Obrońcy Światła

Rozdział XIII


Otwarcie bram



   Ethereal wspiął się na drzewo i przystanął na jednej z niższych gałęzi, by rozejrzeć się wokół. Był absolutnie pewien, że to właśnie tą drogą tutaj przyszedł, jednak nie widział żadnego ze znaków, które zostawił wcześniej – tak na wszelki wypadek. Zmrużył oczy, wytężył wzrok do granic możliwości i przyjrzał się wszystkiemu w pobliżu jeszcze raz. W końcu zauważył niewielką szklaną kulę, porzuconą w trawie, choć był pewien, że zostawił ją gdzie indziej. Zeskoczył na ziemię i podniósł znalezisko.
   – Co to? – zapytał Finen, poprawiając torbę na ramieniu i podchodząc bliżej. Ethereal zdusił w sobie chęć odsunięcia się od chłopaka, gdy tylko poczuł ostrą woń ziół. – Wygląda trochę jak małe akwarium dla rybek, ale tych naprawdę małych.
   – To dla świetlików – wyjaśnił Ethereal, uważnie wypatrując się w ścianki naczynia, ale w ciemnościach niewiele mógł zobaczyć, a światła przy sobie nie miał. – Zostawiłem je jako znaki, żeby móc znaleźć drogę powrotną. Ale to nie ma sensu, świetliki są bardzo lojalne. Nie uciekają z kul, bo doskonale wiedzą, że i tak je później wypuścimy. Ba, nawet często w nich zostają, bo liczą na przysmaki. Coś musiało je naprawdę wystraszyć, skoro odleciały.
   – Trzymacie świetliki w kulach? – zapytał niemal oburzonym tonem Rever, trzymający się z tyłu i dotąd siedzący cicho. Ethereal spojrzał na niego.
   Chłopak wyglądał niemal identycznie, jak jego starszy brat, a jedyną różnicą między nimi był wzrost, no i brak blizn na twarzy Revera. Jednak jeśli chodzi o charakter, Etherealowi wystarczyła chwila z nimi, żeby zrozumieć, że są kompletnie inni. Finen wciąż o coś pytał, o każdą rzecz, której nie rozumiał, a zrozumieć chciał. Widać też było po nim, że był bardzo ufny, może nawet zbyt bardzo. A może po prostu umiał wyczuć, kto ma dobre intencje wobec niego, a kto nie. Nie wydawał się być głupią osobą, ale przecież pozory mogą mylić.
   Jego młodszy brat był cichy, odzywał się tylko wtedy, kiedy było to konieczne, a i wtedy najczęściej mówił szeptem. W jego spojrzeniu, ilekroć tylko zaszczycił nim Ethereala, czaiło się wyzwanie. Jakby tylko czekał na jakiś podejrzany albo błędny ruch.
   – Nie, nie trzymamy ich w kulach – odpowiedział Ethereal, najspokojniej jak umiał, chowając szklaną kulkę do wewnętrznej kieszeni munduru, gdzie zadzwoniła o puste buteleczki po eliksirze. – Żyją sobie spokojnie nad jeziorem niedaleko naszego miasta. Kiedy potrzebujemy pomocy, użyczają nam jej. Pomoc za pomoc.
   Młody uczeń nie wyglądał na zadowolonego tym wyjaśnieniem, ale żadnego innego nie dostał. Ruszyli znów przed siebie. Ethereal spojrzał z niepokojem w stronę nieba, którego kolory prześwitywały między gałęziami drzew. Powinien się pospieszyć, jednak zarówno on, jak i dwójka uzdrowicieli nie mieli sił, by iść szybciej. Zastanawiał się nad zmianą kształtu, ale dość szybko odrzucił ten pomysł. Na to też był zbyt wykończony. Właściwie tylko jeszcze resztki napoju pobudzającego, krążące po jego organizmie, sprawiały, że nie padł na ziemię i nie zasnął.
   – Tutaj panuje taka... cisza – zauważył Finen z niepokojem, a Ethereal szybko zrozumiał, że nie chodzi mu o taką, jaka dotychczas trwała. Przekroczyli właśnie linię, tę specjalną, niewidzialną linię.
   Zatrzymali się na chwilę, a Ethereal nastawił uszy, próbując wychwycić jakikolwiek dźwięk. Jednak wszystko wciąż milczało, równie uparcie, jak gdy wyruszał do miasta uzdrowicieli. Dreszcz przebiegł mu po plecach i nagle naszło go uczucie, że ktoś – albo może coś – obserwuje go spomiędzy cieni. Nie chcąc ryzykować ataku, gdyby owo coś jednak nie okazało się tylko wytworem jego wyobraźni, szybko ruszył w stronę, która wydawała mu się właściwa. Jego towarzysze musieli doznać podobnego uczucia, bo poszli za nim, nie zadając ani jednego pytania.
   Po drodze Ethereal znajdował kolejne szklane kulki, które sam porozmieszczał, tylko w żadnej z nich nie było ani jednego świetlika. To nie wróżyło zbyt dobrze, chociaż bynajmniej nie dlatego, że obawiał się zgubienia ścieżki. Widział ją, nawet całkiem dobrze. Ale cokolwiek wystraszyło świetliki... to nie były strachliwe stworzenia, bo doskonale zdawały sobie sprawę, że mało kto zwróci uwagę na takie malutkie owady jak one. A nawet gdy się bały jakiegoś stworzenia, wystarczyło, że przygasłyby nieco, a byłby nie do znalezienia. Zwłaszcza nocą.
   Jego stopa trafiła na coś twardego, pochylił się więc, by to podnieść. Ostatnia kula. Jej wnętrze lśniło słabiutko, a gdy Ethereal przyjrzał się jej uważnie, zobaczył że na samym dnie leży osamotnione malutkie stworzonko, piszcząc słabiutko. Raz zaczynało się świecić, raz gasło i tak w kółko. Niektóre świetliki nauczyły się sygnałów, dzięki czemu łatwo było się z nimi porozumieć. Ten wyraźnie chciał coś przekazać i to było coś ważnego. Jeden wyraz, wciąż powtarzany w kółko.
   – Cienie – powiedział na głos Ethereal.
   Świetlik przestał migać światełkiem, co znaczyło tyle, że albo się zmęczył, albo też Ethereal dobrze odgadł słowo. Chciał zapytać, o co chodzi, ale wątpił, by owad miał mu odpowiedzieć. Owszem, przekazywały fiorom informacje i rozumiały ich język, a w każdym razie jego podstawy, ale normalnej rozmowy ze świetlikiem nie dało się przeprowadzić.
   – Jakie cienie? – zapytał Finen, a jego brat wykorzystał okazję i wyrwał Etherealowi z rąk szklaną kulkę. Chłopak się tym nie przejął, sam i tak nie byłby w stanie pomóc małemu owadowi.
   – Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Ale nie wygląda mi to dobrze. Jeśli chcecie, poczekajcie tu, a ja pójdę sprawdzić czy w mieście coś...
   – O nie, nie pozbędziesz się nas teraz – rzucił Finen i wskazał na niebo, które powoli traciło swe ciemne barwy. – Kłótliwa wschodzi, a ty mówiłeś, że fiorom potrzebna jest pilna pomoc. Straciliśmy dużo czasu idąc tutaj, więc nie marnujmy więcej. Chodźmy.
   I ruszył, nie oglądając się za siebie. Ethereal przewrócił oczami i złapał go za kaptur, zatrzymując, po czym obrócił w innym kierunku, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że zamierzał iść w złą stronę. Uzdrowiciel nijak tego nie skomentował, tylko pomaszerował przed siebie.
   Dawno nie oglądał murów Miasta Kwiatów, a w każdym razie nie przyglądał się im dokładniej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie są tak potężne i grube, jak mu się kiedyś zdawało. W paru miejscach widać było, że upływ czasu zrobił swoje. Kamienie były pokruszone, powykrzywiane, niektóre nawet wypadły i leżały teraz na ziemi, tworząc małe górki.
   A główna brama była szeroko otwarta. W każdym razie jedno jej skrzydło, które pozostało na swoim miejscu, ponieważ drugie leżało na ziemi, rozwalone na drobne kawałki. Cała krew odpłynęła z twarzy Etherealowi, które teraz dosłownie był cały biały. Nie czekając na nikogo, zerwał się z miejsca i wpadł do miasta.
   Ulice były całkowicie puste. Wcześniej leżało tam pełno fiorów, wszyscy uśpieni, a teraz wszędzie panowała pustka. Rozejrzał się, ale nic nie wskazywało na to, by się ocknęli i wrócili do normalnych, codziennych zajęć. Wpadł do pierwszego domu, żeby stwierdzić, że nikogo tam nie ma. Nie było też ani jednej żywej duszy w drugim, ani w trzecim i każdym kolejnym.
   Popędził więc w stronę szpitala, w którym wcześniej się zebrali. Jeśli fiorzy mieliby gdzieś być, to właśnie tam. Budynek nie był tak wielki, by pomieścić mieszkańców całego miasta, ale... ale może został ktoś, ktokolwiek, kto mógł mu powiedzieć, co się stało. Bo na pewno coś się stało.
   Drzwi szpitala również otwarte były szeroko, a w powietrzu unosiła się jakaś słodka woń. Ethereal poszedł za nią, kierując się jednak bardziej chmurą różowego dymu, niżeli zapachem. Wpadł do pracowni lekarstw, a w każdym razie wydawało mu się, że tak właśnie głosiła tabliczka zawieszona na drzwiach. Przez te opary trudno było stwierdzić coś na pewno. Podbiegł do okna i przez chwilę mocował się z klamką, żeby otworzyć je w końcu najszerzej jak tylko się dało i wpuścić choć trochę świeżego powietrza.
   – Jest nieprzytomny – powiedział Finen, a Ethereal aż podskoczył i odwrócił się gwałtownie. Nie zdawał sobie sprawy, że uzdrowiciel poszedł za nim i jest w pomieszczeniu, dopóki ten się nie odezwał. – Prawdopodobnie od wdychania tych oparów. Powinniśmy go stąd wyciągnąć.
   Ethereal domyślił się, kogo znaleźli, jeszcze zanim zobaczył twarz. Ojciec w końcu sam zgłosił się na ochotnika do warzenia jakiegoś eliksiru, więc logiczne było, że tę parującą substancję, która zatruwała słodkim zapachem korytarze szpitala, stworzył właśnie on. Ethereal pomógł wyciągnąć uzdrowicielom ojca na korytarz, ale kiedy tylko wyszli z pracowni, ten się ocknął i w jednej chwili powalił na ziemię całą ich trójkę. Ethereal nawet nie zarejestrował co dokładnie się stało. W jednej chwili stał, a w drugiej już leżał na ziemi, wpatrując się w sufit i czując pulsujący ból gdzieś w okolicy lewego oka.
   – No dzięki – mruknął pod nosem, podnosząc się na łokciach. Przyjął podaną mu przez ojca rękę i wstał, otrzepując ubranie z kurzu. Różowego kurzu?
   – Wybaczcie, myślałem... że to ktoś inny – rzekł Aveth Alieaster, pomagając wstać dwójce uzdrowicieli, którzy chyba oberwali bardziej od Ethereala. Albo nie byli przyzwyczajeni do otrzymywania ciosów. Po latach walk z własną siostrą, Ethereal już zdążył przywyknąć do tego, że często wracał z poobijaną twarzą. Ignea też. Wyglądali wtedy zawsze jak żywe trupy i chichotali głupkowato.
   – Co się stało? – zapytał, kiedy tylko przestał rozmyślać o przeszłości. – Gdzie są wszyscy? I dlaczego po całym szpitalu roznosi się smród tej trucizny?
   – To nie trucizna – odpowiedział mu natychmiast Finen, zanim Aveth zdążył choćby otworzyć usta. – Środek uspokajający, tylko trochę zbyt stężony. Próbował pan robić miksturę na pobudzenie?
   Ethereal nie miał najmniejszego pojęcia jak uzdrowiciel doszedł do tego wniosku, ale jego ojciec najwyraźniej wiedział i skinął głową.
   – Zamierzałem, ale Vaila nie wróciła zresztą składników – rzekł, rozglądając się dookoła, jakby oczekiwał zobaczyć dziewczynę, ale w pobliżu z pewnością jej nie było. Nikogo oprócz nich nie było. – Czekałem na nią kwadrans, a potem chciałem iść jej poszukać, ale coś mnie zaatakowało i straciłem przytomność. A później przyszliście wy.
   – Nie no, naprawdę? – jęknął Ethereal. – Nic więcej? Żadnych podejrzeń ani przypuszczeń? W ogóle jakim cudem dałeś się komukolwiek podejść, przecież.... ty to ty! Znaczy się... no wiesz, o co mi chodzi!
   – Owszem, jestem nad wyraz inteligentną osobą i już za pierwszym razem zrozumiałem, o co chodzi, nawet jeśli sam nie byłeś tego świadom – odpowiedział z powagą ojciec, a Finen parsknął i zasłonił dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Mam pewne podejrzenia co do tego, kto mógł to zrobić, ale... cóż, myślałem, że one wyginęły.
   – Jakie znowu one? – zaczął niecierpliwić się Ethereal.
   – Cienie.
   Zapadła cisza. Dokładnie to samo przekazał świetlik: cienie. I tylko tyle. Tak jakby ciemny kształt był w stanie kogokolwiek skrzywdzić. Ale po powadze w głosie ojca, po tej strasznej ciszy przed burzą, Ethereal wiedział, że to musiało być coś poważnego.
   – Cienie to tylko kształty – odezwał się Rever, a wszyscy na niego spojrzeli, jakby dopiero teraz zdali sobie sprawę, że wciąż jest wśród nich. – Kształty na płaszczyźnie. Dwuwymiarowe ciemne kształty, stworzone w obliczu światła, a dokładniej przez jego brak w danym miejscu, gdy jest wszędzie indziej wokół. Niby w jaki sposób miałyby cokolwiek zrobić?
   – Zdziwiłbyś się ile są w stanie szkód wyrządzić te „kształty”, jak je nazywasz. Ale to, że są w stanie to zrobić tutaj oznacza tyle, że coś poszło źle. Dobra, zabieraj się. Uzdrowiciele też mogą iść, jeśli chcą.
   – Iść dokąd? – zapytał Ethereal ze złością, ale nie otrzymał odpowiedzi.
   Tak jak się domyślał, ojciec umyślnie niczego nie wyjaśnił, a teraz jeszcze udawał, że nie usłyszał pytania. Zanim Ethereal zdążył je ponownie zadać, Aveth zniknął już w jednej z sal, od których w szpitalu się roiło. Chłopak zacisnął pięści ze złości i syknął, kiedy przebił sobie skórę pazurami. Skupił się i pozbył ich najszybciej, jak umiał, co jednak wcale nie usunęło ran. Schował ręce do kieszeni, żeby ukryć strużki krwi, cieknące mu po dłoniach.
   – Nie mamy całego dnia – dobiegł go krzyk ojca z sali, więc ruszył w tamtym kierunku, mrucząc wściekle pod nosem.
   – Właściwie to mamy cały dzień – odpowiedział, nawet nie zastanawiając się, co właściwie mówi. Słowa same pchały mu się na język. Wszedł do pokoju i rozejrzał się, żeby stwierdzić, że poza łóżkami i stertą koców nie ma tam nic ciekawego. – Jest dopiero ranek, a może nawet nie, bo Iskra jeszcze nie wzeszła. Ba, Ocean ma jeszcze jakąś godzinę albo półtorej, żeby zniknąć z nieba.
   – Nie łap mnie za słowa! Kto w ogóle cię tego nauczył?
   – Ignea.
   Ojciec przewrócił oczami i mruknął pod nosem coś o tym, że mógł się tego domyślić. Przyjrzał się górze materiału i wziął jeden z koców, żeby po chwili zacząć go drzeć na strzępy, jakby to był zwykły papier. Ethereal też podniósł jakiś, żeby sprawdzić jego grubość i nie mógł się nadziwić. Jakim cudem jego ojciec zdołał to rozerwać? I po co? Zapytał o to na głos, ale odpowiedzi nie otrzymał. Jak to często bywało.
   Gdy już skończył rozdzierać koc, zebrał wszystkie strzępki z podłogi i wcisnął je do tobołka, który zrobił sobie z prześcieradła. Ethereal warknął, domagając się wyjaśnień, ale ojciec zachowywał się, jakby jego syna tam nie było. Wziął zaimprowizowany worek i wyszedł na korytarz, gdzie wciąż stała dwójka braci uzdrowicieli, nie wiedząc, co ze sobą począć.
   – Będę potrzebował wody – oświadczył Aveth, omiatając wzrokiem korytarz. – Wystarczy butelka. A, no i trochę tego śmierdzącego czegoś, co udało mi się uwarzyć. Też butelka, nie za wielka. Ach, no tak, jeszcze nóż. Obyłoby się bez niego, ale wolę nie ryzykować.
   Zrozumieli to jak polecenie, bo właśnie tak brzmiało i szybko zabrali się do zbierania owych rzeczy. Tylko Ethereal stał w miejscu, na samym środku korytarza i piorunował ojca wzrokiem.
   – Po co to wszystko? Czemu chociaż raz nie możesz normalnie powiedzieć, co się dzieje i co zamierzasz zrobić?
   – Ponieważ tak jest łatwiej dla wszystkich. Ja nie muszę tłumaczyć wszystkiego, bo to jest długie i zawiłe, poza tym też bardzo niezrozumiałe. A wy nie musicie się martwić tym wszystkim, przejmować nie wiadomo jak mocno. Nie mamy też czasu na odpowiedzi.
   – Jakie cienie?
   – Istoty z innego wymiaru – odpowiedział, machając wolną ręką, jakby to było nic takiego. Etherealowi przeszedł dreszcz po plecach. – Nie do końca, ale można to tak ująć. Mają swój świat, swój wymiar tuż obok naszego, dlatego je widzimy. – Zastukał butem w podłogę, jakby chciał zwrócić uwagę na ciemny kształt kładący się za nim. – Tutaj nie są w stanie nic zrobić. Ale ta wyrwa stworzona w lesie musiała prowadzić właśnie do ich wymiaru. Ściana została rozbita i... cóż, cienie nie są takimi miłymi i potulnymi istotkami, jakbym chciał. Musiały wciągnąć wszystkich do swojego wymiaru, skoro nikogo poza nami nie ma w mieście.
   – Więc dlaczego ciebie nie wciągnęły? – zapytał z powątpiewaniem Ethereal. Ojciec uśmiechnął się, czego chłopak nie widział od bardzo dawna. Wrednie.
   Ale nie odpowiedział, bo w tej właśnie chwili wrócili uzdrowiciele, z dwiema pełnymi butelkami i garścią noży, najróżniejszych wielkości.
   – Świetnie. Wręcz doskonale. – Aveth klasnął w dłonie i wziął największy nóż, jaki znalazł. Przyglądał mu się chwilę, po czym szybkim ruchem, którego nie zdołali nawet zarejestrować wzrokiem, naciął sobie rękę, a błękitna krew zaczęła skapywać na podłogę.
   – Co ty właściwie robisz? – warknął Ethereal ze złością. – Wiesz, jeśli tak bardzo chcesz...
   Urwał, bo w tej chwili zapadła ciemność. Z całą pewnością nie normalna, to było tak, jakby cały świat zupełnie pociemniał i stracił część swoich kolorów – z wyjątkiem nich samych. Aveth wytarł nóż o swoją koszulę, barwiąc ją na błękit swojej krwi, po czym, jakby nigdy nic, wcisnął go za pas.
   Ethereal cofnął się o krok od ojca i rozejrzał dookoła. Wciąż znajdowali się w korytarzu szpitala jak wcześniej, a w każdym razie można by tak pomyśleć w pierwszej chwili. Napisy na tabliczkach zmieniły się, litery stały się pozawijanymi znakami z ostrymi zakończeniami. Język, który nigdy nie widział światła dnia.
   – Gdzie jesteśmy? – zapytał ze strachem.
   – Zostaliśmy wciągnięci do wymiaru Mroku – oznajmił ojciec, tonem jakby wybrali się na piknik do lasu. Otarł rękę rękawem, a rana nagle znikła, jakby nigdy jej nie było. – Po to potrzebna mi była krew. Takie założenie było logiczne. Skoro twoja krew otworzyła Przejście, na moją cienie zareagują dokładnie tak samo. Bo już znają jej część.
   – Słucham?!
   – Nie ma czasu na dokładnie wyjaśnienia – zbył go ojciec, mrużąc oczy i przyglądając się bardzo dokładnie otoczeniu. – Dwie sprawy. Skoro cienie się rozprzestrzeniły po naszym wymiarze, Ignei nie udało się zamknąć Przejścia. Rozdzielamy się. Ty idziesz jej poszukać, a ja z tymi dwoma – wskazał głową na uzdrowicieli, którzy stali z boku i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić – przejdę się po tej ciemnej wersji Miasta Kwiatów i zbierzemy fiorów, których tu wciągnięto. Aha, jak już ich znajdziesz, możesz użyć krwi, żeby wrócić, tak jak się tutaj dostaliśmy. Wystarczy że w myślach wyrazisz wolę powrotu. Twoja siostra też może to zrobić. Zalety otworzenia Przejścia. Poradzę sobie, więc nie czekajcie na mnie, po prostu znajdźcie się i uciekajcie z tego wymiaru.
   – Niby jak mam ich znaleźć? – Głos Ethereala przepełniony był paniką, ale nic nie mógł na to poradzić. Miał sam ruszyć przez ten ponury wymiar, żeby poszukać trzech osób, w ogromnym, naprawdę ogromnym świecie. Bez żadnej pomocy, kiedy wokół kryły się jakieś cienie, o których nie miał bladego pojęcia...
   – Szukaj światła – odpowiedział tylko ojciec. Zarzucił sobie zaimprowizowany worek na ramię, dał znak ręką i ruszył korytarzem, a dwójka uzdrowicieli szybko poszła za nim. Ich zielone płaszcze były bardzo jaskrawe w panującej dookoła szarości i ciemności.
   Nie mając zbyt dużego wyboru, Ethereal również ruszył do wyjścia. Drzwi wyglądały jakoś inaczej niż kiedy ostatnio je widział, ale prawdziwego szoku doznał dopiero, gdy je otworzył. Stanął jak wryty i mógł tylko patrzeć, jak potwornie wygląda miasto w obecnym stanie. Nie chodziło tylko o fakt, że tam gdzie dotąd widywało się feerię barw, teraz gościła szarość, brąz i czerń. Niebo miało kolor atramentu, ale nie widać było na nim ani jednej chmurki czy gwiazdy, nawet skrawka światła. Za to domy... te wszystkie wspaniałe drzewa, które gościły fiorów, wyglądały teraz bardziej jak wyjęte z koszmarów. Powykręcane pnie, połamane gałęzie, niektóre były pościnane i leżały na drodze. Mogłyby odstraszać wszelkie żywe istoty, gdyby jakiekolwiek mieszkały w tym wymiarze, ale Ethereal nie sądził, by tak było.
   Brama. Nie zamierzał stać tak przez całą wieczność, patrzyć się i czekać, aż coś go dopadnie. Czuł się przez cały czas obserwowany. Ruszył się z miejsca i poszedł znajomą boczną uliczką. Nie wiedział, jak ojciec chce znaleźć tych wszystkich uśpionych fiorów. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek poza nimi zawitał do tego miejsca. Martwego od dawna.
   Zarejestrował ruch kątem oka i szybko odwrócił się, gotów bronić swojego życia za wszelką cenę. Cień przemknął szybko po ścianie i umknął w dal, nie atakując. Może nie było tak źle, jak Ethereal podejrzewał, może cienie po prostu sobie tutaj mieszkały i nie chciały robić zamieszania. Może przypadkowo wciągnęły fiorów do tego wymiaru...
   Bardzo szybko został zmuszony do zrewidowania swoich poglądów. W jednej chwili stał w miejscu, obserwując otoczenie, a w następnej lodowata dłoń złapała go za nogę i przewróciła na ziemię. Grzmotnął w nią całkiem mocno i był absolutnie pewien, że na głowie zostanie mu guz, o ile tylko to. Zamierzał wstać, ale cień leżący pod nim tego nie chciał. Zamiast tego wyrwał do przodu, ciągnąc Ethereala ze sobą. Ten zacisnął zęby z bólu, kiedy szorował plecami po ostrych kamieniach. Był absolutnie pewien, że normalnie w Mieście Kwiatów nie ma aż tak ostrych kamieni!
   Chciał się wyrwać, ale cień trzymał go nadspodziewanie mocno. W dodatku jego dotyk zdawał się odbierać powoli siły. Kiedy Ethereal zdał sobie z tego sprawę, jego instynkt wziął górę i nim się zorientował, pokrywała go gruba warstwa futra. Po raz kolejny wilk. Nie zamierzał jednak na to narzekać, skoro to miało go uratować.
   Widząc, co się stało, cień się cofnął, jakby przestraszony. A potem do wrażliwych uszu Ethereala dobiegł cichy, bardzo cichy dźwięk, a cień zaczął się zmieniać. A raczej jego kształt się zmienił, bo wciąż był tylko ciemną plamą. Oderwał się całkowicie od ziemi, stając się dziwnym, dwuwymiarowym obrazem w rzeczywistości, podtrzymywanym jakby przez powietrze. Wilk stworzony z cienia zawarczał na niego, pokazując szare zęby, a w miejscu, gdzie powinny być oczy, pojawiły się dwie jarzące się ostrą czerwienią plamki. Jakby stwór zamierzał rzucić mu wyzwanie.
   Ethereal nie miał na to czasu. Warknął na cień najgroźniej jak umiał, po czym ruszył z miejsca, wymijając przeciwnika i pędząc w stronę bramy. Do lasu, ponieważ tam z pewnością była Ignea. I Thin. Oraz ten dziwny człowiek, którego imienia już zapomniał. W lesie mieli zamknąć Przejście i tam ich musiało wciągnąć. Jakaś logika w tym była, a w każdym razie być powinna.
   Wyrwa w murze, tyle pozostało z ogromnej bramy, prowadzącej do miasta. Ethereal przeskoczył nad kawałkami żelastwa i wpadł między drzewa. Natychmiast wyczuł coś dziwnego w powietrzu, więc poszedł za tym uczuciem. Nie był w stanie stwierdzić czy to zapach, czy jakiś dźwięk, czy po prostu przeczucie, ale ruszył. Drzewa chyliły się w jego kierunku, jakby chciały go porwać z ziemi i rozerwać na strzępy. Widział migające cienie, humanoidalne kształty, podczas gdy nigdzie w pobliżu nie było żadnego ich właściciela. Jednak nie zwracały na niego uwagi.
   Zatrzymał się przed jednym z drzew, które wydawało się ciemniejsze od innych i które wydzielało bardzo nieprzyjemny dla jego wilczego nosa zapach. Położył po sobie uszy i podkulił ogon. Nowo nabyte zmysły mówiły mu, że powinien uciekać, że to drzewo stanowi jakieś zagrożenie. Ale świadomość mówiła coś zupełnie przeciwnego.
   Dym. Skoro te istoty nie lubiły światła, były cieniami, to nie mogło być tu ognia, a bez niego też i dymu. Ogień to światło i na dodatek dokładnie to światło, którego szukał. Skąd go wzięli – tego nie wiedział, ale też nie była mu teraz potrzebna ta wiedza.
   Uniósł głowę ku górze i zawył, jak prawdziwy wilk wyjący w stronę księżyca. Teoretycznego księżyca, bo żadnego nie widział. Może jeśli usłyszą, zechcą to sprawdzić, choć powątpiewał w taką możliwość. A potem wytężył węch do granic możliwości i zaczął szukać znajomego zapachu, który doprowadziłby go do tych, których szukał.
   Błyskawica przecięła niebo, a Ethereal odskoczył gwałtownie od drzewa, odruchowo na powrót stając się sobą i potykając się o własne nogi. Nie było żadnych chmur, ale mimo to błyskawica i tak się skądś pojawiła. Tuż obok niego przemknęły dwa spanikowane cienie, uciekając przed światłem. Ethereal spojrzał za nimi, po czym pobiegł w przeciwną stronę. Płonące drzewo bardzo ułatwiło mu znalezienie drogi.
   – Kto to przyszedł? – Ktoś krzyknął mu do ucha, a Ethereal odskoczył i prawie uderzył Thina, ale ten zwinnie uniknął ciosu. – Ej, chciałbym zachować twarz. Takie cudo nie trafia się często, czyż nie? Tylko spójrz na to, a potem na siebie. Moja jest ładniejsza. Przyłóż sam sobie, a nie mnie.
   Kiedy taka osoba, jak Thin, zaczynała nawijać o własnym wyglądzie, nie wróżyło to niczego dobrego. Zresztą jego szalona mina mówiła już sama za siebie.
   – Et! – Ignea wyjrzała zza pożeranego przez płomienie drzewa, a razem z nią ten dziwny człowiek. – Co ty tutaj robisz? Miałeś przecież biec do Viride!
   – Już... już stamtąd wróciłem – odpowiedział z pewnym zdziwieniem. – Przecież... to było wieczorem. Już nastał ranek. No, w każdym razie w naszym wymiarze – dodał, rozglądając się dookoła. – Ale rozumiem, dlaczego możecie tego nie wiedzieć. W każdym razie wciągnęło tu wszystkich fiorów, więc przyszedłem tu z tatą i tymi dwoma uzdrowicielami, żeby was powyciągać.
   Na krótką chwilę zapadła całkowita cisza. Jakaś gałązka trzasnęła między drzewami i wszyscy gwałtownie zwrócili wzrok w tamtą stronę, ale nie zauważyli ani jednej żywej duszy. Co wcale nie oznaczało, że nic tam nie ma... Ethereal skrzywił się, kiedy dopadło go dziwne wrażenie bycia obserwowanym.
   – Chcieliśmy przejść z powrotem, jak nas wciągnęło – powiedział chłopak, którego imienia Ethereal nie pamiętał – ale podpaliło Thina i woleliśmy nie ryzykować...
   – Ja chciałam ryzykować – zaprotestowała Ignea ze złośliwą miną, która sugerowała, że ten kto ją powstrzymał od owego ryzyka, mocno oberwie. Thin skrzywił się, widząc to. – No dobrze, ale skoro tu jesteś, to pewnie wiesz, jak stąd wyjść. Idźmy po tatę i zabierajmy się stąd.
   – Zabieramy się stąd już teraz – stwierdził Ethereal, rozglądając się niespokojnie – Tutaj jest zbyt niebezpiecznie.
   – Wiesz, nie zauważyliśmy – stwierdził z drwiną Thin, opierając się od jedno z drzew. – Cienie nas zaatakowały.– Pokazał rozdarcie na ramieniu swojego płaszcza, a Ethereal uniósł brwi. – I to nie raz. Vol podpalił drzewo błyskawicą i światło je odstraszyło, ale potem znowu wróciły, jakby zebrały się na odwagę. Ukradły i rozerwały na strzępy Energiozbiór! Wiesz, to urządzenie ludzi, które miało zamknąć Przejście i zebrać z niego energię. W ogóle wiecie, jak zamknąć to całe Przejście? Bo maszyna poszła się bujać i już nam nie pomoże.
   – Wyglądali jak my – powiedział przedstawiony wcześniej Vol, patrząc na fiora oczami wielkimi ze strachu. – To cienie. Cienie wszystkich. Mogą przybrać każdy kształt świata.
   – Oczyyywiście poza kształtem twojej wrednej siostry – mruknął Thin i od razu skulił się pod spojrzeniem Ignei. Odsunął się na bezpieczną według niego odległość i dopiero potem kontynuował: – Sęk w tym, że nam cienie pokazywały się jako my. Ale jak stawały przed nią, to się tak wahały i wracały do bycia rozmazanymi plamami.
   – Dobra, mniejsza z tym – przerwał ten wykład Ethereal. – Później będziemy mogli się zastanawiać, o co w tym chodzi. Teraz musimy się stąd wydostać. Dobra, chodźcie tu do mnie, bo nie jestem pewien, jak to zadziała.
   Pospiesznie zbliżyli się do niego, także zerkając we wszystkie strony, jakby spodziewali się ataku. Ethereal wyciągnął nóż, gotów powtórzyć kroki swojego ojca i przenieść wszystkich z powrotem do ich własnej rzeczywistości, kiedy nawiedziło go dziwne uczucie... a krzyk Vola i nagły grzmot błyskawicy, uratowały go od utracenia głowy. Fior schylił się, a czarne jak noc pazury przemknęły nad jego głową, ucinając część i tak krótkich włosów.
   Zamachnął się nożem, ale cień tylko na chwilę się rozproszył i zrósł na nowo, nic sobie nie robiąc z ostrego metalu.
   – Zapisać sobie – mruknął stojący za jego plecami Thin, a jego głos dziwnie się rozlał i zaczął stawać się bezbarwny. Jak wszystkie inne wokół. – Ani ciosy, ani broń nie działają na cienie.
   – Ogień! Daj więcej ognia!
   – Myślisz że nad tym panuję?! Robię to odruchowo, a nie chcę nas wszystkich spalić tylko dlatego, że potrzebujemy światła!
   – Uważaj, za tobą!
   – Daj mi ten durny nóż, potrzebny mi!
   Wszystkie głosy pomieszały się ze sobą, a Ethereal przestał rozumieć, gdzie jest góra, a gdzie dół. Jego świat zawęził się do czarnej plamy i stojącej przed nim postaci – dokładnie tej samej, którą widywał tak często na cudzych obrazach, tych samych, które to niby miały go przedstawiać. Nie ten wizerunek co w lustrze, tamto pokazywało coś innego. Patrzył na samego siebie, spoglądał w cień, który przybrał jego postać.
   Cofnął się, a cień podszedł bliżej. Na jego twarzy widniał okropny uśmiech, dodając mu grozy. Ethereal był pewien, że sam nigdy się tak nie uśmiechał i nie zamierzał nawet próbować tego robić. Przybrał pozę bojową, a cień wyprostował się i rozłożył ręce na boki, jakby dawał przyzwolenie na pobicie go. Ethereal wiedział jednak, że nic to nie da.
   – No dalej – powiedział cień jego głosem, a chłopak skrzywił się. On tak brzmiał? – Boisz się sam siebie? Bo ja jestem tobą.
   – Nie, nie jesteś – odpowiedział Ethereal, znów się cofając. Cień tym razem tego nie zauważył. – Możesz przybrać moją postać, ale nigdy nie będziesz mną.
   – Ale ty przecież też możesz przybrać dowolną postać – zauważył cień, przekrzywiając głowę i zbliżył się. – Dokładnie tak jak ja. Czym to się różni? Dusza wilka zamknięta w skórze fiora. Jestem tobą i znam ciebie, bo jestem twoim cieniem. – Jego oczy błysnęły czerwienią, a Ethereal zorientował się, że był to dokładnie ten sam cień, który chciał sprowokować go do walki. – Cienie wiedzą więcej od was, dlatego się nas od was oddziela tą ścianą między wymiarami. Boicie się tego, co kryje Mrok. Znam twoją przeszłość. Taki przestraszony mały chłopiec, bojący się każdego cienia, jakby doskonale przeczuwał, co się w nich kryje. Tak bardzo bojący się świata. Wszyscy cię tak bardzo ignorowali, a potem nauczyłeś się to przekuwać na swoją korzyść. Och, i twoja kochana siostra, taka zupełna przeciwność ciebie. Przekonała cię do całego świata. A potem cię wywalili z tej twojej szkoły wojskowej i bałeś się powiedzieć o tym komukolwiek. Wciąż nikt tego nie wie, prawda? Powiedziałeś im, że zrezygnowałeś, że musisz się jeszcze poduczyć. Myślisz, że naprawdę przyjmą cię do wyższej szkoły, skoro wtedy oblałeś?
   – Zamknij się!
   – Wciąż się tak bardzo boisz – ciągnął cień, z wyraźną satysfakcją. – Ale uparłeś się zgrywać bohatera. Chciałbyś wiedzieć, co będzie dalej? Jaka przyszłość cię czeka? Och, bo niewątpliwie jakaś cię czeka. Będzie straszna. I nijak jej nie unikniesz. Czy będziesz uparcie parł na przód, czy będziesz próbował wszystko powstrzymać i tak skończysz tak samo. Właściwie aktem łaski byłoby zabicie cię tu i teraz, ale ci, którzy widzą przyszłość, nie powinni jej zmieniać. Ale przepowiedzieć ją mogą. Więc jak, chcesz poznać swoją przyszłość?
   – Nie, nie chcę – warknął ze złością Ethereal, odwracając się i chcąc odejść, ale cień szybko przeskoczył i znów stanął przed nim. – Czemu się wszyscy po prostu ode mnie nie odczepicie?! Nie prosiłem się o uwagę całego cholernego świata!
   – Znaczy, że już wiesz – powiedział z zaciekawieniem cień, a w jego oczach błysnęło zaskoczenie. Ale tylko na chwilę pozwolił je sobie okazać, zaraz potem skrył je za maską bez żadnego wyrazu. Ethereal wzdrygnął się, kiedy uświadomił sobie, że w poważnych sytuacjach zawsze robi to samo. – Żaden jasnowidz raczej ci tego nie przekazał. W waszym świecie mało kto ma prawdziwy wgląd w przyszłe czasy. Czyżby twój „dziadek” ci powiedział?
   – Co...? Skąd ty wiesz takie rzeczy?! – zapytał Ethereal, mając ochotę rwać sobie włosy z głowy. – Nikt... Nikt poza nami o tym nie wie! Absolutnie nikt!
   – Jestem cieniem – odpowiedział, jakby to wszystko wyjaśniało. – Swoją drogą podkreśliłem tego dziadka tak ostro, bo on nawet nie jest twoim dziadkiem. Nie biologicznym. Ktoś kto widzi przyszłość, razem z kimś kto dostrzega przeszłość nie mogłoby spłodzić zmiennokształtnego. Razem stworzyliby potężną istotę, jakieś wielkiego władcę samego czasu albo coś w tym guście! A nie zmiennokształtnego! Jasne, jasne, magia nie zawsze jest dziedziczna, ale im potężniejsza, tym bardziej dziedziczna. Rany no, chyba każdy to wie! To o-czy-wi-ste!
   – Po co mi to wszystko mówisz?! Czego ty chcesz?!
   – Chciałem tylko porozmawiać. Mogę też wam pomóc się szybko wydostać, tylko potem lepiej nie wstawaj zbyt szybko.
   Ethereal nie zdążył zapytać, o co właściwie chodziło cieniowi, bo wtedy ten nagle zniknął. Chłopak cofnął się szybko, potykając się przy tym o jakiś kamień i upadł na ziemię, a świat zakręcił się... i wrócił do zwykłych kolorów. Ethereal zamrugał, próbując odzyskać ostrość widzenia. Po całej szarości, światło wydawało się wyjątkowo rażące. Zmrużył oczy, gdy błękit i zieleń zaatakowały go ze wszystkich stron. A potem jęknął, gdy zdał sobie sprawę, że nie czuje prawej ręki.
   – Nie ruszaj się – syknął mu ktoś do ucha, a Ethereal potrzebował chwili, żeby ustalić, że to jego siostra. Klęczała przy nim i mamrotała do siebie coś pod nosem. – Czujesz coś? – zapytała. Chciał odpowiedzieć, ale nie mógł otworzyć ust, więc tylko pokręcił słabo głową. Przysiągłby że poczuł, jak Ignea zaciska usta. – Wiesz... masz całe rozorane przedramię. Jakby cię ktoś pociął nożem... albo może pazurami. Ale... ale prawie wcale nie krwawisz.
   Zignorował więc jej protesty i uniósł się niezdarnie na jednej ręce, żeby samemu to zobaczyć. Natychmiast przeszył go straszliwy ból i upadł z powrotem. Przynajmniej tutejsza trawa nie była tak ostra, jak w Wymiarze Mroku. Wręcz przeciwnie, zdawała się być równie miękka co poduszka. A może tylko tak mu się wydawało.
   – Powiedziałam, żebyś się nie ruszał – warknęła Ignea, przytrzymując go, ale on i tak nie miał już siły, żeby ponownie się podnieść. – Posłuchaj mnie kiedyś. Nie widziałeś może gdzieś swojej dziewczyny? Ej, zna się może któryś z was na takich ranach? Chwila...
   Podniosła się i cofnęła szybko, a w każdym razie tak przypuszczał Ethereal, bo wciąż wpatrywał się w niebo, nie mając nawet siły ruszyć oczami, a co dopiero głową. Właściwie nie miał już siły na nic. Ignea znowu coś powiedziała, ale usłyszał tylko jakieś stłumione dźwięki. Zamrugał, kiedy ciemne plamki zatańczyły mu przed oczami.
   Nie, nie odpływaj, nie teraz! Choć jego myśli wciąż były żywe i żwawe, ciało nie miało zbyt wiele siły. Zamknął oczy i skupił się. Nawet nie próbuj. Nie próbuj. Po prostu nie. Podnieś się i nawet nie waż się upaść.
   Tylko lepiej nie wstawaj zbyt szybko.
   Otworzył oczy, a ostrość świata powróciła i uderzyła go ze zdwojoną siłą. Ostrożnie się podniósł i tym razem nikt nie protestował. Wszyscy stali za to od niego w pewnej odległości, tylko Ignea siedziała na trawie tuż obok, tak, że prawie na nią wpadł. Nie zauważył jej. Już normalnie była niska, a co dopiero powiedzieć, kiedy siedziała.
   Zorientował się, że wszyscy na niego patrzą, jakby stał się duchem i starał się zignorować ten fakt, co jednak nie było łatwe. Strzepnął niewidzialny pyłek z munduru, chociaż nie miało to najmniejszego sensu, bo był on i tak już strasznie zniszczony, zarówno dzięki pędzeniu przez las, jak i wycieczce do nieznanego innego wymiaru.
   Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma absolutnie żadnej rany na ręce, choć Ignea przecież o takiej wspominała. Błękitna krew spływała mu po skórze, ale nie było nawet najmniejszego skaleczenia, z którego mogłaby się wydostać. Opuścił szybko rękę i starł zaskoczenie ze swojej twarzy, zanim ktokolwiek mógłby je zauważyć. A potem ominął ich wszystkich i ruszył z powrotem w stronę miasta.

~*~

   W Mieście Kwiatów panowało już spore zamieszanie, co znaczyło, że udało się obudzić fiorów i sprowadzić ich z powrotem. To była chyba jedyna dobra wiadomość, a tych złych było znacznie więcej. Ethereal też chyba tak pomyślał, bo przyspieszył i zniknął wśród fiorów, prawdopodobnie chcąc znaleźć ojca. Ignea przewróciła oczami.
   – Co się dzieje? – zapytał Thin pierwszą napotkaną osobę. Starsza kobieta zmierzyła go spojrzeniem i oddaliła się, nie odpowiadając na jego pytanie. Thin skrzywił się, ale nie dał bardziej po sobie poznać, że takie zachowanie go uraziło. Ruszył dopytać się kogoś innego o obecną sytuację.
   – Pewnie, rozejdźcie się wszyscy, to przecież taki doskonały pomysł – zadrwiła Ignea, unosząc ręce w stronę nieba, po czym spojrzała ze złością na Vola, który kulił się u jej boku. – Ty też zamierzasz sobie iść i się zgubić?
   Ale Vol tylko stał tam i zachowywał się tak, jakby chciał uciec najszybciej, jak się tylko da. Ach, no jasne, przecież fiorzy z pewnością nie zareagowali by radośnie na widok człowieka. Większość z nich już wyrobiła sobie na temat nich bardzo nieprzychylną opinię, opartą na wszystkich tych przestępcach, łowcach i naukowcach, którzy zapuszczali się do Złotej Puszczy. Vol właściwie też złamał prawo, a nawet jeśli w innym celu – kogo to właściwie obchodziło? Dla nich wciąż był przestępcą.
   Zanim Ignea zdążyła cokolwiek powiedzieć, chociaż jakoś go pocieszyć, ktoś wykrzyknął jej imię i wypadł z tłumu. Szybko odsunęła się z drogi, a Ariv zamachał rękoma, próbując utrzymać równowagę, kiedy natrafił na pustkę.
   – Ty żyjesz! – zawołał radośnie, jakby to była najwspanialsza wieść na świecie, a potem jego uśmiech zbladł, kiedy jego spojrzenie wylądowało na Volu. – A ten co tu jeszcze robi? Nie wystarczy ci, że jesteś wolny, jeszcze musisz się tutaj szwendać i to manifestować?
   – On nam pomógł – warknęła na niego Ignea. – Podczas kiedy ty nie robiłeś nic. Więc może byś przestał się czepiać. A tak poza tym, to ty się bardziej manifestujesz niż on. Wrzeszczysz jakbyś się palił czy coś.
   – Więc zamierzasz go bronić?
   – A nawet jeśli tak to co? Pobijesz mnie? Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz, z tym swoim wątłym ciałkiem.
   Ariv wyglądał, jakby naprawdę zamierzał się na nią rzucić. Ignea obrzuciła go drwiącym spojrzeniem, doskonale wiedząc, że i tak tego nie zrobi. Nie bez powodu kiedyś nie chcieli go przyjąć do wojska, a jak wylądował w straży, dali go tylko na nocnego strażnika bramy. Umiał szybko biegać i posługiwać się bronią, ale z walką wręcz sobie nie radził. Wystarczyłby jeden celnie wymierzony cios w brzuch albo twarz, których nigdy nie osłaniał i już wszystko by się skończyło.
   Nie zdążyli pociągnąć sprzeczki dalej. Vol jęknął i szybko schował się za nimi, a Ignea i Ariv odwrócili się, żeby zobaczyć, co było tego powodem, kończąc swoją walkę na spojrzenia. Fiorzy zaczęli się rozchodzić, mamrocząc o czymś z najwyższą niechęcią, ale Ignei nie udało się usłyszeć, co właściwie im nie pasuje. Ethereal wyłonił się z tłumu, ciągnąc za sobą Thina i krzywiąc się.
   – Mamy problem – powiedział, puszczając kuzyna, który rozglądał się niespokojnie dookoła. – I to poważny. Musimy iść do budynku Rady.
   – Przecież my nie mamy tam wstępu – prychnął Ariv, krzyżując ręce. – Nie odkąd jakieś dziesięć lat temu Ignea wspięła się na jedną z wież i z niej skoczyła.
   – Dziewięć – poprawiła go Ignea i zaśmiała się. – Ha, pamiętam jak obaj okpiliście strażników, żeby nie przegrać zakładu! Zarobiliście po piątaku i wykładzie od ojca!
   – Też dostałaś wykład – przypomniał jej Thin ze złośliwym uśmieszkiem, a Ethereal wodził między nimi wzrokiem, podczas gdy jego brwi wędrowały coraz wyżej ze zdziwienia. Wcześniej nie słyszał o tym zajściu.
   – Owszem, ale ja go nie słuchałam – odparła z drwiącym uśmieszkiem Ignea. – Słyszałam wystarczająco wiele wykładów w życiu, żeby wiedzieć, do czego się sprowadzają. „Nie rób więcej takich rzeczy, to niebezpieczne”. No i zawsze jakaś kara do tego. Której i tak nikt się nie trzyma. Poza wami.
   – Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytał Ethereal, gromiąc siostrę wzrokiem, ale ta nie przejęła się tym.
   – Bo nie pytałeś. Nie widziałam potem Ariva przez całe dziewięć lat. Tata kazał mu się trzymać z daleka, bo niby miał na mnie taki zły wpływ, a ten kretyn przyjął to zbyt dosłownie i się przeprowadził na drugi koniec miasta. W ogóle mnie unikał, nawet kiedy tata w końcu pojął, że to ja miałam bardziej zgubny wpływ na niego, niż on na mnie.
   – Nie unikałem cię – zaprotestował Ariv. – Miałem wiele innych spraw na głowie, a potem zacząłem się starać o jakąś porządną pracę, żeby całe życie nie żyć na utrzymaniu ciotki i tak jakoś samo wyszło.
   – Jeśli już skończyliście dyskusję, to powinniśmy iść – powiedział lodowatym tonem Ethereal, a Ignea wiedziała, dlaczego tak się zachowywał. Robił tak zawsze, gdy dowiadywał się o czymś ważnym, co przed nim zatajono, a on nie chciał okazać, jak bardzo go to zabolało. Ignei na chwilę zrobiło się go przykro, ale tylko na moment, bo zaraz dodał: – Nie sądzę, żeby tym razem odmówili wam wstępu. Radzę się przygotować na poważniejsze kłopoty, niż z powodu skoku z wieży. I okpiwania strażników.
   Ariv jakby nie usłyszał ostrzegawczej nuty w jego głosie, bo wyszczerzył się głupkowato.
   – Teraz sam jestem strażnikiem. To nie byłoby w porządku. Znaczy kpić z samego siebie.
   Ulice znów były niepokojąco puste, jakby w całym mieście zapanowała zaraza, ale tym razem Ignea widziała twarze ciekawskich fiorów w oknach domów, którzy przyglądali się ich grupce, zmierzającej w stronę ogromnego budynku Rady, stojącego w samym sercu. Vol ukrył się między nimi, tak, że póki nie ponosił głowy, nikt raczej nie powinien rozpoznać w nim człowieka. Ignea zastanawiała się, czy aby na pewno powinien iść z nimi, ale brat dał jej wyraźnie do zrozumienia, że mieli pójść tam wszyscy. Cała ich „wesoła” gromadka.
   Budynek Rady nie był najpiękniejszą budowlą w mieście, ale zdecydowanie najbardziej majestatyczną. Z lekcji historii Ignea wiedziała, że była to kiedyś samotna twierdza, postawiona wiele lat temu, żeby strzec granic Vitty. Była to też jedyna, która przetrwała. Odnowiono ją i wokół niej stworzono Miasto Kwiatów, a dawna budowla stała się czymś na kształt zamku, żeby później przeistoczyć się w budynek Rady, gdy Król oddał jej znaczną część swojej władzy. Ponoć zrobił to, by uczcić stare tradycje. Ponieważ kiedyś Wielka Rada rządziła fiorami i sprawdzało się to dobrze, to pomyślał, że teraz też można by wrócić do dawnych zwyczajów. Powoli, ale jednak.
   Cztery potężne wieże wzbijały się ku niebu, przecinając chmury swymi stożkowatymi dachami. Kiedyś wszystkie były Pogodnymi Wieżami i na każdej z nich stacjonował Władca Pogody – po jednym na każdy potężny żywioł. Zniesiono ten pomysł gdy zabrakło magów wystarczająco potężnych, by zajmowali się pogodą i od tamtej pory był tylko jeden, mieszkający poza miastem. Dlaczego nie zajmował żadnej z wież budynku Rady – to pozostawało tajemnicą.
   Reszta budowli nie była zbyt wyszukana – po prostu losowe kształty, bo ważniejsze były wewnętrzne pomieszczenia i zastosowanie obronne niż estetyka. Im wyżej sięgało się wzrokiem, tym okna stawały się większe, a Ignea wiedziała, że szyby były tak grube i wzmocnione magią, że niemal nic by ich nie rozbiło. Z kamieniem z którego wzniesiono twierdzę było tak samo. Powiązano je ze sobą magią starą i dawno zapomnianą, tak że nic nie było w stanie zniszczyć budynku, nawet czas, co było niewiarygodnym wyczynem.
   Przed wielkimi wrotami stało kilkunastu strażników, znacznie więcej niż normalnie. Obserwowali ich grupę bardzo uważnie, ale wystarczyło jedno spojrzenie Ethereala, by wpuścili ich do środka bez żadnych pytań. Ignea zastanawiała się, dlaczego właściwie boją się jej brata. Czy chodziło o ten chłód, który nagle go ogarnął, czy też działo się to dlatego, że straszliwie przypominał tatę, zwłaszcza w tej chwili.
   Korytarze wyglądały, jakby ktoś próbował nadać im choć trochę smaku, ale w połowie drogi się poddał. Na ścianach wisiały portrety wszystkich poprzednich Królów, aż od czasów Aonixerego i jego własnej Rady, jednak reszty jej członków nie było. Ignea nawet nie pamiętała ich imion. Zatrzymała się na chwilę przy portrecie pierwszego Króla – choć pamiętała, że nie chciał, żeby go tak nazywano – i przyjrzała uważniej. Ktoś mógłby pomyśleć, że portret jest utrzymany w kolorach szarości, bo malarzowi się tak zamarzyło, ale oczy... oczy były błękitne. Lodowe.
   Ta biel... to ją musiał odziedziczyć Thin. To nie był albinizm, nie można było tego tak nazwać, bo to było zupełnie co innego. Im nie brakowało żadnego barwnika czy pigmentu, czy co tam powinno być, po prostu ich kolorem była taka biel. Blada skóra, białe włosy, krystalicznie białe, nienaturalne zęby. Takie cechy genetyczne. Ignea odziedziczyła tylko tę bladość skóry i właściwie się z tego cieszyła. Wyglądała i tak już dziwnie, a co dopiero, gdyby miała całkowicie białe włosy.
   Ethereal mruknął coś i Ignea szybko ruszyła dalej, dołączając do grupy, która była już na drugim końcu korytarza. Panująca tam cisza była nie do zniesienia. Mijali kolejnych ponurych strażników, którzy wyglądali bardziej jak posągi, niż żywe istoty, a posępne portrety śledziły każdy ich krok. Ignea nie zdawała sobie sprawy, ilu tych Królów właściwie było. Jak wielu. Fiorzy sami sobie wybierali władców. I to dosłownie. Dlatego też w jednym okresie mogło ich być nawet z dziesięciu. Albo więcej, ale tak się chyba nigdy nie zdarzyło. Pośród wielu porterów mężczyzn i kobiet w koronach, wisiały też podobizny kapłanów oraz radnych. Czasem też pojawiali się zwykli fiorzy, wyróżniający się tylko dzięki tej swojej normalności.
   – Dużo ich – zauważył Vol cicho, podążając za jej spojrzeniem. – Chyba nawet więcej niż u ludzi. A my żyjemy krócej.
   – Ale też politykę macie inną – powiedział z lekka drwiną Ariv, przysłuchujący się uważnie ich rozmowie, a Ignea spiorunowała kolegę wzrokiem. Ten tylko wzruszył ramionami. – No co? Ludzka logika jest pokręcona. Oni tam nawet nie wybierają przez większość, jak ci opóźnieni Mirianie. Mają tam linie królewskiej krwi czy coś i potomkowie dawnych królów zostają królami. Ale zawsze faceci. Królowe są tylko po to, żeby rodzić kolejnych przyszłych królów.
   – Widać, że dawno nie byłeś na naszych ziemiach – odpowiedział wyjątkowo chłodno Vol, a Ariv uniósł brwi w zdumieniu. Raczej nie spodziewał się tak ostrej odpowiedzi. – Po kilku latach wojny to wygrani objęli tron. Teraz mamy pięciu Władców. Nie królów, tylko właśnie Władców. Większość z nich to naukowcy, ale mało kto wie dokładnie, kim są.
   – To trochę głupie, że tak pozwalacie rządzić komuś, kogo nie znacie – zauważył Ariv. – U nas jak nie podoba ci się Król, to możesz sobie iść i się wypisać spod jego władzy. Tak po prostu. Tylko że wtedy musisz sobie też iść z miasta, bo większość fiorów postanowiła, że w tym akurat mieście rządzi ktoś tam. U nas dosłownie sam możesz sobie wybrać Króla. Jeśli ten ktoś chce być Królem i zdobędzie poparcie jeszcze czterdziestu innych osób, to ma to stanowisko i może tymi osobami dowodzić, rządzić, jak to tam nazwać. Ale wystarczy że trzy osoby go potem odrzucą i spadaj panie ze stołka. Albo pani.
   – I wy uważacie nasz sposób za durny? – zapytał z drwiną Vol – Jak u was może rządzić każdy, nawet największy przygłup, jeśli tylko ma odpowiednie poparcie?
   – Przecież u ludzi też tak jest. Jedyna różnica jest taka, że my możemy wybierać spośród wszystkich. A wy tylko spośród tych przygłupów, którzy się pozgłaszają. Albo sobie zawalczą o władzę i nikt nie będzie miał nic do gadania.
   Ignea nie musiała przerywać ich politycznej pogadanki – ba, nawet nie chciała tego robić. Faceci, którzy rozmawiali o polityce, a nie o jakimś sporcie albo piciu, albo o łączeniu jednego z drugim. To był chyba cud! Jednak w tej chwili zatrzymali się przed jakimiś drzwiami, które właściwie nie różniły się od całej reszty. Ethereal dał im znak ręką, żeby poczekali na korytarzu, a sam, z mocno ponurą miną, zniknął w środku.
   Ale Ignea nie zamierzała cierpliwie czekać, zwłaszcza, że nie umiała tego robić. Szybko wślizgnęła się do środka i, zanim jej brat zamknął drzwi, przemknęła pod jego ręką. Spiorunował ją wzrokiem.
   – Chcę wiedzieć, co tu się dzieje – warknęła ze złością, zatrzaskując za sobą wrota. – I mam gdzieś jak bardzo ci się to nie podoba. Gadaj.
   – Mamy poważniejsze problemy na głowie, niż twoje zachcianki – odpowiedział ostro Ethereal, ruszając kolejnym korytarzem, który rozciągał się przed nimi. Ten budynek był istnym labiryntem. Ignea pospieszyła za nim, a stukot jej butów poniósł się echem.
   – I nie pytałabym, gdybym wiedziała, jakie to problemy – zauważyła Ignea, pokazując zęby w lekko drwiącym uśmieszku, który jednak szybko zniknął. – Gadaj. Co takiego się stało... z wyjątkiem tego wszystkiego.
   – A może to właśnie chodzi tylko o to „wszystko”? Nie pomyślałaś o tym? W końcu to nie byle co, fiorzy jak bez życia leżący na ulicach, najeżdżający nas ludzie, umilknięcie...
   – Wiem co się stało, idioto. Ale gdyby było tylko to, to przecież zebrałaby się cała ta głupia Rada i by o tym dyskutowali mocno. Sami. Bo to przecież już przeszłość. Zawsze tak było. Sprawy poważne, ale przeszłe, omawia się we własnym gronie. No co się tak na mnie gapisz? – zapytała, kiedy dostrzegła skonsternowaną minę Ethereala. Ten potrząsnął głową.
   – Jak na osobę, która niezbyt przejmuje się polityką, wiesz zdumiewająco dużo na ten temat.
   – Po pierwsze: tata nawija czasem o pracy, kiedy już wróci do domu. Posłuchałbyś go kiedyś. A po drugie to nie zmieniaj tematu. Gadaj, co się dzieje. Ty coś wiesz i ja to widzę. Nie wymiguj się.
   – Nea...
   – Żadnego Nea! Gadaj, bo zacznę używać twojego drugiego imienia. A wiem, jak tego nie lubisz. Kochany, słodziutki, mały Aerel...
   – Ciiiicho – warknął Ethereal, rozglądając się z niepokojem dookoła, po czym spiorunował siostrę wzrokiem. Uśmiechnęła się złośliwie w odpowiedzi. Złapał ją za ramię i wciągnął do najbliższego pomieszczenia, którym okazała się jakaś pusta sala do zgromadzeń. Albo posiłków.
   – Dobra, to co się dzieje? – zapytała, kładąc ręce na biodrach i patrząc wyzywająco na brata. Westchnął.
   – Pewnie słyszałaś... a raczej nie słyszałaś. Wciąż jest taka... irytująca cisza, gdzieś na granicy słuchu, która doprowadza do szału – powiedział, machając rękoma i obrazując, to co mówił, jak robił zawsze, gdy nie potrafił czegoś dokładniej opisać. Ignea przytaknęła, bo miała dokładnie takie samo wrażenie, choć zdała sobie z niego sprawę dopiero, gdy o nim wspomniał. – No więc to dlatego, że wciąż nie ma znaku od Natury. Milczy. A jest jeszcze to całe Przejście... tata je zamknął, a w każdym razie ma nadzieję, że mu się udało. Nie wie tego na pewno, bo musiał uciekać.
   – Przed czym? – przerwała mu ze zdziwieniem Ignea, choć zdawała sobie sprawę, że gdyby nie zadała pytania, brat i tak by o tym opowiedział. Skrzywił się i otworzył usta, żeby wyjaśnić.
   – I tutaj docieramy do meritum – rzekł ktoś, a rodzeństwo podskoczyło gwałtownie i odwróciło się w stronę intruza, który zakłócił ich rozmowę. Kobieta uśmiechnęła się, widząc ich zaskoczenie. – Ale o tym za chwilę. Przepraszam, że przeszkadzam wam w ważnej rozmowie, ale Rada już się zebrała i oczekują. Czekają na was.
   – Wciąż nie wiem po co – powiedziała ze złością Ignea, piorunując tę uśmiechniętą panią wzrokiem. A ona dalej się uśmiechała, więc dziewczyna tupnęła nogą, jak rozpieszczone dziecko. – Jestem uparta. Nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, co się dzieje i po co to całe głupie zebranie.
   – Nie jest głupie – powiedzieli jednocześnie Ethereal i kobieta, po czym spojrzeli na siebie. Chłopak odchrząknął i dalej ciągnął już sam. – Widziałaś cienie w tamtym wymiarze. No więc sęk w tym, że one... e... mogły się przedostać. Znaczy tutaj. Jesteśmy... znaczy ta cała twoja gromadka... tylko my je widzieliśmy jako cienie.
   – A da się je widzieć inaczej? – zapytała Ignea, chociaż domyślała się już odpowiedzi. Dreszcz jej przebiegł po plecach. Przecież widziała, jak te stwory przybierały cudze twarze, jak się zmieniały...
   – Wmieszały się między fiorów – powiedział Ethereal, widząc zrozumienie na twarzy siostry. – Właśnie w ten sam sposób. I prawie nie da się ich rozróżnić.
   – Prawie?
   Żeby to zobrazować, Ethereal odpiął jakąś niepotrzebną spinkę od munduru – Ignea zastanawiała się czasem, po co właściwie go nosi: czy to kwestia przyzwyczajenia, czy chciał po prostu zaimponować innym – i skaleczył się nią w palec. Błękitna kropelka pojawiła się na skórze, a on ją szybko starł i schował dłoń do kieszeni.
   – Cienie nie mają krwi wewnątrz siebie. Tylko dym. Ale nie możemy kaleczyć wszystkich w mieście, żeby się dowiedzieć, czy są cieniami. Byłoby mnóstwo roboty i łatwo byłoby się pogubić. A właśnie, bym zapomniał. – Podał jej spinkę, a ona uniosła brwi w zdziwieniu. – Wiem, że ty to ty, bo żaden cień nie byłby taki irytujący, ale pewności nigdy nie za wiele, nie uważasz?
   – Nie, nie uważam – powiedziała z powagą Ignea, starając się naśladować wyniosły ton brata, a ten się nieco nachmurzył. Wzięła od niego spinkę i także ukuła się w palec, żeby mógł zobaczyć, że jednak ma w sobie krew. A potem wystawiła język w i odwróciła się w stronę kobiety. – Pani też chce sprawdzić, jak strasznie boli dźgnięcie się spinką z munduru mojego brata w palec?
   – Chyba podziękuję – odpowiedziała z uśmiechem, cofając się o krok. Ignea zmrużyła oczy, a Ethereal wyprostował się nagle.
   – Nalegam. – Dziewczyna podeszła do urzędniczki, prawie siłą wciskając jej w palce ozdobę. Kobieta spojrzała najpierw na nią, potem na jej brata, aż w końcu westchnęła i ukuła się.
   Ignea szybko od niej odskoczyła, kiedy rozległo się syknięcie i z ranki wydobył się dym. A potem Ethereal złapał ją za rękę i rzucili się do ucieczki, nie dbając o to, w którą właściwie biegną stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz