Obrońcy Światła

Rozdział XIV


Cienie ich wszystkich



   Ethereal o mało co nie wypadł przez okno, uciekając w panice. W ostatniej chwili skręcił i wyhamował, wpadając na ścianę tak mocno, że aż coś przeskoczyło mu w ramieniu. Nie poczuł zbyt wielkiego bólu, ale nie był na tyle głupi, żeby sądzić, że to dobra wiadomość. Ignea zatrzymała się tuż obok niego, opierając dłonie na kolanach i dysząc ciężko.
   – Bieganie. To. Zło – wysapała, chwiejąc się na nogach. Rozejrzała się dookoła, choć jej wzrok był niezbyt obecny. Ethereal podejrzewał, że nie zobaczyła zbyt wiele. – Chyba. Ją. Zgubiliśmy. Prawda?
   Raczej kobieta-cień w ogóle za nimi nie biegła i nie sądził, by ją zgubili. Bardziej prawdopodobne było, że znalazła sobie lepszy cel do ataku. Albo była jeszcze zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek większego. Nie do końca rozumiał istnienie cieni. Pamiętał, że kiedyś czytał coś o takich istotach, ale to było bardzo dawno i nie uznał tego za  ważne. Uderzył się w głowę. Dlaczego informacje o jakichś krwiopijcach, syrenach i innych dziwach uznawał za ważne, a to nie? Wiedział tylko tyle, ile na szybko udało mu się wyciągnąć z ojca, zanim ten poszedł na swoje spotkanie. A potem przyszedł ten głupi posłaniec i powiedział, że oni też mają się stawić w budynku Rady, a minę miał taką, jakby zaczynała się rozprawa sądowa.
   Głośny pisk wyrwał go z zamyślenia. Wyprostował się jak struna i rozejrzał niespokojnie dookoła. Cofnął się o krok i spojrzał w okno, na które niemalże wcześniej wpadł. Przycisnął nos do zimnej jak lód szyby, jakby to miało ułatwić mu to widzenie. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, grożącymi burzą. O tej porze roku taka pogoda się nie zdarzała. Pierwsza jesień na Ieei zawsze była słoneczna, dopiero potem zaczynała się Wietrzna pora i pojawiały się wszystkie wichury i zamiecie.
   – Coś. Się stało? – zapytała Ignea, podchodząc do niego. Zepchnęła go z drogi, czyniąc to podejrzanie lekko i sama wyjrzała na zewnątrz. Skrzywiła się. – Rany. Znowu coś namieszał? Ten idiota, znaczy się głupi mistrz pogody.
   – Nie sądzę, że to on – powiedział ponuro Ethereal, odpychając się wolną ręką od ściany. Sprawdził drugą i spróbował poruszyć palcami, ale nie wyszło. Zranić się dwa razy tego samego dnia, to był wyczyn. – To raczej przez cienie. Wpływają na równowagę światów i zwołują chmury, bo nie mogą żyć w słońcu. A my mamy aż dwa.
   – Fiorzy wychodzą na ulice – zamiast tego zauważyła Ignea. Ethereal spojrzał w dół i rzeczywiście zobaczył tłumy bladych istot, cisnących się między domami i spoglądających w niebo, a nawet pokazujących je sobie palcami, jakby ktoś miał nie wiedzieć, w którą stronę patrzeć.
   – Mamy kłopoty – zauważył, głównie po to, żeby coś powiedzieć. Sam już zaczął się gubić, wszystko działo się po prostu zbyt szybko. Zawsze jak coś się działo, to wiele rzeczy musiało się skumulować, nigdy nie mogły następować po sobie, bo los był aż tak złośliwy.
   – Oj, prawda, mamy – odezwał się ktoś bardzo znajomym głosem za jego plecami, a Ethereal cały zesztywniał. Nie śmiał się odwrócić i zobaczyć, kto stoi w korytarzu, ale domyślał się, kto to może być. Ignea prychnęła.
   – Dlaczego odpowiadasz sam sobie? – zapytała, potwierdzając jego najgorsze domysły. Przełknął ślinę.
   – To nie byłem ja – powiedział znacznie ciszej, niż zamierzał. Zimny śmiech rozszedł się echem po całym korytarzu, a dwójka rodzeństwa odwróciła się gwałtownie.
   Ethereal znów doznał tego dziwnego uczucia – zdawał sobie sprawę, że patrzy na siebie i jego mózg potwierdzał ten fakt, jednak jakoś nie bardzo chciał przyjąć to do świadomości i cały czas próbował negować zaistniałą sytuację. To przyprawiało o naprawdę poważny zawrót głowy.
   Jego cień, wyglądający zupełnie jak on, uśmiechnął się drwiąco, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z bałaganu, jaki wprowadził w głowie osoby, w którą się wcielił. Podszedł bliżej z gracją, jakiej pozazdrościłyby mu nawet mityczne elfy, ale kiedy Ignea syknęła, zatrzymał się.
   – Dziwnie jest być materialnym – powiedział, kilka razy wzruszając przy tym ramionami, jakby chciał sprawdzić dokładne ich działanie. Potem uniósł dłoń do oczu, poruszając przy tym palcami. – Ciało jest takie ciężkie. I takie kruche zarazem. Jak wy możecie tak żyć?
   – Normalnie, jak widać – warknęła Ignea, wkładając w swoją wypowiedź tyle jadu, że nawet Ethereal się skrzywił, a co dopiero jego sobowtór. – Ale skoro ty nie możesz, to wróć sobie do swojego czarno-białego świata i wynoś się z postaci mojego brata.
   – Och, ale ja przybyłem tu, by wam pomóc – oznajmił radośnie cień, klaszcząc w dłonie jak małe dziecko. Spojrzał na nie. – Ten dźwięk jest nawet fajny – oznajmił, znów składając oklaski, lecz tym razem był bardziej opanowany. – Właściwie to każdy dźwięk jest fajny. To ciekawe jak te zabawne uszy są atakowane przez wszystko, co otacza i potem to tak rezonuje w... wy to chyba nazywacie mózgiem. Wszystko wydaje dźwięki! Nawet ja wydaję dźwięki! I ten głos! Mógłbym śpiewać w jakimś teatrze czy muzeum, czy jak to nazywacie...
   – Opera – odruchowo poprawił go Ethereal, po czym pokręcił głową z oburzeniem. – Przestań! To mój wygląd, mój głos, nawet słownictwo moje... prawie. Ale i tak! Nie możesz być mną!
   – On jest nim i to wystarczająco dużo jego jak na jeden wszechświat – dodała Ignea, jakby chciała przekonać tym cień. Brat spiorunował ją wzrokiem, ale ona tylko skrzyżowała ręce, wyraźnie mając gdzieś, jak jej słowa zostaną odebrane.
   – Ja nie jestem z tego wszechświata – zauważył spokojnie sobowtór, wkładając ręce do kieszeni marynarki. O ile to w ogóle była marynarka. Mógł przybierać dowolny kształt, więc również materiał był częścią cienia. Jego ciała, czy cokolwiek to było... Ethereal wyrzucił te myśli z głowy, wolał nie wiedzieć, jak to dokładnie działało. – Ale nie mamy czasu na gadanie akurat o mnie, choć może rzeczywiście jestem wspaniały. Chodzi o to, że wrota zostały zatrzaśnięte, a my nie jesteśmy w stanie wrócić, nawet gdybyśmy chcieli. A większość z nas nie chce. Wasz wymiar ma więcej kolorów, odczuć, więcej do zaoferowania.
   – Taak, widziałam ten wasz świat – odezwała się Ignea, krzywiąc się przy tym. – Zero światła i wszystko takie ponure, nie mówiąc już o tym uczuciu ciągłego bycia obserwowanym. A mimo to było tam tak cicho, pusto... tak samotnie.
   – Cienie to jedne z najsamotniejszych istot wszystkich wszechświatów – przytaknął jej ponuro. – Dlatego gdy ktoś otwiera jakiekolwiek Przejścia, natychmiast do niego lgną. Lgniemy. Jeśli nie chcecie, żeby ten świat wyglądał tak jak nasz, musimy powstrzymać cienie i odesłać je z powrotem do Wymiary Mroku.
   – A dlaczego chcesz nam pomóc? – zapytał Ethereal, patrząc na cień spode łba. Nie ufał mu, głównie dlatego, że to coś przybrało jego wygląd. – Przecież dla ciebie też byłoby fantastycznie, gdybyś mógł sobie zagarnąć ten świat i zostać w nim, czyż nie?
   – Nie mógłbym w nim zostać, bo jestem twoim cholernym cieniem. Jak ty zginiesz, to ja też, a nie uśmiecha mi się wylądowanie w nicości, w której kończą tacy jak ja.
   – Przecież Et ma swój cień – zauważyła Ignea, wskazując na podłogę, gdzie położył się ciemny kształt, choć teraz już prawie niewidoczny, z powodu braku słońc.
   – Nie o taki cień mi chodzi! Takim też bywam, ale to nie to. Jestem jego... nie wiem jak to nazwać, w waszym języku nie istnieje takie słowo. Skończoną wersją. Tym, kim będzie na sam swój koniec. Sobowtórem z przyszłości. Naprawdę nie wiem, jak to nazwać. Jego śladem w egzystencji czy coś takiego. A żebym był nim dalej, teraz, w tej właśnie chwili, muszę wam pomóc. Teraz na przykład z tego korytarza wypadnie wściekła kobieta.
   Machnął ręką i rzeczywiście, jak na zawołanie, w przejściu pojawiła się dokładnie ta sama kobieta, którą spotkali wcześniej, a jej mina nie wróżyła nic dobrego. Za nią ciągnęła się chmura ciemności, z pewnością nietypowa rzecz dla fiora, ale możliwe, że normalna dla cienia. Cienie... oprócz tej chmury, kobieta wcale go nie rzucała, chociaż powinna. Została jeszcze odrobina światła, wpadająca przez okna, która już powoli zanikała.
   – Nędzni śmiertelnicy – powiedziała wyjątkowo złowrogim i wysokim głosem. Właściwie równie dobrze mógł ktoś przejechać paznokciem po szkle, Ethereal z trudem zrozumiał jej słowa. – Wasze dni są policzone! Mrok spłynie na wasze nędzne miasto, potem na planetę i na cały świat! Zginiecie wszyscy, co do jednego, płacząc własną krwią, pogrążeni w odorze ciał braci, słuchając żałobnego śpiewu sióstr, a wasi nędzni bogowie będą zawodzić wniebogłosy, aż oni w końcu też zostaną rozdarci na strzępy i rozrzuceni po tym, co kiedyś nazywali światłem waszego wszechświata! Gwiazdy wybuchną, planety przyobleką się w ciemność, a życie zaginie na zawsze, pogrążone w prochach waśni i wojen, które ze sobą będziecie toczyć, aż po kres najmarniejszych dni!
   – Może to psychopatka, ale ta mowa jest niezła – zauważyła Ignea, opierając się o ścianę, jakby właśnie nie usłyszała obietnicy własnej śmierci. – Masz jakiegoś nauczyciela od przemów czy, no wiesz, improwizowałaś?
   – Wydrę z ciebie duszę i rzucę do najciemniejszych z ciemnych otchłani, gdzie czas nawet nie zaczął nigdy istnieć! – wrzasnęła w odpowiedzi szaleńczym głosem kobieta i rzuciła się w stronę dziewczyny z wyciągniętymi pazurami, z których parowało cieniem. Dosłownie.
   Ethereal już miał się na nią rzucić, zamierzając chronić siostrę za cenę własnego życia, ale zarówno Ignea jak i kobieta-cień były szybsze. Ta pierwsza szybko usunęła się z drogi, a pazury drugiej wbiły się głęboko w ściany, krusząc tysiącletni kamień, który przetrwał dosłownie wszystko. Równie szybko zniknęły, a sama kobieta obróciła się w pył, zostawiając za sobą potężną plamę na ścianach i podłodze. Plamę która zaczynała się ruszać!
   Ignea odskoczyła gwałtownie, potykając się o własne nogi i wymachując rękami jak wiatrakami, żeby zachować równowagę. Nie udało jej się to jednak i upadła na podłogę. Ethereal doskoczył do niej i próbował pomóc jej wstać, kiedy z cienia wyłoniła się pazurzasta dłoń, sunąca po gładkiej powierzchni w ich stronę, wyciągająca zakrzywione szpony, które musiały być naprawdę ostre, które darły rzeczywistość na kawałki, które hipnotyzowały swoim istnieniem i zmuszały do poddania się. Walka była bezcelowa, wszystko i tak pogrąży się w przedwiecznym chaosie, pierwotnym, w tworzywie każdej rzeczy i istoty, każdego bytu jaki istniał. Po co walczyć, kiedy można się po prostu położyć, zapomnieć o wszystkim...
   Jego cień zastąpił drogę, a ciemna plama cofnęła się, przestraszona. Ethereal nagle odzyskał pełnię własnych myśli i pomógł Ignei wstać, zastawiając się, jak mógł być na tyle głupi, żeby chcieć się zwyczajnie poddać. To musiała być jakaś hipnoza czy coś w tym rodzaju.
   – Nie masz tutaj czego szukać – powiedział wyniosłym tonem jego sobowtór, a drugi cień zwinął się i zmienił znów w tę samą kobietę, którą był wcześniej, siedzącą na podłodze i dyszącą z trudem. Wzrok jednak miała lodowaty. – Dobrze wiesz, że mnie nie pokonasz. Wracaj do swoich braci i sióstr. Powiedz im, że jeśli chcą się mierzyć z tym miastem, będą musieli mierzyć się ze mną.
   – Jesteś skończony – warknęła kobieta, podnosząc się niezdarnie, wyraźnie nieprzyzwyczajona do ciała. – Stajesz po stronie tych nędznych istot, głupich śmiertelników, a nie nas. Zdrajca własnej rasy! Ostatni z powiązanych linami głupców!
   – Więc czemu się mnie boicie? – zapytał cichym, bardzo mrocznym głosem, a mrok zaczął z niego wyciekać, jednak zupełnie inaczej, niż to było w przypadku kobiety. Ciemność rozpostarła się po podłodze i ścianach, po suficie i po całym otoczeniu, rozłożyła niczym kwiat i zatańczyła wzorami, piękna i zarazem śmiertelnie niebezpieczna. A w samym środku, niewzruszony, stał sobowtór Ethereala, z ponurą miną.
   Każda rozsądna osoba uciekłaby gdzie pieprz rośnie i najwyraźniej cień wcielony w kobietę też był taką osobą. Zerwał się na równe nogi i odbiegł korytarzem, niezdarnie stawiając stopy i obijając się o ściany. Kiedy już zniknął całkowicie z zasięgu wzroku, wszelkie wzory wyblakły i rozmyły się w rzeczywistości, jakby nigdy ich nie było.
   – Co to było? – zapytał Ethereal, rozglądając się dookoła z przestrachem, obawiając się, że cień w każdej chwili wróci i się na nich rzuci, ale nic na to nie wskazywało.
   – To był blef – przyznał się sobowtór, wzruszając ramionami. – Czyli coś, czego ty zapewne nigdy nie będziesz mógł użyć. – Odwrócił się do nich, a Ethereal był pewien, że przez jedną chwilę w jego oczach pojawił się strach, szybko zastąpiony wyuczoną obojętnością. – Ale one wrócą. I jak następnym razem na nie spojrzysz, zabiją cię, a ty nawet nie zaprotestujesz.
   – Ostatni z powiązanych linami głupców – powtórzyła Ignea, patrząc krzywo na cień, a ten uśmiechnął się słabo.
   – Reszta „moich”, jak wy to mówicie, pozostała w Wymiarze Mroku – odpowiedział chłodno. – Ja jeden mogłem tutaj przyjść, nie niszcząc przyszłości. Po co ja wam zresztą to mówię?! Musimy powstrzymać cienie, a wy mi w tym pomożecie, bo też chcecie żyć! To idziemy poszukać waszego nieszczęsnego ojca!
   Zanim którekolwiek z nich zdążyło wyrazić swoje zdziwienie, cień zwyczajnie złapał ich za ręce i pociągnął za sobą. Pędził tak szybko, że Ethereal ledwo za nim nadążał, ale nie miał innego wyboru, jak tylko biec. Uścisk był zbyt żelazny i zimny, by móc się z niego wyswobodzić.
   – To chyba nie tutaj! – krzyknęła Ignea, która z jeszcze większym trudem dotrzymywała cieniowi kroku i wyglądała, jakby z każdym kolejnym ledwo utrzymywała się na nogach.
   Zatrzymali się gwałtownie w korytarzu niemal identycznym, jak ten w którym wcześniej byli. Jakby nie ruszali się w ogóle z miejsca, chociaż przecież to zrobili.
   – Wiem, gdzie powinniśmy być – rzucił z drwiną cień, po czym szybko schował się za nich i skulił, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go zauważył. Ignea uniosła brwi i spojrzała na niego. – No co? Nie jestem cudotwórcą i chcę żyć. A oni są straaszni.
   „Oni” pojawili się zaraz po tym, jak to powiedział, zupełnie jak to było z kobietą-cieniem.. Zaczynało się to robić naprawdę irytujące. Była to cała wspaniała Rada, licząca sześć osób, wraz ze swoim Królem na czele. Właściwie gdyby nie korona, Ethereal nawet nie wiedziałby, że to Król. Wyglądał zupełnie inaczej, niż gdy widział go ostatnim razem, a było to kilka lat wstecz.
   – Tutaj jesteście! – zawołał tata, przeciskając się między swoimi współpracownikami i podchodząc do nich. Przyjrzał się uważnie najpierw Etherealowi, potem Ignei, jakby szukał jakichkolwiek śladów, ale poza podartymi ubraniami jednego i ciężkim oddechem drugiej, nie było czego szukać. Potem skierował wzrok na ukrywającym się za ich plecami cieniu i zmrużył oczy. – A to kto jest?
   – Przypadkowy strażnik – odpowiedział mu cień piskliwym głosem, wyraźnie bardzo starając się tym razem, by nie brzmieć jak osoba, w której postaci był. Odchrząknął. – Znalazłem ich wałęsających się po korytarzach... Jakiś cień ich zaatakował. To było... straszne. Taak, bardzo. Ale uciekliśmy.
   – Czemu więc się chowasz, strażniku? – zapytał przesadnie spokojnym tonem ojciec, a Ethereal już wiedział, że nie zwiastuje to nic dobrego. Spokój przed burzą to mało powiedziane, bo tata rzadko kiedy okazywał aż taki spokój.
   – Mam... naprawdę straszliwie pokaleczoną twarz – wymyślił szybko cień, ale kłamanie nie szło mu zbyt dobrze. Nie w tym przypadku. – Wolę się nie pokazywać. To potwornie wygląda.
   Ethereal i Ignea pokiwali energicznie głowami, chcąc potwierdzić jego słowa. Mowa mową, ale takimi gestami zawsze można kogoś okłamać, nawet jeśli na głos nie da się tego zrobić.
   – Naprawdę nie chciałbyś zobaczyć jego twarzy – powiedział Ethereal poważnym tonem, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
   Ojciec zmrużył podejrzliwie oczy patrząc na syna, ale w końcu dał za wygraną i westchnął z rezygnacją. Cień wyprostował się i stanął obok Ethereala w zupełnie innym ubraniu, z czapką nasuniętą na czoło, tak że zasłaniała mu niemal całkowicie twarz. Chłopak zastanawiał się, jak to możliwe, że ta istota mogła sobie tak po prostu zmienić ubranie, ale wyglądu już nie. Bo widział wyraźnie, że cień wciąż wyglądał tak jak on – przebrał się tylko, czy cokolwiek te dziwy robią, żeby zmienić strój.
   – Cienie się rozproszyły po całym mieście – odezwał się jeden z Radnych, który chyba nazywał się Quaer, ale Ethereal nie dałby za to głowy. – Wpadły do naszej sali narad, ale coś je wystraszyło i uciekły. Rozpierzchły się we wszystkie strony, teraz mogą być wszędzie! Trzeba je przegonić z miasta!
   – Nie! – zaprotestowali jednocześnie Ethereal i cień. Spojrzeli po sobie, a cień cofnął się. – Nie możemy ich wygonić z miasta, bo rozlezą się po całym kraju – kontynuował Ethereal – Powinniśmy... no nie wiem... zamknąć je w mieście i wygonić z powrotem do ich świata. Wymiaru. Jak to się tam nazywało. Nieważne.
   – Tylko niby jak? – zapytał ze złością Quaer, rozglądając się po towarzyszach, jakby liczył na to, że jednak poprą jego pomysł. A może on jednak nazywał się Quiel. – Przecież raczej nie da się zatrzymać cieni. To kształty!
   – Przez właśnie takie myślenie wszyscy możemy zginąć – powiedział cień z lekką drwiną, a kiedy spojrzenia skupiły się na nim, zaśmiał się nerwowo, naciągając czapkę z daszkiem jeszcze bardziej na głowę. – To żywe istoty, tak samo jak wy, mające swoje zalety i słabości. Mogą przybierać kształt niemal każdego z was, ale łatwo je rozpoznać. Boją się światła, wszystkiego co z nim związane i ono nigdy nie odbija się w ich oczach. Dlatego właśnie część z nich uleciała do atmosfery tej planety i przywołuje chmury. Muszą ukryć wasze słońca, by móc szaleć po świecie.
   Aveth przytaknął, jakby wszystko to doskonale wiedział już wcześniej, ale był rad, że ktoś inny to przedstawił. A potem gwałtownym ruchem, tak szybkim że oko ledwie było w stanie to uchwycić, strącił czapkę z głowy cienia, a ta upadła na podłogę. W każdym razie powinna była upaść, bo w chwili zderzenia po prostu zniknęła. Cień zakrył się rękoma, ale było już za późno – wszyscy doskonale zobaczyli, że wygląda dokładnie tak samo, jak Ethereal i reszty sami z pewnością się domyślili.
   – Zanim cokolwiek pan zrobi – powiedział szybko, cofając się w panice, przed wściekłą miną Avetha – ja chcę tylko pomóc. Naprawdę! Świat się kończy... nie chcemy tutaj teraz bójek, prawda? Prawda?
   – Co by nie było, pomógł nam – prychnęła Ignea z niechęcią. – Nastraszył cienie czy coś takiego. No i chyba serio chce nam pomóc, skoro tyle o tym mówi.
   – Chce pomóc, zamieniając się w mojego syna, tak? – zapytał ojciec z trudem hamując wściekłość, która jednak wyraźnie brzmiała w jego głosie.
   – Ej, to nie był mój wybór – oburzył się cień. – Poza tym ja też mam imię, tak? I jestem tutaj!
   – Nie przedstawiałeś się – zauważył Ethereal.
   – Wy też nie!
   – Ale ty znasz nasze imiona, bo jesteś cieniem i masz pamięć mojego głupiego brata – odezwała się Ignea. – A my nie mamy świadomości cieni i nie poznajemy imion z otoczenia, ot tak sobie, pstrykając palcami.
   – To nawet tak nie działa!
   – Po prostu się przedstaw, a nie narzekaj! Chyba że mamy zgadywać, ale myślałam, że jesteśmy w środku początku końca świata. Środek początku końca świata, fajnie to brzmi, jak jakiś tytuł piosenki albo przynajmniej wiersza. To jakbym miała zgadywać twoje imię, to strzelałabym w jakiegoś Cienistego. Mrocznego. Ponurego. Pana i Władcę Mroku! Zgadłam?
   – Nie! Nie jestem żaden Ponury!
   – To może Skamielina? Ethereal ma takie przezwisko, a ty się zachowujesz dokładnie jak on.
   – To nie jest czas na żarty! – powiedzieli dokładnie w tym samym czasie, gromiąc Igneę wzrokiem, a ta uśmiechnęła się złośliwie, jakby wszystkie jej domysły okazały się prawdą. Obaj odetchnęli, próbując się uspokoić, a potem spojrzeli po sobie złowrogo.
   – Wystarczy – wtrącił się ojciec. – Skoro chcesz nam pomóc, ty...
   – Shade – powiedział cień. W sumie to imię było nawet logiczne.
   – Shade – powtórzył Aveth, unosząc nieznacznie brwi, ale nie skomentował tego. – I znasz się na cieniach, bo w końcu jesteś jednym z nich, to w takim razie powiedz, co powinniśmy zrobić, żeby je odesłać.
   – Ktoś musi znaleźć waszego Władcę Pogody – powiedział Shade. – Nie żeby rozgonił chmury, bo wtedy cienie pouciekają i się pochowają. Musi zebrać je w jakimś jednym miejscu na niebie. I nie pozwolić im przesunąć się poza granice miasta.
   – Mur ze światła na linii muru miasta? – zapytał Ethereal, podłapując pomysł, a cień mu przytaknął. – Błyskotliwe. Wtedy nie będą mogły przejść. A jeśli jakieś zostały w lesie?
   – Lgną do żywych istot, a las zachowuje się, jakby był całkowicie martwy – wyjaśnił Shade. – Nie zostały w nim. Jest tam coś takiego, co odpycha. Muszą być w mieście.
   – To pewnie dlatego Natura się nie odzywa – mruknęła Ignea. – Wszystko ucichło, żeby bronić się przed cieniami. W chwili kiedy otworzyło się Przejście. Bogowie! Fiorzy też wtedy padali, mieli być jak martwi, żeby cienie ich nie zabrały!
   – Przecież i tak ich wtedy zabrały – zauważył Ethereal.
   – Bo w mieście byli tacy, którzy zachowali świadomość, a fiorzy to nadal fiorzy i wyglądają na bardzo żywych, nawet kiedy mają udawać martwych – rzekł ponuro Shade. – Dobrze, ale kiedy już będzie ten cały mur światła, cienie poczują się zdezorientowane i trzeba będzie otworzyć Przejście.
   – Ponowne otwarcie Przejścia może prowadzić do wybuchu całego naszego układu planetarnego! – odezwał się oburzony Aveth. – Już za pierwszym razem to mogło się stać! W tak niewielkim odstępie czasu to niemal pewne!
   – Gdybym chciał rozwalić wam układ planetarny, już bym się włamał do jakiejś ludzkiej siedziby i zdetonował ich bomby. To byłoby łatwiejsze.
   – Nie ufam ci.
   – Nie proszę o to. Chcę tylko w spokoju załatwić swoje sprawy i wrócić do domu.
   – A czy Przejście nie znajduje się w jakimś jednym, stałym miejscu? – zgłosił znów obiekcje Ethereal. – Było w tym całym dziwnym kręgu z kamieni w lesie. A chcemy zatrzymać cienie w mieście.
   – Tu jest pełno cieni. Wszystko jest tak niestabilne, że mógłbym nawet tutaj otworzyć Przejście – rzekł Shade, wzruszając ramionami. – Zbierzcie ich wszystkich w jednym miejscu, a ich zabiorę i nigdy więcej nas nie zobaczycie. To jak?
   Wyciągnął dłoń w stronę Avetha, co było ryzykownym posunięciem i zajrzał fiorowi w oczy. Ten odwzajemnił spojrzenie i gdyby wzrokiem można było zabijać, cień już dawno padłby trupem.
   – Nie ufam cieniom.
   – Światłu też nie ufasz – powiedział ponuro Shade, a Ethereal mógłby przysiąc, że w oczach ojca pojawiło się zdziwienie i coś na kształt strachu. – W końcu uciekłeś od niego. Od nich wszystkich. Bohater i tchórz. Przegrany i zwycięzca. Kiedyś komuś będziesz musiał to powiedzieć. Nie ufasz mnie, ale sobie nie ufasz jeszcze bardziej.
   Teraz już wszyscy wpatrywali się w Avetha, zastanawiając się, co cień miał na myśli. Ethereal też nie miał pojęcia. Zaczął nad tym rozmyślać. Ojciec właściwie nigdy nie mówił wiele o swojej przeszłości, ale wcześniej podejrzewali z Igneą, że to dlatego, że po prostu była zwyczajna i nudna, normalne życie, a w każdym razie na tyle normalne, jakie może być wśród szeptów Natury i fiorów.
   – Mogę poszukać Ekariego – zaproponował Ethereal, byle tylko przerwać tę potworną ciszę. – Chwilowo i tak nie mam nic do roboty, a przecież ktoś musi... kiedy wy tak... rozmawiacie...
   – Pomogę ci – dodała szybko Ignea i oboje ulotnili się w błyskawicznym tempie z korytarza, czując na swoich plecach spojrzenia Radnych.
   Ethereal nie przypominał sobie, żeby wchodzili po jakichś schodach, ale w trakcie szaleńczej ucieczki ten fakt musiał mu umknąć, bo okazało się, że znajdują się na dziesiątym piętrze. Jakim cudem zapomniał wspinaczkę po dziesięciu kondygnacjach schodów – nie miał bladego pojęcia. Niemniej schodzenie było wiele łatwiejsze niż wchodzenie i szybko znów znaleźli się na parterze. Chciał już iść do wyjścia, ale siostra skierowała go w inną stronę.
   – Nie przyszliśmy sami – oświeciła go. – Mam nadzieję, że cienie ich nie pozabijały. Albo że nie pozabijali się nawzajem.
   – Cienie raczej by się nie zbliżyły do tego twojego człowieka – zauważył Ethereal z chytrym uśmieszkiem. – Strzelał cały czas iskrami, a one boją się światła. Poza tym Shade wszystkie te cienie wystraszył, pamiętasz?
   – To nie jest mój człowiek – warknęła, jakby usłyszała tylko to jedno zdanie. – Poza tym ten Shade to twój cień, a ty jesteś dziwny. Więc co dopiero on. Kto wie, co może zrobić? Przecież on może kłamać, a ty nie. Czy to nie jest podejrzane?
   No tak, to było podejrzane, ale właściwie nie mieli innego wyjścia, niż zaufać cieniowi. Sami z pewnością nie poradziliby sobie z całą ich zgrają. A nawet jeśli ten miałby ich zdradzić, to przecież bez niego i tak by już nie żyli. Po co niby miałby ich ratować, gdyby był po przeciwnej stronie?
   – Jesteście! – Thin wyskoczył zza rogu tak nagle i niespodziewanie, że Ethereal odruchowo zamachnął się na niego. Kuzyn chyba się tego spodziewał, bo uchylił się, po czym zrobił nieszczęśliwą minę. – Dlaczego wszyscy chcą mnie bić? Przecież nie każę wam podpisywać krwią cyrografów ani nic takiego, a i tak wszyscy na mnie z pięściami wyskakują.
   – Bo jesteś strasznie irytujący – powiedziała Ignea, wytrzeszczając szaleńczo oczy w stronę Thina, a ten cofnął się szybko, widząc taki wyraz twarz. – Dobra, gdzie reszta? Miałeś ze sobą jeszcze dwóch idio... kolegów.
   – Ariv jest idiotą – zgodził się z nią Thin, znikając za rogiem, ale wciąż nawijał. Ethereal i Ignea ruszyli za nim. – Zaatakował go jeden z cieni, a on zaczął uciekać. No to pognaliśmy za nim. Cień nic mu nie zrobił. Ten kretyn sam sobie nabił guza, bo wpadł na ścianę. No i od tamtego czasu próbujemy go ocucić.
   Wkroczyli w kolejny korytarz, na którego końcu klęczał Vol nad dziwacznie wykrzywionym ciałem Ariva. Ethereal podszedł bliżej. Gdyby nie to, że fior wciąż oddychał, można było pomyśleć, że jest martwy.
   – Próbowaliście go kopnąć? – zapytała Ignea, jakby to była całkiem normalna rzecz, a spojrzenia trzech chłopaków powędrowały w jej stronę. Na każdej z twarzy malowało się zdziwienie. Wzruszyła ramionami. – No co? Znam go od dawna! Jego może obudzić tylko coś bardzo mocnego. Jak kopnięcie. Upadek. Albo zapach jego własnych butów. Błeh, to było tak dawno, a ja wciąż pamiętam ten smród. Tego nie polecam, bo nie da się potem zapomnieć.
   Wciąż się w nią wpatrywali, nie podejmując się żadnego ze sposobów, które podała. Tupnęła nogą ze złością, po czym westchnęła.
   – Dobra, dobra, można jeszcze inaczej – powiedziała z niechęcią, po czym zwinęła dłonie i przyłożyła do ust, jakby była dzieckiem i udawała, że ma megafon. Piskliwym głosem zawołała. – Ariventisie, wstawaj już, wstawaj, ranek już, a ty ciągle śpisz! Zwlecz się z tego łóżka, bo nie dostaniesz śniadania!
   – Źle to mówisz – odezwał się Ariv i teraz wzrok wszystkich spoczął na nim. Chłopak uniósł się na ramionach i potrząsnął głową. – Za mało piskliwie.
   – Wstałeś – prychnęła Ignea i trąciła go butem. – Rusz się idioto, musimy iść.
   – Gdzie niby? – zdziwił się Thin.
   – Potrzebujemy Władcy Pogody – powiedział ponuro Ethereal. – A on gdzieś przepadł. Dlatego też musimy go znaleźć.

~*~

   – Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, tę całą wielką burzę, która najwyraźniej się do nas zbliża, coraz większe zachmurzenie, brak widoczności któregokolwiek ze słońc i jeśli chociaż część tego, co czytałem, jest prawdą, nasze szanse przeżycia wahają się między pięćdziesięcioma a dwudziestoma pięcioma procentami. Jeśli dodać do tego fakt, że nikt tutaj najwyraźniej nie ma pojęcia co robi, a głównego maga w mieście nie ma, wszystko spada tak do piętnastu procent. Mniej więcej. Ale to wciąż nie wyjaśnia, czemu uciekamy. Nie mieliśmy czasem pomagać?
   – Tutaj nie ma już rannych – prychnął Finen, poprawiając swoją torbę na ramieniu i skręcając w kolejny korytarz. Rever złapał go za ramię i poprowadził w przeciwną stronę, po raz kolejny mu udowadniając, jak beznadziejną pamięć ma starszy brat. – A jeśli chcemy dalej pomagać innym rannym, musimy żyć. Poza tym powinniśmy jak najszybciej wrócić, na wypadek, gdyby jednak dzieciaki zostały zbyt długo same.
   – Jak chcesz uciec, to po prostu powiedz, a nie wymyślaj wymówki. Przecież cię za to nie zabiję.
   Finen przewrócił oczami. Obaj rozejrzeli się uważnie dookoła, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym wyszli ze szpitala tylnymi drzwiami. W ogóle nie zauważyłby tych drzwi, gdyby nie młodszy brat, który miał w zwyczaju przyglądać się wszystkiemu w pobliżu i to wszystko zapamiętywać.
   Uliczka na którą wyszli była pusta i pogrążona w podejrzanej ciemności. Nie spodobało się to Finenowi. Wyjął z torby latarkę, oświetlając nią ścieżkę, a cienie rozwiały się. Nie poruszyły się, po prostu nie było żadnego w okręgu światła co go uspokoiło. Sam nigdy by nie uwierzył, że cienie w ogóle mogą być myślącymi istotami, ale wyprawa do tego całego innego wymiaru i opowieści brata zrobiły swoje i otworzyły szerzej jego umysł, żeby mógł bać się jeszcze większej ilości dziwnych i strasznych rzeczy, jakie skrywał ten chory świat. Cudownie.
   – Co ci powiedział ten cały Alieaster? – zapytał Rever, wyciągając dłoń w stronę cienia, machając nią, jakby chciał ją stracić. Finen pociągnął go za kołnierz, wciągając na powrót w obszar światła. – Wiesz, wtedy, że miałeś taką ponurą minę, jakbyś się zestarzał o jakieś sto lat. No, że taką, znaczy się. – Z tymi słowami wykrzywił się dziwacznie, przymykając jedno oko, a drugie otwierając szeroko. Rzeczywiście wyglądał przy tym jak rozeźlony starzec.
   – Przestań już, zostanie ci jeszcze tak na zawsze – prychnął Finen i odwrócił się gwałtownie, ale nikt ich nie śledził. A w każdym razie nikt głupi. Chłopak pozostawał cały czas czujny.
   – Mówiłeś to już sześćdziesiąt trzy razy – pouczył go Rever, napuszonym tonem, jakiego zawsze używał przy reprymendach, jakby chciał w ten sposób sparodiować jakiegoś dorosłego. Tym razem jednak nie rozbawiło to Finena.
   – Nie możesz się śmiać ze wszystkiego – warknął na brata, co wyjątkowo rzadko robił, ale czasem po prostu musiał. – Życie to nie jeden wielki kabaret, a swoimi żartami możesz narazić i siebie, i innych.
   – Umrzeć możemy w każdej chwili, więc warto cieszyć się wszystkim dookoła.
   Finen powstrzymał się od wzdrygnięcia się. Ilekroć Rever postanowił uraczyć go taką filozoficzną wypowiedzią, tylekroć wracały do Finena wspomnienia dawnych czasów, które bardzo chciał zapomnieć. Wiedział, że młodszy brat nie robił tego specjalnie, nawet pewnie nie zdawał sobie sprawy, że w takich chwilach bardzo przypomina ojca. Tego dawnego ojca, zanim wszystko się zepsuło, jeśli w ogóle można było to tak nazwać.
   Coś drgnęło na granicy jego wzroku, zwracając na siebie uwagę, a chłopak gwałtownie się odwrócił. Spomiędzy budynków wypadła spanikowana mała mysz i przemknęła im przez drogę. Rever schylił się i przyjrzał jej z ciekawością, kiedy gryzoń przystanął i znieruchomiał na drodze, jakby zamierzał udawać martwego. Albo zamienionego w skałę.
   – Urocza.
   – Zostaw go, nie potrzebujemy szczura!
   – Przecież to mysz, a nie szczur – prychnął Rever, powoli sięgając dłonią w stronę zwierzątka, a to się ożywiło i zebrało na odwagę, żeby obwąchać jego palec. Finen warknął ze złością i tupnął nogą, a myszka zapiszczała z przerażenia i uciekła. Młodszy brat spojrzał na niego ponuro. – Nie umiesz się bawić.
   Finen podszedł do bramy. Szarpnął za metalowe pręty, ale była zamknięta, wyjął więc spinkę z włosów, którą nosił specjalnie na takie okazje i zaczął nią grzebać w zamku.
   – Każdy kogo spotkasz, nawet taka myszka, może być cieniem – powiedział, nie zaprzestając pracy. – Sam to powiedziałeś. Jednym chapnięciem odgryzłaby ci rękę albo i gorzej, połknęła w całości.
   – Zdecydowanie przesadzasz. Po cieniach widać, że są, no inni. Wyglądałby jak ty, ale zachowywałby się zupełnie inaczej. Pewnie by się więcej śmiał czy coś.
   – Ha ha, ale jesteś zabawny – rzucił sarkastycznie Finen, po czym uśmiechnął się, kiedy zamek kliknął, oznajmiając, że został otwarty – Tak! Udało się – oznajmił, otwierając bramę i zamarł, kiedy zobaczył, że Rever stoi już po drugiej stronie i rozgląda się po lesie. – Co ty... jak ty...?
   – Górą – odparł, jakby to było całkowicie oczywiste. – Nie sądzę, żeby tutaj było bezpieczniej. Wiesz, w mieście nasze szanse przeżycia były małe, ale tutaj są jeszcze mniejsze. Ciemny las, zero światła, pełno cieni, znaczy takich zwykłych cieni...
   – Mamy światło – rzekł oschle Finen, wskazując na swoją latarkę.
   – Mówię o naturalnym świetle – prychnął Rever, machając na niego ręką, żeby się uciszył. Finen zrobił nadąsaną minę. – W miejscu gdzie, cóż, jest on ucięty, szanse przeżycia wahają się tak od pięciu, może siedmiu procent do zera. Może jeden z nas zdołałby dotrzeć z powrotem do wioski, ale z pewnością nie w całości. No i podkreślam: może. Poza tym cienie boją się światła, ale też dzięki niemu się tworzą, tak więc im więcej światła, tym więcej cieni. A problem w tym, że kiedy nastaje ciemność, one się z nią stapiają. Niby dobrze, bo wtedy nie mogą się zmieniać, ale i tak są wszędzie wokół ciebie i wystarczy najmniejszy promyk, płomyk, ociupina światła i wciągną cię, staniesz się ich częścią. W każdym razie tak było napisane w tej książce, ale też nie wszystkiemu można wierzyć. Bo wiesz, według niej cienie też mogą przenosić się przez inne cienie i tak sobie skakać po całym świecie, ale to wydaje się strasznie naciągane, bo przecież gdyby tak umiały, to nie wędrowały by po domach i ziemi, tylko by sobie skakały. No chyba że nie mogły tego robić w swoim wymiarze, ale w sumie ich to chyba tylko jeden wielki cień, odbijający się częściowo na naszym i to dlatego mam w naszym świecie cienie. Ale skoro tak, to chyba musi też istnieć jakiś przeciwstawny wymiar, w którym jest tylko światło, bo gdyby...
   Finen przestał go słuchać. Bywał już przy tylu naukowych monologach, które wygłaszał jego brat, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że większości i tak nie zrozumie. Poza tym wolał nasłuchiwać otoczenia. Usłyszał znów pisk myszy i spojrzał w tamtym kierunku, gdzie w cieniu bramy kulił się gryzoń. Był pewien, że to dokładnie ten sam, który wcześniej pojawił im się na drodze. To nie było normalne zachowanie, zwierzęta tak nie postępowały.
   – Gdyby tak nie było, to ten świat były taki czysty, pozbawiony światła i cienia. Coś takiego chyba jest możliwe. Ba, nawet powinno być, choć to dziwna teoria – paplał dalej Rever, nie przejmując się faktem, że starszy brat go w ogóle nie słucha. – Brak światła i cienia. Taka że prawie pustka, chociaż nie dosłownie. Dwuwymiarowy świat, a w każdym razie wyglądający na dwuwymiarowy. Jak czasem w kreskówkach. Ale gdyby nie światło, to taki ogień też chyba nie mógłby istnieć, a razem z nim ciepło. Ale wtedy pewnie organizmy by go nie potrzebowały, wykształciłyby potrzeby na coś innego, żeby mogły żyć. W sumie my nie potrzebujemy aż tak ciepła do życia, nie tak jak ludzie. Ale to też kwestia sporna, bo nawet nas zbyt duża ilość zimna by zabiła. Ale gorąca już nie. Dziwne to, nie sądzisz?
   Odwrócił się do Finena i zauważył, że ten przypatruje się ukrywającej się myszy, której świecące oczka śledziły ich kroki. Prychnął.
   – Ja tu wygłaszam mowę, a ty się bijesz na spojrzenia z myszą – powiedział i podszedł do zwierzęcia, a te bez wahania wskoczyło na jego dłoń, gdy tylko mu ją podetknął. – Zobacz, nie jest groźna. Nie zjadła mi ręki. Nie rzuciła się na mnie z pazurami. To tylko zwykły, udomowiony i trochę wystraszony gryzoń. A ty dramatyzujesz.
   – Jestem tylko ostrożny! Nie powinniśmy byli tu w ogóle przychodzić. Albo powinienem przyjść sam, ty byś został w kryjówce i nic by się nie stało.
   – Tik tak, płynie czas, do przodu gna, wstecz się nie cofa, nie ugnie się przed nikim, a nikt się przed nim nie schowa – powiedział lekko rozmarzonym tonem Rever, po czym potrząsnął głową, jakby chciał od siebie odgonić natrętnego owada. Albo jakieś wspomnienie.
   – Tak jakby można było iść wstecz na przód – prychnął Finen. – Ta rymowanka jest dziwna. Po coś w ogóle to układał?
   – To nie moje! To z dzieł Ahreya Contasterisa, który poruszył w nich kwestię czasu. To był w miarę szanowany naukowiec, ale miał lekkiego bzika, który później przerodził się w szaleństwo. Zniknął gdzieś i nikt go nigdy więcej nie widział. Ale książki miał dobre, tak bardzo że nawet... słyszałeś to?
   Odwrócili się gwałtownie w tym samym kierunku, a dziwne zgrzytanie rozległo się znowu, tym razem bliżej, raniąc im uszy. Jakby ktoś przesuwał ostrzem po kamieniu. Jeden z cieni na murze poruszył się. A potem kolejny. Bracia cofnęli się gwałtownie, kiedy istota wyskoczyła z płaskiej powierzchni i stanęła przed nimi. W miejscu, gdzie powinna mieć twarz, wirował mrok, co chwilę odwzorowując wygląd jakiejś innej osoby, jakby cień nie mógł się zdecydować, pod kogo chciałby się podszyć.
   Finen odruchowo zasłonił brata i zmierzył wzrokiem stwora, a ten odwzajemnił się tym samym. Jego postać drgnęła, jakby zamierzał przemienić się w chłopaka, który stał przed nim, całkiem bezbronny, ale powstrzymał się od tego. Zawahał się.
   Uzdrowiciel wykorzystał właśnie ten jeden ułamek sekundy, sięgając do swojej torby i wyciągając z niej garść ziół. Nie byłby dobrym uzdrowicielem, gdyby nie nosił ich przy sobie, ale te akurat były szczególne. I bardzo rzadkie, a on nie lubił ich wykorzystywać bez powodu, jednak ratowanie własnego życia wydawało się właściwą sytuacją do ich użycia.
   Skierował niewielką cząstkę swojej magii w stronę niewinnie wyglądających listków, nieukształtowaną w żaden sposób wiązkę czystej energii, po czym wyrzucił zioła w powietrze, by te spadły na cień. Rozjarzyły się jasnym światłem, nabierając ciepła, choć wcale nie płonęły. Finen złapał Revera za rękę i popędził w stronę miasta, nawet nie spoglądając na istotę, która wrzeszczała rozpaczliwie i wariacko z bólu, gdy kolejne liście upadały na jego ciemną skórę. O ile to w ogóle była skóra.
   Finen czuł tylko lekkie wyrzuty sumienia, które jednak bardzo szybko minęły. Zatrzasnął za sobą bramę, nie przejmując się zamykaniem jej na klucz i jak najszybciej obaj wrócili z powrotem do szpitala, w którym wcześniej tkwili.
   – To był jednak bardzo zły pomysł – wysapał, zatrzymując się przed jedną z sal. Rever rzucił mu spojrzenie w stylu „A nie mówiłem?”, ale brat całkowicie go zignorował.
   Towarzysząca im myszka pisnęła cicho, próbując wcisnąć się za kołnierz koszuli Revera, a ten się zaśmiał i włożył ją do jednej z kieszeni, gdzie zamilkła i chyba zasnęła.
   – Ktoś tu jest – oznajmił nagle Rever, obracając się. Finen nie miał pojęcia, skąd jego brat tego wiedział, ale nauczył się już, że jeśli miewa on jakieś przeczucia, to zwykle okazują się słuszne. Ba, zwykle. Zawsze takie były.
   Finen wyłączył latarkę i wcisnął ją z powrotem do torby. Wiszące pod sufitem lamy dawały wystarczająco dużo światła, choć było ono w pewien sposób upiorne. Zazwyczaj żółta poświata zdawała się teraz jarzyć czerwienią, choć Finen zdawał sobie sprawę, że to jego oczy są dziwne i widzą to, co chcą wiedzieć.
   Nie widział nikogo, ale jak już zdążył się nauczyć, na wzroku mało kiedy można było całkowicie polegać. Przyłożył dłoń do ściany i przesłał w kamień swoje zmysły, łącząc się z nim, wędrując dalej i dalej, szukając najdelikatniejszych wstrząsów, które powiedziałyby mu, że ktoś jest w pobliżu. Ktoś żywy. Nie był pewien, czy w taki sposób mógłby namierzyć cienie.
   Już miał się poddać, kiedy wyczuł kroki. Niezmiernie ostrożne kroki, ledwo naruszające spokój kamienia, po którym ów ktoś stąpał. Ale skała była niewzruszona i wyczuwała dosłownie każde dotknięcie, nie ważne czy był to krok słonia, czy lekki dotyk skrzydeł motyla. Kroki były bardzo lekkie i kojarzyły się raczej z tym drugim i to aż zbyt mocno. Słyszał coś takiego kilka razy i wiedział, z kim mają do czynienia. Dlaczego mieli takiego pecha i nie mogli trafić choć raz na jakąś zwykłą osobę, tylko zawsze wpadali na magów?
   Rever odczytał wyraz twarzy brata i bezgłośnie cofnął się w jego stronę. W przeciwieństwie do Finena nie miał magicznej mocy, którą mógłby walczyć, ale znowu Finen nie miał jej aż tyle. Umiał tylko tyle, ile sam zdążył się nauczyć. Wśród uzdrowicieli gardzono tymi, którzy uczą się magii w innym celu niż pomaganie rannym i chorym, więc starał się raczej ukrywać, że nie zamierzał się aż tak ograniczać i nie prosił nikogo o naukę.
   Ziemia pod jego stopami zadrżała nieznacznie, a Rever spojrzał na niego z naganą. On też to poczuł, chociaż nie powinien. Każdy mag posługujący się żywiołem ziemi, mógł sięgnąć ku niej i wywołać jej drgania, do tego nie potrzeba było wcale wielkiej mocy, więc początkujący magowie tego rodzaju magii zazwyczaj korzystali właśnie z tej sztuczki. Lepszych umiejętności wymagało za to określenie siły wstrząsów. O dziwo, żeby wywołać mniejsze trzęsienie ziemi, potrzeba było większego opanowania, niż żeby stworzyć całkiem wielkie. Finen sam się o tym przekonał, kiedy o mało kiedyś nie zrzucił sobie przypadkiem budynku na głowę.
   To było tylko ostrzeżenie. Znów wczuł się w kamień tworzący szpital i wyczuł, że będący w pobliżu mag zatrzymał się. A więc on też poczuł ten wstrząs i teraz chyba zastanawiał się, co powinien zrobić. Musiał sobie doskonale zdawać sprawę, że magia ziemi może zdławić jego magię powietrza. Finen wiedział też, że może być na odwrót – wszystko zależało od mocy i przebiegłości przeciwnika.
   A ten chyba nie był zbyt potężny, bo rzucił się do ucieczki, a jego kroki stały się niespodziewanie ociężałe. Finen by go puścił i pozwolił mu zwiać, gdyby nie mina Revera, który wyglądał, jakby właśnie doznał olśnienia.
   – Zatrzymaj go!
   Finen skrzywił się, ale posłuchał go i siłą woli zamknął okno, przez które właśnie miał wyskoczyć mag. Cofnął się gwałtownie i Finen z łatwością mógł stwierdzić, że intruz jest zaskoczony i zdezorientowany. Skierował się więc w stronę drzwi, prosto na korytarz. Finen pobiegł w stronę, skąd dobiegały jego kroki, a Rever ruszył za nim.
   Niezupełnie to oczekiwał zobaczyć. Pozamykał wszystkie drzwi, choć zrobił to z pewną trudnością. Nauczył się współpracować z kamieniem, natomiast wszelkie drzwi były zrobione z martwego drewna – niewątpliwie pochodziło z drzew powalonych przez wichury i burze, w końcu to był szpital fiorów. Rośliny również były częścią magii ziemi – jego magii – ale były trudniejsze do współpracy niż kamień, bo były żywymi istotami. Nawet kiedy były martwe, trudno było się z nimi komunikować.
   Na korytarzu stał zdezorientowany starzec w ubraniu tak zniszczonym, że trudno było określić, jaki kolor wcześniej nosiło albo chociaż czym właściwie było. Jednak na głowie, ledwie zakrywając dziwnie białe włosy, zachował się podniszczony kapelusz z bardzo szerokim rondem. Nakrycie rzucało bardzo podejrzane cienie.
   – Wydaje mi się, że to jest ten cały ich Władca Pogody – powiedział Rever, tak jakby ktoś jeszcze mógł nosić tak idiotyczny i jednocześnie oczywisty strój.
   Słysząc swój tytuł, mężczyzna obrócił się w ich stronę i zmierzył ich szalonym wzrokiem, a potem odezwał się równie wariackim głosem:
   – Na cóż komu magia, kiedy świat ogarnia nicość! Nic nie ma i wszystko jest jednocześnie! Tyle myśli, tyle bólu, tyle radości i smutku! Tyle ciemności! One są wszędzie, o każdej porze, zawsze cię śledzą, zawsze to samo, za każdym razem coraz więcej i więcej, aż wszystko się kończy! Kończy się i kończy, ale końca nie widać!
   – Chyba ześwirował – wygłosił kolejną oczywista uwagę Rever, a potem przyjrzał się uważniej magowi i cofnął gwałtownie. – Nie, to nie to! To... cień, ale jednocześnie nie... chyba jakiś w niego wniknął.
   – Nigdy nie zrozumiem, jak niby poznajesz takie rzeczy. Przecież nigdy nie widziałeś nikogo, w kogo wniknąłby cień! Ba, nie widziałeś nawet cienia, kiedy zmienia się w kogoś. A i tak zachowujesz się tak, jakbyś widział.
   – Dużo czytałem – odpowiedział zwyczajnie, wzruszając ramionami. – No i nauczyłem się patrzeć. W każdym razie... masz jeszcze te zioła? Te, które wtedy rzuciłeś? W ogóle nigdy nie mówiłeś, że umiesz coś takiego.
   – Normalnie zmarnuję całe swoje zapasy – prychnął z niezadowoleniem Finen, wyjmując z torby kolejną garść ziół. Tym razem nie udało mu się od razu przywołać tylko tych, których potrzebował, więc szybko je przesortował i niepotrzebne listki wrzucił z powrotem.
   – Co to? – zapytał natychmiast Rever, ciekawy każdej rzeczy, której nie znał. To była irytująca cecha, ale Finen nauczył się na to nie narzekać.
   – Śmierć! – rzucił przerażonym tonem Władca Pogody, ale wciąż stał w miejscu, wpatrując się w nich jak w duchy. Nawet jeśli spróbowałby ucieczki, chyba zdawał sobie sprawę, że Finen pozamykał wszystkie wyjścia swoją mocą. – Stuka już do bram, jest tuż tuż. Koniec końców, wszystko co pogrąży mrok. A ziemia spłynie krwią, błękitną niczym niegdyś niebo! Czerwoną jak zachody słońca! Serca tak pełne ognia, staną się lodowe niczym kamienie! Mrok ogarnia wszystko, ogrania każdego...
   – To liście z Drzewa Księżycowego – wyjaśnił bratu Finen, nie zwracając uwagi na wariacką mowę maga. – Bardzo rzadko spotykanego drzewa. A liście są doskonałym lekarstwem, odpowiednio użyte, wskrzeszą nawet umarłego, pod warunkiem, że umarł niedawno. Ale są w stanie to zrobić i zaleczyć wszystkie rany. Tak się dzieje tylko wtedy, gdy przelejesz do nich magię. Wtedy się rozświetlają.
   Wypowiedziawszy te słowa, znów przelał odrobinę mocy w rośliny i podszedł do maga, który wzdrygnął się i rzucił do ucieczki. Jednak nie odbiegł daleko, bo Rever widocznie spodziewał się tego i po chwili przygwoździł starca do ziemi. Chłopak krzywił się, kiedy mag zaczął się wyrywać, a powietrze nagle ożyło wokół nich. Zanim zdążył rozpętać się huragan, Finen obsypał Władcę Pogody liśćmi.
   Zadziałało – lepiej lub gorzej. Rever wstał, kiedy mężczyzna wydał z siebie dziwny urywany dźwięk, jakby się dusił i usiłował złapać oddech. Zaczął się ciskać i szarpać, walcząc zaciekle z przeciwnikiem, którego tylko on był w stanie zauważyć.
   Rever odwrócił wzrok, widząc kogoś w takim stanie, ale Finen przyglądał się. Przyglądał się, jak nagle wszelkie cienie znikają z twarzy maga, jak zamyka oczy i otwiera je, a w nich pojawiają się powoli błyski światła, których wcześniej – jak uświadomił sobie dopiero teraz Finen – nie było. Plama cienia rozlała się po podłodze, sycząc niczym stado węży, a potem po prostu wyparowała, zmieniając się w dym, który opadł z powrotem na podłogę, już jako popiół. Garść prochu, tylko tyle pozostało po cieniu. I po ziołach Finena. Spoglądał przez chwilę tęsknie na kupkę pyłu, po czym przeniósł wzrok na Władcę Pogody, który zaczął niezdarnie podnosić się z ziemi.
   – Dziękuję wam bardzo – wydusił głosem, który wcale do niego nie pasował. Głos był taki młody i chrapliwy, za to mężczyzna wyglądał, jakby zbliżał się do siedemdziesiątki.
   Finen, przez większość życia żyjący wśród ludzi, uporządkował sobie kolejną informację. No tak, fiorzy żyją dłużej i wyglądają młodo przez bardzo długi czas. Są inni niż ludzie, musiał sobie to w końcu wbić do głowy. Sam w końcu po części był jednym z nich. Wzdrygnął się lekko.
   – Szukali pana – odezwał się uprzejmym tonem Rever, a Władca Pogody zamrugał ze zdziwieniem – W związku z cieniami. Chyba powinien iść pan pomóc.
   – W murach miasta? – zdziwił się mężczyzna, wytrzeszczając na nich oczy, a obaj bracia zgodnie skinęli głowami. Wtedy wdzięczność na jego twarzy przeszła w strach. Odwrócił się i pobiegł do wyjścia, nawet się nie żegnając się, po czym zorientował się, że wszystkie drzwi nadal są zamknięte na cztery spusty i zerknął najpierw na jednego a potem na drugiego.
   Finen przewrócił oczami i machnął ręką. Właściwie nie był to potrzebny gest, ale kiedyś nauczył się to robić i już nie mógł przestać. Poza tym pokazał magowi, że ten mógł już spokojnie wyjść. Władca Pogody spojrzał na niego podejrzliwie i sięgnął do klamki. Drzwi otworzyły się bez problemu. Finen wzdrygnął się nieznacznie. Mało kiedy korzystał ze swojej mocy, ale kiedy to robił, ziemia pod jego stopami zawsze się odzywała, chcąc kataklizmu, a on musiał powstrzymywać swoją magię, by nie spowodować trzęsienia ziemi i nie zabić się przez to, gdyby wyczerpał całą swoją energię.
   Mag wybiegł na zewnątrz, ale Finen miał dziwne wrażenie, że został właśnie oceniony. Bardzo nie lubił tego uczucia, dopadało go zawsze, kiedy ktoś był świadkiem użycia jego magii.
   – Zwijajmy się stąd – rzucił do brata, który wpatrywał się w drzwi, przez które wyszedł Władca Pogody. – Im mniej mamy do czynienia z tymi wydarzeniami, tym lepiej.
   – Fajna pierwsza wizyta w stolicy – powiedział Rever, odwracając się do niego. – Nie sądzę, żeby udało nam się wyjść z miasta, chyba że cała twoja torba jest wypełniona tymi liśćmi. A nie jest. Musimy więc przeczekać.
   Finen niechętnie musiał przyznać młodszemu bratu rację. Rozejrzał się dookoła, upewniając się, że tym razem są sami i dla pewności sprawdził to też magią, która zaczynała powoli wrzeć, chcąc wyrwać się na wolność i połączyć ze swoim żywiołem. Nie chciał się z nią męczyć, więc postanowił ją jakoś wykorzystać.
   – Skoro mamy czas i nikt już na nas nie czyha – odezwał się Rever, a myszka wytknęła łepek z kieszeni jego koszuli – to chyba mogę cię zacząć zanudzać „nudnymi faktami” jak ty to mówisz.
   – Tak jakbyś nie robił tego cały czas – rzucił posępnie Finen. Nie znalazł nikogo w obrębach murów szpitala, ale moc wciąż się wyrywała, więc sięgnął dalej, w stronę zabudowań.
   – Cieni nie da się tak po prostu zabić żadnym światłem – powiedział cicho Rever, a Finenowi zajęła chwila, by zrozumieć, co powiedział brat. Kamienie w pobliżu drgnęły nieznacznie, ale nie aż tak mocno, by ktokolwiek prócz niego się zorientował. – Można je rozproszyć i wtedy wracają do siebie, do swojego świata. Ale skoro to Przejście jest otwarte, nie mogą zostać tam długo i znowu wrócą. Wściekłe.
   – Skąd ty tyle wiesz? – zapytał Finen. Robił to już wiele razy, raz za razem to samo pytanie, ale jego brat unikał odpowiedzi. – I nie mów, że z książek. Jest tysiące książek o takich zjawiskach i z całą pewnością w żadnej nie zapisano całej prawdy.
   – Więc może lepiej zacznij zadawać inne pytania – odpowiedział mu chłodno Rever, a brat wzdrygnął się, słysząc ten ton. – Nigdy ci nie przyszło do głowy zapytać, jakie książki czytałem.
   Finen już chciał coś odpowiedzieć, choć sam nie miał pojęcia, co dokładnie, ale wtedy świat rozdarł krzyk, od którego ziemia zadrżała. Nie. Nie zrobiła tego sama z siebie. Finen zdusił w sobie złość, że znów nie potrafi się kontrolować, po czym rzucił się w stronę wyjścia, kiedy kolejny wrzask poniósł się przez powietrze.

~*~

   Ignea wpatrywała się z grozą w mieszkańców miasta stłoczonych na największym z placów. Nie wszyscy się mieścili, część stała w uliczkach. Wszyscy mieli wypisane niezrozumienie i strach na twarzach. Ona sama siedziała na jednym z dachów, wśród gałęzi czyjegoś domu, u jednego boku mając brata, a u drugiego – jego cień. Wcześniej łatwo było ich odróżnić, ale im dłużej Shade przebywał w tym świecie, tym bardziej zaczynał upodabniać się do Ethereala. To naprawdę nie był dobry znak.
   Cień przebiegał wzrokiem po stłoczonych w dole fiorach, a na jego twarzy gościł wyraz niezadowolenia. Chyba nie był w stanie odróżnić mieszkańców od swojego gatunku. Chociaż gdy Ignea użyła tego stwierdzenia, skrzywił się jeszcze bardziej.
   – Oni nie są tacy jak ja – powiedział z niechęcią. – Tak samo jak wy i ludzie to dwie różne rasy. Ja jestem cieniem kładącym się na historii, a oni to zwykłe cienie, które muszą za wami chodzić krok w krok.
   – Wysoko się cenisz – zauważył Ethereal, unosząc brwi i patrząc na swojego sobowtóra. Ten prychnął.
   – Ty też zaczniesz i to z całą słusznością tego czynu.
   – Może byśmy po prostu na nich poświecili – odezwała się Ignea, której nie obchodziły stosunki brata z jego cieniem, zamiast tego rozmyślała jakby znaleźć innych, którzy podszywają się pod mieszkańców. – Cienie boją się światła. Zdradziłyby się, gdyby zaczęły się chować. A my byśmy je wyłapali i odesłali do tego waszego wymiaru.
   – Nie zadziała – odpowiedział od razu Shade, a w błękitnych oczach błysnęła na chwilę czerwień krwi. On też nie lubił światła. – Owszem, światło jest szkodliwe i boimy się go, ale ta burza... wywołały ją cienie, a może nawet ktoś więcej. Dodaje im sił. Dodaje mnie sił, czuję to. Gdyby padł na mnie teraz snop światła, nie poczułbym tego.
   – Moglibyśmy sprawdzić im krew – zaczęła więc inaczej Ignea, nie zamierzając się poddać. – Jak wtedy, kiedy Ethereal ukuł się spinką w palec. Wy nie macie przecież krwi, tylko dym.
   – To jest zły pomysł. Przebijając skórę cienia, uwolnisz jego moc. Pierwszy z nich rzuci się na ciebie i zabije, zanim zdążysz odkryć innych. Albo raczej zmusi cię, żebyś stała i patrzyła na niego w przerażeniu, sądząc, że ucieczka jest niemożliwa. Zahipnotyzuje cię, jak wtedy twojego brata. A drugi raz nikt w mój blef nie uwierzy.
   – Dlaczego możesz kłamać? – wyrwało się Ignei, zanim ugryzła się w język. Ale skoro już zadała to pytanie, brnęła dalej – Mówisz, że jesteś cieniem Ethereala, zachowujesz się jak on i rozumujesz jak on. Ale możesz kłamać.
   – Nauczyłem się – odpowiedział po prostu, jakby to była całkiem normalna rzecz – Ciebie też ktoś spróbuje tego nauczyć. Ale nigdy tego nie użyjesz, bo zbyt cenisz sobie prawdę, żeby kłamać. Jesteś wredna, ale nie można powiedzieć, że jesteś oszustką.
   Ignea przytaknęła, zadowolona z jego słów. Sama zdawała sobie sprawę z własnego charakteru, ale cieszyła się, kiedy ktoś potwierdzał jej zdanie. Spojrzała jeszcze raz w dół i znów powróciła do problemu cieni. Przygryzła wargę.
   – Może Vol wywołałby błyskawice, boją się błyskawic – powiedziała, teraz kierując wzrok na niebo, gdzie kłębiły się burzowe chmury. To była burza, ale nie było widać piorunów. Shade warknął.
   – Ze wszystkich pomysłów ten jest zdecydowanie najgorszy – oświadczył. – Mieszanie zwykłej burzy z burzą cieni skończy się źle. W najlepszym razie wybuch zniszczy całą Złotą Puszczę.
   – A w najgorszym? – odważyła się zadać pytanie Ignea. Shade spojrzał na nią ze śmiertelną powagą. Mało kiedy widywała taki wyraz na twarzy swojego brata.
   – Cały kontynent zginie pod wodą, a wy razem z nim. Po nim inne. A potem ta planeta zwiędnie, wyparuje i nie pozostanie ani jeden ślad, że kiedykolwiek istniała.
   – Czyli to zły pomysł – stwierdziła, kiwając głową i starając się nie pokazać, jak ją to wystraszyło. Po chwili prychnęła z niechęcią. – To jak ich odróżnić od fiorów? A potem przegnać?
   Shade chyba sam nie wiedział, jak to zrobić, ale postanowił udawać, że tak nie jest. Jego mina powiedziała jej, że cień myśli nad tym intensywnie. Kiedy zaś odwróciła wzrok, zauważyła, że Ethereal wyglądał dokładnie tak samo. Przeszedł ją dreszcz. Gdyby nie wiedziała który jest który, z całą pewnością by ich pomyliła.
   – A może po prostu otworzymy Przejście – odezwał się cicho jej brat, wpatrując się dziwnie migoczącymi oczami w niespokojny tłum. – Żeby potem rozpędzić cienistą burzę na cztery strony. Same by uciekły. Miałyby do wyboru rozświetlone miasto albo swój mroczny świat.
   – Trzeba by tylko wymyślić, jak rozpędzić burzę – pochwycił pomysł Shade, przeciągając się i ziewając. – Rany, powinieneś więcej spać. Jestem zmęczony, jakbym nie spał już z tydzień. Tak, przejąłem twoje zmęczenie. Dlatego jeszcze nie padłeś, ale chyba zaraz ja to zrobię.
   – Możesz przejąć cudze zmęczenie? – zdziwiła się Ignea, a cień uśmiechnął się przebiegle.
   – Tylko jego. Twojego już nie mogę, bo cię nie odzwierciedlam na tyle, by móc się zlać z twoją istotą. Jakkolwiek to brzmi. Ale jeśli wyjaśnić to prościej, to jestem nim. Mogę sobie wziąć jego odczucia, wspomnienia i myśli. A on może moje.
   – To brzmi bardzo okropnie – powiedział z niepokojem Ethereal, krzywiąc się, ale cień tylko się do niego uśmiechnął.
   – Nie przejmuj się, jestem tobą. Nie zamierzam cię zabijać, bo wtedy sam bym zginął. A ginięcie nie leży w interesie żadnego z nas. Dobra – powiedział, prostując się. – Powinniśmy znaleźć Ekariego i wtajemniczyć go w nasz plan. Tylko on będzie w stanie rozpędzić burzę tak, żeby rozproszone chmury zanikły całkowicie i na zawsze.
   – A jak otworzyć Przejście? – odezwała się Ignea, machając w powietrzu nogami.
   – To łatwe. Wcześniej otworzyliście je razem i teraz musicie zrobić to samo. Wystarczy po kropli krwi i wola zaistnienia Przejścia. Wcześniej tę wolę zastąpiły Kamienie Serca Puszczy, to one ja wyraziły, bo do tego były stworzone. Teraz wy musicie to zrobić. Tyle wystarczy. Tylko pilnujcie, żeby nikt nie wpadł w portal, jak już go otworzycie, bo nie będzie mógł wrócić po zamknięciu.
   – Jeszcze coś, panie wszechwiedzący? – warknęła z drwiną Ignea, a cień wybuchnął głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę połowy fiorów w dole. Nie przejął się tym jednak.
   – Zachowaj to miano dla kogoś innego – powiedział, wciąż chichocząc. – Przyda ci się w przyszłości. Pewnie będziesz się dobrze wtedy bawić.
   – Gadasz jak ci wróżbici, którzy naciągają każdego, kto do nich przyjdzie – zauważyłam dziewczyna, doprowadzając go tylko do większego rozbawienia. Ethereal uniósł brwi, patrząc na sobowtóra.
   – Nie mogę powiedzieć wszystkiego wprost. Zniszczyłbym wtedy przyszłość, a tego zrobić nie mogę, jeśli wszyscy mamy żyć. Zaburzenia czasowe trudno jest odwrócić. Poza tym gdybym ci zdradził przyszłość, ona by się zmieniła i żadne z moich słów nie byłoby już prawdziwe. Ale mgliste wskazówki mogę dawać.
   – Hej, ale jak spotkasz wszechwiedzącego, to i tak mógłby ci o wszystkim powiedzieć – zauważył Ethereal ze śmiechem.
   – Ja pójdę po maga – oznajmił Shade, podnosząc się na równe nogi. Stał na samej krawędzi dachu i mógłby spaść, ale chyba się tym nie przejmował. – Wy czekajcie tutaj i jak chmury zaczną się rozwiewać, otwórzcie Przejście. Albo na mój znak, zależy, co nastąpi pierwsze.
   – Jaki znak? – zapytała Ignea z ciekawością.
   – Wierz mi, będziesz wiedziała, że to mój znak – prychnął cień, po czym skoczył. Tak po prostu skoczył. Nikt nie zauważył jego wyczynu albo może przyzwyczaili się do tego, że Alieasterowie są dziwni i zwyczajnie wzięli cień za Ethereala, którego postać przyjął.
   Ignea przeciągnęła się i również wstała, ale nie zamierzała skakać. Fiorzy w dole wciąż nie wiedzieli co robić. Król ich tutaj wezwał, po tym jak znalazł się Ekari, a cień opracował jakiś swój plan, którego nie zdradził w całości. Wciąż właściwie go nie znali. Wiedzieli tylko tyle, że cień ma jakiś swój plan działania „na wszelki wypadek”.
   Potworny wrzask wypełnił uszy Ignei, a ta skuliła się i o mało nie spadła z drzewa, kiedy to zatrzęsło się. Nie tylko ono. Fiorzy w dole zataczali się, kiedy ziemia pod ich nogami drżała. Trwało to tylko chwilę, ale wszyscy wyraźnie to odczuli. A potem kolejny krzyk i kolejny. Przecinały powietrze i niczym ostrza trafiały do uszu Ignei, która złapała się za głowę, byle tego nie słyszeć. To brzmiało niczym alarm pradawnego stworzenia.
   W odpowiedzi w całym mieście nagle rozbrzmiał nerwowy i przerażony śpiew. Tak-Triki powyciągały głowy ze swych gniazd i wzniosły pieśń zniszczenia ku niebu. To nie była melodia, którą odgrywały w razie kataklizmu. To brzmiało jakby rozrywały własne dusze na strzępy i zamierzały zrobić to z każdym, kto wsłucha się w ich śpiew, by nikt nie musiał uczestniczyć w tym, co się zbliżało.
   – Zostawią za sobą ruiny – przypomniały się Ignei słowa dziadka i przeszedł ją dreszcz. – Przecież nie cienie, cieniom nie zależy na niszczeniu miasta, chcą tylko zniszczyć życie, ale nie miasto. Fiorzy też go nie zniszczą, to niemożliwe. Kochają je zbyt bardzo, że nigdy by tego nie zrobili. Ba, to nawet nie miałoby sensu. Więc kto zostawi za sobą ruiny? Kto?!
   Odwróciła się do brata, ale on był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Widziała w jego oczach, że również pamiętał owo prorocze zdanie dziadka i że wcześniej nie brał go na poważnie. Z dala niósł się ryk, a ptaki śpiewały coraz bardziej uniesiono i złowieszczo. Ethereal zdawał się być bledszy niż zwykle, a jego oczy przygasły, jakby nie wpatrywał się już w swoją siostrę, tylko patrzył na coś wiele gorszego. Ruiny. Chaos. Śmierć.
   Ryk poniósł się jeszcze raz, a potem wszystko gwałtownie ucichło, jakby ktoś wyłączył światu dźwięk. Załopotały skrzydła i na dachu obok nich pojawił się ojciec, skrzywiony ze złości albo ze strachu – trudno było to odróżnić. Możliwe, że były to oba te uczucia, połączone w jedno.
   – Nie jest dobrze – powiedział ochrypłym głosem, który bardzo dobitnie oznajmił Ignei, że to właśnie ojciec wydawał ten straszliwy wrzask, alarmujący i wzywający do ucieczki, którego nikt nie posłuchał. – Coś się zbliża, coś strasznego, czuję to we krwi. Trzeba uciekać. I to już!
   – Co...? A miasto?! – zaprotestował z oburzeniem Ethereal, a słowa zabrzmiały tak ostro, że ojciec się skrzywił. – Przecież ewakuacja będzie trwała wieczność! Może to nie jest jakieś wielkie miasto, ale zobacz ile fiorów tu mieszka! Co się zbliża?
   – Ludzie – odpowiedziała mu Ignea, wpatrując się w dal, gdzie mur oddzielał Złotą Puszczę od Miasta Kwiatów. – Przecież to oni otworzyli Przejście. Thin mówił, że zamierzali otworzyć więcej. Do innych wymiarów, może gorszych. To oni tutaj zmierzają, prawda? I coś ze sobą mają.
   – Tak-Triki nie zareagowałyby na ludzi – prychnął Ethereal, krzyżując ręce i wpatrując się to w ojca, to w siostrę. – Nie wykrywają takich zagrożeń, jak wrogie armie. Ba, w ogóle nie zareagowały na cienie krążące po mieście, kiedy się już przebudziły.
   – To ja ostrzegałem przed ludźmi – powiedział ojciec, przekrzywiając głowę i wpatrując się w córkę, jakby pierwszy raz ją zobaczył. Ignea odpowiedziała mu wściekłym spojrzeniem, pełnym ognia. – Nie wiem, co wychwyciły Tak-Triki. Być może zbliża się trzęsienie ziemi, ale chyba wykryłyby je jeszcze przed tymi słabymi wstrząsami ostrzegającymi. Choć niedawno jeszcze spały, tak jak wszyscy inni, więc mogło to uśpić ich czujność.
   – Czemu wszystko musi się zwalić nam na głowy teraz?! – zezłościła się Ignea, tupiąc ze złością nogą i spoglądając w niebo, jakby zamierzała obwiniać za to bogów. – Czemu katastrofy zawsze muszą się skumulować? Chociaż raz mogłoby być inaczej!
   – Nie warcz na bogów, tylko na ludzi – odezwał się Ethereal. – To oni nam to wszystko zgotowali, pamiętasz? Wiesz ilu ich jest? – zwrócił się znów do ojca, ale ten pokręcił głową.
   – Wyczułem tylko ludzi, nic więcej. Jeśli...
   Na placu w dole wybuchło zamieszanie. Shade nagle pojawił się tuż obok Ethereala, a na dach zaczęli się powoli wspinać gapie. Nie, to nie byli gapie, tylko ich towarzysze, o ile można było ich tak nazwać. Thin dotarł pierwszy, zaraz po nim z trudem wpełzł Vol, a potem pojawił się Ariv, z taką miną, jakby zamierzał kogoś zamordować. Chwilę później dołączyło jeszcze dwóch podobnych do siebie chłopaków, którzy musieli być uzdrowicielami, przyprowadzonymi przez Ethereala, na co wyraźnie wskazywały ich zielone płaszcze. Pojawił się też Ekari. Na dachu zaczynało się robić już bardzo ciasno, kiedy ni stąd ni zowąd postanowił tam też pojawić się sam Król. Jego Rada musiała zostać w dole, bo żeby zmieścić się wśródł gałęzi domu, musieliby kogoś zrzucić na dół.
   – Oficjalne zebranie czas zacząć – zadrwiła Ignea, ale rzeczywiście wyglądało na to, że jakieś zebranie tam się odbędzie. Na dachu cudzego domu. Dziewczyna spojrzała pod stopy i nagle zorientowała się, że jest to dom Ariva.
   – Chciałbym dowiedzieć się, co się dzieje – powiedział z całą swoją mocą Król, wyraźnie mocno zdezorientowany. No tak, nie było czasu mu wszystkiego wyjaśnić, a jedyna osoba, która mogła to zrobić, nie lubiła niczego wyjaśniać.
   – Najkrótsza wersja jest taka, że zostaliście zaatakowani – oznajmił Shade, a Ethereal wzdrygnął się, słysząc zupełny brak szacunku. Ba, chyba w jego głosie gościła też nuta pogardy. – Przez ludzi, którzy zwrócili przeciw całemu temu światu także cienie z innego wymiaru. A teraz chyba idzie na was jakaś armia.
   – Ciągną ze sobą jakieś żelastwo – powiedział jeden z uzdrowicieli, ten wyższy, którego twarz pełna była blizn. – Wielką maszynę. Ich samych jest jakaś setka, może trochę więcej. – Zorientował się, że wszyscy na niego spoglądają i zrobił obrażoną minę. – No co? Chcieliście informacji, tak?
   – To najmniej dla nas odpowiedni moment na atak – warknął Thin, sprawdzając coś w swoim małym urządzeniu, które nazywał komórką. Ignea orientowała się w technologii, ale nie aż tak, żeby zrozumieć działanie tego czegoś. – Zaplanowali to. Co prawda wybicie ich oddziału raczej nie było w planach, ale cała reszta już tak. Musieli wiedzieć o tym, że któreś z Przejść w Złotej Puszczy prowadzi do Wymiaru Mroku.
   – Reszta Przejść nie jest tak groźna – odezwał się Shade, przekrzywiając głowę i wpatrując się w dal, jakby był w stanie słyszeć głosy, których inni nie są w stanie wychwycić. – Prowadzą raczej do mało znaczących wymiarów, podobnych do tego, a w każdym razie w sensie psychicznym. Ich mieszkańcy raczej nie zorientują się, że w ogóle otworzyliście tutaj Przejście. A tutaj ludziom portale są potrzebne tylko żeby wyssać z nich moc i zwrócić ją przeciw wam.
   – Szukanie Przejścia zajęło im sporo czasu – mruknął Thin, klikając z uporem w ekran urządzenia. – Nie wysyłali między sobą żadnych wiadomości, więc raczej nie znaleźli innych. Chyba, że nie powiadomili o tym siebie nawzajem, ale wtedy nie mieliby wystarczająco dużo mocy... chyba, że pobrali ją z innego źródła.
   – Od pewnego czasu magia jest zakazana – postanowił odezwać się Vol, zwracając na siebie uwagę. Był człowiekiem, jeśli ktoś miał wiedzieć coś o ich planach i rozumowaniu, to chyba tylko on. – Tylko osoby, które złożyły przysięgę koronie mają prawo z niej korzystać, w innym wypadku trafia się do więzienia, a moc jest jakoś tłumiona. Może... może mogliby jakoś ją zebrać...
   – Jak to zakazana? – zdziwił się Król, porzucając całkowicie swój oficjalny ton. Sam był w pewnym stopniu magiem i interesował się dziejami ludzi, ale przyniesione wieści musiały mocno nim wstrząsnąć. – Eriandel nigdy by na coś takiego nie pozwolił.
   – Król Eriandel nie żyje od kilku miesięcy – powiedział nieco zmieszany Vol, przestępując z nogi na nogę. – Myślałem... myślałem, że te wieści już dotarły. Właściwie nie wiadomo, kto teraz włada w Krainach Pokoju. Władców teoretycznie jest pięciu, ale poza ich wiernymi ludźmi nikt ich nie widział. Przejęli błyskawicznie władzę po śmierci Króla, za którą chyba właśnie oni odpowiadali. Większość tak myśli, ale nikt nie ośmieli się tego powiedzieć na głos.
   Zapadła ponura cisza. Ignea chciała coś powiedzieć, ale wtedy rozległ się huk gromu. Wszyscy spojrzeli znów na Vola, ale ten uniósł ręce, na znak swojej niewinności. Władca Pogody spojrzał za to w niebo i syknął z niezadowoleniem. Wszyscy podążyli za jego spojrzeniem, żeby ujrzeć ogromny ciemny kształt pośród chmur. Kształt, który z całą pewnością nie był zwykłym cieniem.
   – Już po nas – skomentował to Shade, a jego oczy przybrały kształt krwistej czerwieni, gdy wodził nimi za skrzydlatą istotę, przemierzającą cieniste chmury.
   – Co to jest? – zapytał Ethereal ze strachem, ale to nie cień mu odpowiedział.
   – Demon chmur – powiedział ponurym głosem ojciec, kiedy stwór przebił się przez cienie, ukazując się w całej swej okazałości – Najpotężniejszy z nich wszystkich. Niosący ze sobą całą ciemność świata.
   – Już po nas – potwierdziła słowa Shade'a Ignea, przyglądając się potworowi.
   Fiorzy w dole wpadli w panikę, krzyczeli i przepychali się, uciekając do swoich domów, albo gdziekolwiek, byle tylko nie zostać na ulicach, gdzie zrobiło się niebezpiecznie. Tylko część z nich pozostała, z zachwytem spoglądając na istotę, która biła skrzydłami, zniżając się coraz bardziej i bardziej, a na jej twarzy rozbawienie mieszało się z furią.
   Nie wyglądał jak fior, człowiek, ani żaden z cieni, które wcześniej widzieli. Dwie pary oczu, każde niczym mała czarna dziura, zasysająca rzeczywistość i szczęście. Nie miał dłoni, ręce zginające się w trzech miejscach kończyły się długimi ostrzami, mieniącymi się ciemnością. Za nim ciągnął się długi rozdwojony ogon, wyglądający niczym smoczy. Cały stwór pokryty był ciemnymi łuskami, które wyglądały niczym skorupy biednych małych stworzeń, zaś z jego ramion – o ile można było to nazwać ramionami – spływał płaszcz ze zwierzęcego futra. Tak w każdym razie można było podejrzewać, bo Ignea nie wiedziała, czy w Wymiarze Mroku w ogóle mają jakiekolwiek zwierzęta.
   Demon chmur zniżył się i wylądował twardo na dachu, na którym się zebrali, wprawiając drzewo w drżenie. Wszyscy odsunęli się od niego gwałtownie, przerażeni widokiem potwora. Ignea w ostatniej chwili złapała za rękę Thina, który o mało co nie spadł na ziemię. Poczuła też, jak Shade chowa się za jej plecami, drżąc. Dotąd nie widziała, żeby cień się bał, więc sytuacja musiała być naprawdę poważna.
   Stwór rozejrzał się po zebranych, a jego twarz przecięła kreska, która w normalnej sytuacji zapewne byłaby ustami. Dwa rzędy szarych kłów ukazały się w całej swej okazałości, a kiedy potwór się odezwał, spomiędzy nich wysunął się rozwidlony język, niczym u węża.
   – Witaj zdrajco – powiedział zdumiewająco cichym i piskliwym głosem, który zupełnie nie pasował do jego wyglądu. Nikt nie wiedział do kogo zwrócone było powitanie, do czasu aż jedno z nich wystąpiło z kręgu.
   – Witaj upadły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz