Obrońcy Światła

Rozdział XX


Upadek



Rever rozejrzał się po bibliotece, do której właśnie weszli. Z zewnątrz wydawała się o wiele mniejsza. Evv wskoczyła na stół i zawiesiła lampę na haku przyczepionym do sufitu. Według niej właściciel domu nie lubił technologii, więc nie mogli wziąć ze sobą latarek. Włamań też zapewne nie pochwalał, ale mimo to właśnie to zrobili. Podczas kiedy właściciel bił się w towarzystwie innych magów z demonem, oni zaczęli przeczesywać jego bibliotekę w poszukiwaniu jakichś cennych informacji.

— Dawno tego nie robiłam — powiedziała wesoło Evv, zeskakując na podłogę i rozglądając się dookoła. — Jeśli pamięć mnie nie myli, stary Sanirih trzyma książki o magii na takiej czerwonawej półce. Wszystkie wyglądają jak książki kucharskie, dla niepoznaki.

— Kucharze mieliby trochę problemów, gdyby się włamali — zauważył Rever, a ona zaśmiała się cicho.

Chłopak rozejrzał się i podszedł do jedynej czerwonej półki, którą zauważył. Rzeczywiście była pełna książek o tytułach pomocnych w kuchni. Przyjrzał się im i wziął tą o najłatwiejszym tytule, jakiej nigdy by nie tknął w normalnej sytuacji. Wydawała mu się trochę zbyt gruba jak na wciśnięcie do niej wszystkich najprostszych dań.

— To książka historii magii — powiedział, spoglądając na spis treści. Gwizdnął z podziwu. — Nieźle. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Musi być warte majątek. Zaklęcia czterech żywiołów, tworzenia, magia światła i mroku... magiczne przypadłości, dziedziczenie mocy magicznych... o, mam! Rozdział o innoświatowcach.

Evv wzięła dwie inne książki i pobieżnie je przejrzała, podczas kiedy on szukał odpowiedniej strony. Literki były małe, a nie wziął ze sobą okularów, więc musiał trzymać książkę niemal przed nosem i mrużyć oczy. Opisane tam było dosłownie wszystko. Normalnie cieszyłby się z takiej lektury, ale tym razem trochę mu się spieszyło. Odbicia lustrzane, krwiopijcy, cienie, duszki i duchy, demony. W końcu demony.

Pochodzą z wymiaru równoległego, zupełnie innego od naszego, bla, bla, bla. Tyle już wiedział. Sposoby działania, zachowania, jak się bronić. Jak się pozbyć. Tego właśnie potrzebował. Jednak jedyne zdanie, które było zawarte w tym podpunkcie, nie zachwyciło go. Zatrzasnął księgę ze złością i odłożył ją na miejsce.

— Do niczego — powiedział, sięgając po kolejną. Przejrzał jej spis treści i od razu ją zamknął. — Bez sensu. W tej nic nie ma. Znalazłaś coś?

— „Żeby pozbyć się demona ze świata, należy zabić jego nosiciela" — zacytowała kawałek czytanej strony i skrzywiła się. — W każdej tak piszą. Innymi słowami, ale wszędzie właściwie to samo. Zabić. Ukatrupić. Zadźgać. Utopić. W tej nawet napisali, żeby upuścić krwi nosicielowi, obmyć go nią, a potem złożyć pradawnym bogom światła w ofierze, wbijając sztylet prosto w jego serce. Kiedyś czytałam to samo o diablikach. Ugh. Tak się robi tylko w tanich horrorach.

Odłożyła księgę na półkę, kiedy podłoga niespodziewanie zatrzęsła się. Z sufitu posypał się popiół. Evv spojrzała w górę, zdziwiona, za to Rever skierował swój wzrok w dół. Nic nie wskazywało na to, żeby Natura zamierzała w przyszłych latach poruszyć ziemię. Znając życie, za małe trzęsienie odpowiadał jego brat. A zwykle po tych mniejszych, przypadkiem zaczynał wywoływać te o wiele większe.

— Myślę, że tutaj już raczej nic nie znajdziemy — powiedział, sięgając po lampę, a że był wyższy od dziewczyny, nie musiał wskakiwać w tym celu na stół.

Evv wyglądała, jakby zamierzała zaprotestować, ale wtedy ziemia znów się poruszyła, prawie pozbawiając ją równowagi. Skrzywiła się i skinęła mu głową, ruszając w stronę niewielkiego wyjścia.

Kiedy z ponurego tunelu wyszli z powrotem na ulicę, panował tam jeszcze większy chaos, niż gdy wchodzili do środka. Rever uchylił się gwałtownie, kiedy jakaś podejrzanie wyglądająca wiązka magii przemknęła nad jego głową. Kiedyś próbował się ćwiczyć we władaniu mocą, ale szybko okazało się, że brakuje mu instynktu i sztuki improwizacji. Wciąż nie wiedział, o co dokładnie chodziło nauczycielowi, kiedy mu to mówił, ale jedno było zrozumiałe – Rever miał nikłe szanse na zostanie magiem, więc odpuścił to sobie i skupił się na rzeczach, które szły mu dobrze.

— Gdzie teraz? — zapytał, rozglądając się przy tym. Wszędzie dookoła nich biegali starsi już mężczyźni, prawdopodobnie uciekając przed demonem. W tym tłumie zauważył nawet Finena, jednak ten przemknął tak szybko, że nie zdążył nawet zobaczyć dokładnie wyrazu twarzy brata.

— Te'Sintro ma całkiem pokaźną bibliotekę magiczną — powiedziała Evv po krótkiej chwili przerwy. Spojrzała na dziwny zegarek, który nosiła na ręce i skrzywiła się. — Ten gość nie jest miły i właściwie nie da się do niego włamać, ale o tej porze powinien być już w domu. Jeśli on nie będzie miał sposobu, żeby pozbyć się demona, to nikt innego nie znajdzie. Chodź — dodała ostro, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą.

Spodziewał się, że pójdą w stronę centrum Miasta Statków, gdzie stały wszystkie ogromne i wystawne budynki, ale dziewczyna ruszyła w zupełnie przeciwnym kierunku, co go nieco zdziwiło. Nie umknęło to jej uwadze.

— Jest obrzydliwie bogaty, ale też potwornie ostrożny — odpowiedziała na niezadane pytanie, przyspieszając kroku. Coraz bardziej oddalali się od zgiełku. — Ma mały domek niedaleko starego muru. Mówię starego, bo ten mur już od dawna jest w kawałkach. Właściwszym określeniem byłoby: sterty kamieni, które kiedyś służyły za obronę. Uważaj!

Wepchnęła go gwałtownie w ciemną uliczkę i sama wpełzła tam zaraz za nim. Jego uszy wyłapały podejrzane skrzeczenie, nie odezwał się więc ani słowem. Cienie zatańczyły groźnie na ścianach, kiedy do zaułka wpadły smugi ognistego światła. Demon albo ich nie zauważył, albo nie przejął się ich obecnością. Przystanął tylko na chwilę, machając wolno płomiennymi skrzydłami, po czym ruszył dalej, szukać ofiar, które śmiały mu się sprzeciwić.

Nie wiedzieć czemu, stwór wciąż tkwił w postaci Ignei, a jedyną zmianą, na którą sobie pozwolił, były skrzydła. Wcześniej w warsztacie płynnie i bez problemu zmieniał swoją powierzchowność, a teraz postanowił pozostać w ciele niewielkiej, trochę mizernie wyglądającej dziewczynki? Co chciał przez to osiągnąć? Może miał jakiś plan. Jednak zanim Rever porządnie się nad tym zastanowił, Evv znów pociągnęła go za sobą, oznajmiając tym samym, że zagrożenie chwilowo minęło i powinni się pospieszyć, nim pojawi się znowu.

Dom Te'Sintra wyglądał dziwnie, ale w porównaniu do warsztatu Eartliego, można go było uznać za całkiem normalny i nawet przytulny. Było to wiekowe i pogruchotane drzewo – wierzba płacząca – wśród której gałęzi i liści kryły się niewielkie drewniane kostki, niewidoczne dla kogoś, kto się nie przygląda. Tak jak wiele roślin, które już widział w tym mieście, także ta opierała się panującej porze roku. Jej liście wciąż lśniły ciemną zielenią i trzymały się mocno na gałęziach, ukrywając dom przed spojrzeniami wścibskich osób. Przyglądając się dokładniej, Rever spostrzegł wystające gdzieniegdzie kable i anteny.

Evv podeszła do pnia drzewa i zastukała weń trzy razy, a wtedy z góry zsunęła się puszka na sznurku. Po takim mieszkaniu Rever spodziewał się jednak lepszego sposobu komunikowania się niż zabawkowe „telefony", jakie ludzkie dzieci robiły sobie, gdy się nudziły na podwórku.

— Na górze ma to wszystko — znów Evv odpowiedziała mu na pytanie, które zadał sobie w myślach. Zaniepokoiło go to trochę. — Nie, nie umiem czytać w myślach. To wymaga wielkiej wprawy i skupienia, czyli beznadzieja. Widzę to po twojej minie. To chcesz wdrapywać się na górę sam czy pojedziesz windą?

— Windą?

Dziewczyna wskazała na puszkę, której złapała się jedną dłonią. Rever z wahaniem zrobił to samo. Sznurek jako winda, naprawdę nie wróżyło to dobrze. Niby jaka siła miała sprawić, że coś takiego utrzyma ich dwoje, albo wciągnie na górę, nie zrzucając ich przy tym z powrotem na ziemię? A może Evv zwyczajnie sobie z niego żartowała. Przywykł już do tego, że inni czasem tak robią, a on nie zawsze był na tyle skupiony, by ów żart bądź drwinę wychwycić.

Zamrugał nagle, gdy zorientował się, że przez swoje zamyślenie znów coś mu umknęło. Evv miała na twarzy wredny uśmiech, godny diabła. Rever spojrzał najpierw w jedną, potem w drugą stronę i puścił metalową puszkę, znów zdziwiony. Nagle wokół nich pojawił się pokój, choć przecież chwilę wcześniej znajdowali się na powietrzu.

Wzdrygnął się na widok wysokiego, ponurego mężczyzny, ubranego w czerń, który stał o dwa kroki od nich, przygarbiony, trzymając dłonie w kieszeniach. Miał pełno zmarszczek, kilka blizn na twarzy, a jego włosy i broda były szarawe. Bez wątpienia był to człowiek, łatwo ich było poznać po butnej postawie. Często nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo zaczynają się prostować, kiedy ktoś jest w pobliżu. Poza tym był jakiś ociężały, bardziej związany z ziemią.

— Mówiłem ci chyba, żebyś przestała do mnie spraszać swoich kolegów — warknął Te'Sintro w stronę Evv, która zbyła tę uwagę machnięciem ogona. — Mam dość dzieciarni, okupującej mój dom. To nie jest jakiś głupi warsztat!

— Warsztaty wcale nie są głupie — prychnęła dziewczyna, po czym odwróciła się do Revera. — To jest właśnie Te'Sintro, chociaż przyjaciele mówią na niego po prostu Te'S. Te'S, to jest Rever. Fajnie, super, poznaliście się i w ogóle macie tak dużo wspólnego. Potrzebna nam twoja biblioteka.

— Się domyśliłem. Zawsze jest potrzebna — warknął starzec, mrużąc oczy i przyglądając się Reverowi, jakby go oceniał. Chłopak znał ten wzrok, wiele razy ojciec tak na niego patrzył, więc postarał się zachować powagę i nie warczeć ze złości. Nie zawsze mu się to udawało, ale ten jeden raz mógł chyba zaliczyć do udanych, bo mężczyzna skinął głową. — Co wy tacy poszarpani? Znów biłaś się z gangiem Toalstora, mam rację? Naprawdę powinnaś przestać się tłuc z każdym, kto ci wejdzie w drogę. Gdy ja...

— Pogadamy o tym później, świat się kończy! — przerwała mu Evv, wymijając go, a Rever poszedł za nią, starając się nie patrzeć na twarz Te'Sa. Czuł się zbyt dziwnie w jego obecności, ogólnie w całym tym domu, a przebywał tutaj tylko chwilę.

Wyszli przez drzwi i zamiast korytarza powitała ich sieć gałęzi. Dziewczyna nie przejęła się tym i szła dalej, z łatwością manewrując na cienkiej gałęzi. Rever miał z tym problem i niemal spadł, ale w porę udało mu się odzyskać równowagę. Szybko wcisnął się do następnego pomieszczenia za Evv.

— Co, boisz się wysokości? — zadrwiła, przechodząc przez kuchnię i wychodząc przez kolejne drzwi, na kolejne gałęzi. Rever skrzywił się i dogonił ją.

— Nie. Po prostu nie umiem chodzić po drzewach — odpowiedział, rozkładając ręce na boki i starając się nie przewrócić. — Nigdy nie załapałem, jak to się powinno właściwie robić.

— Po prostu musisz dobrze stawiać stopy i się nie chwiać — prychnęła Evv, podskakując na jednej nodze i owijając swój ogon wokół gałęzi. — To nie jest takie trudne. Trzeba tylko ćwiczyć. Ale chwilowo nie mamy na to czasu, więc po prostu nie spadaj, a będzie dobrze. Chodź, biblioteka jest w tę stronę.

Gałąź zatrzeszczała pod jego stopami, więc szybko rzucił się w stronę następnego pomieszczenia i niemal padł się na podłogę, by ją ucałować, kiedy okazało się, że to właśnie była biblioteka. Zamiast tego jednak przytrzymał się ściany i postarał się uspokoić oddech, podczas kiedy jego serce biło jakieś trzy razy szybciej niż normalnie. Nie był do tego przyzwyczajony, więc potrzebował trochę czasu, żeby się uspokoić.

Evv wkroczyła między półki, pomrukując coś do siebie i co kilka chwil wykrzykując uwagi w stylu: „O chyba coś znalazłam! O, jednak nie!" i tym podobne. Rever jeszcze przez chwilę stał przy ścianie, po czym wolno się wyprostował i sam poszedł na poszukiwania. Rozejrzał się po tytułach i od razu się zorientował, że większość tych książek już czytał. Wziął jedną, z jaką jeszcze nigdy się nie spotkał i z ciekawością przyjrzał się okładce, po czym otworzył ją.

Krzyknął i niemal upuścił ją, kiedy z kart zaczęła się wydobywać pobłyskująca fioletem mgła. Książka wyślizgnęła mu się spomiędzy palców, ale szybko znów ją złapał i z szeroko otwartymi oczyma patrzył na niewielką postać, która formowała się z dymu. Evv wychyliła się zza półki i otworzyła usta ze zdumienia.

Maleńki ludzik, który pojawił się na kartach, otrzepał ostentacyjnie swoje ubranie, a potem spojrzał z pewnym poirytowaniem na Revera, który nie miał pojęcia, co w takiej sytuacji zrobić. Czy powinien zatrzasnąć książkę i szybko odłożyć ją na miejsce? Przeprosić za zakłócanie spokoju? Przywitać się albo wypowiedzieć trzy życzenia?

— Oto księga pytań, autorstwa Rituona Wielkiego Trzeciego — odezwał się niewielki, zanim Rever cokolwiek zrobił. — Pytaj, o co chcesz, a odpowiedź zostanie ci udzielona, o ile Wielki i Wspaniały zechciał ją umieścić w tej księdze. Miej jednak na uwadze, iż wiedza w nadmiarze jest przekleństwem.

— Od lat tego szukałam w tej bibliotece — powiedziała z udawanym oburzeniem Evv — a ty tak po prostu sobie wchodzisz i od razu znajdujesz! To jest totalnie niesprawiedliwe! Świetnie, pytaj o demony.

— Demony — odezwał się niewielki mężczyzna, prostując się i poprawiając muchę pod szyją. — Pochodzą z Wymiaru Strachu, leżącego na równi z Wymiarem Mroku i są dalekimi krewnymi cieni, z którymi jednak pozostają we wrogich stosunkach. Są niecielesne i do działania potrzebują przejąć cudze ciało, co robią, zajmując mózg wybranego nieszczęśnika jego własnymi koszmarami. Kiedy...

— Nie zadałem pytania! — odezwał się Rever, a ludzik wzruszył obojętnie ramionami. — Jak się pozbyć demona z czyjegoś ciała, nie zabijając osoby, która go nosi?

— Jest to niemożliwe — uzyskał odpowiedź. Evv zrobiła cierpiętniczą minę, ale człowieczek nie skończył jeszcze mówić. — Jedynym sposobem, by pozbyć się demona całkowicie i nieodwołalnie ze świata, jest zabicie jego nosiciela i przepędzenia go zaklęciem. Można go też jednak uśpić i jeśli prześpi pełny rok demoński, który w przeliczeniu na nasze jednostki trwa mniej więcej trzy pory, sam odejdzie do swego wymiaru. Jednakże jego resztki pozostaną we wnętrzu danej osoby i mogą prowadzić do powikłań zdrowotnych. Ale tylko czasem, wszystko zależy od danej osoby.

— Ekstra! Jest inne wyjście! — zawołała radośnie Evv, klaszcząc w dłonie i pochyliła się nad książką. — To jak to zrobić? Znaczy jak uśpić demona i przypilnować, żeby się znowu nie obudził?

Mężczyzna skrzyżował ręce i nie odpowiedział, tupiąc z poirytowaniem nogą w kartkę. Rever prychnął ze zniecierpliwieniem i powtórzył pytanie dziewczyny, a wtedy ludzik zwrócił się w jego stronę i skłonił.

— Już odpowiadam, panie — rzekł uprzejmie, a zarówno Rever, jak i Evv unieśli brwi w zdziwieniu. — By uśpić demona, należy sporządzić specjalny eliksir i zmusić nosiciela do spożycia go bądź też umieścić to w jego ciele, a następnie wypowiedzieć nad ciałem specjalne i skomplikowane zaklęcie. Potem wystarczy tylko pilnować, by dana osoba nie zbliżała się zbytnio do źródeł negatywnej energii, które mogłyby wybudzić na nowo demona.

— Podaj to zaklęcie i recepturę — zażądał Rever, a ludzik z prędkością karabinu maszynowego zaczął tłumaczyć, jak wszystko przygotować. Evv pisnęła i szybko sięgnęła po długopis oraz notatnik, które wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zaczęła notować tak, że jej wzrok nie nadążał za ręką.

Kiedy ludzik skończył, książka w rękach Revera sama się zamknęła. Wyleciała mu spomiędzy palców i wróciła na swoje miejsce, lewitując. Najwyraźniej nie była w humorze odpowiadać na kolejne pytania, gdyby się takie pojawiły. Albo uznała, że pomogła im już wystarczająco i ich limit na rozwiązywanie problemów właśnie się wyczerpał.

— Za żadne skarby nam się nie uda — powiedziała ze smutkiem Evv, patrząc na listę, którą sporządziła. — Połowy składników nie sposób tutaj znaleźć, na dodatek mówił to tak szybko, że nie zapisałam części. Nie mówiąc o tym zaklęciu. Nawet nie wiem, czy dobrze to zapisałam. Nie znam tego języka, a znam dużo języków.

— To greka — odpowiedział jej Rever, drapiąc się po głowie. — W każdym razie takie mam wrażenie. Ale ze składnikami rzeczywiście może być problem. Chociaż... większość mogłaby się znaleźć nawet w tym waszym warsztacie. Takich rzeczy używa się do maszyn. Czyszczenia, naprawy, polerowania i innych takich. Sęk w tym, że one nie są za dobre dla nikogo. Sam ten eliksir równie dobrze mógłby kogoś zabić, ale nie jestem pewien, bo składniki w sumie mogłyby się niwelować nawzajem...

— Pamiętasz całą listę? — zdziwiła się Evv, a Rever przytaknął jej. Zamrugała, a po chwili ciszy pokręciła głową. — Dobra, nie wnikam. Nawet jeśli to nieprawda, innego sposobu raczej nie znajdziemy, więc powinniśmy się wziąć za szukanie. Patrz. — Pokazała mu swoje notatki, a on zmrużył oczy, widząc niezwykle koślawe litery. Gdyby nie zapamiętał składników, miałby problem z rozczytaniem całości. — Ja poszukam roślin, bo wiem, gdzie one rosną. Niemal wszystkie. Z białymi różami będzie problem, bo one są strasznie rzadkie i nigdzie nie da się ich znaleźć. No i nie wiem, czym właściwie są te liście... charszczaka udziwionego?

— To ziele lecznicze. Wezmę od Finena. Ale białe róże...

— Ja mam białe róże — powiedział głośno Te'S.

Rever wzdrygnął się. Nie zarejestrował nawet, kiedy mężczyzna wszedł do pomieszczenia, tak bardzo był zajęty rozmyślaniem. Wiele razy powtarzał sobie, że powinien bardziej uważać na swoje otoczenie, ale koniec końców zawsze spychał to postanowienie na tył umysłu, zajęty ważniejszymi rzeczami w danej chwili.

— Hoduję je od dawna — dodał Te'S, spoglądając dziwnie płonącymi oczami na Evv, która nagle z jakiegoś powodu zrobiła się czerwona na twarzy. A potem czerwień zaczęła zmieniać się w szarość.

— Zapomniałam o tym — powiedziała cicho, spuszczając wzrok i przebierając palcami. Po chwili podniosła głowę. — To ja... jeśli mogę... poproszę o nie. Potrzebujemy ich.

— Domyśliłem się — odparł poważnym tonem mężczyzna. Evv jeszcze bardziej poszarzała i szybko wyszła drzwiami, przez które weszli do biblioteki, zostawiając Revera samego z panem domu. Chłopak już chciał iść za nią, ale Te'S go zatrzymał. — Wyglądasz fatalnie, chłopcze. Dobrze się czujesz?

— E... nie — odpowiedział, zmieszany. — Ale teraz świat się może skończyć, więc to raczej nie jest najlepsze pytanie. Nie ma pan przypadkiem odświeżacza do powietrza? Przydałby się. I trochę oleju do silników.

— Może jeszcze ropy naftowej chcesz?

— A co to jest ta ropa? — zdziwił się Rever, unosząc brwi. Pierwszy raz słyszał to słowo. Te'S wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że jest to w sumie nieważne i dał mu znak ręką, żeby chłopak poszedł za nim.

Zaczynał nienawidzić tego mieszkania. Łażenie po gałęziach, żeby przejść z pokoju do pokoju, było najgorszym pomysłem, jaki do tej pory widział. Z każdym krokiem czuł się coraz mniej pewnie i wyobrażał sobie, jak spada i rozbija się o ziemię. Panująca dookoła ponura ciemność oraz dobiegające z dali dźwięki walki nie pomagały mu odpędzić od siebie tych złych myśli.

Trafili do zwykłego schowka. Te'S sięgnął po torbę i wrzucił do niej odświeżacz, średniej wielkości plastikowy bukłak – na widok którego Rever się skrzywił – po czym włożył do środka jeszcze kilka szklanych buteleczek z podejrzaną zawartością i podał to wszystko Reverowi. Chłopak bez słowa założył torbę na ramię, starając się udawać, że wcale nie jest dla niego tak ciężka, choć czuł, że ręka zaraz mu odpadnie.

— Dziękuję panu. Którędy się stąd wychodzi? Tą samą drogą czy jest inna? Bo nie do końca wiem, co to było. Teleportacja? Chwilowe zagięcie czasoprzestrzeni? Iluzja nałożona na myśli?

— Za dużo myślisz — rzekł surowym tonem Te'S i sięgnął w stronę sufitu. Wcześniej wydawał się Reverowi niski, ale teraz chłopak zauważył, że mężczyzna ledwie się mieści we własnym domu. Złapał coś i opuścił niżej. Była to niemal dokładnie taka sama puszka na sznurku jak przy wejściu. Podał ją Reverowi, a ten przyjął ją ze zdziwieniem.

I wtedy znów stanął pod drzewem, a w jego dłoni zostało tylko powietrze. Rozejrzał się dookoła, nie mając bladego pojęcia, co się właśnie stało. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Przypomniał sobie całą listę, jaką podyktował mu ludzik z książki, mając wrażenie, że ma ją przed oczami. Upewnił się, czy ma torbę na ramieniu i ruszył w drogę powrotną do warsztatu. Miał nadzieję, że znajdzie tam wszystko, czego potrzebuje.

Demon szalał po całym mieście, zdążył już nawet wzniecić kilka pożarów, a przerażeni mieszkańcy wychodzili na ulice i próbowali pomagać sobie nawzajem, jednak z marnym skutkiem, bo ogień cały czas przybierał na sile i nie chciał dać się ugasić. Ziemia zatrzęsła się pod nogami Revera, a niebo przecięła błyskawica. Cóż, przynajmniej miał pewność, że reszta wciąż walczy. Na nic się to jednak zda, jeśli nie będą umieli przepędzić stwora.

Jakby przyciągnięty jego myślami, przed Reverem tak gwałtownie wyrosła podejrzana postać, że niemal na nią wpadł. Cofnął się gwałtownie, potykając się o własne wielkie stopy i zatrzymał się dopiero na ścianie jednego z domów. Zamrugał i zmrużył oczy, nie miał jednak czasu przyjrzeć się uważnie osobie, która zastawiła mu drogę, bo ta zaatakowała.

Odruch uratował mu życie i zamiast w jego nos, pięść uderzyła w pień drzewa, który zatrzeszczał złowieszczo. To nie była siła, jaką mogłaby mieć zwykła istota tej wielkości. Najpierw zobaczył czerwone źrenice oczu, a dopiero potem skupił się na całej twarzy, żeby ze zgrozą zorientować się, że ma przed sobą przyrodniego brata.

Ariv nawet się nie skrzywił, choć z jego poranionej dłoni skapywała krew. Jego twarz pozostała beznamiętna, gdy cofnął rękę i znów się zamierzył. Rever nie był mistrzem refleksu, ale przez kilka lat zdążył poznać starszego brata na tyle, by znać jego zachowanie. Pod wpływem demona nawyki niewiele się zmieniły. Tak więc kiedy cofnął ramię w charakterystycznym geście, Rever uchylił się przed kolejnym ciosem, zanim jeszcze ten został na dobre wyprowadzony. Chciał ominąć Ariva, ale był on o wiele szybszy i znów mu zastawił drogę.

— Czego chcesz? — zapytał Rever, próbując go ominąć, ale demon, choć posiadał ciało strażnika, nie był aż tak niezdarny, jak wcześniej. — Nie stanowię dla ciebie zagrożenia. Nie jestem potężny ani wyjątkowy. Zachowaj ciało mojego przybranego brata, nie mam nic przeciwko temu.

Kłamanie szło mu gładko jak zawsze. Podstawą udanego kłamstwa była dobra pamięć, bo trzeba było wiedzieć, jaką wersję wydarzeń wcześniej przedstawiło się rozmówcy. A w zapamiętywaniu rzeczy akurat był dobry.

— Komputerowy umysł, komputerowe słowa — powiedział pustym głosem Ariv, który sam wybrzmiał w tej chwili jak robot. — Taki rozum przyda się każdemu. Nie jesteśmy głupcami.

Rever przygotował się, żeby uniknąć kolejnego ciosu i wzrokiem wyszukał sobie drogę ucieczki, ale atak nie nastąpił. Zamiast tego Ariv gwałtownym ruchem uniósł dłoń i rzucił w jego stronę jakimś proszkiem, który rozproszył się w powietrzu i otoczył głowę Revera niczym trująca chmura. Zakaszlał i zmrużył oczy, czując pieczenie, rozchodzące się od rozpylonej...

Rośliny. Tak, to z pewnością była roślina. Doskonale znał jej smak, zapach, nieprzyjemne uczucie, kiedy dotykała skóry. Nie siedział bezczynnie przez trzy lata we wiosce uzdrowicieli. Wysuszone liście wodnej pokrzywy, te same, które obudziły demony w Thinie, Ignei i zapewne samym Arivie. Wstrzymał oddech, ale nie umiał tego robić zbyt długo. Zwykle wytrzymywał tylko kilkanaście sekund, poza tym szkoda już się dokonała.

Czekał na niemiłe uczucie, kiedy coś spróbuje przejąć jego umysł, przygotowany na obronę, ale nic się nie stało. Nic nie zastukało, nie podrapało, nie rozbiło na kawałki jego muru wokół umysłu i nie wdarło się do niego. Pozostał całkowicie wolny w swoich myślach i w swoim ciele. Tylko i wyłącznie swoim, którego nie musiał z nikim dzielić.

Wcześniej podejrzewał, że jego specjalne zdolności, które nie do końca były wrodzone, mogą powstrzymać takie rzeczy, ale dopiero teraz mógł się przekonać o słuszności swoich domysłów. W świątyni jeden z demonów próbował się dostać do jego umysłu, ale przestał, wyczuwając bardzo ponure i beznadziejne wspomnienia Revera. W każdym razie chłopak właśnie tak myślał, do czasu aż nie przyszło mu do głowy, że to może być też wina jego spaczonego mózgu.

Ariv uśmiechnął się diabolicznie, ale chwilę później uśmiech zmienił się w zdziwienie, gdy zorientował się, że pokrzywa nijak nie wpłynęła na Revera, poza poparzeniem mu dłoni i kawałka twarzy. Cofnął się o krok, a w jego oczach pojawiły się iskierki strachu, jakich nie powinno się widywać u demonów. Zamiast uraczyć przyrodniego brata jakąś wredną uwagą albo rzucić się na niego i go pobić, Rever też się wycofał i szybko uciekł, zanim Ariv zorientował się, co się właściwie stało.

Po drodze wyminął Vola, który stał pod ścianą i desperacko odpierał ataki dwójki jakichś nieznanych osób, które widocznie również wcześniej zostały opętane przez demony. Nie zatrzymał się i nie zrobiłby tego, nawet gdyby mógł pomóc, bo chłopak całkiem dobrze sobie radził, odpędzając ich prądem. W przeciwieństwie do przywódcy zdawali się nienawidzić ognia.

Finena łatwo było zlokalizować, wystarczyło iść śladami pozostawionymi przez naturę. Kiedy się złościł, uzdrowiciel zawsze osiągał więcej, niż zapragnął, dlatego też jego łodygowate rośliny były równie wysokie co domy, jeśli nie wyższe. Powoli kierowały się znów ku ziemi. Rever wyminął kilka z nich i znalazł brata, pojedynkującego się z Igneą. Ogień przeciw ziemi. W takiej sytuacji Finen znalazł się na gorszej pozycji, bo jakąkolwiek roślinę przywołał, ta niemal od razu zostawała spopielona. Mimo to nie poddawał się i wciąż walczył.

Spiął się nagle i skoczył do przodu, co oznaczało, że zauważył Revera. Demon jednak nie zwrócił na niewielkiego chłopaka uwagi, całkowicie zajęty niszczeniem wszelkiego życia, jakie się wokół niego pojawiło. Korzenie wyskoczyły gwałtownie z gruntu, rozbijając w mak ułożona schludnie kostkę i utworzyły kopułę nad demonem, więżąc go w środku. Nie mogło to potrwać długo. Zziajany Finen podszedł do Revera.

— Co ty tutaj robisz? — powiedział oburzonym tonem, a jego mina wskazywała na to, że zamierzał to wykrzyczeć, ale brakło mu na to siły. — Miałeś siedzieć w warsztacie i znaleźć sposób na odwrócenie tego wszystkiego!

— Potrzebuję charszczaka — odpowiedział mu Rever, nie czekając, aż brat wyjmie ziele z torby, tylko sam je zabrał. — A, jeszcze coś. Ariv jest opętany, uważaj na niego. Jak ci dmuchnie roślinami w twarz to po tobie, ty też zaczniesz szaleć jak inne demony. Więc postaraj się tego uniknąć.

— O ile przeżyję — wydusił przez zaciśnięte zęby i wbił spojrzenie w klatkę, którą przed chwilą stworzył. Kropelki potu zaczęły mu spływać po czole. — Walczy ze mną. Strasznie silny. Nie utrzymam tego zbyt długo. Idź już. Natychmiast! — dodał rozkazująco, kiedy Rever wciąż stał w miejscu. Ten ocknął się i potrząsnął lekko głową, po czym wycofał się szybko, zanim demon zdążył przebić się na zewnątrz. Fala ciepła uderzyła go w plecy, ale nie odważył się spojrzeć za siebie, zamiast tego przyspieszył kroku. Szybko skręcił w boczną uliczkę i uznał, że łatwiej będzie poruszać się nimi, zamiast głównymi szlakami.

W całym mieście zapanował chaos, choć nie tak wielki, jakiego można było się spodziewać. Co prawda wiele osób w pośpiechu opuszczało domy, a kilkunastu odważnych zamierzało się zmierzyć ze stworami terroryzującymi ich miejsce zamieszkania, jednak była to niewielka liczba w porównaniu z wszystkimi, którzy musieli tutaj obecnie przebywać. Większość zapewne została w domach i udawali, że ich nie ma, co w obecnej sytuacji wydawało się najrozsądniejszym wyborem.

„Też mógłbym się schować w jakimś domu i nie miałbym żadnych problemów", pomyślał z żalem, wychylając się z zaułka i ostrożnie rozglądając się na boki, ale ulica wydawała się pusta. „Gdyby tylko nie zachciało mi się wtedy ganiać za Arivem..." To był jego pomysł i wcale nie chcieli się z przyrodnim bratem po prostu spotkać. Nigdy się aż tak bardzo nie lubili, żeby gonić za nim dla normalnej rozmowy. Finen wręcz go nienawidził, choć Rever wciąż nie dowiedział się, co dokładnie doprowadziło do takiego stanu rzeczy.

Drzwi były otwarte, ale kiedy wpadł do warsztatu, omal nie przewrócił się o jedną z dziwnych maszyn, którą ktoś przestawił bez żadnego powodu. Rozejrzał się po holu, ale chociaż wszystko wciąż wyglądało, jak po przejściu tornada, mógł wyraźnie stwierdzić, że wszystko inne stoi dokładnie tam gdzie wcześniej.

Skupił się, próbując zrozumieć, jak właściwie działał umysł Thina, kiedy diablik konstruował to wszystko. Zwykle takie rzeczy szły mu zdumiewająco łatwo, bo większość osób miała niezbyt skomplikowane umysły. Tym razem musiał się bardziej skupić.

Przyjrzał się czemuś, co chyba miało być silnikiem na wodę, budowie, ustawieniu kabli, wzorom na danych częściach. Wziął jedną z fiolek, których pełno było w tym miejscu, ostrożnie odczepił jeden z kabli silnika i pozwolił, by kilkanaście kropel fioletowawej substancji wpadło do środka. Zakorkował buteleczkę i schował do torby, po czym zaczął chodzić po pokoju, szukając innych potrzebnych rzeczy.

Chociaż na pierwszy rzut oka nierozwiązywalna, powoli zaczynał rozumieć logikę Thina Eartliego, a im więcej rozumiał, tym bardziej go to niepokoiło, albowiem diablik był osobą myślącą w zupełnie przeciwnym kierunku niż Rever. On przejmował się głównie obecną chwilą i starał się rozwiązać wszystkie sprawy, zanim zacznie przejmować się następnymi. Thin natomiast nie zajmował się takimi „drobnostkami" i zaczynał tysiące rzeczy naraz, a potem kończył je wedle uznania, kiedy akurat nadarzyła mu się do tego okazja. To było nienormalne. W ten sposób można było zadać miliardy pytań i uzyskać odpowiedź tylko na dziesięć z nich. Rever nie mógłby tak żyć.

Wziął puszkę farby w sprayu i znów ogarnął wszystko wzrokiem. Będą potrzebowali miejsca, żeby uwarzyć ten cały eliksir leczniczy. Ostrożnie złapał jedną z maszyn i powoli przeciągnął ją. To samo zrobił z kilkoma kolejnymi, aż w końcu udało mu się załatwić trochę wolnej przestrzeni. Już miał szukać czegoś, co mogłoby służyć za kocioł, kiedy przez drzwi wpadła Evv i szybko zatrzasnęła je za sobą.

Jej włosy dymiły, teraz będąc całkowicie czarne, choć wcześniej ich część była biała jak śnieg. Z diablich rogów unosił się dym, a pod policzkiem miała ranę, z której sączyła się błękitna krew. Rever dotąd myślał, że wszystkie diabliki mają ją w kolorze czerni, ale szybko uświadomił sobie, że dziewczyna musi być w połowie fiorem tak jak jej brat. A fiorskie cechy zwykle dominowały nad wszystkim innym.

— Zablokuj drzwi! — krzyknęła w stronę Revera, wciąż przytrzymując wejście, podczas gdy z zewnątrz dobiegały gniewne okrzyki. Chłopak rzucił się w stronę panelu i wyjął go ze ściany, tak jak wcześniej Thin, ale nie wiedział, co dalej. — Hasło to Ikhis. Najlepiej odetnij całkowicie to pomieszczenie! Już!

Rever szybko wklepał hasło, a potem wybrał to, co w jego ocenie mogło odciąć dostęp do holu. Coś zgrzytnęło, a Evv zaklęła, szybko więc to cofnął, zanim się dowiedział, co robił ten przycisk. Drugi raz już odgadnął poprawnie i gdy tylko włączył odpowiednią rzecz, nagle zasłonięte czarnymi żaluzjami okna zakryły się metalowymi blokami. Evv odskoczyła od drzwi, które zaraz też zasłoniły żelazne wrota, wyskakujące spomiędzy drewna. W jednej chwili słychać było zgrzyt, gdy wszystko się blokowało. Światła zamigały groźnie.

I wszystko gwałtownie ucichło. Rever odłożył urządzenie na miejsce.

— Co się stało? — zapytał, podchodząc do dziewczyny, ale ta odtrąciła jego rękę, kiedy chciał jej pomóc. Kobiety zawsze to robiły, najwyraźniej żadna go nie lubiła.

— Te... przeklęte demony zaczęły mnie gonić — wydusiła z siebie, prostując się i opierając o jedną z maszyn, która nagle zaczęła podejrzanie syczeć. Jednakże ona nie przejęła się tym. — Pobudziły się wszystkie, nie tylko ta Ignea. Był jakiś gość, który manipulował ogniem i pomógł spalić już jakieś dwie dzielnice! Inny prawie mnie zabił, jak zaczął wymachiwać sztyletem i chyba w myślach potrafił czytać. A potem na koniec jakiś szalał z piorunami.

— Piorunami — powtórzył jak echo Rever i pokręcił głową. Spodziewał się, że Vol przetrwa dłużej, ale najwyraźniej się pomylił.

To nie mógł być nikt inny. Tak jak Alieasterowie byli jedynymi znanymi przez świat zmiennokształtnymi, tak samo poza Castarymi nie było właściwie żadnych innych Władców Błyskawic. Spotkanie nagle innego byłoby wysoce nieprawdopodobne, ale wcześniej Rever uważał, że nigdy nie natknie się na żadnego zmiennokształtnego, tak więc wiedział już, że los jest wredny. O ile w ogóle istniał, ale takie „przypadki" zdawały się potwierdzać jego egzystencję. W jakimś nieprawdopodobnym stopniu.

— Mam te wszystkie głupie rośliny — dodała po chwili milczenia, sięgając do kieszeni i wyjmując z niej liście, a Rever skrzywił się, zatykając sobie nos. Same zioła cuchnęły paskudnie, a co dopiero w połączeniu ich wszystkich ze sobą. Powinien był przywyknąć do tego już wśród tych wszystkich uzdrowicieli, ale nigdy mu się to nie udało. — Tylko co teraz? Mamy to zmieszać ze sobą, podpalić, wrzucić po prostu do wody czy jak?

— Zwykle eliksiry robi się poprzez wrzucanie do wrzątku różnych roślin — powiedział Rever. — Ale ten mały typ nic nie mówił o wodzie, więc podejrzewam, że trzeba to wszystko wymieszać w jakimś kotle. Podgrzanie też by się przydało, żeby się te rzeczy, no, rozpuściły. Tylko nie bardzo wiem gdzie znaleźć...

Zanim skończył, Evv wzięła jedno z metalowych pudeł i przewróciła je, wyrzucając całą zawartość na podłogę, po czym postawiła pośrodku wolnego miejsca, jakie przygotował Rever. Potem złapała za jeden z kabli w jakimś podejrzanie wyglądającym silniku i zaczęła okręcać go wokół prowizorycznie stworzonego kotła.

— To bezpieczne? — zapytał z powątpiewaniem Rever, patrząc na jej wyczyny, a ona wyszczerzyła się do niego diabolicznie.

— Pomagałam tworzyć z połowę rzeczy tutaj. Raczej wiem, co robię — odpowiedziała, wciąż bawiąc się kablem. Silnik zaczął głośno pracować, a z jego powierzchni uniosły się kłęby gorącej pary. Jako że odpowiedź dziewczyny nie bardzo go przekonała, szybko odsunął się poza zasięg maszyny. — Zobacz. Wystarczy zrobić tak i tak, potem tak i jeszcze raz tak i gotowe!

Mówiąc to, pomachała dziwnie rękoma, a jej palce latały tak szybko, że Rever i tak ledwie wyłapał ich ruch. Zresztą nie to się teraz liczyło, tylko stworzenie eliksiru i skończenie całego chaosu, jaki trwał w mieście. Nastawił uszy i mimo porządnej warstwy metalu między wszystkimi wejściami, usłyszał, jak ktoś wali z całej siły w drzwi i okna. Nawet taka zapora nie miała szansy długo wytrzymać.

— To co, wrzucamy wszystko i mieszamy? — zapytała Evv, zacierając ręce i szykując się, żeby wrzucić wszystkie trzymane liście do garnka, ale Rever ją powstrzymał.

— Nie! Składniki się wrzuca według kolejności na liście. Najpierw była rtęć.

— Skąd niby mamy wytrzasnąć rtęć?

— Z termometru — odpowiedział po prostu Rever, pokazując przyrząd, który zdjął wcześniej ze ściany. Uderzył szkłem o metalową ściankę, po czym wlał zawartość do kotła. — E... diabliki są czułe na rtęć?

— Jak to jakaś trucizna, to nie — odparła wesoło, jakby nie przejmowała się takimi rzeczami. — Świetnie, no to wrzucaj po kolei wszystko. Ja włączę ten silnik, żeby na bieżąco wszystko podgrzewał. I nie rób takiej miny! Nie wysadzę niczego w powietrze, to robota mojego brata!

Rever wciąż miał złe przeczucia, ale nie miał akurat za bardzo dokąd uciec, więc pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zajął się swoją pracą, pilnując się, żeby czegoś nie pomylić. Czasem mu się to zdarzało w najmniej odpowiednich momentach.

~*~

Mrok napierał ze wszystkich stron, nie dając jej oddychać, choć rozpaczliwie łapała pozostałe w tej niewielkiej przestrzeni powietrze. Próbowała przebić się przez zasłonę i uwolnić, ale z czymkolwiek walczyła, było to zbyt silne.

Z trudem podniosła się na nogi, a wtedy świat okręcił się, prawie znów powalając ją na ziemię. Pojawiły się rozmazane kolory, które chwilę później zaczęły się wyostrzać, coraz bardziej i bardziej. Zmrużyła oczy, gdy po ciemności nagle oślepiła ją feeria barw.

To już było! – chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Znowu ktoś rzucił ją do jej przeszłości, znowu stała samotnie na opustoszałej ulicy i spoglądała w dal. Miasto Kwiatów rosło wokół niej, nietknięte, jakby żadne stwory nigdy go nie odwiedziły.

Była jeszcze mniejsza niż normalnie. Miała wtedy już z sześć lat. Dopiero co się przeprowadzili. Tata już znalazł pracę, więc to brat zabrał ją na spacer po nowym miejscu. Pamiętała, że na początku nie lubiła go i starała się ignorować wszystko, co Ethereal jej pokazywał. Albo w każdym razie udawała, że to robiła.

Najpierw poszli do ratusza, bo był najokazalszym i najładniejszym – według jej brata – budynkiem w okolicy. Chodzili korytarzami, oglądając najróżniejsze portrety i figury, które były tam porozstawiane, a Ethereal chwalił się swoją wiedzą na ich temat.

— To jest Artygon Trzeci — powiedział, kiedy stanęli przed ponurą, czarną postacią, spod której kaptura ledwie było widać twarz. Ignea schowała się za nogami brata, a on się roześmiał. — Nie musisz się go bać. Od dawna nie żyje. Był bardzo religijną osobą. To on założył Zakon Twórców Mroku i tam oddają im cześć do dzisiaj. Był Królem ludów północy przez ponad pięć lat, a później zajął pozycję najwyższego kapłana i wyrzekł się korony na rzecz swojego syna. Ale jego tutaj nie uwieczniono, bo fiorzy nie chcieli go na tronie. Był okrutną i bezlitosną osobą. Uciekł po zamordowaniu własnej matki, a lud ścigał go pod karą śmierci. W końcu sam utopił się w jeziorze, które nazwano jeziorem łez.

— Dlaczego mi to mówisz? — zapytała wtedy, tuląc się do jego nogi. Spojrzenie figury Artygona nie podobało jej się, było takie surowe i oceniające. Bała się go, nawet jeśli był tylko jakąś ponurą postacią z dalekiej przeszłości.

— Wszyscy umierają — odpowiedział, a ona zmarszczyła brwi i cofnęła się. To nie było tak, z całą pewnością. To wspomnienie kończyło się przecież inaczej, Ethereal nigdy by nie... nigdy by czegoś takiego jej nie powiedział. Chyba. Na pewno była tego taka pewna? — Nie ważne jak długo żyje się na świecie, każdy w końcu spotka się ze śmiercią. W jej grę nikt nie wygra, tak jest ustawiona, że zawsze wszyscy przegrywają. Ja w nią przegrałem. Nasza rodzina w nią przegrała. I ty też w nią przegrasz.

— Przestań — warknęła, cofając się, ale on nie zamierzał posłuchać.

— Szczęście mnie opuściło. Umarłem wśród wrogów, ale to nie mnie domagał się los. To powinnaś być ty. To zawsze powinnaś być ty.

— Kłamiesz! — wykrzyknęła. Ogień i lód mieszały się w jego oczach, a ona już wiedziała, że to nie jest Ethereal. Dlaczego miałby nim być? On nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Odwróciła się gwałtownie i popędziła korytarzem ratusza.

Potknęła się i prawie wypadła przez okno, w którym nagle zabrakło szyby. Oparła się ręką o ścianę i zawróciła, nie zważając na błękitną krew, która pojawiła się na jej palca. Kamienie były o wiele bardziej ostre, niż powinny. Wszystko było nie tak. Źle, na opak, odwrotnie niż wcześniej.

Podłoga nagle się skończyła, a ona spadła przepaść i uderzyła w lodowatą wodę. Unosiła się w niej chwilę, czując się, jakby zaczęła opadać na samo dno. Zamachała nogami i spróbowała się wyrwać na powierzchnię, ale coś złapało ją za kostkę i ciągnęło coraz głębiej i głębiej. Kopnęła to, próbowała się wyrwać, ale nie pomagało.

Wtedy przed jej twarzą pojawiła się ręka, a ona bez wahania sięgnęła po nią. Pazurzasta łapa puściła jej nogę i zniknęła gdzieś w głębi, ale po plecach Ignei przebiegł dreszcz. Miała wrażenie, jakby ktoś szepnął jej do ucha „Jeszcze powrócę".

Wynurzyła się i odetchnęła głęboko, a Ethereal wciągnął ją z powrotem do łodzi, z której wypadła. Było spokojne popołudnie, kończyła się pora Sucha i z tej okazji wybrali się razem na ryby, choć oboje byli w tym kiepscy. Ignea przy pierwszej okazji wyrzuciła przypadkiem wędkę do wody, a Ethereal złowił jedynie niewielką zielonkawą rybkę, którą niemal od razu wyrzucił z powrotem do wody.

— No, przynajmniej się dzisiaj już wykąpałaś — rzucił, śmiejąc się, a ona posłała mu wściekłe spojrzenie, którym jednak się nie przejął. Popchnęła go więc, a łódka się zatrzęsła, jednak jej brat pozostał w środku, chichocząc. — Uważaj! Bo znowu jakaś złota rybka cię wciągnie pod wodę!

— Tam był potwór! — zawołała ze złością, ale widziała, że brat nie wziął jej słów na poważnie. Potarmosił jej włosy, a potem prysnął siostrze w twarz wodą, którą zebrał z jej głowy.

— Jak zwykle przesadzasz. Żaden potwór nie przeżyłby w tak małym jeziorku, mając za pożywienie tylko tycie rybki.

— Ale tam był potwór — powiedziała żałośnie, podnosząc wiosło i wciskając je Etherealowi w ręce. — Boję się. Wracajmy już do domu.

— Byliśmy tutaj tylko przez godzinę — odpowiedział, ale podniósł drugie wiosło i ruszyli w stronę pomostu, z którego wypłynęli. Miał zamyśloną minę. — Dobrze się czujesz? Ostatnio wszędzie widzisz potwory, bez żadnego wyraźnego powodu. Może zachorowałaś?

— Nie jestem chora! — zaprotestowała głośno i zrobiła naburmuszoną minę. — Tam w wodzie naprawdę był potwór. I wcześniej jeden za oknem! Widziałam je!

— Nie wątpię, że je widziałaś.

— Ale wątpisz, że są prawdziwe!

— Nea, potwory są tylko w bajkach — odpowiedział wtedy i spojrzał na nią smutno. — Straszne stwory, które niszczą wszystko. W normalnym świecie istnieją tylko osoby o złych charakterach, ale takich nie musisz się bać. Sama jesteś tak wredna, że będą się od ciebie trzymać z daleka — dodał z rozbawieniem, chcąc rozluźnić atmosferę, ale Ignea wciąż nie była zadowolona. — Hej, nie przejmuj się już, dobrze? Skoro tak się boisz tych potworów, to ci z nimi pomogę. Przegonię je wszystkie i będziemy mieli spokój. A ty w zamian za to przestaniesz próbować za każdym razem zepchnąć mnie z łodzi, zgoda?

Przyjrzała mu się uważnie, ale nie wyglądał, jakby chciał sobie z niej zakpić, więc skinęła głową. Uśmiechnął się do niej uspokajająco i podniósł się, żeby wskoczyć na pomost i umocować łódkę.

W tym momencie wspomnienie znów się przewróciło i znowu wylądowała w wodzie, która jednak zamieniła się w powietrze. Spadała, nie wiedząc, gdzie jest góra, a gdzie dół. Wiatr bił ją po twarzy, targał jej włosami i ubraniem, wydzierał oddech z płuc i nie pozwalał go na powrót zaczerpnąć.

I znowu ktoś ją złapał i uratował. Znowu ta sama osoba. Ten głupi uśmieszek na twarzy i jak zawsze czarny strój, który sprawiał, że jej brat wyglądał niemal zawsze jak cień wśród żywych, jak odcisk jakiegoś miłego wspomnienia w ponurej rzeczywistości.

Kiedy tak o nim pomyślała, znów ogarnęła ją ciemność. Skuliła się na podłodze i objęła rękoma głowę, starając się odciąć od tego mroku, który coraz bardziej i bardziej zbliżał się do niej. Niech sobie zniknie, niech sobie pójdzie. Ale on nie chciał jej słuchać, nigdy żaden stwór jej nie słuchał. Koszmary, mroczne postaci, okropne zwierzęta, paskudne sny. Nękały ją od zawsze i nigdy nie przestawały, a teraz znów wróciły, silniejsze, ciemniejsze, gorsze.

„Dlaczego? Dlaczego akurat ja, dlaczego akurat teraz, kiedy sytuacja była taka beznadziejna? Kiedy oni wszyscy nie żyli, a kolejni mogli umrzeć? Dlaczego?"

— A dlaczego ty wciąż musisz walczyć? — odezwał się ktoś z ciemności, a ona uniosła głowę. Ten głos brzmiał znajomo, ale jednocześnie czegoś w nim brakowało. Uśmiechu. Dobroci. Jakichkolwiek emocji poza okrucieństwem.

Mrok drgnął i spojrzała w niego niczym w lustro. Patrzyła na samą siebie, ale nie rozumiała. Wyglądała dokładnie tak samo, ta sama burza włosów, wyglądająca jak ptasie gniazdo, te same wielkie uszy i długi nos, ta sama skrzywiona na prawo postawa, te same ogromne oczy. Ale wykrzywienie ust, ułożenie rąk, drżenie palców... coś było inne i zupełnie nie pasowało. Gdyby mogła, cofnęłaby się. Ba, gdyby mogła, uciekłaby gdzieś daleko i nigdy więcej nie pokazała się w tym miejscu, czymkolwiek ono nie było.

— Odpuść sobie wreszcie — powiedziała ta druga jej wersja, przechylając głowę i przyglądając się, jak Ignea niezdarnie podnosi się i próbuje ustać na nogach, które nagle wydał jej się zbyt słabe. — Wciąż się tak bijesz, sama ze sobą. Nie potrafisz odróżnić przyjaciela od wroga, niebezpieczeństwa od zwykłej sytuacji, prawdy od fikcji. Wszyscy, którzy cię ochraniali, rozbili się jak szkło. Łatwe do stłuczenia, byli do niczego, stwarzali iluzję bezpieczeństwa. A ty? Jesteś równie szklana. Jak klepsydra wypełniona piaskiem, który wyznacza właśnie ostatnie sekundy.

— Kim jesteś? Na pewno nie mną! — warknęła ze złością Ignea, rozglądając się, ale nie było ani jednej szpary, ani jednej drogi, którą mogłaby uciec. — Dlaczego tutaj przyszłaś? Gdzie jesteśmy?!

— Nie poznajesz tego wspaniałego miejsca? — zapytało drwiąco jej odbicie, wychodząc poza czarną strefę i wkraczając do niewielkiego białego kręgu, w którym stała Ignea. — Przypatrz się uważniej. Nie poznajesz tych linii, po których przepływają wyładowania elektryczne, tych połączeń i energii ciągnącej się po tym wszystkim, która zapisuje i magazynuje każdą myśl, każde wspomnienie, a potem wywala połowę z nich, żeby zrobić miejsce kolejnym? Te migające wszędzie obrazy, pokazujące twarze, uśmiechy, oczy, te cudne ciała. Wszystkie słowa, myśli, marzenia, wspomnienia...

— Nie próbuj mi wmawiać, że to wizualizacja mojego umysłu! Bywam wredna, sarkastyczna, czasem marzę o zemście na kimś, ale nie mam aż tyle mroku w swojej głowie!

— Mrok akurat należy do mnie — oznajmiła ta druga, a jej oczy stały się czerwone niczym krew. Ignea potknęła się i omal nie wpadła w ciemność, ale w porę odzyskała równowagę, albo też reszta jasności pociągnęła ją z powrotem do siebie. — A ty wewnątrz niego nie jesteś mile widziana. Poddaj się albo przejmiemy resztę twojego nędznego umysłu siłą.

— Skoro jest taki nędzny, to dlaczego go zajmujesz? — oburzyła się Ignea i przez chwilę miała wrażenie, że białe koło pod jej stopami powiększa się, ale uczucie to prysnęło jak bańka, kiedy demon – bo teraz już wiedziała, że to on – odezwał się znowu.

— Potrzebny by mi był ktoś potężny. Nic tak nie rani moich oczu jak zdolności zmiennokształtne, używane w tak beznadziejny sposób jak twój. Dałaby się ktokolwiek z twojej rodziny, ale twój brat umarł, a twojego ojca porwały cienie. Zostałaś tutaj tylko ty, gwiazdeczko.

— Nie nazywaj mnie tak! I spadaj z mojego umysłu, tylko ja mogę sobie w nim mieszać!

Jej wściekłość dała efekty. Wyrwała się poza granice swojego umysłu i stanęła na ponurej ulicy, która cała płonęła. Otworzyła szerzej oczy i cofnęła się, przerażona. A raczej chciała się cofnąć, bo jej ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Znów wpadła w studnię mroku, krztusząc się i plując krwią. Wiedziała, że to nie dzieje się w realnym świecie, że tak naprawdę stała się po prostu znów tylko ulotną myślą, gdzieś we wnętrzu własnej głowy, ale mimo to nie mogła powstrzymać tego uczucia. Uczucia, że umiera.

— Właśnie tak. Ostatnia z tego dumnego pokolenia Alieasterów odejdzie w niepamięć tak jak wszystkie poprzednie. A kiedy zdobędę władzę na tym marnym kontynencie, wypłynę na przestworza oceanu i zagarnę wszystkie ziemie tego świata!

— Wcale nie! — sprzeciwiła się Ignea, ale nie miała nawet siły, żeby się podnieść i znów przejąć kontrolę, a co dopiero. żeby prowadzić dyskusje z oszalałym ze szczęścia demonem. Mimo to udało jej się wydusić z siebie: — Powstrzymają cię. Zo-zobaczysz! — Splunęła krwią, która upadła na białą przestrzeń i szybko zmieniła się w czerń.

— Czemu się nie poddasz? — powiedział nagle, klękając przed nią. Czerwone oczy sprawiały, że miała ochotę uciec gdzieś daleko, nie miała jednak żadnego sposobu. — Tę walkę przegraliście już dawno. Wszyscy. Ta dziwna, która rozrywa przestrzeń. Leży właśnie pod ścianą i umiera. Ten od żywiołu ziemi uciekł już dawno, kiedy moi bracia przejęli we władanie maga błyskawic. A reszta siedzi w domku, otoczona, bez szans.

— Ja... ja...

Nie wiedziała co powiedzieć. Demon nie kłamał i była tego absolutnie pewna. Mimo że zagarnął większość jej umysłu, to wciąż był jej umysł. A stwór znajdował się w nim. Ignea nigdy w swoim krótkim życiu nie wyrzekła ani jednego kłamstwa i nikt nie mógł jej do tego zmusić. A demon stał się niejako jej częścią...

— Powiedz to. Te dwa magiczne słowa, które kończą wszystko — mruknął cicho, podnosząc się i cofając znów do czerni i uśmiechając. Można by pomyśleć wręcz, że jest to uśmiech przyjacielski. — Każdego to czeka prędzej czy później. A tutaj nikogo nie ma. Nikt tego nie zobaczy, poza mną jednym.

— Ja nie...

— Tylko dwa słowa, a nigdy więcej nie będziesz musiała użerać się z tym marnym światem. Kto ci właściwie pozostał? Jakaś ponura daleka rodzina za oceanem? Robisz sobie nadzieję, ale doskonale wiesz, jak ona szybko może prysnąć. Znasz tylko jakieś imię i nic więcej. Evvana jest większa od Anrealii. Naprawdę myślisz, że masz czas przeszukać cały kontynent? To nigdy nie było możliwe.

— Wynoś się z mojego umysłu! — wykrzyknęła Ignea. Demon uśmiechnął się wrednie.

— Zła odpowiedź, Alieaster. Nigdy specjalnie nie lubiłem twojej rodziny. Zniszczenie kolejnego jej członka będzie przyjemnością.

Przeraźliwy krzyk wypełnił jej uszy, wszystkie jej myśli, a oczy przysłonił mrok. Obróciła się i przewróciła. Ból był wszędzie, niepowstrzymany, nieskończony. Wszystko było źle, absolutnie wszystko. Cały świat pokryła ciemność, a ona mogła się tylko skulić i cierpieć, krzyczeć, uczepić się tylko jednej jedynej myśli.

~*~

Tercea pojawiła się nagle obok niego, złapała za ramię i skoczyli w inne miejsce. Finen zgiął się w pół i przytrzymał najbliższej ściany, żeby nie zemdleć. Czuł się całkowicie wyczerpany. Ledwie miał siłę, żeby stać, a co dopiero, żeby bawić się magią ziemi. Tercea zatrzymała się obok niego z ponurą miną, a choć wyglądała poważnie i spokojnie, zobaczył, że również jest zmęczona.

— Nie mamy żadnych szans, prawda? — zapytał, obracając się i siadając na zimnym chodniku. Dziewczyna prychnęła i usiadła obok niego, po czym powoli pokręciła głową.

— Możemy tylko modlić się o cud — przyznała. — Nie wiem nawet, do jakich bogów. Jest ich tak wielu z tak różnych kultur, a żaden nigdy nie wydawał się choć trochę rzeczywisty. Masz jakichś bogów?

— Ojciec uczył mnie, że jest tylko jeden — odpowiedział Finen, unosząc głowę ku niebu. — Król Losu. Ale nie modliliśmy się do niego, ojciec cały czas powtarzał, że tylko stworzył świat i się nim bawi, a my poważne problemy musimy rozwiązywać sami.

— Król Losu to kiepska ksywa — zauważyła Tercea. — Czytałam o nim. To stara wiara, sprzed kilkuset lat, ale wciąż gdzieniegdzie są jego wyznawcy. Według niej Król Losu tka losy wszystkich żyjących istnień i zsyła przeczucia, tym którzy próbują się wyłamać. Jeśli ich nie posłuchają, potem czeka ich straszna kara.

— Beznadziejny bóg do wiary w niego. Bardziej mi się podoba wiara w to, że bogowie są istotami takimi jak my, tylko potężniejszymi, którzy utkali sobie piękny świat. A potem postanowili stworzyć nas. Siedzą w cieniu i kiedy przyjdzie czas, pomagają, nie ujawniając się. Ale przeważnie nie wychylają nosa, pozwalając nam działać sami.

— Twórcy ze starych fiorskich wierzeń — prychnęła Tercea z pewną pogardą. — Świat sam powstał i sam się skończy. A potem znowu i znowu, i tak w kółko. Wszystko jest zapętlone. W każdym razie ja tak uważam. Ale pomodlić się do jakichś bogów nigdy nie zaszkodzi. Twórcom składa się jakieś ofiary? Nie pamiętam tego.

— Nie. Skoro wszystko należy do nich, składanie ofiar nie ma sensu. A co do modlitwy... nie umiem się modlić. Co miałbym zrobić? Unieść ręce do nieba — uniósł swoje ręce — i krzyknąć: „O wielki Twórco, którykolwiek, ześlij mi cud i pomóż powstrzymać demony?!" Raczej to nic nie da. Gdyby... ej, co jest?

Tercea podniosła się gwałtownie i wyprostowała, trzymając rękę przy uchu, jakby wciskała w nie słuchawkę. Powoli uśmiechnęła się i odwróciła w jego stronę. Jej mina była tak niespodziewana, że Finen podniósł się. Spojrzał na nią pytająco.

— Udało im się zrobić antidotum — powiedziała, łapiąc go za ramię i chwilę później stali już w holu.

Finen czuł się dziwnie za każdym razem, gdy Tercea tak się z nim teleportowała. Zawsze wydawało mu się, że portale powinny być barwne, rozmazane, że to wymaga jakiegoś korytarza w przestrzeni, który zobaczy się choćby przez sekundę, przemierzając go. A tymczasem po prostu gwałtownie zmieniało się otoczenie i tyle.

Wynalazki rozrzucone były jeszcze bardziej, niż wcześniej, a pośrodku stało coś, co przypominało wielki kocioł. Z jego środka parowała jakaś substancja, która nie pachniała najlepiej. Finen był przyzwyczajony do smrodu, jakie zwykle wydzielały eliksiry uzdrowicielskie, ale ten był o wiele gorszy. Zatkał sobie nos, krzywiąc się.

— Dobrze, że jesteś — powitał go Rever, klepiąc go w ramię. On też nie mógł znieść zapachu, nos miał zatkany klamerką, ale jego głos brzmiał niemal identycznie jak normalny. — Stworzyliśmy to coś. Nie mamy stuprocentowej pewności, że zadziała, ale czasu, żeby to sprawdzić, też nie mamy.

— Jak to działa? — zapytała Tercea tonem naukowca. Jej twarz znów była, jak komputer, bez żadnych emocji. Spojrzała na eliksir, wkładając twarz w chmurę zielonkawej pary i nawet się nie cofnęła. Wyraźnie jej zmysł węchu był odporny, w przeciwieństwie do nosów reszty zgromadzonych.

— Trzeba wstrzyknąć to w żyły — powiedziała wesoło Evv, wyskakując zza czegoś, co warczało jak silnik. — To raczej oczywiste. Można by podać to doustnie, ale zadziała o wiele gorzej i wolniej, więc wstrzyknięcie w żyły będzie najlepszym rozwiązaniem. Uśpi zarówno demona, jak i właściciela ciała, tylko że tego drugiego potem da się obudzić. Aha, potem jeszcze jest zaklęcie. On je pamięta. Później wystarczy trzymać wszystkich opętanych, w tym także i was, tych z nieobudzonymi demonami, z daleka od potężnych źródeł złej energii.

— Z wyjątkiem mnie — dodał wesoło Rever i razem z Evv przybili sobie piątkę. Wyraźnie się dogadywali. — Porównaliśmy wszystkie możliwe sposoby i ten jest najbardziej logiczny. Jest największa szansa, że zadziała. Jeśli nie to, to nic innego nie pomoże i możemy sobie wyłącznie strzelić w łeb. Tylko czysto teoretycznie.

— I to cię cieszy? — zapytał z niechęcią Finen.

— Nie. Cieszy mnie fakt, że wreszcie komuś nie przeszkadzają moje wykłady.

— Zebranie naukowców — skrzywił się Finen, cofając się o krok. — Koszmar. Masz nadal te eliksiry na pobudzenie? Jestem wykończony.

— Nie, zużyłem ostatni na siebie — przyznał Rever, rozkładając przepraszająco ręce. — Potrzebowałem go, żeby pobudzić myśli. Poza tym powinieneś chyba odpocząć. Jeśli się za bardzo przemęczysz, serce ci znowu stanie. Patrz.

Wziął jedną ze strzykawek od Evv i wciągnął w nią czarną maź, która znajdowała się w prowizorycznym kotle. Wewnątrz tak małego zbiornika substancja połyskiwała różnymi kolorami. Rever stuknął raz w szkło, wyszczerzył się i schował strzykawkę do kieszeni, po czym sięgnął po kolejną. Widząc zdziwione spojrzenie brata, wzruszył tylko ramionami.

— No co? W mieście mamy więcej niż jednego demona. Przyda nam się zapas.

— Pozostaje problem z dotarciem do nich — zauważyła Evv. — Kilku z nich mnie goniło i są równie niemożliwi, co ich przywódczyni. Przywódca. To jest naprawdę mylące, wiecie?

— Tercea pewnie mogłaby... — zaczął Finen, ale dziewczyna od razu pokręciła głową.

— Próbowałam ich łapać, ale jakoś mnie wyczuwają — przyznała z kamienną twarzą. — To demony. Podejrzewam, że zauważają te kilka sekund, na które rozrywam przestrzeń, żeby się przenieść. W końcu jako niematerialne wcześniej istoty same pewnie potrafiły coś takiego robić. Thina złapaliśmy tylko dlatego, że był w początkowej fazie i się tego nie spodziewał. Teraz one wszystkie wiedzą, że coś takiego potrafię i nie dadzą się zaskoczyć.

— Evv użyła już tego na Thinie. Zasnął, więc jeszcze nie wiemy, czy to dobrze działa — dodał Rever. — Ale miejmy nadzieję, że się uda. Potrzeba kilku godzin, zanim będziemy mogli go obudzić.

— Na wszelki wypadek nie wyciągnęliśmy go jeszcze ze szklanej windy — skończyła Evv z wahaniem, splatając ze sobą palce. Spojrzała na Terceę, jakby czuła się winna, ale ta skinęła głową potakująco.

— Znajdziemy sposób. Ale na razie powinniśmy odpocząć. Wszyscy — stwierdziła Tercea, biorąc od Revera kilka strzykawek i pakując je sobie do kieszeni. W końcu Finen zrozumiał, dlaczego wszyscy w tym warsztacie noszą płaszcze laboratoryjne. Miały mnóstwo kieszeni, w których można było zmieścić wszystkie małe i potrzebne rzeczy.

Ściany zadrżały niepokojąco, a dźwięk uderzenia rozszedł się echem po holu. Rever skulił się nagle, jakby raził go piorun i poblakł.

— Ja tam nie pójdę. Mogę wam przypilnować wasz warsztat.

— Tchórz. Jak zawsze — prychnął Finen, którego wcale nie zdziwiło zachowanie młodszego brata. Zamrugał kilka razy i spróbował wsłuchać się w ziemię pod stopami. Choć kontakt był słaby, docierały do niego jakieś sygnały. — Rever. Nie rób takiej miny, nie chcesz, to nie pójdziesz. Nie zmuszam cię. Zacznij nawijać o swoich teoriach na temat tego, jak powinniśmy się zabrać do pokonania tych stworów. W miarę szybko — dodał, słysząc kolejne uderzenie. Ściany były silne, ale nie niezniszczalne.

— Dobrze. Więc, żeby pokonać całą grupę zbirów, najlepiej jest najpierw zająć się przywódcą, a dopiero potem wyłapać zdezorientowanych przybocznych i ich też się pozbyć. Sęk w tym, że to Ignea, zmiennokształtna, jest pod wpływem przywódcy, a zmiennokształtnych trudno jest złapać. Mogą się dowolnie zmieniać, wtopić w tłum i zniknąć niepostrzeżenie. Mogą się zmieniać w potwory i niepokonane stworzenia, wystarczająco potężni, żeby pokonać całe oddziały. Całe narody! Sęk w tym, że ona akurat jest początkująca i jej ciało, mimo woli demona, cały czas chce wracać do pierwotnej postaci. To może być naszą szansą. Trzeba zmusić tego demona do ciągłej zmiany, żeby się zmęczył. Wtedy Tercei mogłoby się udać wbić igłę i wpuścić eliksir do jej krwi. Musielibyśmy go otoczyć i nie dać mu chwili na odpoczynek, ani jednej, zaatakować z wielu stron. Kiedy to się uda, najlepiej przenieść wszystkich tutaj i ich pilnować, a jak się obudzą, wyjaśnić im co się stało. Zaś jeśli by to się nie udało... Jak już mówiłem. Kulka w łeb. Im dłużej demony siedzą w ich umysłach, tym bardziej te umysły się łamią. Może być tak, że jeśli spróbowalibyśmy jutro ich uwolnić, już by właściwie nie żyli. Ich umysły byłyby puste albo niemal puste. Nie do odzyskania. Byliby jak dzieci, których wszystkiego należy uczyć od nowa. Jest na to siedemdziesiąt pięć procent szans. Z każdą kolejną godziną to ryzyko wzrasta o jakieś dwa do pięciupunktów procentowych. Tak więc niedługo przed południem ich mózgi będą czyste. Co jest o wiele gorsze, niż brzmi.

— Co sprowadza się do zdezorientowania dziewczyny — podsumował Finen, uderzając w jedno z urządzeń, a to zaczęło niepokojąco hałasować. Cofnął się szybko. — Przepraszam. Nie zepsułem tego, prawda?

— To tylko automat do kawy — prychnął Rever. Kiedy miał na nosie klamerkę, jego prychanie brzmiało bardziej, jakby się dusił. — I nie, nie sprowadza się do tego. To wymaga przemyślanej strategii. To jest demon. Zmiennokształtny. Który ma lata doświadczenia. Trzech nie da sobie rady, zwłaszcza że jesteście wyczerpani. Nawet czterech by nie dało, bo ja mam jakieś liche moce, których nawet nie umiem opanować. Przydałby się atak żywiołów. Nie jednego, tak ze trzech.

— Ty jesteś ten od powietrza — zauważył Finen, wskazując na brata, który znów się skulił. — Ale jesteś w tym lichy, to fakt. Przestrzeń można by uznać w jakimś stopniu za magię powietrzną.

— Rewers! — wykrzyknął Rever tak nagle, że wszyscy podskoczyli. — Odwrotność. Magia przeciwna. Teoretycznie magią przeciwną do ziemi, jest magia powietrza. A przeciwieństwem ognia jest woda. Moglibyście przerabiać żywioły, przepuszczając magię przez Evv.

— To ryzykowne — odezwała się dziewczyna, drapiąc się po jednym ze swoich rogów. — Znaczy, oczywiście, umiem odwracać substancje na ich przeciwności, ale nigdy wcześniej nie próbowałam odwracać magii. No i te przeciwieństwa żywiołów też nie są całkowicie oczywiste.

— Możemy spróbować teraz — zauważył Rever, wzruszając ramionami. — To fakt, jestem beznadziejnym magiem, ale kilka rzeczy udało mi się opanować, chociaż z trudem. Mogę dmuchnąć w ciebie jakąś lekką bryzą, a ty spróbujesz ją złapać i zmienić.

— O nie, nie, nie, zły pomysł — odezwał się natychmiast Finen. — On jest naprawdę złym magiem. A mówiąc złym, mam na myśli, że kiedy pierwszy raz wyszła mu magia powietrza, zerwał dach z budynku, w którym byliśmy, a miał tylko unieść kartkę papieru. Potem nad tym nie panował i trzeba było go uśpić na trzy miesiące.

— Ej, ej! Ćwiczyłem od tamtego czasu i udało mi się ograniczyć zniszczenia niemal do minimum.

— Niemal? To znaczy do ilu procent, panie naukowiec?

— Trzech — powiedział Rever, przygryzając wargę. — W porywach do siedmiu.

— Biorąc pod uwagę, jakie zniszczenia czyniłeś, to wciąż za dużo — zauważył Finen. — Trzymaj się od magii z daleka. Spróbujemy ze mną. — Stanął obok kotła i przeciągnął się, po czym przyjął pozę bojową, jakiej uczył się kiedyś na ćwiczeniach. — Dobra, skup się Evv. Mogę wysłać do ciebie kulę czystej energii ziemi, a ty spróbujesz ją zmienić. Nie ważne czy na powietrze, czy na coś innego.

— Nie byłeś czasem skrajnie wyczerpany?

— To akurat nie wymaga wielkiego wysiłku — stwierdził Finen. — Zwykła wiązka energii, jaką można utworzyć niemal z każdej magii. Skoncentrowana magia ziemi, po uderzeniu w cel na chwilę zmusza ziemię, żeby uwięziła uderzonego. To najprostsze zaklęcie i strasznie łatwo je odbić, więc używa się go tylko w stosunku do początkujących. Możesz je przechwycić, zmienić i cisnąć we mnie.

— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł — mruknęła Evv. Finen nie zwrócił na to uwagi, tylko uformował zieloną kulę energii nad ręką. Podrzucił ją, jakby to była zwykła piłka do zabawy, po czym zamachnął się i z całej siły cisnął w stronę dziewczyny.

Evv wyciągnęła przed siebie ręce i złapała zaklęcie, tak jak się łapie rzuconą rzecz. Zieleń zmieniła się w biel, ale nie trafiła kulą w Finena, tylko pozwoliła jej się rozpuścić między palcami, jakby nigdy nie istniała.

— Zrobisz to jeszcze raz, to cię zabiję — warknęła na niego, podchodząc do niego z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Finen uniósł ręce w geście niewinności.

— Musiałem spróbować. Udało się i to jest ważne.

Rever otworzył usta, zapewne żeby wygłosić kolejną przemowę, ale w tej chwili coś potężnego uderzyło w drzwi wejściowe i wszyscy odwrócili się w ich stronę. Jedno wgniecenie, potem drugie. A następnie żelazna blacha opadła z hukiem na ziemię, wraz z płonącymi, drewnianymi drzwiami.

— Ładny bunkier — powiedział Vol, przekraczając próg i wesoło rozglądając się dookoła. Jego oczy błyszczały czerwienią, a po całym ciele skakały iskry, podpalając i gasząc na zmianę jego ubranie. — Szkoda, że nie ma rzeczy niezniszczalnych. Bardzo by wam się teraz przydały, prawda?

— Nagle zmienił się w mistrza złośliwości — zauważył Finen, cofając się niezdarnie. — Czemu ten zwariowany dzień nie może się już skończyć?

Korzenie wyskoczyły z podłogi i oplotły nogi Vola, a Tercea zniknęła nagle i pojawiła się tuż obok niego. Nim jednak udało jej się choćby wyciągnąć antidotum, oberwała jednym z piorunów i przeleciała przez połowę pokoju, zatrzymując się, dopiero gdy wpadła na jakiś wynalazek. Teraz iskry skakały także wokół niej, ale nie poruszała się.

Do środka wpadły kolejne demony. Niektóre z nich trzymały znaki drogowe, niektóre powyrywane rury, a część miała zupełnie puste ręce. Nie było ich wielu, ale szalejąca wokół nich burza magii sprawiała, że ich liczebność zdawała się większa.

— Ostatnia linia obrony — warknęła Evv, dobiegając do panelu w ścianie i zaczęła zacięcie klikać w ekran. Powietrze błysnęło lekko, a Vol cofnął się gwałtownie, jakby zderzył się z czymś.

— Bariera nie wytrzyma długo — stwierdził Rever, wychylając się spoza silnika, za którym się schował. — Nie ważne jak potężna jest, nie dorównuje sile poprzednim zabezpieczeniom. A je dość szybko złamali.

— Ale mamy chwilę — stwierdziła drżącym głosem Evv, podbiegając do kotła i ściągając klamerkę z nosa. — Zostało tego trochę, a mamy już wystarczająco dużo strzykawek. Można by to na nich wylać, prawda? — odwróciła się w stronę Finena. — Masz jeszcze choć trochę siły, żeby podrzucić ten garnek w powietrze?

Finen skinął głową i skupił się. Przez zmęczenie jego myśli nie były do końca skoncentrowane i rozsiewały się po całym podłożu w pobliżu, potrzebował więc dłuższej chwili, żeby zebrać je wszystkie w jednym miejscu, tuż pod kotłem. Wystarczył jeden niezbyt mocy wstrząs, a garnek wzbił się w powietrze. Evv cofnęła się i z całej siły uderzyła diablim ogonem w kocioł, a ten poleciał wprost na zgraję demonów w wejściu i obdarzył ich połyskliwym deszczem. Vol umknął w ostatniej chwili, ale chowającemu się za nim mężczyźnie się nie udało i został uwięziony pod wywróconym garnkiem.

— Pożałujecie tego! — wycharczał, wypluwając z ust czarną maź. Uderzył raz w niewidzialną barierę, a ta rozsypała się niczym szkło. Finen nie zdążył się uchylić i też oberwał błyskawicą. Nie na tyle mocną, żeby zostać zabitym, ale wystarczająco, żeby odebrać mu dech i zwalić z nóg. Nie mógł się poruszyć, coś zablokowało możliwość ruchu i nie zamierzało odpuścić. — Nikt mnie nie pokona. Nikt!

Rever schował się za automatem do kawy i przykrył głowę rękoma. Nie nadawał się do walki, więc nie próbował tego udawać, zgrywając bohatera. Evv została sama, z niesamowitą zręcznością unikając rzucanych przez demony zaklęć. Jakby tańczyła. Ale nawet to nie mogła długo wytrzymać przeciw tak wielkiej grupie i w końcu któryś z demonów trafił ją i przewrócił.

— To było strasznie łatwe — prychnął Vol, wskakując na kocioł, pod którym jeden z demonów wciąż był uwięziony. Stuknął w niego butem, posyłając po metalu wyładowanie elektryczne, a siedzący wewnątrz mężczyzna uspokoił się. — Nędzne istoty. Oddajcie mi mego brata, a wasza śmierć będzie szybka.

— Brata? — zdziwiła się Evv, z trudem podnosząc się na ramionach i spoglądając na Vola. Rever ze strachem wychylił się.

— Bardzo możliwe, że chodzi mu o Thina — powiedział piskliwym głosem. — Demony przeważnie nazywają siebie braćmi, ale istnieje możliwość, żeby miały wspólny czynnik powstania, chociaż zdarza się to rzadko. Czyli żeby dosłownie były swoją rodziną, tak my byśmy powiedzieli.

— Przywódca chciałby z tobą porozmawiać — odpowiedział mu lodowatym tonem Vol, a Rever znowu się ukrył, zanim czerwone oczy zdążyły dokładniej mu się przyjrzeć. Demon zaśmiał się złośliwie. — Nikt się nie schowa przed wzrokiem Najwyższego. Mądry czy głupi, potężny czy cherlawy, wszyscy ugniecie przed nim kolana!

Evv podniosła się gwałtownie i szybko schowała za inną maszyną. Nachyliła się i warknęła coś do Revera, ale demony zaśmiały się zbyt głośno, by Finen to dosłyszał. Czując, że powoli znów wraca mu możliwość ruchu, ostrożnie podniósł się. Tym razem nie został zaatakowany, ale Vol wykrzywił się wrednie.

— Mamy pierwszego ochotnika!

— Nie! Ja się zgłaszam! — wyrwał się nagle Rever, prostując się i niemal wybiegając na środek. Wszyscy patrzyli ku niemu z niedowierzaniem. Wyglądał na przerażonego, ale mimo to przysunął się jeszcze bliżej demonów i odchrząknął. — Z chęcią złożę pokłony waszemu władcy. Jednak zanim to nastąpi, chciałbym wygłosić uroczystą przemowę. Na waszą cześć oczywiście!

— Przemowę — powtórzył z niesmakiem Vol, a Finen zrozumiał jego niechęć. Przemowy Revera bywały długie, nudne i niezrozumiałe. Chłopak z entuzjazmem potaknął.

— Owszem, przemowę! Każde wielkie wydarzenie wymaga przemowy, a zwłaszcza tak wielkie, jak wasze zwycięstwo! — powiedział z przejęciem, a Finen skrzywił się. „Za dużo", pomyślał. „Za bardzo im słodzisz". — Pozwólcie więc, że zacznę. Zebrani tu panowie, panie i inne równie cudowne stworzenia. Wspaniałe demony, które niedługo będziecie naszymi władcami. Cieszy mnie, że wszyscy się tutaj zgromadziliśmy i możemy razem świętować ten dzień. To wręcz idealne! Jak mawiał pewien genialny grecki filozof...

Zaczął wyrzucać z siebie dziwne i niezrozumiałe słowa, które dla Finena brzmiały jak charkot. Vol przewrócił oczami, ale mimo wszystko nie przerywał tego cyrku, który właśnie rozgrywał się na jego oczach. Tak jakby słowa go nudziły, ale nadskakiwanie Revera sprawiało mu przyjemność. Chłopak za to machał dziwnie rękoma w powietrzu, jakby odprawiał jakieś rytuały, a w głowie Finena powoli zaczęło się składać wszystko w całość. Jednak całe przedstawienie zrozumiał, dopiero kiedy demony zaczęły się chwiać, żeby chwilę później upaść na ziemię, nieprzytomne.

— A kończąc moją przemowę: jesteście idiotami — dodał Rever i sam usiadł, ocierając czoło z potu. — O rany. Nigdy nie myślałem, że mówienie może kosztować tyle wysiłku.

— Niezła improwizacja — pochwaliła go Evv, pomagając podnieść się siostrze. Rever skrzywił się.

— To nie była improwizacja, ja nie umiem improwizować. Przytoczyłem przemowę Kasinga Trzeciego i trochę ją zmieniłem. To ten czubek, który poddał się armii mirianów, sądząc, że ci go oszczędzą.

— Zakładam, że to nie są wszystkie demony — powiedział Finen, podchodząc do leżących na ziemi osób. Zauważył trzech ludzi, dwóch fiorów, ale zdecydowanie najwięcej wśród nich było aquali. — Z wypiciem też zadziałało.

— A ze strzykawkami będzie szybciej — mruknęła Tercea, podnosząc jedną z rur i używając jej niczym laski. Utykała na prawą nogę, a po jej mechanicznych częściach ciała wciąż skakały iskry. — Ktoś musi ich przenieść. Ja... mogę to zrobić, nie mam sił na walkę. Ten piorun przegrzał mi obwody, nie dam rady się przenosić. Nie tak szybko.

— Pomogę ci — zaoferował się Rever, podnosząc się niezdarnie. Chciał do niej podejść, ale Finen złapał go za ramię.

— Nie. Ty, mądralo, pomożesz mi i Evv z łapaniem tej dziewczyny...

— Ignei — przypomniał mu Rever, na co Finen przewrócił oczami.

— Z łapaniem Ignei, która dalej szaleje po mieście — dokończył. — Co ty masz z tym nazywaniem wszystkich po imionach, to ja nie wiem. Tercea poradzi sobie sama. Prawda?

Przytaknęła mu. Evv przyjrzała się starszej siostrze, po czym podbiegła do rozwalonych drzwi i machnęła na nich ręką, żeby się pospieszyli. Rever z niechęcią poszedł za nią, a Finen zamykał ten pochód.

Ulice były puste, a niebo powoli traciło swój atramentowy kolor i robiło się coraz jaśniejsze, jednak wciąż było widać tysiące gwiazd. W okolicy panowała nienaturalna cisza, tak jakby właśnie pozbyli się wszystkich łobuzów i żaden już nie został. Evv zatrzymała się pośrodku i zaczęła węszyć, po czym wcisnęła się w jedną z ciasnych uliczek, jakby złapała trop.

Ani śladu ognia, żadnej burzy, nawet delikatnej aury magii w powietrzu. Finen nie wyczuwał niczego, co było niepokojące. Ominęli kilka częściowo spalonych domów, ale nigdzie nie było widać ich mieszkańców, ani osób, które zgasiły płomienie. Tak jakby wszystko zatrzymało się samo z siebie. Jakby po chaosie nastała cisza, która zapowiadała jeszcze większą tragedię.

— Uwaga! — wykrzyknął nagle Rever, przewracając brata na ziemię, kiedy nad ich głowami przemknął jakiś ogromny kształt, rzucając na nich cień. Złowrogi śmiech wypełnił mu uszy niczym irytujący dźwięk dzwonów. Podniósł się szybko, a Ignea uśmiechnęła się do niego, ukazując srebrzyste kły.

— Ohoho! Ten, który wstrząsa ziemią, powrócił! — zaśmiała się, siadając na dachu i zwijając ogromne skrzydła, które powoli przygasały i zaczynały przypominać ptasie. — Przyprowadziłeś nowych znajomych! To dobrze, im więcej nas, tym weselej! Znów chcesz zagrać w berka jak szczur uciekający przed kotem? A może raczej jak piórko rzucane na wietrze.

— One wszystkie muszą być takie wredne? — zapytał Finen, wyciągając strzykawkę z kieszeni płaszcza Revera i wciskając ją sobie do rękawa koszuli, jak to zwykł robić z tego typu rzeczami. — To było pytanie czysto retoryczne. Nie odpowiadaj mi.

Ignea zaśmiała się znowu, po czym zeskoczyła, machając przy tym skrzydłami i tworząc wiatr. Finen wbił stopy w chodnik i, choć z trudem, utrzymał się na swoim miejscu, czego nie można było powiedzieć o jego towarzyszach. Evv wpadła między rozstawione przed czyimś domem skrzynki, rozrzucając przy tym kolorowe owoce, które w nich były. Rever, jako stojący najbliżej, miał jeszcze większego pecha i gdyby nie złapał się gałęzi jednego z niższych domów, mógłby wylądować kilka ulic dalej.

Finen poczekał, aż wiatr osłabnie i rzucił się gwałtownie do przodu, chcąc zaskoczyć demona. Ten prychnął i zręcznie uniknął ciosu. Chłopak nie zdążył zahamować i wylądował na kamiennej ścianie. Ktoś musiał akurat w tym miejscu postawić dom z kamienia. Zakręciło mu się w głowie od bólu. Było tego wszystkiego zbyt dużo, żeby mógł dać radę.

Jak przez mgłę zobaczył, jak Evv podrywa się z ziemi i blokuje ogniste zaklęcia, którymi ciskał w nią demon. Płomienie zmieniały się w wodę, która rozpryskiwała się na chodniku, tworząc wokół diablicy krąg. Nagle cała ta woda uniosła się i zwróciła przeciw Ignei, która w ostatniej chwili uniknęła tego niespodziewanego ataku. Rozwścieczyło to ją na tyle, że przestała się bawić i jednym uderzeniem powaliła przeciwniczkę, pozbawiając ją przytomności.

Rever powoli zszedł z dachu, ale sam miał jeszcze mniejsze szanse w walce, niż cała ich trójka. A wcześniej nie mieli właściwie żadnych szans. On chyba też to zrozumiał, bo zamiast atakować, szybko umknął i schował się w jednym z zaułków. Demon prychnął z niechęcią.

— I to oto są wspaniali bohaterowie tych czasów. Pokonani w mniej niż pięć minut. Naprawdę, po tylu latach można by oczekiwać więcej, niż tylko gromadki niedoświadczonych magów i grupy dzieciaków za przeciwników. Żałosne.

Finen zakrył głowę rękoma, kiedy Ignea znów wywołała potężny podmuch, który wyrwał kilka kamieni ze ściany. Nie miał siły uciec przed spadającymi kawałkami, ale wcale nie musiał. Ktoś gwałtownie złapał go za koszulę i odciągnął. Zakapturzona postać wyjęła mu strzykawkę z rękawa, po czym ruszyła na spotkanie demona, który syknął ze złością, a jego skrzydła znów pokryły się ogniem.

Nieznajomy wyjął spod swojego płaszcza miecz i z niesamowitą szybkością zaatakował nim przeciwnika. Demon błyskawicznie unikał cięć, ale po jego minie widać było, że nie przychodzi mu to z łatwością. Kimkolwiek była osoba w czarnym płaszczu, musiała być godnym przeciwnikiem.

Rever podbiegł do brata i pomógł mu się podnieść, ale nie mieszali się w walkę, która toczyła się na środku ulicy. Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że jeśli to zrobią, będą tylko przeszkadzać. Evv niezdarnie podniosła się spomiędzy skrzynek, ale poślizgnęła się na jakimś owocu i znów upadła.

— Nikt nie może mnie pokonać — warknął demon, przemieniając się nagle w ogromnego, straszliwego ptaka. Teraz już nie tylko skrzydła, ale każde pióro pokryte było żywym ogniem.

Finenowi przypomniały się opowieści, jakimi czasami obdarzał go Rever. W niektórych z nich występowały właśnie takie stworzenia – całe stworzone z żywiołu.

Zakapturzony nieznajomy nie przejął się jednak ogniem. Złapał za skrzydło demona i ściągnął go na ziemię, zanim ten zdążył odlecieć. Miecz upadł na ziemię, a mężczyzna wbił strzykawkę w skrzydło. Demon zasyczał i zaczął się z nim mocować, ale na to było już za późno.

— Wymawiaj to zaklęcie! — wykrzyknął ze złością nieznajomy, starając się utrzymać rozwścieczonego zmiennokształtnego, który zaczął się nagle zaciekle zmieniać postać, byle tylko wyrwać się z uścisku. — Ja go nie znam!

Rever podskoczył, kiedy po chwili zrozumiał, że chodzi o niego. Zostawił Finena, który musiał przytrzymać się ściany, żeby nie upaść, a sam pobiegł, żeby znów wypowiedzieć dziwną formułę, którą tylko on zapamiętał.

Jednak w tym momencie demonowi udało się uwolnić i na swoich skrzydłach wbił się w niebo, odrzucając od siebie zakapturzoną postać. Przeturlała się, ale szybko podniosła znowu na nogi i podbiegła do Revera.

— Mów to zaklęcie! Szybko!

Zdezorientowany chłopak wymamrotał coś pod nosem, po czym prawie zaczął krzyczeć, wmawiając po raz kolejny dziwne słowa, brzmiące, jakby się krztusił. Demon zwolnił na chwilę, a potem wzbił się jeszcze wyżej, jakby próbował uciec przed tymi kilkoma zdaniami, zanim go dosięgną. Ale dla niego było na to już za późno i znów zaczął zwalniać, aż zastygł na chwilę w miejscu. Wszelkie pióra i płomienie zniknęły, zostawiając po sobie tylko niewielką i kruchą dziewczynkę, która zaczęła spadać.

Nieznajomy nie czekał, aż upadnie, tylko szybko wspiął się na jeden z dachów, po czym dosłownie złapał ją w locie, a czarny płaszcz powiewał za nim, jakby sam nagle wyhodował sobie skrzydła. Wylądował na innym dachu, po czym zeskoczył z niego na ulicę, jakby taka wysokość nie robiła dla niego różnicy. Położył delikatnie dziewczynę na chodniku, a potem odwrócił się w stronę Finena, Revera i Evv, którzy patrzyli na niego z niedowierzaniem.

— Nie było mnie tutaj — powiedział tajemniczo, po czym odwrócił się i odszedł szybko, zanim ktokolwiek zdążył zadać mu jakiekolwiek pytanie. Zniknął w jednej z bocznych uliczek, a gdy Evv pobiegła, żeby go znaleźć, już go nie było.

Jakby rozpłynął się w powietrzu.

— Kto to w ogóle był? — zapytał Finen, ale nikt nie umiał mu odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz