Rozdział XIV
Cienie ich wszystkich
Ethereal o mało co nie wypadł przez okno, uciekając w panice. W ostatniej chwili skręcił i wyhamował, wpadając na ścianę tak mocno, że aż coś przeskoczyło mu w ramieniu. Nie poczuł zbyt wielkiego bólu, ale nie był na tyle głupi, żeby sądzić, że to dobra wiadomość. Ignea zatrzymała się tuż obok niego, opierając dłonie na kolanach i dysząc ciężko.
– Bieganie. To. Zło – wysapała, chwiejąc się na nogach. Rozejrzała się dookoła, choć jej wzrok był niezbyt obecny. Ethereal podejrzewał, że nie zobaczyła zbyt wiele. – Chyba. Ją. Zgubiliśmy. Prawda?
Raczej kobieta-cień w ogóle za nimi nie biegła i nie sądził, by ją zgubili. Bardziej prawdopodobne było, że znalazła sobie lepszy cel do ataku. Albo była jeszcze zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek większego. Nie do końca rozumiał istnienie cieni. Pamiętał, że kiedyś czytał coś o takich istotach, ale to było bardzo dawno i nie uznał tego za ważne. Uderzył się w głowę. Dlaczego informacje o jakichś krwiopijcach, syrenach i innych dziwach uznawał za ważne, a to nie? Wiedział tylko tyle, ile na szybko udało mu się wyciągnąć z ojca, zanim ten poszedł na swoje spotkanie. A potem przyszedł ten głupi posłaniec i powiedział, że oni też mają się stawić w budynku Rady, a minę miał taką, jakby zaczynała się rozprawa sądowa.
Głośny pisk wyrwał go z zamyślenia. Wyprostował się jak struna i rozejrzał niespokojnie dookoła. Cofnął się o krok i spojrzał w okno, na które niemalże wcześniej wpadł. Przycisnął nos do zimnej jak lód szyby, jakby to miało ułatwić mu to widzenie. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, grożącymi burzą. O tej porze roku taka pogoda się nie zdarzała. Pierwsza jesień na Ieei zawsze była słoneczna, dopiero potem zaczynała się Wietrzna pora i pojawiały się wszystkie wichury i zamiecie.
– Bieganie. To. Zło – wysapała, chwiejąc się na nogach. Rozejrzała się dookoła, choć jej wzrok był niezbyt obecny. Ethereal podejrzewał, że nie zobaczyła zbyt wiele. – Chyba. Ją. Zgubiliśmy. Prawda?
Raczej kobieta-cień w ogóle za nimi nie biegła i nie sądził, by ją zgubili. Bardziej prawdopodobne było, że znalazła sobie lepszy cel do ataku. Albo była jeszcze zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek większego. Nie do końca rozumiał istnienie cieni. Pamiętał, że kiedyś czytał coś o takich istotach, ale to było bardzo dawno i nie uznał tego za ważne. Uderzył się w głowę. Dlaczego informacje o jakichś krwiopijcach, syrenach i innych dziwach uznawał za ważne, a to nie? Wiedział tylko tyle, ile na szybko udało mu się wyciągnąć z ojca, zanim ten poszedł na swoje spotkanie. A potem przyszedł ten głupi posłaniec i powiedział, że oni też mają się stawić w budynku Rady, a minę miał taką, jakby zaczynała się rozprawa sądowa.
Głośny pisk wyrwał go z zamyślenia. Wyprostował się jak struna i rozejrzał niespokojnie dookoła. Cofnął się o krok i spojrzał w okno, na które niemalże wcześniej wpadł. Przycisnął nos do zimnej jak lód szyby, jakby to miało ułatwić mu to widzenie. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, grożącymi burzą. O tej porze roku taka pogoda się nie zdarzała. Pierwsza jesień na Ieei zawsze była słoneczna, dopiero potem zaczynała się Wietrzna pora i pojawiały się wszystkie wichury i zamiecie.