzo niebezpieczne". Odnotowała to w umyśle. Tak się zawsze zaczynała większość ostrzeżeń, zwłaszcza jak się czytało książki takie jak ta.

„Wszystkie podane składniki należy bardzo dokładnie odmierzyć". Cóż, to było raczej logiczne. Chciała przywoływać duchy, a nie robić ciasto. Przy tym drugim można się było pomylić, co najwyżej potem mogła powstać z niego jakaś breja. Ignei zawsze wychodziła breja, jak brała się za pieczenie ciast, więc w końcu przestała to robić.

„Jeden błąd może skutkować śmiercią, więc należy być bardzo ostrożnym. Odradza się niedoświadczonym osobą próbowanie tego typu rzeczy". Bzdury. Nie potrzebowała tego typu pouczeń, które zwykle miały osiadać na psychice czytającego i zmusić go do porzucenia swych działań, jeśli był on ową niedoświadczoną osobą. Jej to nie przeszkadzało, gdyby mogła, skoczyłaby z dachu świątyni. Nie używając swojej głupiej latającej deski.

„Tylko dla magów". Znowu oczywistość. „Rytuał nie jest przewidziany dla zwykłych śmiertelników, albowiem nie byliby oni w stanie kontrolować wezwanych duchów. Odradzane również słabszym mocą". Cóż, dobrze było to wiedzieć, nawet jeśli była to kolejna rzecz, którą Ignea zwyczajnie się nie przejęła. Nie miała bladego pojęcia czy jej moc można było uznać za słabą, przeciętną czy potężną. Nie miało to większego znaczenia, chociaż, patrząc na zniszczenia, do których się przyczyniła poprzedniej nocy... Nie, nie chciała o tym myśleć. Po prostu nie. Z całą chęcią rozwaliłaby jeszcze więcej, zgniotła tych ludzi jak robaki. Ale jej brat...

Lista potrzebnych rzeczy do wywoływania duchów brzmiała absurdalnie. Sól, ziarenka kawy, zapałki. Skąd miała niby wziąć kawę w takim miejscu? Cukier i jakiś dziwny chemiczny składnik, którego nazwy nie rozumiała. Miała przywoływać duchy, a nie bawić się w producenta niezdrowego jedzenia! W sumie mogłaby przynieść tutaj coś z ludzkiego świata, wyszłoby wtedy na to, że w jednej butelce napoju jest wszystko to, czego potrzebuje. Kiedyś Ethereal skądś wytrzasnął paczkę zabawnie pociętych na plastry warzyw, które miały tyle składników, jakby zawierały całe chemiczne laboratorium. Dusili się nad tym ze śmiechu przez jakąś godzinę, a potem i tak to zjedli. Smakowało nawet nieźle.

Potrząsnęła głową. Nie przypominaj sobie takich rzeczy! Nie, nie, nie. Po prostu nie. Oczyść umysł, żadnych emocji, żadnych uczuć, żadnych wspomnień. Absolutnie żadnych. Zero, nic, pustka. Thinowi poszło wiele łatwiej w takim oczyszczeniu jej umysłu. Głupie diabelskie sztuczki, których nie było, kiedy się ich potrzebowało.

Zignorowała całą resztę składników. Komu to było potrzebne? Czasem słyszała, że magowie wzywają duchy bez żadnego przygotowania, po prostu rysując jakieś znaki na ziemi swoją albo cudzą krwią. Pewnie miały one oznaczać składniki, przy każdym był jakiś dziwny, mały znaczek. Albo też ograniczać duchy.

Sięgnęła do torby i zaczęła w nim szukać jednego z tych wielu scyzoryków, które poznajdowała we wszystkich kątach domu przy sprzątaniu i które zabrała ze sobą. Każdy z nich należał do ojca. Po co komu tyle scyzoryków w domu? Znów warknęła na siebie. Nie myśl o tym. Nie myśl. Żadnych myśli o przeszłości. Tylko tu i teraz. O przeszłości pogada z duchami. Tak, z duchem. Którymś z duchów. Tym jednym, którego chciała zobaczyć.

– Dlaczego taka jestem?! – krzyknęła ze złością, ściskając w ręce księgę tak mocno, że omal nie podarła kartek. Nikt jej nie odpowiedział, bo też nikogo nie było w pobliżu. Chciała być sama i to dostała. – Nie, nie, przestań. Ogarnij się. Potrzebujesz spokoju i skupienia, nie wracaj do przeszłości. Tu i teraz.

Wciąż grzebała jedną ręką w torbie, ale nigdzie nie było ani jednego scyzoryka. Znalazła za to otwieracz do piwa. Była absolutnie pewna, że nie brała czegoś takiego dziwnego ze sobą. Nie miała nawet pojęcia, jak to żelastwo, które podarował jej kiedyś Ariv, działało. Chyba wyrzuciła je nawet do kosza, bo było za bardzo nudne. Rzuciła więc tym czymś przez ramię i zaczęła szukać dalej, żeby tylko bardziej upewnić się w przekonaniu, że ktoś zakosił jej nie tylko scyzoryki, ale też inne ostre rzeczy.

Widocznie Thin wciąż trwał w swoim przekonaniu, że każdy fior, który przechodzi żałobę, staje się automatycznie psychopatycznym mordercą bez żadnych uczuć. Z jednej strony zrobiło jej się trochę lepiej, wiedząc, iż kuzyn aż tak się o nią martwi, ale z drugiej była na niego zła, że tak źle ją ocenił. Chociaż prawdopodobnie miał rację, co nie zmieniało jej podejścia.

W końcu znalazła zapomniane dawno okrągłe lusterko, które musiało leżeć tam dobrych dziesięć albo i więcej lat. Nie używała go, bo nie bardzo interesowało ją, jak wygląda. Przestała się tym interesować, kiedy jej ostatni chłopak powiedział, że jej fryzura i tak wygląda, jak ptasie gniazdo, pomimo godziny rozczesywania ich i układania w wymyślną fryzurę. Zerwała z nim, bo przyczepił się, kiedy zaczęła się ubierać „zbyt normalnie" według niego.

Z całej siły uderzyła lusterkiem o ziemię, a potem jeszcze raz i kolejny, aż to w końcu się poddało i pękło na kilka kawałków. Kawałków o bardzo ostrych krawędziach, właśnie takich, jakich teraz było jej potrzeba. Odłożyła pustą ramkę byłego już lustra i podniosła jeden z odłamków, kalecząc sobie przy tym palce. Przyjrzała się mu, potem swojemu oku, którego odbicie zauważyła, po czym pozwoliła jeszcze bardziej pokaleczyć sobie dłoń. Stróżki błękitnej krwi spływały po jej skórze, ale ona nawet nie czuła bólu i nie była pewna, czy tak już się do niego przyzwyczaiła, czy po prostu jest jej to obojętne.

Obejrzała uważniej znaki wyrysowane obok składników i zaczęła je przemalowywać na podłogę najdokładniej, jak umiała. Była w miarę dobra, jeśli idzie o malowanie, ale też nie była tego taka pewna, bo nikomu nie chciało się dokładniej ocenić jej dziwnych bohomazów, które tworzyła w domu. Została więc z przeczuciem „robisz to dobrze, ale czy wystarczająco? A kto by to wiedział?".

Starała się odwzorować dokładnie każdy kształt, zostawiając błękitne linie na kamieniu, ale też trudno było się rozczytać po małych znaczkach w książce. Nie była pewna czy gdzieś jest niewielka linia, czy to po prostu rozmazany tusz albo przebarwienie starego papieru. Nie rozumiała absolutnie nic z tych oznaczeń, ale ułożyła je w okrąg na podłodze, tak jak mówiła instrukcja i wokół nich narysowała jeszcze jeden.

Podniosła się i przez chwilę podziwiała swoje bazgroły, po czym wytarła ręce w koszulkę, barwiąc czerwony materiał na jakiś niezidentyfikowany odcień fioletu. Albo różu. W sumie mogłaby sobie przypomnieć nazwę tego koloru, ale było to całkowicie zbędne. Ścisnęła mocniej książkę w czystej ręce i sprawdziła, co dalej mówi instrukcja.

– Na ciemne moce tego świata, na mrok między... – wypowiedziała słowa, prawie się nimi dławiąc, ale czego się nie robiło dla osiągnięcia celu. Odchrząknęła i zaczęła od początku, tym razem starając się nie przerywać. – Na ciemne moce tego świata. Na mrok między wymiarami wszelakimi, na pustkę, na ciemność, na wszystko, co złe i dobre, przyzywam was. Na swoją duszę pękniętą, na serce, co łzy na wieczność roni, wołam was. Przez szczelinę, wyrwę, co w rzeczywistości świeci, przybądźcie.

Zawahała się. Teraz powinna wypowiedzieć imię. Ethereal. Nie, Aveth. Brat. Ojciec. Dlaczego nie mogła wypowiedzieć obu? To wbrew zasadom. To było wyraźnie podkreślone w tekście. Jeśli użyje imion dwóch różnych osób, wezwie kogoś zupełnie innego albo w ogóle nikogo. Tata został porwany przez cienie. Był w świecie cieni, przecież mógł tam jeszcze żyć. Była jakaś nadzieja, choćby i najmniejsza. Za to Et...

– Wzywam cię, Etherealu Aerelu Alieasterze z końca wszechświata, z zaświatów ciemności! Na moje wołanie, siostry twojej, przybądź tu teraz! Wszelkie mury omijając, przez ściany z łatwością się przebijając, stań przede mną, w oczy spoglądając!

Skończyła i czekała, aż coś zacznie się dziać, ale nic nie wskazywało na to, by jej słowa wywarły jakikolwiek efekt. Jeszcze raz ogarnęła cały tekst wzrokiem, ale nie wyglądało na to, by cokolwiek pominęła.

– Co za kretyn to pisał? – mruknęła do siebie, znów wycierając rękę o koszulę i przewracając nią strony, żeby sprawdzić, czy nie ma nic na następnej, ale tam już był dział innych duchów. – Nic, naprawdę? Co jest nie tak z tą głupią książką?!

– Prawdopodobnie jest przestarzała – odezwał się jakiś chłopak tuż obok jej ucha. Odwróciła się, jednak nikogo nie zauważyła. Zmrużyła oczy. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jest zupełnie sama. – Przestarzałe księgi mają przestarzałe formuły i rytuały, które zajmują wiele czasu. Rany, ale mnie wszystko boli. Ile to lat już minęło? Który mamy rok według Środka Kosmosu?

– Kim jesteś?! Gdzie jesteś?

– No tutaj przecież – mruknął i jakiś ruch pojawił się na granicy widzenia Ignei. Odwróciła się, czując, że coś jej w tym wszystkim umyka.

Zamrugała kilka razy, przetarła oczy i zobaczyła na wpół przezroczystą postać, lewitującą pośrodku wyrysowanych przez nią symboli. Był to chłopak, wyglądający dosyć młodo i jakoś znajomo, mimo że dziewczyna była pewna, iż nigdy wcześniej w życiu go nie widziała. Był pozbawiony jakichkolwiek kolorów. Jego ubranie było częściowo dziurawe i podarte, ale mimo to wciąż przypominało ubranie szlachcica sprzed jakichś kilku dobrych lat. Włosy miał niechlujnie ułożone, sięgały mu ramion i kręciły się dziwnie. Uśmiech przypominał trochę ten Ariva – złośliwy i szarmancki jednocześnie, jakby nieznajomy zamierzał zacząć ją podrywać, ale nie był pewien, czy akurat wypada to robić. Uszy miał wielkie i szpiczaste, więc Ignea była pewna, że akurat w gatunek trafiła. Gorzej z trafieniem w ducha osoby, z którą chciała się spotkać.

– Kim jesteś? – zapytała ponownie, zamykając książkę z trzaskiem i biorąc ją w obie ręce. Zdawała sobie sprawę, że w razie ataku, przyłożenie duchowi czymkolwiek raczej nie podziała, ale zawsze można było spróbować. – Nie ciebie wyzywałam! Chciałam... kogoś innego.

– Cóż, ja też się tutaj nie pchałem – przyznał się duch, rozglądając się dookoła. – Widocznie jestem najbliższą osobą podług tej, którą wzywałaś. Co to za miejsce? Wygląda trochę jak Archiwum Dusz, ale jest takie bardziej rozwalone, niż kiedy je wcześniej widziałem. A robiłem to chwilę temu.

– Co... co to znaczy „najbliższą osobą"? Ja... niech on tutaj przyjdzie! Nie chcę ciebie, idź sobie!

– Skoro nie przyszedł, to już nie przyjdzie, taki los – prychnął chłopak, stukając w powietrze palcem, jakby to były drzwi. – Nie lubię niewidzialnych barier. No więc nie wiem, kogo wzywałaś, ale jako że już się tu pojawiłem, wypadałoby się przedstawić. Jestem...

– Wiesz co, jednak mam gdzieś, kim jesteś – powiedziała Ignea ze zrezygnowaniem, siadając na podłodze i krzyżując nogi. Rzuciła księgę obok siebie i schowała twarz w dłoniach. – Chciałam tylko pogadać z bratem. Ale niee, oczywiście, że coś musiało pójść nie tak. Bo przecież nie znam się na tych bzdurnych czarach, które wszystko mieszają. Głupie. Bezużyteczne. Zaklęcia.

– Niekoniecznie zaklęcia zawiodły – zauważył duch, też siadając. Pewnie by do niej podszedł, gdyby nie krąg, który najwyraźniej nie pozwalał mu się zbliżyć. Spojrzała na niego ostro, ale on nie zareagował. Cóż, już nie żył, w sumie nie miał się czego bać. – Jak tak na ciebie patrzę, to wyglądasz znajomo. Zwłaszcza te oczy, o tak, oczy zawsze są te same. Pewnie jesteś jakąś moją kuzynką. Siostrzenicą. Bratanicą nie, braci nie miałem. Raczej. W każdym razie, kiedy jeszcze żyłem, nie kojarzę żadnych. Daleką krewną. Albo jakąś bliższą. W sumie to zależy. Ile masz lat?

– Osiemnaście. Co to właściwie ma do rzeczy?! Nie znam cię, koleś! A ty mi zaczynasz bredzić jakieś bajeczki o pokrewieństwie! Dlaczego ty tu jesteś, a nie mój brat?! Chciałam mojego brata, a nie jakiegoś kretyna z przeszłości!

– Cóż, nie znam się za bardzo na takich sprawach z duchami, nawet jeśli sam nim jestem, ale bardzo możliwe, że skoro ja tu przeszedłem, a nie on, to jego prawdopodobnie nie ma wśród duchów.

– Co to ma właściwie znaczyć?!

– Że prawdopodobnie żyje – prychnął chłopak, wzruszając ramionami. – To zwykle oznacza zdanie „nie ma go wśród duchów". Umarł, ale udało mu się zwiać. Zabili go, ale przeżył. I inne takie rzeczy. Drugim wyjaśnieniem może być, że faktycznie pomyliłaś zaklęcie. Ewentualnie umarł, ale jeszcze nie jest tam bardzo martwy, żeby być wśród duchów. To czasem trochę trwa. Ale to raczej kiepskie wytłumaczenie. Serio, masz osiemnaście lat? Tak mało. Spodziewałbym się raczej kogoś starszego. Zwłaszcza wywołującego mojego ducha. Tylko mojej młodszej siostrze raz się to udało, a i ona miała wtedy już coś koło tysiąca lat. Ale kiedy to było... To który mamy rok?

– Pięćdziesiąt cztery tysiące pięćset osiemdziesiąty szósty według Środka Kosmosu. Dwudziesty trzeci dzień Pierwszej Jesieni. O rany, powinnam to była zapisać! Przecież wczoraj zginął Et... ja... zapomniałam... jak mogłam zapomnieć?! Poczekaj, gdzieś w torbie miałam długopis, przecież nie mogę tak po prostu...

Duch coś tam zaczął mówić, ale nie interesowała się tym, sięgając do swojego zapasu rzeczy pozornie niepotrzebnych i szukając czegoś do pisania oraz czegokolwiek, po czym mogłaby pisać. W końcu udało jej się wyjąć stare pióro i notatnik. Nigdy nic w nim nie zapisała, a przecież pamiętała jeszcze, jak brat dawał jej ten dzienniczek. Z wrednym uśmiechem na twarzy, jakby to był jakiś kawał, a po prostu zapomniał kupić jej właściwego prezentu na urodziny.

Otworzyła go i z pierwszej strony powitała ją własna koślawa twarz. W każdym razie przypuszczała, że to miała być jej twarz, bo wyglądała strasznie karykaturalnie. Jedynie te wielkie oczy i nieznośne włosy dawały znać, że to rzeczywiście jest szkic przedstawiający Igneę, a nie kogoś innego. Pod nim koślawe litery oznajmiały, iż jest to „Osobisty wrednik Nei Alieaster".

Przerzuciła kartkę i na następnej niewielkimi literami zapisała pełne imię brata, a przy nim dwie daty i niewielki znaczek. Symbol bogini Lirrai, znanej też jako drogowskaz dla zagubionych. Czy coś w tym stylu, Ignea nie była do końca pewna, ale miała przeczucie, że właśnie ten znak będzie pasować.

– Nie słuchasz mnie już, prawda? Mogę się wreszcie przedstawić? No więc moje imię brzmi Otten, co w wolnym tłumaczeniu z języka żeglarzy oznacza „niespełna rozumu" i na tej podstawie mogę stwierdzić, że moi rodziciele niezbyt mnie lubili. Albo to byli żeglarze, którzy mnie wychowywali. Mniejsza z tym, w każdym razie ktoś mnie nie lubił. A potem się dowiedziałem, że jestem wspaniałym magiem, który może robić, co tylko mu się podoba i jeśli zechce, to nigdy się nie zestarzeje. I wszyscy zaczęli mnie respektować i czcić, ale ja miałem ich dość i się wyniosłem daleko, daleko. Zacząłem nowe fajne życie, poznałem nieznaną dotąd rodzinkę. Znaczy ani matki, ani ojca nigdy nie poznałem, ale siostry dwie znalazłem. Młodsze ode mnie, chociaż kilka setek na koncie już miały. Rany, skoro już mamy ten rok, to mam już dużo ponad dwa tysiące lat. A raczej bym miał, jakbym jeszcze żył i mógł liczyć normalnie.

– Mówiłeś, że mój brat mógł nie umrzeć – przerwała mu Ignea, wskazując na niego końcówką pióra. – Ale ja widziałam, jak umiera. Dosłownie. Serce mu się zatrzymało. Przestał oddychać. Jak mógłby uciec śmierci? Jesteś duchem, chyba wiesz takie rzeczy.

– Powiedziałem, że to mogłoby być możliwe, a nie pewne. Skoro widziałaś go jako trupa, to jest trup i nic tego nie zmieni, więc nie kombinuj z zaklęciami wskrzeszającymi czy wywoływaniem du...

– Są takie zaklęcia?!

– Po co ja to powiedziałem? – jęknął Otten, wznosząc ręce w geście bezradności. – Nie, ostrzegam cię. Nie używaj tego rodzaju magii. Ja tego próbowałem, razem z przyjacielem. Teraz ja jestem trupem, a on wylądował w zakładzie dla obłąkanych. I teraz też w sumie jest trupem, bo uciekł i się rzucił pod jakiś pociąg. Ratowali go z dwadzieścia minut, a on i tak im umarł, bo miał dość głosów siedzących w jego głowie.

– To nie brzmi strasznie – prychnęła Ignea.

– Dopóki nie wiesz, co mówią te głosy, to może faktycznie nie takie straszne. O ile dobrze pamiętam, w ciągu ostatnich dwóch tysiącleci mojego życia nikomu nie udało się nikogo wskrzesić. W każdym razie nie za dobrze. Pojawiały się zombie oraz duchy, które trwały przez kilka dni, a potem się rozpływały, nie wymawiając ani jednego słowa w czasie swojego tak zwanego istnienia w świecie żywych.

– Wciąż nie brzmi strasznie.

– Zaklęcia wywołujące duchy też nie brzmią strasznie, prawda? W końcu wywołujesz tylko jednego ducha, nawet jeśli nie trafisz na tego, którego chcesz. W tym przypadku na mnie. Ale ty się pomyliłaś.

– Wywołałam jakiegoś głupiego Ottena, który lubi prawić monologi i pławić się w swoim zachwycie, zamiast swojego brata, który daje dobre rady – stwierdziła z żalem Ignea, znów spoglądając na imię Ethereala w notatniku, który już przypadkowo ubrudziła krwią, wciąż skapującą z jej dłoni. – Taak, faktycznie musiałam się w czymś pomylić. Gdzie rzuciłam tę głupią księgę...?

– Nie chodzi o osobę, tylko o to, jak rzuciłaś to swoje zaklęcie – warknął duch, dużo bardziej agresywnym tonem niż wcześniej, zaskakując tym Igneę. Chłopak potrząsnął głową i się skrzywił. – No o tym mówię. Niewystarczające środki. Zapomniałaś o czymś. I coś się przebija przez wyrwę, którą zrobiłaś.

– Nic nie czuję – przyznała dziewczyna, rozglądając się dookoła. – A ty skąd to wiesz? E... halo? Panie Otten? Porażka życiowa... nie, to było inaczej. Panie niespełna rozumu? Bogowie, to brzmi okropnie. Żyjesz jeszcze? Znaczy nie, nie żyjesz, ale... jesteś tu jeszcze? Halo?

Pstryknęła palcami i pomachała mu ręką przed nosem, ale duch zastygł w miejscu z beznamiętnym wyrazem twarzy, jakby był tylko lalką na drutach, którą lalkarz przestał już się bawić. Powieki miał opuszczone i wydawał się jeszcze bardziej bez życia niż wcześniej.

Ignea poczuła, jak ciarki jej przemykają po plecach. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się jakoś zimniej, a mimo że jako fior uwielbiała zimno, teraz wolałaby, żeby było gorąco jak w saunie. Mróz nigdy nie oznaczał niczego dobrego, zwłaszcza w takiej sytuacji. Schowała notatnik do torby i powoli schyliła się, by podnieść porzuconą na podłogę księgę zaklęć. Rozglądała się przy tym uważnie dookoła, jakby w każdej chwili mógł się pojawić jakiś potwór i ją zaatakować.

To była dobra pora, żeby się wycofać. Duch Ottena poruszył nieznacznie palcami, ale poza tym wciąż wisiał bez ruchu w powietrzu. Ignea wyprostowała się z książką pod pachą i najostrożniej jak umiała, zrobiła krok do tyłu.

Chłopak gwałtownie uniósł głowę i spojrzał na nią pustymi oczami. Dosłownie pustymi, źrenice, tęczówki i białka oczu całkowicie znikły, zastąpione przez nieprzeniknioną czerń. Uśmiechnął się tak, jak potrafią uśmiechać się tylko istoty pochodzące z najgłębszych otchłani piekielnych. Ignea chciała odwrócić się i uciec jak najszybciej, ale stała w miejscu, zamrożona tym potwornym spojrzeniem.

– Jak to dobrze znów móc widzieć – odezwał się syczącym głosem Otten. A raczej to, co w nim siedziało, bo to z całą pewnością już nie był ten sam duch. O ile w ogóle był jeszcze duchem. – I mówić. Od tak wielu lat nie używałem swego głosu. Zapomniałem już, jak dobrze jest mieć jakikolwiek kształt, nawet tak bardzo niematerialny, jaki mają duchy. Ten akurat jest trochę mizerny, jakby nie był przekonania do bycia duchem. Dziwne. A ty z całą pewnością jesteś żywa.

Jak można było się bronić przed duchem? Nie można, żadne dźgnięcie nożem, którego nawet przy sobie nie miała, po prostu by nie podziałało. Gdyby chciała przyłożyć mu książką w łeb, ta by po prostu przez niego przeniknęła. Zaklęcia? Nie znała żadnych i nie bardzo miała czas, żeby jakiekolwiek znaleźć. Taki duch raczej nie będzie sobie czekał, aż ona przeczyta instrukcję i zrozumie formułkę.

Stuknął w teoretyczną niewidzialną barierę, a spod jego palców wydobył się skrzekliwy dźwięk, jakby coś pękało. To był bardzo zły znak. Ignea znalazła w sobie odrobinę odwagi i zrobiła kolejny krok do tyłu, ale straszny duch zdawał się tego nie zauważać. Albo też się tym nie przejmował. Zamiast tego położył dłoń na powietrzu, a dźwięk podobny do pękającego szkła nasilił się.

Ignea przestała dbać o pozory. Po prostu odwróciła się i rzuciła do ucieczki w stronę schodów, którymi przybyła na dół. Tyle że wtedy niespodziewanie ze ściany wyłonił się kolejny duch i omal w niego nie wpadła. Zatrzymała się gwałtownie i niemal się nie przewróciła, co w tym wypadku mogłoby skutkować połamaniem kości. Duch kobiety zaśmiał się, widząc jej przerażenie. Ignea wycofała się z powrotem do ponurej piwnicy.

– To nieładnie tak wychodzić w środku rozmowy – stwierdził mężczyzna, przeciągając się, jakby nie robił tego od lat i sprawiało mu to przyjemność. Ignea rozejrzała się, ale po wypisanych przez nią znakach na ziemi zostały tylko błękitne plamy. Tak samo, jak z okręgu, który ponoć miał spełniać funkcję obronną. – Nie skończyłem jeszcze mówić, jak bardzo mnie cieszy fakt, że w końcu ktoś otworzył szczelinę między światami! Ja i moi bracia wreszcie jesteśmy wolni. A wszystko to dzięki tobie, mała istotko.

Chciała zaprzeczyć, chciała zacząć się wściekać i zwyzywać tego gościa od najgorszych kreatur, przywalić mu z liścia w twarz, nawet jeśli jej ręka przeszłaby przez niego, jak przez powietrze. Ale nie mogła się zdobyć w sobie, żeby to zrobić. Ogarnął ją normalny, czysty strach, który przyćmił wszystkie inne uczucia.

– Ciekawe. Wyglądasz jak fior i niewątpliwie nim jesteś, ale czuć cię cieniami, których przecież nie ma w tym wymiarze. Dlaczego?

– Bo niedawno były tu cienie – odezwała się Ignea, jakby wbrew własnej woli. Zebrała się w sobie, żeby dodać choćby jedno wredne zdanie więcej, żeby powiedzieć... – I pozbyliśmy się ich. A was... was...

– Och, nas pozbędziecie się równie szybko? To chciałaś powiedzieć? – zapytał z lekką drwiną duch, podchodząc do niej bliżej. Stąpał po podłodze, jakby nagle stał się materialny, choć wciąż nie zostawiał po sobie żadnych śladów na zakurzonym kamieniu. – Sama w to nie wierzysz, dlatego nie możesz wypowiedzieć tych słów, czyż się mylę? Spójrz mi w oczy i powiedz, czy ja wyglądam na jakiegoś marnego cienia, który chce jedynie sprowadzić kolejny świat do kompletnej ciemności. Wyglądam?

Ignea odwróciła wzrok, nie zamierzając nawet przez chwilę spoglądać w te dwie czarne dziury, które nie miały absolutnie żadnego dna. Nie znała się za dobrze na duchach, ale nie była też głupia. Jeśli wszystkie możliwe zmysły krzyczały, że coś jest niebezpieczne, a ją ogarniał paraliżujący strach, to raczej jej ciało doskonale wiedziało, że w takiej sytuacji absolutnie nie należy robić takich rzeczy, o jakich mówią podejrzanie wyglądające istoty w pobliżu.

– Zapytałem o coś. Czy to tak trudno odpowiedzieć? – Duch podszedł bliżej, a Ignea cofnęła się gwałtownie, wpadając plecami na ścianę. Nie potrzebowała żadnych dodatkowych zmysłów, żeby poczuć bijące od niego zło. O nie, to już na pewno nie był duch. Bardziej pasował na demona. – Nie jestem cieniem. Nie potrzebuję władać całym światem. Nie potrzebuję niweczyć całego światła i dobra, żeby sobie poistnieć w równie nudnym miejscu, z jakiego pochodzę. Właściwie ja i moi bracia nie chcemy wiele.

Umilkł, jakby zamierzał napawać się ciszą, która zapadła po jego słowach. Albo czekać na pytanie, którego Ignea naprawdę nie chciała wypowiadać. Uparcie się starała oddychać normalnie i nie okazywać strachu, ale domyślała się, że zupełnie jej to nie wychodziło.

– Wystarczy nam tylko nowe mieszkanie – dokończył po chwili jakby trochę zawiedziony ciszą. Ignea podniosła wzrok, żeby spojrzeć na jego twarz, ale szybko też go spuściła. Nie patrz w te oczy, nie patrz w oczy, po prostu nie patrz. – Duchy to przeżytek, w nich się nie da zbyt długo mieszkać. Co innego żywi.

Ignea zrobiła unik, ale niewystarczająco szybki, żeby umknąć przed istotą niematerialną. Czy ktokolwiek mógłby uciec przed czymś, co właściwie jest powietrzem? Nie miała za bardzo czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Całe jej ciało ogarnęło nieprzyjemne zimno, a wszystkie myśli zaczęły powoli ulatywać, zmieniając się w bezładną papkę. Nagle wszystkie uczucia zniknęły, pozostawiając za sobą tylko przejmujący strach.

Co się dzieje?! Co się stało? Stała znów w Mieście Kwiatów, nienaruszonym, wyglądającym niemal identycznie, jak je zapamiętała. Domy wydawały się jakby niższe, a na gałęziach wciąż zieleniły się liście. Trwała teraz wiosna. Skąd to wiedziała? Nie powinna tego wiedzieć. Przecież ledwie zaczęła się Pierwsza Jesień, a Pora Wietrzna nie pojawiła się nawet na horyzoncie. Wiosna nie miała prawa już się zacząć.

Naprzeciw niej znikąd pojawiła się osoba. Wysoki, ubrany w swój najlepszy, bardzo pobrudzony garnitur brat. Pamiętała tę chwilę, była jeszcze wtedy taka mała. Ethereal stroił się tamtego dnia godzinami, a raczej ojciec go stroił godzinami, bo jej brat jak zwykle narzekał na cały świat. Nie pamiętała, po co to robili, chyba miało być jakieś święto, podczas którego ona miała zostać w domu, bo była zbyt młoda. A potem Et się strasznie ubrudził, kiedy na ulicy wpadł w jakąś kałużę i, koniec końców, tata pozwolił mu zostać w domu. Poszedł sam na przyjęcie czy też gdziekolwiek się wybierał.

To było jak wspomnienie, ale też nie do końca. Jej brat miał poważną i smutną minę, jaka nigdy w tamtym okresie nie gościła na jego twarzy. Zaczął taką robić dopiero, jak podrósł i zrozumiał, jakie życie jest ciężkie, ale też starał się jej tego nie pokazywać. Teraz spoglądał na nią ponuro.

– Wszystko się kończy – powiedział bezbarwnym głosem, patrząc na nią. – Świat, życie, niebo, gwiazdy, początki i końce. Popiół, wszystko się w niego obróci.

– Co to za miejsce? – zapytała Ignea, rozglądając się dookoła. Miasto Kwiatów... nie wyglądało na to samo miasto. Wszędzie było pusto, domy wydawały się bez życia, wszystko było takie idealne. – Gdzie jesteśmy? To... to wszystko jest takie niewłaściwe. Jest zła pora roku, ty jesteś za młody... ty tu jesteś! Zaraz, dlaczego to mi się wydaje nie w porządku? Dlaczego ciebie nie powinno tu być?

– Wszystko się kończy – powtórzył Ethereal, jakby to była kwestia, którą po prostu musiał powiedzieć. Jakby zacięła mu się płyta. Zza pleców wyjął nóż, który bezsensownie znikąd zmaterializował się w jego ręce. – Wszystko. Siostro.

I tak po prostu wbił jej ostrze w brzuch. Nie spodziewała się tego, ale nawet nie zareagowała. Nie poczuła bólu, nie było krwi. Nie poczuła się ani gorzej, ani lepiej. Wszystko było nie tak. Po prostu nie tak.

– Ty nie żyjesz – przypomniała sobie Ignea. Jak mogła w ogóle o czymś takim zapomnieć? – A to wszystko... jest jak sen. Bo to jest coś jak sen. Wizja. Zniekształcone odbicie wspomnień. Zaraz, skąd ja znam takie pojęcia?

– Wszystko się kończy.

– Już to mówiłeś. Ja...

W tej chwili dopiero do jej umysłu dotarło, że został zaatakowany. Nie nożem, zaatakowany od zupełnie innej strony. Świat przed oczami jej się rozmazał i przez chwilę jeszcze widziała ponurą twarz brata, a w następnej już patrzyła w ogień. Ogień. Nienawidziła ognia, więc jej myśli ogarnęła jeszcze większa panika. Nie wiedziała, co się dzieje, gdzie jest, jak się tam znalazła. Cały świat składał się z bólu i strachu, z przeraźliwego krzyku, który teraz kazał jej...

– Ocknij się, proszę. O rany, o rany, co ja zrobiłem. Obudź się, nie bądź martwa. Nie śpisz? Nie śpisz?

Ignea zamrugała, wciąż nie mając pojęcia, co jest grane. Leżała na jakiejś miękkiej podłodze, w zupełnie innym miejscu niż w piwnicy, w której się wcześniej znajdowała. Było na to zdecydowanie zbyt jasno. Widziała niebo. Miało ten specyficzny odcień czerwieni, który oznaczał, że drugie słońce właśnie zachodzi. Nie za bardzo posiadała na cokolwiek siłę i ledwo pamiętała, co się stało. Zmrużyła oczy, jakby to miało pomóc jej w myśleniu.

Była piwnica. Był też duch i znaki wymalowane jej krwią na kamieniach. Duch nazywał się Otten i rozmawiał o czymś z nią. Ale potem przestał. Dlaczego on przestał?

– Hej, już wszystko w porządku – odezwał się ten sam głos, który ją ocucił. – Żyjesz jeszcze, prawda?

– Co się...? – zaczęła pytanie Ignea, podnosząc się na łokciach, ale wtedy spojrzała na osobę, do której ów głos należał i cofnęła się gwałtownie. – Co do...? Czym ty jesteś?!

Nieznajomy rozejrzał się ze zdziwieniem, jakby dziewczyna mogła mówić o kimś innym, niż on. Nie chodziło o to, że miał brzydką twarz, ani że był w połowie przezroczysty, jak duchy. Nie chodziło o głupią fryzurę, którą miał na głowie. Cały był w ogniu, ale nie w ten sposób, jakby płomienie go pożerały żywcem, raczej jakby tworzyły jego całą istotę. Jaśniał w ciemności. Ignea dalej cofała się, wciąż przestraszona, kiedy chłopak zdał sobie sprawę, że to jednak o nim była mowa.

– A nie, to nic groźnego. Naprawdę – powiedział, przyglądając się swojej ręce w ogniu, jakby pierwszy zdał sobie sprawę, że wygląda dziwnie. – Jestem tutaj strażnikiem. Właściwie to nazywam się Strażnik. Taki dla przeciwwagi dla duchów, żeby ich pilnować.

– Pilnować... duchów? – wydusiła z siebie Ignea, wpatrując się w niego z niedowierzaniem i zatrzymując się. Rozejrzała się dookoła i zorientowała, że znajdują się niedaleko miejsca, gdzie zostawili powóz.

– Owszem, pilnować duchów – przytaknął Strażnik z kamienną twarzą – To miejsce, nazywane przez żywych Świątynią Nie Do Końca Umarłych, dla takich jak ja ma inną nazwę. To Archiwum Dusz, gdzie przesiadują wszyscy zmarli, którzy jeszcze nie przekroczyli bram do zaświatów i pokutują za swoje czyny. Albo po prostu starają się pomóc światu, bo nie chcą jeszcze go opuszczać, mimo swojego cierpienia.

– Cierpienia? – Ignea podniosła się powoli do pozycji siedzącej i skrzyżowała nogi. Wszystko ją w tej chwili bolało, zwłaszcza głowa. Ciężko jej było o czymkolwiek myśleć, wszystko wydawało się niezbyt logiczne.

– Każda dusza, która nie posiada ciała, cierpi. Nie w fizyczny sposób, to by było niemożliwe w ich przypadku. Ale cierpią i nie sposób tego nijak opisać, nawet jeśli się tego doświadczyło.

– Gdzie... gdzie jest reszta? Byłam tutaj z kimś. Z Thinem... i... i Arivem... no i...

– Twoi przyjaciele zostali w środku – powiedział Strażnik, krzywiąc się. – Byłem w pobliżu akurat i mogłem pomóc tylko jednej osobie. A że tobie chciał podziękować przywódca tej grupy demonów... cóż, uznałem, że najszybciej właśnie ty potrzebujesz ratunku. Nawet jeśli twój umysł nie łapał tych jego łzawych historyjek... Co ty robisz?! Przestań!

Ignea go zignorowała i zmusiła się, żeby wstać. Zakręciło jej się w głowie i niemal natychmiast znów upadła. Trawa wydawała jej się taka miękka jak łóżko. Mogłaby w niej zasnąć i się nie obudzić... Stłumiła te myśli i znowu spróbowała się dźwignąć na równe nogi, ale Strażnik powstrzymał ją od tego.

– Jesteś wykończona! Nie możesz się teraz rzucić na ratunek, tylko dlatego, że się uparłaś! Cała moja ciężka praca z wyciąganiem z ciebie demona pójdzie na marne!

– Trzeba było go wyciągać z kogoś rozsądniejszego – prychnęła Ignea, próbując przeciwstawić się temu dziwnemu stworzeniu, ale nie za bardzo miała do tego siłę. – Zejdź ze mnie! Żaden głupi ognisty duch nie będzie mnie pouczać. Nie lubię ognia!

– Wiem, że nie lubisz. Tak samo nienawidzisz magii i to z dokładnie tego samego powodu, chociaż zaczęłaś się do niej przekonywać. No ale matki ci to przecież nie zwróci. Cienie też raczej nie będą skłonne do współpracy, żeby oddać tatuśka. Tak, cieni nikt za bardzo nie lubi. Śmierć w sumie też nie będzie skłonna oddać tego ponuraka, który pojawia się w twoich myślach. Cóż, przynajmniej wiadomo, czemu łzawe historyjki demona nie zrobiły na tobie wrażenia.

Złość zawsze wpędzała ją w działanie, a teraz, połączona ze strachem i zdziwieniem faktem, że Strażnik wie skądś aż tak wiele, zdziałał cuda. Uderzyła go łokciem w brzuch i z radością odkryła, że nie jest aż tak niematerialny, jakby mogło się wydawać. Skoro on mógł jej dotknąć, to dlaczego ona miałaby nie móc mu przywalić? Strażnik poruszył się, zdezorientowany tym nagłym atakiem, a wtedy uderzyła go jeszcze mocniej i zrzuciła z siebie. Zerwała się na równe nogi po raz kolejny. Zachwiała się, ale emocja, która zawsze była jej paliwem napędowym, pozwoliła jej utrzymać się w pozycji stojącej, gotowej do walki. Potem dopadnie ją niewyobrażalne zmęczenie, jak zawsze, jednak w tej chwili się tym nie przejmowała.

Strażnik tez się podniósł, ale nie zdążył zrobić nic więcej, bo Ignea po prostu się na niego rzuciła. I przeleciała przez niego, jakby nagle po prostu zmienił się w powietrze, chociaż wcześniej przecież był materialny.

– Słuchaj, chcę ci tylko pomóc – powiedział, kiedy dziewczyna znów się podniosła i bezskutecznie spróbowała go zaatakować. – Nie wiedziałem, że cię to tak bardzo wkurzy. Nie mam pojęcia, jak się postępuje z żywymi, mam doświadczenie tylko z duchami. Przestań mnie bić tymi pięściami w brzuch, to mnie łaskocze, a ty się tylko męczysz. Roztrząsanie wstrząsających wydarzeń z przeszłości to dobry sposób, żeby się pozbyć choć części urazów, więc...

– Zamknij się – warknęła Ignea, cofając się i wskazując na jego twarz palcem, jakby mogła w ten sposób go zahipnotyzować i zmusić do zrobienia czegokolwiek sobie tylko zażyczy. – Jeśli jeszcze raz wspomnisz o mojej rodzinie to... to...

– Reagujesz wściekłością na wszystkie przeciwności świata, dusząc całą resztę emocji w sobie. To nie jest najlepszy sposób...

– Nie będziesz moim psychologiem! Dlaczego do cholery gadamy o takich rzeczach?! Jakieś... demony się tu pałętają! Mają moich przyjaciół! A ty chcesz gadać o moich uczuciach i wydarzeniach z przeszłości?! To raczej ty jesteś chory psychicznie, a nie ja!

– Nie mówiłem, że jesteś chora psychicznie. Poza tym potrzebujesz odpoczynku, bo jeśli teraz tam wrócisz, te „jakieś demony" zjedzą cię żywcem. No nie, nie dosłownie. Zawładną twoim ciałem, jak to mają w zwyczaju, a twój umysł utrzymają w stanie ciągłej beznadziei, podsycanej strachem, kiedy będziesz widziała swoje najgorsze koszmary. Właśnie tego chcesz?

– Przecież nie mogę tutaj siedzieć i wysłuchiwać twoich, jakże pomocnych, rad! Poza tym... jesteś łażącym ogniem!

– Nie ocenia się innych po wyglądzie! Ty wyglądasz jak dwunastoletnia dziewczynka, która przechodzi okres buntowniczy, ale jak się nie czepiam, tak?

– Właśnie się przyczepiłeś.

– To nie to samo! Uspokój się i wtedy normalnie porozmawiamy. Teraz przemawia przez ciebie gniew i zmęczenie. Powoli weź wdech i równie wolno wydech. I rób tak przez chwilę. Spokojnie, wdech, wydech, wdech, wydech...

Ignea opuściła ręce, które dotąd trzymała przed sobą, zaciśnięte w pięści i przekrzywiła głowę, wpatrując się w stojącego przed nią ducha, jak w idiotę. Strażnik próbował zobrazować oddychanie, tak jakby sam nigdy nie musiał wykonywać tej czynności. Pewnie był jakimś pomniejszym duchem przyrody, a nie zmarłym, który został na tym świecie. To by wiele wyjaśniało.

– Czego ty właściwie chcesz? – zapytała dziewczyna, a chłopak przestał odgrywać teatrzyk rękoma i rozejrzał się, jakby wciąż nie rozumiał, że Ignea mówił tylko i wyłącznie do niego. – Mówiłeś, że jesteś tutaj pilnować duchów, ale przecież te demony tutaj przelazły. Jak to w ogóle możliwe, że demony wnikają w duchy? Przecież to jakieś pokręcone.

– Cóż, to wszystko jest twoją winą – odpowiedział oskarżycielskim tonem Strażnik. – Zachciało ci się wzywać duchy. Swoją drogą nie za bardzo lubię Ottena, jest strasznie pyskaty i wciąż przekonany o swojej wyższości, nawet po śmierci. Te okropne charaktery to u was chyba rodzinne.

– Te, ognik, bo ci przywalę w tę twoją niematerialną twarz, tak, że aż ci ją wywróci na drugą stronę.

– O tym mówię – jęknął Strażnik, ale chwilę później pokręcił głową i postanowił zmienić temat: – Mniejsza z tym. Ja jestem od chronienia tych duchów, co znajdują się w środku. Przez ciebie teraz w większości z nich zamieszkały sobie demony. Więc teraz mnie posłuchaj, bo jak mi nie pomożesz, to swoim przyjaciołom też.

– Współpracowanie z chodzącym ogniem – prychnęła Ignea z niechęcią, siadając na trawie. Nie chciała tego po sobie pokazać, ale kiedy kop adrenaliny minął, poczuła się tak wykończona, jakby miała zemdleć. – Świetnie. Genialnie. To takie optymistyczne, że aż wcale.

– Ta, mnie też się nie uśmiecha współpraca z łażącym ogniem, ale mimo wszystko staram się nie narzekać – zażartował sobie Strażnik. Ignea syknęła na niego, ale była zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek więcej. – Dobrze, słuchaj. Ja wiem, co musimy zrobić. A mając na myśli my, mam na myśli ciebie, bo ja wiele poza mentalnym walnięciem kogoś w twarz nie jestem w stanie zrobić.

– Wyciągnąłeś mnie z budynku – zauważyła Ignea, wskazując za siebie, na ponurą świątynię, która wciąż wyglądała na wymarłą. Nigdzie nie było widać duchów, ale doskonale wyczuwało się ich obecność.

– Nie wyciągnąłem. Stałaś w tym miejscu, a demon chyba napawał się ostatnimi promieniami światła słonecznego. Ja tylko cię trzepnąłem po głowie, żebyś się obudziła. No, nie dosłownie. Tak mentalnie. Twoja mroczna przeszłość zrobiła resztę.

– To... jak się walczy z demonami? – zapytała z zaciekawieniem Ignea, ale Strażnik prychnął tylko z pogardą.

– Z demonami się nie walczy, bo nikt nie może z nimi wygrać. Oprócz nich samych. Dlatego właśnie zmusza się je do kłótni. Tym zajmę się ja. Jestem duchem, o którego mogą się pokłócić. A potem się je odgania w podobny sposób, jak się je przywołało. To będzie twoja robota, bo ty je tutaj przywołałaś.

– Nie chciałam przecież...!

– Tego to się domyśliłem. Ale zupa się już rozlała i teraz ktoś musi to wypić.

– Mówi się mleko. I posprzątać, a nie wypić. A może jeszcze jakoś inaczej, nie jestem pewna. Poza tym tak mówią ludzie. Ty tego nie rób, nie wychodzi ci. Toooo, kiedy atakujemy?

– Przecież powiedziałem, że nie atakujemy – powiedział Strażnik, uderzając się pięścią w czoło, jakby znowu próbował naśladować ludzki gest. Ignea skrzywiła się, widząc to. – Na razie to ty odpocznij. Wyglądasz koszmarnie i wcale cię za to nie winię. Zbliża się noc, a jakby nie patrzeć, noc jest zawsze najlepszym czasem dla takich wrednych istot. Lepiej je atakować za dnia.

– Czekaj, co? Mamy zostawić tam ich na całą noc?! – oburzyła się Ignea, prostując się gwałtownie. – Mowy nie ma! Przecież oni zwariują, jak tak długo będą mieć w głowie to coś!

– Słuchaj, ruszenie na demony w środku nocy, to jak wpakowanie się prosto do otwartej paszczy smoka i trzymanie się głupiej nadziei, że cię nie zje. Głupota.

– Smoki nie jedzą fiorów – prychnęła Ignea. – Jesteśmy dla nich ciężkostrawni czy tam niesmaczni. Coś jak zbyt ostre jedze... e... po co ja chcę to tłumaczyć? Jesteś duchem, nie zrozumiesz tego.

– Jesteś zbyt uparta. Nie, oznacza nie. Wiesz, co się stało z ostatnią żywą osobą, która mnie nie słuchała?

– Niech no zgadnę: nie żyje?

– No nie żyje. Siedzi w Więzieniu, takim dla duchów pod strażą czterech moich braci. Też takich chodzących ogni jak ja. Nie ma dnia ani nocy spokoju.

– Dobra, dobra, załapałam. Raany – ziewnęła przeciągle, zakrywając usta dłonią – ale mi się spać chce. A spałam przez połowę drogi tutaj. Przez drugą zajadałam się jakimiś jagodami z przydrożnych krzaków. Były nawet dobre, tylko trochę za słodkie. Te jadalne prawie wszystkie są takie słodkie. Tylko trujące ponoć są normalne w smaku, ale nigdy nie próbowałam, szczerze mówiąc. Muszę... się zdrzemnąć.

– O tym cały czas mówiłem.

– Obudź mnie za godzinę, pójdziemy zabijać demony – dokończyła Ignea, swoją wypowiedź, rozkładając się na trawie. Zwykle preferowała spanie na drzewach, a nie na ziemi, ale była tak zmęczona, że mogłaby przysnąć nawet na stercie kamieni.

– Nie idziemy zabijać demonów. A już na pewno nie tak wcześnie!

– Obudź mnie za godzinę albo pójdę tam teraz, bez przygotowania i sobie umrę, żeby potem jako duch męczyć cię po kres czasu. Dobrej nocy, ognik.

– Nie jestem ognik, tylko Strażnik – wymamrotał duch pod nosem, ale Ignea tylko przewróciła oczami i przestała zwracać uwagę na resztę wypowiedzianych przez niego słów. Jednak mimo ogromnego zmęczenia wcale nie zamierzała zasypiać. Zamknęła oczy i wyciszyła myśli, nastawiając przy tym również uszy, tak by usłyszeć, gdyby ktoś się zaczął zbliżać. Jednak jedynym dźwiękiem, było wciąż narzekanie Strażnika.

Wspaniały dzień. Noc będzie jeszcze wspanialsza, o ile ją przeżyją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz