Obrońcy Światła

Rozdział XVI


Zerwanie Przymierza



Kiedy Thin skończył naprawianie wozu, nastała już noc, a wszystko pokryły ponure, ale na całe szczęście zwyczajne, cienie. Ignea uważała, że mogliby pojechać i tą zniszczoną wersją powozu. Sama widywała, jak jej brat prowadził ten złom, kiedy miał tylko podłogę i dwa zamiast czterech kół. A teraz kuzyn naprawił podziurawione ściany i dorobił sufit.

– Dlaczego nie możecie mieć po prostu samochodów? – zapytał Vol, próbując usiąść wygodnie na drewnianej ławce, ale nie szło mu to zbyt dobrze. – Nie musielibyście naprawiać jakichś drewnianych wygryzionych przez korniki części, tracić czasu na wołanie wilków, zaprzęganie ich... Kto w ogóle zaprzęga wilki?

– Fiorzy – odpowiedziała mu po prostu Ignea, która nie męczyła się z ławką i usiadła na podłodze, krzyżując nogi. – Ludzie zaprzęgali zawsze konie albo psy. Wilki są lepsze. Są szybsze, sprytniejsze i trudno je przestraszyć. A w razie czego mogą całą watahą zagryźć wrogów na śmierć! Co prawda też strasznie dużo marudzą, ale to da się przeboleć.

– Czyli ze zwierzętami też rozmawiacie?

– Nie bądź śmieszny, nie znamy wszystkich języków świata. Ja znam tylko kilka. Vittański, to oczywiste. Ten wasz, nie wiem, jak się właściwie nazywa, ale też coś tam rozumiem. Język natury, ale to raczej się nie liczy, bo każdy go zna od małego i nie trzeba się go uczyć. Mało, ale też nieco znam te skrzekliwe języki z wysp. Na tyle, żeby zrozumieć najprostsze zdania.

– To już chyba ja znam więcej języków – prychnął Vol. – Co prawda, jeśli chodzi o mówienie. Czytać, a tym bardziej pisać już nie umiem. Ale mówić potrafię w pięciu. Tiristalskim, bo tak się właśnie nazywa mój, vittańskim, innovi, a co za tym idzie też po łacinie i jeszcze w języku rinów.

– Co to jest za „język rinów”? Nigdy o takim nie słyszałam – przyznała Ignea. Z zewnątrz dobiegło drwiące parsknięcie. Oboje spojrzeli w tamtą stronę, żeby zobaczyć Ariva, który blokował wejście. – A ty co? Czujesz, że masz za dużo zębów i przyszedłeś, żeby się ich pozbyć czy jak?

– Język rinów to inna nazwa tej wymarłej paplaniny – odpowiedział strażnik na pierwsze pytanie, zupełnie ignorując kolejne. – Jakiś typ ją znalazł i wprowadził na nowo. Jako kod, którym posługują się przebrzydli szpiedzy.

– Ciekawe skąd to wiesz, skoro posługują się nim tylko przebrzydli szpiedzy – odpowiedział lodowym tonem Vol, a Ariv pobladł. Wymamrotał coś pod nosem, że Thin go woła, po czym szybko zniknął, chociaż Ignea była całkowicie pewna, że jej kuzyn nie odezwał się ani słowem. – Ale miał rację, to dawno wymarły język. Mało kto go używa, bo jest... cóż, dziwny, najprościej mówiąc. Wystarczy, że zająkniesz się przy jednym słowie i całe zdanie ma już inny sens. Pewnie dlatego ten język wymarł. Tragedia.

– Koniec pogaduszek! – Ethereal nagle wpadł do środka, wyglądając jeszcze gorzej niż zwykle. Cała jego twarz usmarowana była czymś czarnym, przez co przypominał demona. – Musimy się pospieszyć, wilki zaraz zasną, jak nie damy im roboty. Usadźcie się normalnie. Tak, do ciebie mówię, siostra. Wstawaj z tej podłogi.

– Ty chcesz prowadzić? – zapytała Ignea, nie ruszając się ze swojego miejsca. – Przecież nie umiesz. Thin dopiero co naprawił ten wóz i raczej nie będzie szczęśliwy, jak mu urwiesz sufit w czasie jazdy.

– Na szczęście tym razem to nie ty wybierasz trasę – prychnął w odpowiedzi Ethereal. – Nie będę musiał zmuszać wilków do manewrowania po zboczach gór. Poza tym tylko ja mam prawo jazdy spośród was.

– Też mam prawo jazdy. Ale na samochody – wtrącił się Vol. Ethereal obdarzył go przelotnym spojrzeniem, po czym znów spojrzał na Igneę.

– Chciałaś coś – powiedział, zdejmując zniszczoną torbę z ramienia i rzucając siostrze. – Szczerze to nie mam pojęcia, po co ci to wszystko... ani co ty tam nosisz. Prawie mi ręka odpadła. Nie będę tego potem targał.

– Nie proszę cię o to.

Ethereal przewrócił oczami, słysząc jej odpowiedź i odszedł, żeby zająć miejsce woźnicy. Zamiast niego do środka wcisnęli się Thin, Kayl i Ariv. Oba diabliki zajęły miejsca przy Ignei, więc, chcąc nie chcąc, Ariv musiał usiąść tuż obok Vola. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego z tego faktu.

– Jak strzelisz choćby jedną iskrą we mnie – odezwał się strażnik złowróżebnym tonem – zabiję cię.

– Hej, a ty czasem nie powinieneś zostać w mieście? – zwróciła się do niego Ignea, zanim Vol zdążył choćby otworzyć usta. – No wiesz, wielki i wspaniały wojownik, taki jak ty. Powinieneś siedzieć przed bramą z bronią w ręku i bronić miasta, dopóki cała twoja krew nie spłynie jego ulicami! A wcześniej zabić wszystkich tych okropnych wrogów i splunąć na ich trupy.

– Okej, po pierwsze, to czytasz zdecydowanie zbyt dużo tych książek fantastycznych i ci padło od nich na mózg – skomentował to Ariv, a Ignea tylko uśmiechnęła się do niego. – A po drugie, to nie jestem wojownikiem. Tylko strażnikiem. To jest różnica. Strażnicy nie walczą, bronią tylko. Muszę jechać z wami, żeby obronić was w razie jakiegokolwiek wypadku.

– A reszta prawdy jest taka, że cię twój dowódca odesłał – dodała Ignea, a Arivowi zadrgała powieka, gdy to usłyszał. Dziewczyna zrobiła drwiącą minę. – Zobacz, jak zgadłam. Takich rzeczy przede mną nie ukryjesz. Co się stało, jesteś za mało zaangażowany w pracę?

– Nie, po prostu mamy się zebrać w Mieście Statków. Rzucanie wszystkich sił do obrony miasta to byłaby skończona głupota, bo w razie przegranej nie ma już czym dysponować. Wszyscy są trupami.

– A to przez chciwość i żądzę władzy – odezwał się przemądrzałym tonem Kayl, skupiając na sobie uwagę obecnych. Wciąż miał obwiązaną bandażem głowę. – Najgorsze cechy rasy ludzkiej. I zdumiewająco łatwo je z nich wydobyć. Gorszej, z zatrzymaniem ich potem.

– Naprawdę, daruj nam wykłady diablej nauki – prychnęła Ignea. – Nie potrzebujemy wiedzieć jak wyciągać z innych ich najgorsze brudy i wykorzystywać to do swoich celów.

– No, niektórzy z nas już to umieją – dodał Ariv, kiwając ponuro głową, za co otrzymał wściekłe spojrzenie Ignei. Wzruszył tylko ramionami.

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili cały powóz zatrząsł się, zrzucając wszystkich z siedzeń. Thin o mało co nie wypadł przez drzwi, które otworzyły się nagle, po czym odpadły z zawiasów, kiedy uderzyły o jakieś drzewo. Kayl złapał brata za ramię, zanim ten wytoczył się na zewnątrz.

– Et! Co się dzieje?! – wykrzyknęła Ignea, wychylając się przez okno, kiedy pojazd znów o mało co się nie przewrócił. – Zwolnij trochę! Jedziesz leśną drogą, tu jest pełno dziur!

– Nie mogę! – krzyknął spanikowanym głosem Ethereal. – Wilki zwariowały, nie słuchają się mnie! Trzymajcie się!

– Sami byśmy na to nie wpadli! – warknął Thin, masując się po głowie. – Rany, jak to boli, chyba będę miał siniaka. Ała! Nie no, naprawdę? Jak zaraz nie zwolnimy, to skończymy w kawałkach! A już na pewno skończy tak ten wóz. Który całkiem niedawno naprawiłem!

– Słyszycie to dziwne skrzypienie? – zapytał Vol, rozglądając się dookoła szalonym wzrokiem.

– To właśnie dźwięk rozpadającego się wozu. Najpierw odpadnie sufit, potem te boczne ściany, porywając ze sobą tylną. Tylko ta z przodu zostanie, no, chyba że przyspieszymy, to ona wtedy też odpadnie i nas wyrzuci. A przynajmniej da nam porządnie po głowach. Potem zaczną odpadać koła, zakładając, że wcześniej tego nie zrobią.

– Ale też świetnie naprawiłeś to wszystko – syknęła Ignea, wdrapując się na ławkę obok kuzyna – Nic się nie zepsuje. No, chyba że wjedziemy w dziury, których jest pełno, bo to przecież las!

– Liczyłem na spokojną jazdę – odwarknął Thin. – A nie gnanie na łeb na szyję, jakby nas diabły goniły.

– Przecież to ty jesteś diabłem.

– Nie czepiajmy się szczegółów!

Jednak równie nagle, jak przyspieszył, tak gwałtownie wóz zatrzymał się, znów zrzucając wszystkich. Sufit zatrzeszczał przerażająco, jakby zamierzał nastraszyć ich na śmierć. Kayl jęknął, przewrócony na podłogę, po czym wyczołgał się na zewnątrz przez dziurę w ścianie, która wcześniej była drzwiami.

– I to ja podobno nie umiem prowadzić – jęknęła Ignea, również wytaczając się z wozu. – Co jest, trafiła się kontrola drogowa czy jak?

– Ty i tak prowadzisz jeszcze gorzej – mruknął Thin, stając tuż obok niej. Skrzywił się, gdy zwrócił swój wzrok w stronę drogi. Ignea zrobiła to samo i wymamrotała przekleństwo pod nosem.

Tam, gdzie wcześniej była pusta przestrzeń, teraz zrobiło się złomowisko. Kilka wozów przygniecionych zostało przez drzewa, kilka leżało bokiem, a nawet do góry nogami, za to reszta po prostu stała, nie mogąc przejechać dalej. Wilki prychały, syczały i kładły po sobie uszy, skamląc cicho. Ignea jeszcze nigdy nie widziała, żeby te zwierzęta się bały. To było niepokojące.

Ethereal zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do wilków, które zaczęły się zachowywać, jakby w pobliżu znalazł się jakiś mocno niebezpieczny drapieżnik. Chłopak próbował je uspokoić, ale na nic się to zdało. A właściwie nawet przyniosło odwrotny skutek do zamierzonego, bo zwierzęta zebrały się w grupę i warczały na każdego, kto postanowił się zbliżyć.

Wokół panowała przedziwna cisza. Ignea nastawiła uszu, próbując zrozumieć, co jest nie tak, ale wszystko wydawało się właściwe. Natura szeptała cicho jak zawsze, powoli zapadając w sen. Drzewa szumiały smętnie, popychane lekkimi i świszczącymi podmuchami wiatru. Nocne zwierzęta przemykały co jakiś czas między gęstwiną drzew, nie niepokojąc podróżników swą obecnością.

Wszystko wydawało się w porządku. Ale coś zdecydowanie nie było.

Thin rozejrzał się dookoła, po czym z jednej z tysiąca kieszeni wyciągnął niewielkie, dziwne urządzenie i zaczął stukać w jego ekran, jakby to miało mu pomóc w uruchomieniu tego czegoś. Kayl przysunął się do starszego brata, zaciekawiony, ale ten go po prostu przegonił. To już był znak, że diablik też ma to dziwne przeczucie.

– I tyle zostało z naszego szybkiego wyjazdu – zauważył ponuro Ethereal, śledząc wzrokiem fiorów, plątających się między rozwalonymi pojazdami. Nagle na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, ale szybko ukrył je pod zwyczajową maską obojętności. – Poczekajcie tutaj. Muszę iść coś sprawdzić.

– Co? – zapytała Ignea, ale jej brat już ruszył w stronę wypadku, nie udzielając żadnej odpowiedzi. Zastanawiała się przez chwilę czy za nim nie iść, ale wiedziała, że jeśli on tego nie zechce, ona nigdy go nie dogoni. – No jasne. Dzięki. Miły jak zawsze.

– Dlaczego drzewa się poprzewracały? – zadał pytanie Vol, przyglądając się katastrofie na drodze. – Nie było żadnego trzęsienia, burzy ani nic. Rozumiem, jakby się jedno przewróciło, ale dlaczego aż trzy? Nie, chyba cztery. Przecież nie mogły się nagle tak bez powodu wyrwać z ziemi z korzeniami i upaść. Prawda?

– Nie widać gwiazd – odezwał się Ariv, jakby za wszelką cenę też chciał poczynić jakieś cenne obserwacje, żeby nie zostać w tyle. Ignea spojrzała na niego z politowaniem. – No co? To znaczy, że zbiera się chyba jakaś burza albo chociaż będzie padać. A przynajmniej rano będzie w miarę ciepło, a nie tak lodowato zimno, jak zawsze.

– Jest jesień, musi być zimno – zauważyła Ignea, rozglądając się dookoła. – Ale te drzewa... to faktycznie dziwne. Tak samo, jak to uczucie. Jakby ktoś nas obserwował. Ale Natura milczy w tej sprawie.

– Ten głupi złom nie chce działać – poskarżył się Thin, wskazując na swoje urządzenie. – Wyładował się. Przydałoby mi się...

– Czy ja wyglądam na chodzącą ładowarkę?! – zezłościł się Vol. Diablik całkiem poważnie zmierzył go wzrokiem.

– Właściwie to tak. Daj mi trochę tego swojego prądu. Przecież to cię nie zabije.

Vol przewrócił oczami, ale wziął urządzenie od Thina. Przytrzymał je chwilę w dłoni, aż ekran zaczął jaśniej świecić. Wtedy też diablik porwał je z powrotem i znów zaczął się wgapiać i stukać w ekran, mamrocząc coś pod nosem.

– Ej, Iga – odezwał się znów Ariv. – Weź się zapytaj panny Natury, dlaczego te drzewa się przewróciły. Będzie łatwiej niż się domyślać.

– Jakby Natura wiedziała, toby już to komuś powiedziała – mruknęła Ignea. – Poza tym ona teraz zapada w sen, potrzebuje go jak każdy inny. Jak się jej przerwie, to potem będzie się źle czuła i będzie dużo wypadków. Jakieś trzęsienia, mniejsze albo większe. Rośliny będą dziwnie rosnąć. Zwierzęta marudzić. Wiedziałbyś o tym, gdybyś się pilniej uczył.

– No to ja się jej zapytam – prychnął Ariv. – Jak ty się boisz i nie chcesz tego przyznać.

– Nie możesz jej budzić! To przestępstwo! Poza tym i tak ci nie odpowie. Ty nie umiesz z nią rozmawiać, wszyscy to wiedzą. Wymieniłeś z nią chyba tylko kilka zdań w całym swoim życiu.

– Ja chyba wiem, co się stało z tymi drzewami – odezwał się Thin, znów zwracając na siebie uwagę. – Sęk w tym, że nawet gdybyśmy teraz zawrócili i wybrali jakąś okrężną drogę, to prawdopodobnie każda z nich będzie nieprzejezdna.

– A wiesz to, ponieważ...

– Podłączyłem się do sieci – odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem i wskazał swoje urządzenie. – Niby nie powinienem mieć tutaj zasięgu, bo las i w ogóle, ale jakimś cudem jest. Używając swoich niezwykłych zdolności... no i tej odrobiny magii... włamałem się. Do satelity, ludzie mają ich trochę na orbicie. Tej najbliższej. Ona maskuje jakiś inny sygnał.

– To wciąż nie wyjaśnia, co się stało z drzewami – prychnął Ariv. Thin pokręcił gwałtownie głową.

– Ależ wyjaśnia. Natura nic o tym nie wie, prawda? Co znaczy, że cokolwiek sprawiło, że drzewa się przewróciły, przybyło z powietrza, a nie z ziemi. Gdyby ktokolwiek jej dotknął, Natura by wiedziała i kogoś ostrzegła. Sygnał satelity coś maskuje. A ja mam tutaj WiFi. Tutaj nie powinno być WiFi. Nie powinienem tutaj mieć nawet zasięgu.

– Nie jesteśmy takimi geniuszami mechanicznymi jak ty – warknęła na niego Ignea. – Weź wytłumacz to normalnym językiem.

– Mówi się „komputerowymi geniuszami” jak już. A nie mechanicznymi. Jestem żywy, nie z metalu. Chodzi o to, że w pobliżu jest coś, co przekazuje sygnał, ale jest zamaskowane. Nie widać tego. I to coś jest gdzieś na niebie.

– Wszystko, co mogłoby się utrzymać na niebie, jest głośne – wtrącił się Vol. – Samoloty, helikoptery, jakieś prototypy statków kosmicznych. Albo te antyki z muzeów, których nikt nie umie odtworzyć, hałasują jeszcze bardziej niż wszystko inne.

– Też macie takie dziwne wrażenie, że wokół panuje cisza, chociaż tak nie jest? – zapytał Thin, jakby to miała być odpowiedź na pytanie Vola. Ignea skrzywiła się i przytaknęła. – No właśnie. Bo jest za cicho. To takie specjalne pole, które zakrzywia światło i blokuje ruch powietrza, a co za tym idzie, również dźwięk. Ktokolwiek to wymyślił, musiał być geniuszem. Sygnał satelity wzmacnia i jednocześnie zagłusza sygnał pola siłowego...

– Ktokolwiek to wymyślił, nie mógł być geniuszem, skoro udało ci się to odkryć – prychnęła Ignea.

– Ja używam magii. Co prawda cząstki, bardzo małej, ale wciąż. Nikt inny nie używa magii do techniki, a ona daje przewagę we wszystkim. Więc właściwie odkryłem to dlatego, że oszukuję w tę grę. Jeśli można to tak nazwać. Tak czy siak, dajcie mi chwilę. Namierzę ich.

– Hakerzy potrzebują wielu godzin, dni, miesięcy, lat pracy i przemyślanej strategii, żeby się włamać na jakiś dobrze chroniony komputer i wykraść ważne dane – powiedział dziwnie wysokim głosem Vol. Jakby był przestraszony. Albo raczej zirytowany. – A ty chcesz w jedną chwilę namierzyć dobrze zamaskowany sprzęt, które ma zapewne tysiące zabezpieczeń?

– Masz rację. Dajcie mi dwie chwile – naprostował Thin, pochylając się nad urządzeniem. Spojrzał na Vola, który nadal patrzył na niego z niedowierzaniem. – Już mówiłem. Magia. Naginanie rzeczywistości pod swoje zachcianki. Według niemal wszystkich magii i techniki nie da się połączyć. A więc, tworząc te wszystkie zabezpieczenia, nikt nie wziął pod uwagę, że mógłbym nagiąć je mocą i po prostu wywalić poza przestrzeń istnienia. To trochę skomplikowane do opisania, ale tak to działa. Dobra mam. Proszę przygotować się na szok za trzy. Dwa. Jeden.

Nacisnął przycisk, ale absolutnie nic się nie stało. Spojrzał z niedowierzaniem na ekran i wcisnął jeszcze raz. I kolejny, i znowu. Zaklął pod nosem i odwrócił się plecami do wszystkich, a jego ręce zaczęły pracować jak szalone, kiedy znów coś robił na urządzeniu.

– Jakoś niepokoi mnie fakt, że coś nad nami wisi – mruknęła Ignea, łapiąc się za ramiona i kuląc, jakby było jej zimno. Przeczesywała wzrokiem niebo, ale nie zauważyła absolutnie niczego niepokojącego. – Nawet jeśli to tylko kolejna teoria Thina. Myślisz, że coś takiego jak te pola, o których mówił, może rzeczywiście istnieć?

– Dlaczego pytasz o to jego, a nie mnie?! – oburzył się Ariv.

– Czy ja wiem? A ty coś o nich wiesz? Nie? No właśnie. Więc się zamknij, Signe. Czy tam Theryfer. Jakkolwiek masz na nazwisko.

– Z tego, co wiem, to krążyła jakaś teoria – odpowiedział Vol, drapiąc się po głowie i zupełnie nie zwracając uwagi na rozwścieczonego Ariva. – Mocno naciągana teoria. Nie słyszałem o tym wiele, bo nie interesowałem się za bardzo akurat tego typu rzeczami. Ale przypuszczam, że gdyby się ktoś mocno postarał, mógłby stworzyć coś takiego, więc nie jest to zupełnie niemożliwe. Nieprawdopodobne, ale jednak możliwe.

– Ale... mirianie powinni zestrzelić każdą maszynę, która chociaż stanie na linii granicznej Złotej Puszczy! Nikt jeszcze nie uciekł przed ich strzałami! Robią je z materiału, który przebije się przez wszystko, nawet przez skałę, jeśli tego zechcą. I nasączają je tysiącami straszliwych klątw! Nikt nie powinien...

– Skoro nie widzieli maszyn, nie mieli jak do nich strzelać – zauważył Thin. – Bym wam je pokazał, ale ktoś się zorientował, że majstruję przy sprzęcie i mnie blokuje. Ludzka technologia, rany. Jednocześnie taka prosta i tak przeklęcie skomplikowana.

– Co jest, nie umiesz bez magii się włamać? – zapytał drwiąco Ariv.

– Umiem. Ale to zajmuje znacznie więcej czasu. Chcesz się sprawdzić w tym? Założę się, że nie zrozumiałbyś ani jednego słowa. Nie przeszkadzaj. Muszę się bronić. Ktokolwiek siedzi po drugiej stronie, chce się włamać do mnie. Nie, żeby miał się przedrzeć przez moje zabezpieczenia. Ale telefon zawsze może mi rozwalić.

– Myślałem, że to nawigacja – odezwał się Vol. – A nie telefon. Komórkowy?

– Nie, stacjonarny. Nie bądź idiotą, oczywiście, że komórkowy. Dał mi go kiedyś jakiś podróżnik. Powiedział, że straszny złom i że już go nie potrzebuje. A że się interesowałem takimi rzeczami, to go wziąłem i przerobiłem. Telefon, nie podróżnika. Teraz to moje źródło informacji i narzędzie do zdobywania informacji. Dlatego nie chcę, żeby mi ktoś go rozwalił, to jedyny mój egzemplarz. Mogę zrobić sobie drugi, ale to już nie będzie to samo. Chwila... ktoś do mnie dzwoni? Jak to możliwe?

– To w końcu telefon. One od tego są. Nie powinno cię to dziwić.

– Ten numer ma tylko podróżnik, który nigdy do mnie nie dzwoni i moja siostra, która dzwoni do mnie bardzo rzadko, ale na pewno nie w nocy, bo śpi, jak każdy normalny. I mam ich obu zapisanych w telefonie. To jest nieznany, co znaczy...

– Nie odbieraj tego! – warknęła Ignea, próbując odebrać kuzynowi telefon, ale Thin tylko się odsunął z zamyśloną miną. – Wiem, co ci chodzi po głowie. Nie będziesz z nikim prowadził negocjacji! Nie odbieraj!

– Jak nie odbiorę, to mi wysadzi telefon – odpowiedział diablik nieco rozzłoszczonym tonem. – Krótka rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła... dam go na głośnik.

– Nie! Zabraniam ci, ty...!

Ale Thin już odebrał, a z głośników rozległo się potworne wycie, na które wszyscy pozakrywali sobie uszy. Fiorzy w pobliżu odwrócili się w ich stronę, zdziwieni tym nagłym hałasem, ale ten szybko umilkł i zamiast niego ktoś się odezwał. Ignea zrozumiała tylko słowo „witam”, potem był tylko bezkształtny bełkot. Thin też wyglądał na zdezorientowanego.

– Powiedział, że mu się to nie spodobało, ale jest pod wrażeniem – przetłumaczył im Vol. – A potem zapytał, z kim ma przyjemność rozmawiać.

– Jak już chcesz rozmawiać, to mów po vittańsku – prychnął Thin w stronę telefonu. – Nie rozumiem tego waszego trzeszczenia, które nazywacie językiem.

– Ej!

– Kiedy to serio brzmi jak jakieś trzaski. Nie mam na myśli nic osobistego, ale sam przyznasz, że najładniejszy język na świecie to nie jest.

– Za to wasz brzmi jak jakiś irytujący szum. Takie świsty wiatru i liście drzew. Nawet jak się wyzywacie, to brzmicie, jakbyście wyznawali sobie miłość.

– Mówisz o fiorach. Mój ojczysty język brzmi jeszcze inaczej. I z całą pewnością nigdy go nie słyszałeś.

– Wciąż macie tego kolesia na linii – przerwała im dyskusję Ignea, wskazując na telefon. – Może więc przestalibyście się zachowywać jak dzieci. Dawaj mi to – wyrwała Thinowi urządzenie i cofnęła się od kuzyna. – Halo? Jesteś tam jeszcze, koleś? Nie wiem, czy mnie rozumiesz, ale pewnie masz tam jakiegoś tłumacza, więc będę nawijać. Skończcie te swoje idiotyczne ludzkie gierki. Jak już chcecie się bić, to róbcie to normalnie, a nie jakieś pola siłowe czy coś, żeby się ukrywać jak tchórze.

– Nea, oddaj mi to! Ty nie umiesz normalnie rozmawiać! – warknął Thin, wyrywając jej swój telefon i niemal go przy tym upuszczając na ziemię, po czym odezwał się znów w jego stronę. – Na czym skończyliśmy? Chciałbym wiedzieć, z kim rozmawiam. Kto tam siedzi po drugiej stronie i dlaczego do mnie w ogóle dzwonisz?

– Nazywam cię Tonion – odezwał się łamanym vittańskim głos w słuchawce, a Thin się skrzywił. – Ty włan... włamałeś się do naszej sieci.

– Naprawdę szybciej pójdzie, jak będę tłumaczył – odezwał się Vol. – Zanim ten gość cokolwiek wybełkocze miną wieki. Słyszysz, mów po swojemu – dodał, już w ludzkim języku. W każdym razie tyle zrozumiała Ignea, bo potem powiedział jeszcze coś, czego zupełnie nie umiała przetłumaczyć.

Postanowiła zostawić chłopaków z ich zabawkami, a sama ruszyła w stronę zatoru na drodze, z myślą o znalezieniu brata. Jeśli rzeczywiście Thin miał rację i utknęli tu z winy ludzi, którzy wisieli gdzieś nad nimi na niebie, wolała jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Ethereala. Nie dlatego, że się bała, umiałaby sobie poradzić z większością przeciwników. Po prostu wolała mieć go u boku, ot tak, żeby czuć się raźniej.

Fiorzy nie zwracali na nią uwagi, zajęci użalaniem się nad sobą, naprawą wozów albo próbami uspokojenia i ujarzmienia na nowo wilków. Bez większego rezultatu. Ignea rozejrzała się dookoła, ale spośród morza twarzy nie wyłapała ani jednej, która wyglądałaby podobnie do jej. Wskoczyła na ścianę jednego z przewróconych pojazdów, ku jakże wielkiej uciesze jego właścicieli i przyjrzała się zgromadzeniu dookoła. Nic.

– Ej, złaź natychmiast! – warknęła jakaś kobieta, łapiąc za nogawkę spodni Ignei i ciągnąc, jakby to miało w czymś pomóc. – To jest drogi pojazd, a nie piedestał! Jeśli go ubrudzisz, zapłacisz za szkody!

– Drewno to drewno – prychnęła Ignea, odsuwając się, ale nie zeszła na ziemię. – Każde drewno było kiedyś drzewem, a drzewa nie mają nic przeciwko, kiedy po nich chodzę. Więc nie obchodzi mnie twoje zdanie. Szukam kogoś.

– To skandal!

– Ta. I hańba jeszcze. Nie przeszkadzaj.

– Zero szacunku dla osób starszych – zaczęła marudzić kobieta, a jej głos robił się coraz bardziej piskliwy. – W tych czasach to dzieciaki już nie respektują dorosłych, nie mają ani krztyny rozumu, tylko by się rozwalały wozami po lasach i ryzykowały życie w tych swoich idiotycznych zabawach. Za moich czasów...

– Et! – krzyknęła Ignea, przerywając dramatyczną paplaninę. Przyłożyła dłonie do ust i zawołała jeszcze głośniej: – Ethereal, gdzie jesteś?! Nie wydurniaj się, wracaj!

– Gdzie są rodzice takich dzieci? To niedopuszczalne! – prychnęła z niesmakiem kobieta, wachlując się ręką, jakby zaraz miała zemdleć. Przestała jednak, kiedy zobaczyła wściekłe spojrzenie Ignei. Ta w końcu zeskoczyła na dół, a chociaż była o wiele niższa od nieznajomej, zgromiła ją wzrokiem.

Zapewne doszłoby do bójki, gdyby właśnie w tej chwili nie pojawił się Ethereal, jakby wyrósł spod ziemi. Już sam jego ponury wygląd wystarczył, żeby przestraszyć kobietę, która wycofała się i szybko ukryła gdzieś w tłumie. Ignea przeniosła spojrzenie na brata.

– Gdzie się włóczysz?

– Już mówiłem, musiałem coś sprawdzić – prychnął w odpowiedzi. – Powinniśmy wracać do wozu i znaleźć inną drogę. Jak najszybciej.

– Thin mówi, że prawdopodobnie wszystkie inne drogi też są zablokowane – powiedziała Ignea, ruszając za bratem. – Uważa, że to jakiś rodzaj... sabotażu, tak chyba można by to nazwać.

– Też zauważyłem, że coś jest nie tak. Dlatego właśnie powinniśmy jak najszybciej odjechać i znaleźć sobie inną drogę, zanim to coś zacznie być niebezpieczne. Thin! Dlaczego stoisz na dachu?!

– Łapię zasięg – odpowiedział diablik, który rzeczywiście wdrapał się na powóz i teraz spacerował po dachu, który trzeszczał przy każdym kroku. – Nie, nie, nie, koleś. Nie przestanę tylko dlatego, że obiecacie mi coś takiego. To kicha, a nie dobry układ. Nie jestem idiotą.

– Cała wasza rodzina jest taka dziwna, co nie? – zapytał Ariv, podchodząc do Ignei i wskazując ponad ramieniem na Thina. Dziewczyna tylko pokazała mu język i ominęła go.

– Ładować się do wozu! – krzyknął Ethereal. – Jedziemy znaleźć inną drogę. I to szybko! Raz, raz! Nie mamy całej wieczności. Złaź na ziemię, możesz sobie pogadać przez telefon, jak będziesz siedział w środku! Thinervis!

– Prowadzę poważną rozmowę biznesową – odpowiedział z nietypowym spokojem diablik. – Wiesz, ten gość, z którym gadam, Tonion, się burzy, że im się włamałem do bazy czy coś takiego. Chce mnie obsypać złotem, bylebym już tego nie robił.

– Co z tego? – prychnęła Ignea. – Rozłącz się wreszcie i wyłącz te durne bariery, a najlepiej tylko się rozłącz i jedźmy już.

– Pardon. Rodzina wzywa, muszę już kończyć, pogadamy kiedy indziej. Nie, też nie mam pojęcia, co to słowo oznacza, ale fajnie brzmi. Zdzwonimy się.

Thin zeskoczył w końcu z wozu. Wyraźnie zakończył już rozmowę, ale dalej coś majstrował przy telefonie. Wcisnął się do środka, a zaraz za nim jego młodszy brat. Jednak chwilę później diablik wychylił się, celując swoim urządzeniem w niebo.

– Patrzcie teraz!

Mimo że Ignea nie spodziewała się, iż tym razem coś się stanie, spojrzała w górę, gdzie wskazywał kuzyn. Ten wymamrotał coś pod nosem i powciskał kilka przycisków, które wydały piszczące dźwięki.

Jasne światło rozświetliło nagle noc, a głośny terkot wypełnił powietrze. Zebrał się też potworny wiatr. Ignea zamrugała kilka razy i mrużąc oczy, przyjrzała się kształtom, wyłaniającym się z jasności nieba. Fiorzy w pobliżu krzyczeli ze strachu i zaczęli się przepychać między sobą, szukając drogi ucieczki. Wilki również zwariowały, zaczęły wyć, syczeć i skakać, plącząc się w uprzężach, które nie pozwalały im nagle uciec.

– Do środka. Natychmiast! – krzyknął Ethereal, łapiąc Igneę za rękaw i siłą wpychając ją do wozu. Nawet nie zaprotestowała, tylko wcisnęła się tam, ciągnąc za sobą Vola, który z szokiem wpatrywał się w maszyny, znikąd pojawiające się nagle na niebie.

Ariv wskoczył w biegu, zdążając w ostatniej chwili, gdyż Ethereal popędził wilki, które z chęcią podjęły współpracę, również chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Zawrócili gwałtownie i już moment później mknęli drogą z powrotem w stronę Miasta Kwiatów.

– Coś ty narobił? – zapytał Ariv, wpatrując się w Thina jak w ducha. Ten warknął coś cicho, nie podnosząc wzroku.

– Włamałem się do systemu i zdjąłem im osłony – odpowiedział cicho. – Tylko tyle. Nawiązałem połączenie, dzięki temu, że ten koleś do mnie zadzwonił, ale musiałem go chwilę zagadać, żeby mieć lepszy sygnał. Nie wiedziałem, że jak się wyłączą, to wszystko huknie aż tak mocno. Jestem teraz trochę głuchy na lewe ucho.

– Minusy wspaniałego słuchu – zauważyła Ignea, również drapiąc się po uchu i krzywiąc. – Teraz będzie mi coś szumieć przez cały czas. Irytujące.

– Och, nie, to akurat mój telefon – przyznał Thin – Zawsze tak trzeszczy, szumi i piszczy, jak pracuję.

– To przestań.

– Nie mogę. Już mówiłem, jeśli przestanę, to mi wybuchnie. Po powrocie do Miasta Kwiatów będę musiał załatwić sobie lepsze obwody. No i nowe zabezpieczenia. Minusy włamywania się do komputerów. Przyłapali mnie i się odwdzięczyli tym samym.

– Ee, wiecie, nie chciałbym wam przerywać – odezwał się Vol, który wyglądał przez okno – ani wprowadzać paniki czy coś w tym stylu. Ale wydaje mi się, że ten helikopter za nami leci.

– Et! – krzyknęła Ignea, wychylając się z drugiej strony przez dziurę, która pozostała po drzwiach. – Ścigają nas! Przyspiesz!

– Złote Wilki są szybkie, ale nie są w stanie prześcignąć maszyny! – warknął Ethereal, przekrzykując szum wiatru. – Trzymajcie się! Pojedziemy drogą na skróty!

– Przecież tutaj nie ma drogi na skróty!

– Powiedziałem, żebyś się trzymała!

Ignea wcisnęła się szybko z powrotem do środka i mocno złapała ławki, na której siedziała. Widząc, co robi, reszta szybko poszła w jej ślady. Znając już sposób prowadzenia Ethereala, powinni byli zrobić to wcześniej. Thin wciąż wciskał klawisze telefonu, trzymając się ogonem, który owinął wokół jednej z nóg siedzenia. Kayl skulił się przy jego boku, wyglądając bardziej jak przestraszony niewinny aniołek, niż wredny diablik, którym był na co dzień.

Ignea zamknęła oczy, co jednak nie za bardzo pomogło w pozbyciu się nudności wywołanych szaloną jazdą. Wóz cały czas podskakiwał i przechylał się na dziurach, raz o mało co się nie przewrócił. Ethereal przeklinał do akompaniamentu wycia przestraszonych wilków, które chyba jeszcze nigdy nie pędziły tak szybko, jak obecnie, gnane strachem przed maszyną na niebie.

Okazało się, że „droga na skróty” tak naprawdę wcale nie była drogą. Po prostu w pewnej chwili zboczyli z uczęszczanego szlaku i wjechali między drzewa, co wcale nie ułatwiło jazdy, a wręcz przeciwnie. Thin jęknął, kiedy dach, zgodnie z jego wcześniejszymi przewidywaniami, zaskrzeczał i zaczął odpadać, jakby trzymał się na taśmę klejącą.

– Coś jest nie tak – odezwał się nagle Vol, prostując się jak struna. Ariv spojrzał na niego jak na idiotę.

– Ścigają nas helikopterem, a my uciekamy rozwalającym się powozem, który napędza stado dzikich wilków. Co może być nie tak?!

– Nie w taki sposób, ty kretynie! Chodzi o to...

Ale nie zdążył dokończyć zdania, bo świat nagle zawirował. Potworny huk wypełnił powietrze. Powóz zaczął zwalniać i przechylił się jeszcze bardziej niż za każdym razem wcześniej, przewracając się tym samym na bok i blokując wyjście. Z zewnątrz dobiegło wycie wilków i kolejne niezbyt wyszukane słowa, którymi Ethereal obrzucał cały świat. A potem wszystko gwałtownie ucichło.

Ignea wygrzebała się spod kuzynów, którzy spadli na nią i rozejrzała się z niesmakiem po rozwalonym pojeździe. Podeszła do sufitu, który teraz właściwie był ścianą i ledwo trzymał się na swoim miejscu. Wystarczyło nieco go popchnąć, żeby całkowicie odpadł, otwierając drogę wyjścia. Wyczołgała się na zewnątrz, a zaraz nad nią wyrósł cień i podniósł ją na równe nogi. Brat obejrzał ją uważnie od stóp do głów, a potem powiedział coś, czego nie dosłyszała i ruszył pomóc innym wyjść.

Obróciła się i sama też zaklęła, po czym zdała sobie sprawę, że tego również nie usłyszała. Poruszyła uszami, ale cały świat był absolutnie cichy. Znów coś powiedziała i czuła w strunach głosowych, że wydała z siebie dźwięk, ale go nie usłyszała.

Ethereal z trudem wyciągał nieprzytomnego Thina z palącego się wozu. Ignea rzuciła się, żeby mu pomóc i razem szybko udało im się wydobyć diablika. Reszta wydostała się o własnych siłach. Ariv rozejrzał się w poszukiwaniu wilków, ale Ethereal tylko pokręcił głową. Uciekły.

– Co to w ogóle było? – zapytała Ignea, drapiąc się po uchu, ale wciąż słyszała tylko ciszę. Vol coś powiedział, ale dziewczyna nie miała pojęcia co. Spojrzał na nią, a ona wzruszyła ramionami i pokazała rękoma, że nie słyszy. A w każdym razie miała nadzieję, że to właśnie pokazała, bo nie znała się za bardzo na języku migowym.

Brat spojrzał na nią i bardzo powoli wypowiedział jakieś słowo, a ona zmrużyła oczy i spróbowała odczytać je z jego ust. Błyskawica. Uderzyła prosto w ich wóz i wywołała ten wypadek oraz pożar. Jednak na niebie nie było ani jednej chmurki, poza tym istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że trafiła zupełnie przypadkowo akurat w ich pędzący pojazd, kiedy wokół były tysiące wyższych drzew.

Ignea spojrzała w stronę Vola, a ten szybko uniósł ręce na znak niewinności i wymamrotał coś pod nosem. A potem chyba zdał sobie sprawę, że dziewczyna i tak go nie usłyszała, więc powtórzył to samo, tym razem jednak bardzo powoli. „To nie ja. Naprawdę. To oni”. Po czym wskazał na helikopter, który teraz krążył po niebie, szukając ich. Z ogniem, który powoli trawił ich wóz, nie mieli szansy się dobrze ukryć.

Ethereal znowu coś powiedział, a potem razem z Arivem podnieśli nieprzytomnego Thina i ruszyli w stronę drzew. Reszta uznała, że również warto odsunąć się od ognia i ukryć w ciemnościach lasu, tak więc szybko poszli za nimi. Trudno było cokolwiek dostrzec cokolwiek w mroku, zwłaszcza że Ignea nie miała do dyspozycji słuchu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo pomagała sobie tym zmysłem w czasie wycieczek. Co chwilę uderzała głową o gałęzie albo potykała się o wystające z ziemi korzenie.

W pewnej chwili Vol ją zatrzymał, łapiąc za ramię. Znów coś wymamrotał, ale, choć widziała go bardzo wyraźnie, nie umiała stwierdzić, co właściwie powiedział. Pstryknął jej palcami przy uchu, a ona poczuła pieczenie i domyśliła się, że dostała iskrą prosto w małżowinę. Już miała uderzyć Vola, ale wtedy jej ucho zaatakowały dźwięki lasu. Chłopak zrobił to samo z drugim uchem i szybko odsunął się, jakby obawiał się, że mocno za to oberwie.

– Co ty zrobiłeś? – zdziwiła się Ignea, poruszając uszami i kierując je na wszystkie strony. Słyszała szum drzew, piski przestraszonych zwierząt, przebijający się przez to wszystko huk helikoptera.

– Nauczyłem się, że jak cię ogłuszy piorun... dosłownie ogłuszy, znaczy się... to coś takiego jest w stanie pomóc – odpowiedział Vol, wzruszając ramionami. – Niejeden raz tak oberwałem. Nie mam pojęcia, jaka w tym logika, ale ważne, że działa.

– Dzięki. Lepiej już chodźmy, zanim Et zacznie nas wyzywać od najgorszych kreatur wszechświata – powiedziała Ignea. Chłopak skrzywił się i przytaknął.

Wtem wszystko znów ucichło. Dziewczyna nastawiła uszu, ale tym razem była pewna, że wszystko z nimi w porządku. Słyszała bardzo wyraźnie syczenie brata, żeby się pospieszyli i przyspieszony oddech Vola oraz swój własny. Mamrotanie Thina przez sen, w który zapadł. Dyszenie Ariva i bardzo ciche wypowiedzi Kayla, który chyba się modlił, ale nie mogła być tego pewna. Lekki, bardzo lekki wiatr wciąż poruszał koronami drzew. Wszystkie zwierzęta lasu jednak umilkły, wszystkie rośliny zamarły w oczekiwaniu. A helikopter nagle zniknął, tak po prostu, jakby nigdy go nie było.

– Poddali się? – zapytała z nadzieją Ignea, starając się wzrokiem przebić przez gęstwinę liści i przejrzeć niebo.

– Nie wydaje mi się... Chodźmy. Szybko.

– Dlaczego ścigają akurat nas? – prychnął Ariv, z trudem utrzymując nogi Thina. Ogon diablika co jakiś czas trącał go, jakby niepotrzebna mu była świadomość właściciela do złośliwego działania.

– Może na przykład namierzyli telefon – powiedziała ponuro Ignea, wskazując na urządzenie, które teraz niósł Kayl, jakby było najcenniejszą i najbardziej kruchą rzeczą na świecie. – Albo też zauważyli, że próbujemy się wymknąć z ich... nie wiem, to miała być pułapka czy coś? Chyba tak. Ten piorun... to było podejrzane.

– Jak już wspominałem, to nie ja – odezwał się Vol, zanim ktokolwiek zdążył wyrazić swoje zdanie co do jego osoby. – To mógł być przypadek. Albo ktoś się posługuje po prostu magią. Wchłonąłem za to trochę tej energii, dzięki czemu nie wysadziło nas wszystkich w powietrze. No i teraz mam jej trochę za dużo. Bym ją uziemił, ale wtedy skończę jak on – dodał, wskazując na Thina, który zaczął używać jakichś słów w swoim diablim języku. Kayl nie wyglądał na zadowolonego ze słownictwa brata.

– Dokąd właściwie idziemy? – zapytała Ignea, podchodząc do Ethereala, który bardzo starał się nie krzywić, kiedy rogi Thina raz po raz wbijały mu się w brzuch.

– Byle jak najdalej – uzyskała odpowiedź. – Gdzieś w pobliżu powinna być stara świątynia. Pamiętam, że widziałem ją na mapach, ale nie wiem dokładnie, jak daleko się znajduje. W stronę północy.

– Czyli nie wiesz, gdzie idziemy.

– Musisz wszystko sprowadzać do takiego ogółu? Ważne, żeby uciec. Chciałabyś może ponieść chwilę swojego ukochanego kuzyna?

– Raczej nie. Nie będę ci odbierać roboty.

Wtem rozległ się głośny pisk, a wszyscy się skrzywili strasznie, gdy dotarł do ich uszu. Ethereal i Ariv zapomnieli, że niosą Thina i unieśli ręce, upuszczając diablika na ziemię. Ten jęknął i otworzył oczy, po czym podniósł się gwałtownie, strasząc tym ruchem wszystkich wokół. Tylko Kayl zbliżył się do niego, zamiast odsunąć jak reszta.

– Co to jest?! – zapytał Thin, drapiąc się po głowie, jakby zamierzał wydrapać sobie uszy, byleby nie słyszeć tego pisku. – Chcą nas załatwić za pomocą jakiegoś wycia? Co się dzieje? Gdzie właściwie jesteśmy? Gdzie mój telefon?!

– To megafon – zdał sobie sprawę Vol, kiedy dźwięk przycichł i zamiast niego rozległo się przeciągłe westchnienie, rozchodzące się po całym lesie wokół nich. – Chcą wystosować do nas oświadczenie czy co?

– Co to jest „megafon”? – zdziwiła się Ignea.

– Taka tuba do mówienia – wyjaśnił jak najprościej Ariv. – Bardzo głośnego mówienia...

– Raz, dwa, raz, dwa, próba – przerwał mu naprawdę głośny, mechaniczny głos. Thin skrzywił się i znów zasłonił sobie uszy, robiąc minę z piekła rodem. – Czy to działa? Słuchajcie! Wiemy, że tam jesteście! Poddajcie się, to nie zrobimy wam krzywdy!

– Ruszać się – warknął Ethereal, pomagając podnieść się kuzynowi z ziemi. – To bardzo głupi pomysł. Nie słychać tego ich helikoptera, więc wylądowali. Nie dościgną nas na lądzie.

– Nie chcę ci psuć twej radości, ale gdyby nie byli w stanie nas doścignąć, toby nie wylądowali – odezwał się Vol. – Tak głupi nie są. Ani honorowi.

– Nie mamy całej nocy na taką dyskusję. Pospieszcie się.

– Wyjdźcie i poddajcie się – nadawał wciąż jakiś mężczyzna przez megafon, ale całą grupą zgodnie i w milczeniu stwierdzili, że najlepiej będzie te krzyki zignorować. Szli w ciszy dalej.

Ignea nastawiła uszu i nasłuchiwała odgłosów Natury, ale ta znów postanowiła zamilknąć, mimo że helikopter lądujący na jej najświętszych ziemiach powinien był ją obudzić. Prychnęła z niechęcią. Jakież to było wygodne ze strony Natury, żeby po prostu pozostać bierną w takich sprawach i pozwolić, by wszystkim zajęli się fiorzy, którzy obrali sobie za cel strzeżenie jej.

– Przestań ślęczeć nad tym ustrojstwem – warknął Ariv w stronę diablika. – Przez ciebie jeszcze nas namierzą albo coś. Wyłącz. Ten. Telefon.

– Nikt nas nie namierzy w ten sposób – prychnął Thin, odsuwając się poza zasięg rąk strażnika. – Wiem, co robię, odczep się ode mnie. Siedzę w tym wystarczająco długo. Jeśli już mieliby nas jakoś znaleźć, to przez te twoje babskie piski.

– Wypraszam sobie – odezwała się z oburzeniem Ignea. – Nawet kobiety nie piszczą tak strasznie, jak on.

– EJ!

– Może jeszcze rozpalicie sobie ognisko? – mruknął Ethereal, nawet nie odwracając się w ich stronę, wciąż idąc w sobie tylko znanym kierunku. – Ostatnie czego nam potrzeba, to krzyki i kłótnie. Siedźcie cicho, a najlepiej to w ogóle się nie odzywajcie, chyba że w razie potrzeby. I nie chodźcie tak głośno, uszy mnie od tego bolą.

– No przepraszam bardzo, że trącam źdźbła trawy – odezwał się z niechęcią Vol. – Niestety nic na to nie poradzę, bo nie jestem fiorem i nie umiem omijać każdego najmniejszego pyłka.

– Ale po co tyle sarkazmu, to ja nie rozumiem – powiedział z pewnym zniechęceniem Ariv.

– Akurat mówiłem to do pana wspaniałego strażnika – naprostował Ethereal, a rzeczony strażnik poczerwieniał na twarzy.

– Dlaczego wszyscy musicie się czepiać akurat mnie?! Co wam takiego zrobiłem?! Poza tym sami chodzicie jak stado słoni.

Nagle zza drzew wybiegł jeden z wilków, dokładnie tych samych, które ciągnęły powóz. Ignea wiedziała to, ponieważ wciąż miał obrożę na szyi. Wydawał się o wiele większy, niż gdy widziała go ze środka powozu. Okrążył ich, zaskowyczał cicho, po czym podbiegł do Ethereala. Vol cofnął się na widok zwierzęcia. Musiał przeżyć szok, widząc coś tak ogromnego, ale raczej nikt oprócz Ignei i Thina nie zobaczył jego reakcji.

– Co się stało? – zapytał Ethereal, głaszcząc stworzenie po głowie. Nie musiał się nawet schylać, żeby to robić. – Coś cię przeraziło? Przestraszyło?

Wilk cofnął się od niego, zawył w stronę nieba, a potem, nie patrząc na nich więcej, obrócił się i uciekł. To było naprawdę dziwne. Ignea spojrzała w stronę brata, który nagle wyprostował się jak struna. Też usłyszała to samo, co on. Odległy grzmot, którego dźwięk zbliżał się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu niebo przecięła sieć błyskawic. Hałas wypełnił uszy ich wszystkich, a jasne światło zalało świat.

Ignea zamrugała kilka razy, będąc absolutnie pewną, że straciła wzrok, ale otoczenie powoli już wracało do normalności. Mimo wszystko wciąż było nieznośnie jasno. Odwróciła się w stronę źródła światła i zamarła, widząc Vola otoczonego iskrami, jaśniejącego jak latarnia w nocy.

– W nogi. Już! – warknął, a Ignea dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że chłopak powstrzymuje błyskawicę. Tak po prostu. W jednej chwili wykonał gwałtowny ruch i wszystko znów spowiła ciemność. Spojrzał po wszystkich, którzy wpatrywali się w niego z osłupieniem. – Powiedziałem: w nogi! No dalej!

To był najlepszy z zaproponowanych dotąd pomysłów, więc wszyscy, po chwili odrętwienia, rzucili się do ucieczki, każdy w innym kierunku. Ethereal nagle zniknął wśród drzew, Ariv popędził za nim. Thin rzucił się w bok, wraz ze swoim bratem. Za to Vol złapał wciąż zdziwioną Igneę za rękę i wybrał jeszcze inny kierunek.

Las wokół nich ożywił się gwałtownie, targany potwornym wiatrem, który pojawił się po prostu znikąd. Huki i grzmoty piorunów dobiegały z dosłownie wszystkich stron. Ignea uchyliła się odruchowo, kiedy jedna z błyskawic uderzyła w jedno z pobliskich drzew, za to Vol tylko przyspieszył, ciągnąc ją za sobą.

– Dokąd biegniemy?! – zawołała, rozglądając się naokoło w poszukiwaniu jakiegoś namacalnego zagrożenia, które byłaby w stanie zrozumieć, ale niczego takiego w pobliżu nie było.

– Nie mam pojęcia! Staram się ominąć burzę! – odkrzyknął jej Vol, zatrzymując się gwałtownie, a chwilę później tuż przed nimi rozbłysła błyskawica, podpalając kolejne drzewo. Po tym znów ruszyli przed siebie, omijając nieszczęsną roślinę. – Jest źle, bardzo, bardzo źle.

– To nie ty sprowadzasz te błyskawice?

– Już dawno wyrosłem z okresu, kiedy chciałem popełnić samobójstwo. Teraz już staram się o tym nie myśleć i żyć jak najdłużej się da. Na ziemię!

Nie czekał, aż go posłucha, tylko sam pociągnął ją za sobą. Ignea poczuła, jak włosy jeżą jej się na głowie, kiedy nad nimi przeleciała wiązka energii elektrycznej. Żaden piorun nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego, w każdym razie nie sam. Ignea zerwała się szybko na równe nogi i pomogła wstać Volowi, po czym oboje obrócili się w stronę, skąd wystrzeliła ku nim błyskawica.

Spomiędzy drzew wyszedł jakiś człowiek. Widać było wyraźnie, że jest to człowiek. Tylko oni umieli poruszać się z taką gracją i arogancją jednocześnie, okazując przy tym też swoją wyższość. Nawet mirianie nie robili takich rzeczy. Klaskał powoli w dłonie w ten irytujący i sarkastyczny sposób, a z palców strzelały mu iskry, zupełnie jak Volowi.

– No, no, no, gratuluję refleksu – odezwał się bezbarwnym głosem chłopak, a Ignea zmierzyła go wzrokiem. Nie mógł być wiele starszy od niej, może miał z dwadzieścia parę lat. Chociaż po ludziach można się było spodziewać wszystkiego. – Mało komu udało się tak długo przede mną uciekać.

– To ty strzelałeś – stwierdziła Ignea, tylko po to, żeby coś powiedzieć. Vol próbował stanąć przed nią i ją zasłonić, ale nie dała mu na to szansy – Te wszystkie błyskawice... Wzywasz burzę. Po co?

– Żeby spalić ten wasz cudowny las. Żeby świat pogrążył się w płomieniach. Żeby to było moim dziełem. A zacznę, od was, wy wścibscy, wredni, mili fiorzy.

Vol popchnął ją w ostatniej chwili i przejął na siebie kolejne uderzenie błyskawicy, wchłaniając całą jej energię. Nawet kiedy wszystko już przygasło, on sam zaczął jaśnieć w ciemności od nadmiaru mocy, a iskry skakały wokół jego włosów, przypalając je, ale nie zapalając. Nieznajomy prychnął z niechęcią.

– No jasne, mag. Mogłem się domyślić, wśród was zawsze musi się znaleźć jakiś przeklęty mag. Parający się magią, kochający zwierzęta i kwiatki, tyle miłości w powietrzu...

Nie dokończył zdania, bo Vol wybrał sobie właśnie tę chwilę, by mu się odpłacić i uderzyć w niego całą zebraną w sobie energią, a musiał mieć jej sporo. Oczy zaczęły ją od tego boleć, jednak Ignea ich nie zamykała, przyglądając się z niedowierzaniem magii przemierzającej powietrze pod postacią błyskawicy. To było takie niebezpieczne, bolesne, nienormalne... piękne. Nienawidziła magii, nie znosiła, nie chciała oglądać, widzieć, słyszeć, być w pobliżu, ale jednak było coś takiego, co ją wręcz przyciągało. Jakby jakaś lampka w głowie, która od dawna pozostawała zgaszona, nagle rozbłysła najjaśniejszym światłem, na jakie ją stać.

Ten stan szybko minął, kiedy Vol upadł na ziemię, a błyskawica zgasła i zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Ignea rozejrzała się, ale przez powidoki nie za bardzo cokolwiek widziała, a już na pewno nie była w stanie wypatrzyć ubranego na czarno człowieka wśród mroku. Zamiast więc rozglądać się za nieznajomym, podbiegła do Vola, którego było widać doskonale, bo wciąż prąd nie dawał mu spokoju i iskry tak po prostu sobie po nim skakały, jak koniki polne.

– O rany! Żyjesz jeszcze?! – zapytała, klękając przy nim i próbując mu sprawdzić puls, ale jedna z iskier uderzyła ją boleśnie w rękę. Vol jęknął i przewrócił się na bok.

– Wolałbym nie. To był zły pomysł – wydusił z siebie, a z jego ust uniósł się obłok dymu, co z pewnością nie było dobrym znakiem. – Czuję się, jakbym wskoczył w ogień. Albo do wulkanu. Taaak, do wulkanu, to chyba najtrafniejsze określenie.

– Ej, nie zamykaj oczu! – warknęła Ignea i spoliczkowała go, a on wymamrotał jakieś niezbyt miłe słowo. – W takich sytuacjach nie powinno się zamykać oczu, a tym bardziej zasypiać. Czytałam o tym w książkach.

– Przecież nie zamierzam zasypiać! Czuję się, jakbym wskoczył do wulkanu! Nikt, kto wskoczył do wulkanu, nie pójdzie spać, bo się właśnie pali!

– Plujesz dymem, wiesz?

– Zdaję sobie z tego sprawę. Pomóż mi wstać.

To też Ignea zrobiła, chociaż Vol był strasznie ciężki i trudno było go podnieść, zwłaszcza kiedy prąd wciąż po nim wesoło skakał. Chłopak oparł się na jej ramieniu, garbiąc się przy tym, bo był od niej wiele wyższy. Jak większość osób. Oboje rozejrzeli się za podejrzanym magiem, ale żadne z nich go nie zauważyło.

Nagle wybiegł ku nim jakiś jasny kształt i Ignea już zamachnęła się, by uderzyć to stworzenie, gdy zdała sobie sprawę, że to Thin. Kuzyn schylił się szybko, unikając ciosu, jak tylko on potrafił i zatrzymał tuż przed nią, krzywiąc się.

– Nie próbujcie mnie zabijać, ja wam pomagam! Widziałem ten rozbłysk i błyskawice! Co się stało? Nic wam nie jest?

– Pan mag się trochę przepalił – oznajmiła Ignea, wskazując na uwieszonego na jej ramieniu Vola, ale ten nie znalazł nawet odrobiny siły, by jej się odgryźć. – Pomóż mi go nieść, bo zaraz mi urwie rękę. Jest za ciężki.

– Co się właściwie stało? – zapytał Thin, biorąc chłopaka pod ramię i w trójkę ruszyli niezdarnie przed siebie, w stronę, gdzie ostatnio widzieli resztę.

– Chyba... chyba spaliłem tego typa – powiedział Vol, próbując iść samemu, ale nawet z pomocą potykał się o własne nogi. – Nie chciałem, ale... ale...

– Wyluzuj, pewnie uciekł – prychnęła Ignea, rozglądając się dookoła, w obawie, że znów ktoś na nich wyskoczy. – Bez obrazy, ale skoro on nie dał rady załatwić ciebie piorunem, to raczej w drugą stronę to też nie poszło. To trochę tak, jakby Thina miał zabić robot. Niemożliwe.

– Dlaczego? – zdziwił się Thin.

– Ty to ty. Zasypałbyś go tysiącem pytań i różnymi ciekawostkami, a gdyby był już wystarczająco zdezorientowany, po prostu byś go rozkręcił, żeby zobaczyć, jak działa.

– Taaak, chyba faktycznie bym to zrobił. Roboty... jak właściwie działają roboty? O, Kayl! Gdzieś się włóczył?

Mniejszy diablik wypadł na nich z mroku, robiąc to równie nagle, co jego starszy brat i uczepił się jego nogi, trzęsąc się strasznie. Ignea już miała się go zapytać, co się stało, kiedy po lesie poniósł się krzyk, którego nie dało się pomylić z żadnym innym. Puściła Vola i rzuciła się przed siebie w stronę hałasu. Ariv już zamilkł, ale wciąż słyszała przekleństwa brata. Nigdy nie spodziewała się, że on zna ich aż tyle, na co dzień był w miarę spokojną i miłą osobą.

Wszystko ucichło, ale ona dalej biegła, nie przejmując się tym, że co chwila uderzała w jakąś gałąź, potykała się o korzenie albo wpadała w podejrzanie wyglądające krzaki. Wyminęła jakiś ciemny kształt i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo nie pasował do otoczenia. Zawróciła więc i stanęła na wprost człowieka ubranego w mundur, który chyba nawet jej nie zauważył. Dopóki nie wyciągnęła mu broni z ręki i nie przystawiła mu jej do głowy.

– Gdzie oni są? – zapytała, spoglądając złowrogo na żołnierza, który nagle zaczął się dziwnie kurczyć i chwilę później była od niego wyższa. Zaczął się trząść ze strachu – Zapytałam o coś. Gdzie. Oni. Są. Gadaj.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, ale zamiast tego wyciągnął pozbawioną broni rękę i wskazał kierunek, nie spuszczając wzroku z Ignei.

– Jak kłamiesz, to tu wrócę – warknęła dziewczyna i ruszyła przed siebie, nie wypuszczając pistoletu z dłoni. Nie umiała się nim posługiwać, ciążył też jej strasznie w dłoni, ale zawsze to lepiej grozić komuś bronią, niż pustymi rękoma.

Prawie potknęła się o Ariva, który leżał na ziemi, ale w porę się zatrzymała. Rozejrzała się, jednak w pobliżu nie było nikogo, klęknęła więc przy koledze. Trzymał się za bok, a spod jego palców wypływała szkarłatna krew. Ignea przez chwilę przyglądała się jej jak zahipnotyzowana, po czym potrząsnęła głową, wracając na ziemię. Nie miała pojęcia, co robić w takiej sytuacji. Nie znała się ani trochę na leczeniu, na ranach, na niczym. Kiedyś mieli o tym jakieś lekcje w szkole, ale nauczyciel miał taki okropny akcent, że niewiele dało się zrozumieć z tego, co mówił.

– Cześć Iga – powiedział słabym głosem, uśmiechając się, a Ignea się skrzywiła, widząc to. – Jak zawsze miło cię widzieć. Ze mną wszystko w porządku. Nie moja krew, w każdym razie nie cała. Moja ma inny kolor. Nie przejmuj się.

– Leżysz w kałuży krwi! A ja mam się nie przejmować?

– Mówię przecież, że to nie moja. Trochę się pobiłem z jednym facetem i z jego bronią, ale jego zabrali towarzysze. Mnie nie ruszali, też myśleli, że to moja krew i że zaraz przez to zejdę. Ale Ether...

– Co z nim?! – zapytała z paniką Ignea, łapiąc Ariva za kurtkę i podnosząc go. – Gdzie on jest?! Gdzie mój brat?!

– To boli. Nie wiem dokładnie, ci ludzie poszli w tamtym kierunku... w tym, który wskazuje moja głowa, nie mogę ruszyć ręką. Jest za ciężka... ała!

Upuściła go z powrotem na ziemię i podniosła się. W normalnej sytuacji z całą pewnością nie potraktowałaby go tak bezceremonialnie, zwłaszcza że przypuszczalnie był bardziej ranny, niż zamierzał przyznać. Wiedziała jednak, że niedługo przyjdzie reszta i mu pomoże, a ona musiała znaleźć Ethereala. Przekroczyła więc ciało Ariva i rzuciła się we wskazaną przez niego stronę, nasłuchując uważnie i tym razem starając się być cicho, co jednak jej kompletnie nie wychodziło.

Ktoś złapał ją za rękę i zatrzymał gwałtownie. Odwróciła się i zobaczyła kolejnego człowieka, sięgającego po broń. Już jeden to było zdecydowanie zbyt dużo w tym miejscu, a co dopiero kilkunastu. Ignea była zła. Bardziej niż zła, była rozwścieczona. I znowu zapaliła się jakaś lampka, a pistolet, po który sięgał żołnierz, rozpadł się na kawałki, rozpraszając go i raniąc, kiedy ostry, rozgrzany metal wbił mu się w skórę. Puścił też Igneę, która nie traciła czasu na zdziwienie, tylko po prostu pobiegła dalej. Stał tam, co oznaczało, że pilnował czegoś, przecież ludzie nie chodzą sobie tak po prostu po lesie, ryzykując zgubieniem się w nim.

Chwilę później rzeczywiście trafiła na grupkę ludzi i szybko schowała się za jednym z drzew, zanim któryś ją zauważył. Wychyliła się ostrożnie i przyjrzała im. Było ich trzech, wszyscy w identycznych ciemnych mundurach. Chwilę później dołączył do nich czwarty, a Ignea potrzebowała chwili, żeby się zorientować, że był to dokładnie ten sam, który wcześniej zaatakował ich błyskawicami. Wyglądał nieco inaczej, z całą pewnością był bardziej przypalony niż wcześniej, miał też na sobie nowy strój, co z niewiadomych powodów rozbawiło Igneę.

Jednak uśmiech szybko zniknął z jej twarzy, kiedy dostrzegła jeszcze coś. Niewielką postać, trudną do wypatrzenia w mroku, leżącą na ziemi i kulącą się z bólu, ledwo się ruszającą, ale nie wydającą żadnego dźwięku, tak jakby i na to nie miała już siły. Nikogo nie można by było rozpoznać w takich ciemnościach i z tak daleka, ale Ignea jakimś cudem po prostu wiedziała, kto to jest.

Drzewo pod jej dłońmi nagle zaprotestowało głośno, choć dziewczyna nie wiedziała dlaczego. Odsunęła się od niego gwałtownie i zobaczyła ogromną plamę czerni ciemniejszej niż mrok wokół, w miejscu, gdzie przed chwilą trzymała rękę. Roślina jęknęła, niezadowolona, ale jej dalsze słowa zagłuszył ostrzegawczy okrzyk i dźwięk przeładowywania broni.

Odwróciła się w stronę grupy ludzi, którzy celowali prosto w nią ze swoich pistoletów, jednak nie przejmowała się nimi. A może powinna. Może powinna pozwolić, żeby zawładnęła nią złość, furia, która od pewnego czasu wzrastała i kiełkowała w niej, przebijała się i wrastała coraz głębiej i głębiej, sięgając coraz dalej, coraz wyżej, w każdą cząstkę myśli, wszędzie...

– Poddaj się – warknął jeden z ludzi. Ten, któremu drżały ręce, prawdopodobnie jeszcze nigdy nikogo nie zastrzelił. Ta myśl pojawiła się nagle w głowie Ignei. Ona sama strzeliła tylko raz z tego okropnego pistoletu i nie zamierzała zrobić tego nigdy więcej.

Trzej pozostali spojrzeli na towarzysza ze zdziwieniem. Widać nie obawiali się ataku ze strony tak niewielkiej i młodej osoby, jaką była i na jaką wyglądała Ignea, mimo to nie opuścili broni. Nie byli głupi, na co liczyła dziewczyna i nieco ją to zasmuciło. Zastanawiała się, czy będzie w stanie zrobić to samo, co z bronią poprzedniego żołnierza, ale moc, którą wtedy czuła, zgasła już jak świeczka.

Podeszła krok bliżej, ale ludzie nie wykonali ani jednego ruchu, wciąż w nią celując. Tylko ten jeden zawahał się, jakby chciał cofnąć się, jednak nie zrobił tego. Ignea wyciągnęła ręce na boki, wykonując uniwersalny gest „nie mam przy sobie broni”, po czym obróciła się dookoła, dając znać, że nie ma również żadnej doczepionej do pleców ani nic w tym guście. Nie miała przy sobie swojej torby, czego żałowała. Zostawiła ją w szczątkach powozu, ale zamierzała tam jeszcze wrócić. Nie chciała, aby te wszystkie ważne rzeczy zaginęły na zawsze.

Leżący w trawie poruszył się i przewrócił na brzuch, nie pozostawiając już żadnych wątpliwości, kim jest. Ignea porzuciła wszystkie swoje pozory i rzuciła się w stronę brata, zupełnie dezorientując czwórkę ludzi. Jeden z nich wystrzelił, ale jej już dawno nie było w tym miejscu. Zamiast tego klęknęła przy Etherealu, który spoglądał w niebo, jakby w ogóle go nie widział. Jego oczy przygasły, było w nich tak wiele mroku i bólu...

Wymamrotał coś cicho i niezrozumiale, po czym uniósł rękę i złapał Igneę za ramię tak mocno, że ta musiała powstrzymać się od krzyknięcia na niego. Wyglądał tak słabo, a miał jeszcze tyle siły. Albo to Ignea po prostu była zbyt wrażliwa.

– Nea... to ty? Ty? – zapytał słabo, obracając głowę w jej stronę, co wyraźnie sprawiło mu jeszcze więcej bólu. – To ty, czuję, że to ty. Słuchaj mnie, posłuchaj uważnie... ja wiem, co będzie, widziałem to... pokazałem... widziałem... uciekaj.

– Nie żartuj sobie – powiedziała Ignea zduszonym głosem i starała się powstrzymać łzy, patrząc na brata. Wyglądał na tak bardzo wykończonego. – Co ci jest? Potrzebujesz lekarza? Opatrunku? Odpoczynku? Energii? Mam jej dużo. Nie mam pojęcia, czy da się jakoś ci ją oddać, ale zawsze można spróbować, w końcu skoro tym wszystkim głupim magom się udaje...

– Ignea...

– ...to dlaczego nam by miało nie wyjść, w końcu to tylko przekazanie. Coś podobnego pewnie do przekazania sobie uścisku dłoni, nic wielkiego, nic wielkiego...

– Ignea! Przestań udawać, że to rozumiesz, to tak nie działa! Po prostu uciekaj, wiej. Najszybciej, jak umiesz. Tu się coś stanie, coś złego. Ja to wiem. Zostaw mnie i uciekaj.

– Mowy nie ma, ja...

– Nea ja... idź, po prostu idź. Naprawdę. U-u-uciekaj. J-j-j-ja nie-e-e...

Zakaszlał i uśmiechnął się smutno do Ignei. Spojrzał swoimi ciemnymi, nic niewidzącymi oczami, które teraz były ślepe, całkowicie ślepe na świat. Zamrugał raz, drugi. Jego usta znów ułożyły się w to samo słowo, które powtarzał od początku, jednak nie wypowiedział go na głos. Nie miał już siły. Odetchnął głęboko ostatni raz i zapadła cisza.

Ignea wpatrywała się w jego bladą twarz, ten smutny uśmiech, który zastygł na jego ustach, ciemnych oczach, w których nie odbijało się ani jedno światełko. Nie chciała rozumieć, co się stało, nie chciała wiedzieć, chciała mieć nadzieję, że to się nie stało. Ale czuła to, kiedy uniosła drżącą dłoń i ułożyła ją w miejscu, gdzie pod skórą spoczywało serce. Nieruchome, zatrzymane nagle i niepotrzebnie. Niebijące.

– Nie... nie, nie, nie, nie! To nie prawda, to nie jest prawda! – wykrzyknęła ze złością, łapiąc brata za ubranie i podnosząc bez najmniejszego trudu. Łzy ciekły jej po twarzy, ale nie powstrzymywała ich, pozwalając im płynąć. – Nieprawda! Et błagam, błagam, obudź się! Nie umieraj, nie... nie... nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj mnie samej. Nie. Nie. Nie... bracie. Braciszku. Nie...

Ułożyła go z powrotem na ziemi i przyglądała chwilę, po czym rozpłakała, kładąc się na nim, wtulając w materiał jego marynarki. Wciąż pachniał tym beznadziejnym mydłem domowej roboty, którym Ethereal zawsze mył swoje ubrania, bo uważał, że wszystkie proszki do prania to zło. Zaśmiała się przez łzy, przypominając sobie wykład, który kiedyś jej na ten temat wyprawił. Zasnęła w połowie i nigdy nie dowiedziała się, jakie zbawienne właściwości ma ubranie wymyte mydłem.

Rozwścieczony ludzki głos wyrwał ją z odrętwienia. Odwróciła się, wciąż nie wypuszczając brata z objęć i zauważyła, że cała czwórka żołnierzy celuje w nią ze swojej broni i każdy z nich jest gotowy, by oddać strzał. W głowie Ignei furia zaczęła walczyć o lepsze z całkowitą obojętnością. Niech ją zastrzelą, było jej wszystko jedno. Cienie porwały ojca, który od dawna pewnie już nie żyje. Ludzie zabili brata, który leżał martwy w jej ramionach, ze swoim głupim uśmiechem na twarzy. Nie miała już po co żyć. Nie miała już dla kogo żyć.

Jednak z drugiej strony... ci ludzie wdarli się tutaj, wdarli się do Złotej Puszczy, do najświętszego ze świętych miejsc, łamiąc wszystkie zasady. Znajdując i otwierając to przeklęte Przejście, wpuszczając cienie do tego świata. Niszcząc wszystko i wszystkich, zmieniając reguły i zasady świata, poprzez zniszczenie każdego, kto się im sprzeciwiał. Dlaczego by z nimi nie postąpić tak samo? Dlaczego by ich po prostu nie zabić, nie przejmując się konsekwencjami?

Po co walczyć? Dlaczego by nie walczyć? Oni go zabili. Zniszczyli wszystko, co miało sens. Rozwalili świat na kawałki i będą to robić dalej. Zabili. Jej rodzina nie żyła, podczas kiedy ci ludzie... ci ludzie...

Furia zdecydowanie przyćmiła obojętność. Ignea przestała myśleć, teraz był wewnątrz niej tylko ten ogień, czysta żądza zemsty, wrząca niczym wulkan, jak lawa, która zabijała każdego, kogo napotkała, nie przejmując się, kto to jest.

Trawa wokół niej poczerniała, drzewa zaszumiały złowieszczo. Mag błyskawic pociągnął za spust i dokładnie w tej samej chwili jego pistolet wyparował, jakby nigdy nie istniał. To samo też stało się z całą resztą broni – zwyczajnie nagle jej zabrakło, zniknęła, przepadła na dobre.

Ignea podniosła się. Nie panowała nad sobą i nie zamierzała. Wściekłość wypełniła każdy jej zakamarek i napawała się tym uczuciem jak nigdy. Magia obudziła się i pragnęła chaosu, totalnego zniszczenia. Nawet jeśli to miałoby ją zniszczyć, nie przejmowała się.

Dziesiątki pni drzew w pobliżu trzasnęło przeraźliwie, kiedy niewidzialna siła złamała je na pół, jakby były tylko niewielkimi drzazgami. Kolorowe jesienne liście zamieniły się w pył, który opadł na ziemię niczym deszcz i zaczął się formować w najróżniejsze kształty, przerażających zwierząt, roślin, szkieletów, stworów z tego i nie tego świata.

Ludzie cofnęli się, a potem po prostu odwrócili i uciekli, ratując swoje życia. Ignea jednak nie przestawała, sięgając coraz dalej i dalej, rozciągając swoje zmysły i niszcząc wszystko, co znalazło się w ich zasięgu. To było łatwe jak pstryknięcie palców, jak mrugnięcie okiem, odruchowe, straszne, piękne, przerażające, tak bardzo satysfakcjonujące.

Zignorowała umysły, które nagle przedarły się do jej świadomości, czyjąś obecność w pobliżu. Słyszała krzyki przebijające się przez przenikliwy gwizd wiatru, który sama wywołała, ale nie obchodziły jej. Kto by się tym przejmował, kiedy można było wszystko zniszczyć, obrócić w pył, skończyć świat i zacząć go na nowo? Tak po prostu, z taką łatwością...

– Ignea, przestań! – przez całe zamieszanie przebił się przerażony głos Thina. Dziewczyna spojrzała w bok i zobaczyła kuzyna, który próbował przebić się przez jej tornado stworzone z pyłu. Kiedy stworzyła tornado? Jak to zrobiła? I czy naprawdę ją to teraz obchodziło? – Skończ to! IGNEA! Zabijesz nas wszystkich!

Wszystkich? Nie, po co zabijać wszystkich? Wielu złych, tak, oni powinni umrzeć, nie powinni nigdy istnieć, powinni skończyć swoje żywota. Ale żeby wszystkich? Nie, to nie wchodziło w grę. Nie miała takiej siły, raczej na pewno nie miała. Choć, gdy się nad tym zastanowiła... Jej moc wrzała, parowała, wylewała się ogromnymi falami. Mogłaby sięgnąć głębiej, mogłaby spróbować, czym by jej groziło? Zniszczeniem?

– NEA! NIE IGNORUJ MNIE! IGNEA! – Thin złapał ją za ramię, próbując wyrwać z transu. Stanął tuż przed nią, patrząc jej w oczy, patrząc na nią z góry tymi przerażającymi, brązowymi oczami, ale jej to nie obeszło. Wciąż i wciąż pracowała, niszcząc, tworząc, zmieniając wszystko. Zmieniając świat. – PRZESTAŃ! ZABIJESZ SIĘ! COKOLWIEK ROBISZ, SKOŃCZ TO! PROSZĘ!

Nie mogła skończyć. Nie zamierzała tego robić. Widziała tak wiele, czuła tak wiele, mogła dokonać wszystkiego. Przeprogramować cały świat, tak, żeby był lepszy niż dotychczas. Powstały z popiołów, niczym legendarny feniks, podnoszący się z chaosu, z pustki, mogący zacząć od nowa. Trochę, jakby ktoś cofnął czas. Czemu miałaby tego nie zrobić?

– Dobra, sama tego chciałaś. Nie dajesz mi wyboru – warknął Thin, z nietypową dla siebie złością i złapał ją za dłonie, jakby chciał ją uspokoić. Nie wyszło mu to. Spojrzał jej głęboko w oczy, a jego wzrok był tak hipnotyzujący, że Ignea też na niego spojrzała, pierwszy raz, odkąd się pojawił. – Słuchaj mnie teraz. Uważnie. Skup się tylko i wyłącznie na moim głosie. Nie obchodzi cię nic innego. Ani świat, ani osoby, ani nawet śmierć. – Przy tych słowach coś ją ocuciło, ale tylko na krótką chwilę, bo Thin zareagował od razu. – Nie obchodzi cię to, słyszysz? Nic, cały świat cię teraz nie obchodzi. Stoisz tu tylko ty i ja. Wokół nie ma niczego, nic. Pustka, nicość, pierwotny chaos. Nie ma niczego, czym mogłabyś się przejmować, na co mogłabyś się wściekać. Jesteś tylko ty, w tej pustce. Jesteś zmęczona. Wykończona. Powinnaś odpocząć. Pustka jest dobra, nic ci nie zrobiła, ty nic jej nie możesz zrobić. Pozwól jej, żeby zabrała wszystkie te męczące myśli. Pozwól jej, żeby cię ogarnęła, żeby dała ci spokój. Pozwól sobie odpocząć od tego wszystkiego, od wcześniejszego zgiełku. Zaśnij.

Jakaś jej cząstka wciąż walczyła, chciała pozostać i niszczyć, zniszczyć wszystko, aż zostanie tylko goła ziemia. Jednak większa jej część skupiła się na kuzynie, na jego słowach, które były takie hipnotyzujące, takie uspokajające, takie prawdziwe, które przedzierały się przez całą warstwę wściekłości i docierały do oazy spokoju, dając jej władzę. Spać. Spokój. Całkowita pustka.

Ciemność i spokój. Cały świat odpłynął, wszystkie myśli i uczucia, pozostała tylko nicość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz